Wiesław Stanisław Ciesielski Oblicze Anioła Mojej córce Dorotce WROCŁAW 2006 #21 FLETNIA PANA Przepowiednia czasu mego jest jak fletnia Pana, na nic najszlachetniejszy instrument, gdy nie potrafisz na nim zagrać. Przepowiednia czasu mego jest wątła, jak przekwitający kwiat i chociaż znaki krzyczą, to jednak wszyscy pozostają głusi. Można żebrać grając na fletni Pana, w przejściu podziemnym do innego świata, lecz nie ma innego świata. Jest tylko zbyt długi cień jak na odchodzące życie. Przez wiele lat odkrywałem prawdę raniąc się dokuczliwą obecnością Słowa, jego samotnością. Skazany na zapamiętywanie, na codzienne paktowanie z życiem, na budowanie wspaniałego świata tym lepkim budulcem jakim są iluzje. Między następnym słowem i jeszcze następnym, dokonam najbardziej godnej mistyfikacji, urządzę śmierć jako widowisko umówione, między mną a zwykłą pomyłką. I w przejściu podziemnym do innego świata zagram kołysankę na fletni Pana. Przepowiednia czasu mego jest jak aspiryna. 3 OBLICZE ANIOŁA Anioł na cmentarzu na Rossie odprowadza wzrokiem żyjących... A Polska - milcząca Wisła. Mająca swoje źródła na dalekim Kazachstanie, a odpływ w dzisiejszych czasach, na stole chirurgicznym, amputacja polskości, wyrwanie serca. Dla tych, którym czas Ojczyzny się zatrzymał, nikt orderów nie niesie. Czekają na śmierć. Skrzypieniem zawiasów, wieko skrzyni zamknęło nie uporządkowane życie. Pokonany przestrzenią, pokonany pragnieniem, przełamany progiem domu. Wszystko to, co na zewnątrz, rozrzucone po świecie, nie da się zebrać. Stukasz kołatką, oblicze Czarnego Anioła jest bliskie jak nigdy dotąd. Otworzą i wpuszczą cię do środka uporządkowanego wnętrza, do wolności. Nikt nie zwróci życia ludziom złamanym, nikt nie zwróci życia tym, którzy nie dali się złamać. 4 OBLICZE ANIOŁA II Zdobyłeś doskonałość dłoni budując przestrzeń, która zaciska się wokół ciebie jak pętla, to światło wschodu i zachodu czerwone od mrozu. Zdobyłeś drewnianą koronę i fortunę tego świata, słowa bez wartości, kamienny ukłon - poniżenie i wolność, która nie rodzi się z nienawiści. Dlatego schowajcie księgi mądrości, słowa bezdomne i tak nikt nie potrafi ich czytać, a w kapliczce z dłoni zapłonie lampka oliwna. Wsłuchaj się w bicie serca, oprzyj czoło o martwą ścianę, ten chłód to wnętrze kamienia, które zamyśliło się na śmierć. Prawda nie jest na początku, ani na końcu drogi, prawda jest wszędzie i dlatego jej nie ma. Anioł, z zamkniętymi oczami, trzyma łańcuch, żeby go zerwać wystarczyło przerwać jedno ogniwo. Anioł nasłuchuje naszego wołania. 5 OBLICZE ANIOŁA III Zaczęty muśnięciem palców dom, z dnia na dzień będzie się zrastał, pochłaniał coraz więcej ofiar, uwikłany we własne szaleństwo powstawania z martwych ruin, będzie budził do życia zatęchłe sploty cegieł. Przez okna i drzwi zaczęte w źrenicy, ślepe otchłanie, ten dom zawsze będzie istniał, choć przybył z bardzo daleka, znaczy dla mnie tak dużo a zarazem tak mało, patrzę pod słońce - czuję gorzki grymas, ten dom jest we mnie i nigdy go nie było. Dlatego nie wstydź się płaczu na kolanach matki, kamienie słów cię przytłoczyły, nagromadziłeś je, zasiałeś i nie masz siły się wydźwignąć. Nie wstydź się płaczu, gdyż nie ma takiej słabości, takiego upokorzenia, którego matka, by w tobie nie rozgrzeszyła. Anioł zakrył skrzydłem grób pod samotną brzozą. 6 CAŁOPALENIE Pozostawione dla fal nieruchome pale, które w bezruchu poruszają świat, owoce, które nie zdążyły dojrzeć. Księga Wyjścia, dłoń trzymająca kostur i złoty cielec z drugiej strony ludzkiej jaźni. Ciągłe przypływy historii, otwieranie pożółkłych ksiąg, na chybił trafił, wylosujemy potop, albo wojnę. Odpływy synów i córek, morze w milczeniu zaślubin, solą i krwią. Ziemia obiecana, na krańcach kamiennych bloków, zielone zbiorniki życia, kontenery odpadków, śmieci, utraconych nadziei. Tabuny dzieci świata, przygarbionych staruszków grzebiących we wszechświecie dobrobytu, od których tylko psy nie uciekają. Pchają wózek dziecięcy, z przegniłym drewnianym krzyżem z pobliskiego cmentarza, aby wskrzesić odrobinę wątłego ciepła w żeliwnym piecu, w starym betonowym bunkrze, aby ogrzać strzępy chorego na życie serca. 7 A JEDNAK ŻYCIE... Tutaj umrzeć... Nurt Wilii dzieli pamięć jak serce, na dwie połowy. Płomień świecy tlący myśl, wydostać się z zasłony rąk, niech spopieleje twarz. Tutaj umrzeć, gdzie słońce podnosi z ziemi blask zranionej świecy, gasnącą nadzieję życia. Jakie imię nadam ci synu zrodzony z płomienia? I gdy zapatrzyłem się w to swoje życie, zapomniałem jak bunt rozsadza ciało, jak puchną dłonie, oczekuję przyjaciela, aby powiedzieć, że wszystko po staremu, ta sama kobieta w moim życiu, w moim domu. Zapatrzyłem się i ktoś mnie ominął, otarł się o ramię, lecz nie mógł mnie pamiętać, on nigdy się nie urodził - ostatni potomek wrażliwości, synu - krzyczę za nim, moje ręce nawykłe do pracy, wracaj szybko z podróży dookoła świata. Tutaj żyć... Nurt Wilii łączy pamięć. Wilno, 13 maja 2005 8 W CELI KONRADA Jest taki czas, taka chwila, taka wieczność, że wszystko jest takie jak ma być, cały świat jest jak przed wymieszaniem w kalejdoskopie i ludzie są tacy znajomi, i dobrzy. Cuda nie potrafią zastąpić naszej wolnej woli, naszego wyboru, naszego bólu i dlatego, gdy patrzę pod światło zmrużonymi oczami wytężając wzrok wiem jedno, a potem drugie i trzecie, to znaczy nic nie wiem. Jest taki czas, jest jedna strona, świat ma jedną stronę, oszust i złodziej ma jedną twarz, żadnych kart nikt nigdy nie znaczył, tylko strony mają cztery razy tak, jak komedia słów grana przed śmiercią. Stracono. Ucięto tamte trzy strony światu, nikt nie przyznał się do podwójnej gry i wszystkich cieszyły znaczone karty. Tymczasem ziemi niepotrzebne są żadne wymiary, to tylko człowiek chce być królem. Jaki czas, taka wieczność... 9 WILEŃSKIE RUINY Fałszerze sumień, głód w waszych ciałach trawi każdą myśl, każdą sekundę trwania, lecz czym jest reszta? Mieszkamy w czynach, co nam nie wybaczą nigdy obecności w locie kamienia, w ślepym ciosie. Rozstajemy się z każdym dniem, jak z brudną koszulą. Twarz niewątpliwie obecna, lecz oczy odległym ptakiem szukają spełnienia pragnień. Dokąd biegniesz? Czy znasz chwilę, w której wypełnia się życie i wieczność kamienia? Jesteś głodem czy słowem, może śmiercią, podbiegam tak blisko, że czuję, jestem człowiekiem. Jakże to wielkie, usłyszeć głos umarły w kamieniu, gdy przyłożysz ucho cicho gra doskonałość. 10 CZAS PRZESTAŁ ISTNIEĆ Ziemia wstrzymała oddech, czas się zatrzymał. Przyjęły mnie bezimienne ręce, usiadłem przy stole, wiatr pogryzł drewno, niedobry pies, a w sadzie owoce, otwarte usta na pragnienie, strącone bezsennością. Trzymając daleki różaniec, układam pierzynę na łóżku, siadam na brzegu skrzypnięcia - jedyny nasz język. Czas przestał istnieć. Czy to znaczy, że jestem już bardzo stary? Godziny tylko ocierają się o mnie. Czy może jestem niepoprawnie młody? Uciekam przed niemiłosiernym przyciąganiem ziemi. Czas przestał istnieć, gdy byłem pośrodku, między tym co nie doczekane, a tym, czego nie da się powtórzyć. 11 W ŚRODKU SAMEGO SIEBIE Opadają dojrzałe owoce, tak jak opadają dojrzałe z nienawiści kamienie, jak koń o przykróconej uździe wynosi dumnie głowę, tak dudni we mnie pociąg, który nie zaczekał na umówionej stacji. Sztylet błyszczy w ręku Hamleta. Obłęd błyszczy w oczach. Dokąd uciekamy z rodzinnego teatru? Komu porzucamy ojcowiznę? Patrzę na dłonie, w których zabrakło rekwizytu, aby dalej toczyć ten dramat. Wschodzi obnażone słońce, wypalając pustynię naszych przemilczeń, opuszczam ciepły jeszcze cień, bezpowrotnie. Miękkość ramion w tańcu motylim, zielone winogrona na poletku ciała, horyzont brzaskiem trafiony jak nożem, wszystko nabrzmiało potokiem słów i znaczeń. Gdy umrę, jaki ciężar dane mi będzie dźwigać? Czy to wszystko, co uniosłem za życia, będę musiał odłożyć z powrotem? Porzucony w środku samego siebie, nigdy nie będę ptakiem, mogę być tylko kamieniem. Mogę być jeszcze aniołem, ale nie wiem, co na to powie Stowarzyszenie Aniołów? 12 OKOLICE SERCA W okolicach mojego serca jest miejsce na nakłucie stalówką. Plama niebieskiego atramentu z punkcikami gwiazd. W okolicach mojego serca jest ściana płaczu. Któż za nią stoi? Nasłuchuje skarg. W okolicach mojego serca jest wielka cisza, ktoś tylko puka do drzwi. Kosturem zakłóca milczenie sumienia. Kolejny dzień spojrzenia za siebie, gdy gaśnie ogień czasu minionego, a tutaj, ciepły pokój, moje krzesło wierne ideom. Jeden po drugim łyk wystygłej kawy. Dokąd odchodzisz utracony dniu? 13 KRÓLOM CZAPKĘ Koronę mi założą jesionową, ostruganą po sam mięsień serca, słoje się kładą całym moim życiem, tak mi blisko i daleko nieba. Korona głowę moją przyozdabia cierniem i ogniskiem w mózgu. Tętni odwieczny przepływ pragnień, aż runie nietrwałe tworzenie. Jestem królem, jestem klaunem z czapką naciągniętą na uszy, z jesionowym ciałem, wiecznym życiem i wieczną śmiercią. Żyjemy wszyscy na przedmieściach, królowie i żebracy, dzieci Boga, pałace naszych dobrych chęci, zgliszcza naszych czynów. 14 RANY ZIEMI Chleba naszego, powszedniego -dałeś nam drożdżową miazgę, muskuł serca, abyśmy ciepło ugnietli, tętniącą nadzieję przetrwania. Sypiesz ziarnem w ugory nasze, ciężkim i twardym jak słowa wypowiedziane szczerze, jakaż wzrośnie z naszych jadów pszenica. Chociaż kroplę wody spragnionemu ptak przyniósłby w dziobie, lecz gniazda spłonęły o świcie jednym tchnieniem światła. Chleba naszego, powszedniego -dałeś nam drożdżową miazgę. Rozdrapujemy rany ziemi, aby na nowo zasiać. Ożywić prochy wiecznego życia. 15 LIRYKA LIŚCIA Unoszę się na wietrze, lecę, nad cyrkową areną, trapezem rozbujany... Ja liść lecę. Oswaja mnie bezkształtny spokój cichego domu i milczenie, którego się uczę, aby święcić każde słowo będące rzeczą na każde istnienie. A mimo to prawdziwą samotność daje nam tylko godzina śmierci, jak niebo okrojone ziemią, kona przez całe trwanie, tak człowiek ziarno głuche i ślepe, na przekór sobie ma swoje życie, wątłe, jak pajęcza sieć, na zbyt wielką ofiarę. A mimo to przenikam na powrót obcy ten świat aż do nieba ważności. Moja tożsamość otwarta, wybiegam ze sprzeczności. Może koniec jest prawdą, logiką nieodwracalności, a mimo to liryka liścia wypełnia arenę. 16 PRZEKROCZYĆ PRÓG Na progu, między tym co było, a tym, co będzie, są nasze twarze w maskach bólu i śmiechu, zastygłe jak droga, po której kroczymy. Na progu, posypanym popiołem ze spalonego kadzidła, ani iść naprzód, ani się cofnąć. Kto rządzi tobą, życie? Pokosem legły promienie słońca. Kto rządzi tobą, druga strono księżyca? I musiał z konieczności się wyrzec tego, że leży na szali wagi. Co nim tak miota, aby pogrążać pokój swoją osobą. Od drzwi do okna, wyrzeka się słów na rzecz milczenia, ważony wraz ze swoimi grzechami. Męczą nas nasze gesty, ciepłem dłoni rozpalają w nas wspomnienia, usypiamy odpływem krwi, lecz oczy wierne treści życia otwierają świat, odkładając winy. Chociaż krok mu słabnie, na progu życia i śmierci unosi ramiona do lotu, głębiej o ostatni dół, dalej o ostatnią gwiazdę. 17 CEL l. Ptak, to nie tylko symbol, to miara czasu, to miara wolności, na strunie wiatru życie, napięte do strzału. Dwa skrzydła jak wszechświat, mały punkt, jedyna znajoma gwiazda, biegnę wzdłuż brzegu morza zranionego odległością między nami. Jesteś punktem, w którym wszystko się zbiega. 2. Czy znam wszystkie te jesienne plaże, opuszczone i zimne, z rozrzuconymi śmieciami. Z pewnością znam dwie lub trzy, gdzie korzenie transportują drobiny wilgoci w konary sosen. Twarz nastawiam na wiatr od morza, czuję się silny, gdy widzę jak dziecko puszcza latawiec. Słyszę odległe odgłosy poligonu, obserwuję ledwo widoczne błyski na horyzoncie. Chory elektrokardiogram zapisuje ostatnie odruchy świata. 3. Powstać i natychmiast ulecieć. Z łoskotem uderzyć w nieboskłon. Nikt tak cicho nie leci jak upadły kamień, o skrzydłach dotkniętych mchem. Przydrożny ptaku ulatuj, nie zostawaj tutaj ani chwili dłużej, tam czeka na ciebie wolność przestrzeni, miliony ton powietrza. A tutaj każda piędź ziemi zajęta. Nawet na grób nie starczy każdemu. Ptaku, uleciałbym z tobą, lecz brakuje mi ostróg. 18 MIGOTANIE PRZEDSIONKÓW ZŁUDZENIA PIONOWE Ujarzmili galopu tętniącą krew, stygnący w żyłach trupi sens, odwagę tlącą się powoli, jak twarz wyrwana z gazety, nierówno, z licznymi szramami i dziurami, tli się tak niewidocznie, że i popiołu nie będzie na tyle, aby zrodzić, powstać, ulecieć... Nikogo nie wzruszy odwaga, skamieniały w powietrzu świst bata, zawieszony nad głową tętent konia, patrzę w ślepia rozpędzonej drogi, łamanie wiatru ziemią wstrząsa, te wydłużone cienie za chwilę się wypalą, w pół słowa milknę, w pół drogi przystaję, gdzie wiatr za mną błądzi, gdzie błądzę wśród swoich i niczego nie zmieniam... Nic nas nie trzyma na tym świecie ZŁUDZENIA POZIOME To, co mnie nagle zaczyna otaczać, dziesiątki cieni z wyjątkowo zaostrzonym spojrzeniem jest rachunkiem sumienia, niewyraźnym uśmiechem. Zaczynają wewnątrz i poza mną poruszać się za ruchem ciała, starają się dopaść każdy gest. Sarkofagi stoją w szeregu. Przychodzi pijany błazen w czapce, chce być królem. Gdybym do końca przejrzał ten dziwny plan natury, rychłe szczęście, ów błogi czas i ten gwałtowny, ten wspominany, przeklinany. Otwieram najbliżej stojący sarkofag, wydobywa się śmiech, w drugim płacz i lament, w następnych przemówienia, konstytucje, wyroki śmierci, błędne diagnozy, powstaje bełkot. Rozbijam ostatni sarkofag, w którym tylko pustka. To, co mnie nagłe zaczyna otaczać zawsze we mnie tkwiło. 19 REANIMACJA To, co w tobie życie złamie, po stokroć się zrośnie, lecz to, co byś zniszczył wokół siebie, nie odbudujesz nigdy. Pod narzuconą warstwą ludzkich powiązań przetrwają ciemność swojego wnętrza, słowa i czyny. A gdy z twoich rąk zostanie już tylko ziemia, z twojego spojrzenia blask świec, zrozumiesz, że twoje zasługi w proch przemienione. Na nic reanimacja nieboskłonu. Cień krzyża wrasta głęboko w ciało. 20 KRÓLOWIE ŻYCIA Chłód mnie ogarnia, chłód mnie przenika, abym mógł docenić żarzący się ogień w sercu. Niebem, chlebem, kamieniem... Tej nocy byłem w ciągłym pogotowiu, tylko płaszcz narzucić na plecy. Słońcem, deszczem, miłością... Zasłuchałem się w drżenie dłoni Gotowej do uniesienia szklanki wody. Ustami, pocałunkiem, nadzieją... Wzdłuż drogi drzewa raniły niebo. Nie wiedziałem, kim jestem, cieniem czy płomieniem? Szczęściem, bólem, wiarą... Na całym ciele drżałem, domy nieskazitelnie wypełnione trwaniem. Życiem, cierpieniem, śmiercią... Na skinienie przywołani królowie życia Tej nocy spłonął ostatni nieboskłon. Świat umiera z pragnienia. 21 LIST DO SYLWII PLATH Droga Sylwio, wiem, że rozebrałaś się do śmierci, lecz cóż to jest śmierć? To tylko opuszczenie ciała. Zrobiłaś więcej, obnażyłaś duszę i tak ogołocona, naga, przeszłaś na drugą stronę jako Lady Łazarz. Spoglądam z niepokojem w stronę twojego wiersza i ten niepokój narasta, potęguje dramat. W dniu twoich urodzin słyszałem z ciemności: Tak, tak Herr Doktor, tak, tak Herr Boże, Herr Lucyferze. Z niepokojem zagłębiam się w twoje niebo. Droga Sylwio, rudowłosy Aniele, znów to zrób i ja to znowu zrobię, dotkniemy pustego miejsca po wierszu. 22 LIST DO SYLWII PLATH II Droga Sylwio, nie słychać już wiatru, spóźnionych eksplozji, pękających fal, nie ma niebieskich lasów, błysków a twoim obnażeniem jest pościel, starannie ułożona, oczekująca, utracony wymiar, poczęcie. Pamiętasz ostatnią zimę, zastygający żywioł jakim jest morze, ogromne lodowate drzewa. Gdy dotknęłaś twarzy przeraziło cię to śmiertelne ciepło. Huragan z nieba uderzył, jak skrzydło ogromnego ptaka, lub bomba o nieokreślonej sile. Ptak wyrastający z atomowego grzyba, jak starzec z długą siwą brodą, wyrósł ze środka ziemi. Gdy przyłożysz ucho - słychać przyspieszony tętent koni. Serce wszechrzeczy ucieka przed samym sobą, aby nie spotkać ludzi, aby ślady, które zostawiamy za sobą, nie wyprzedziły naszej chęci trwania. Droga Sylwio, ten czający się krzyk mieszka w tobie, czeka, aż doszukasz się obecności. Najważniejszy na świecie jest ból, on rodzi nowe życie, poza bólem jest tylko pustka, błękitna, purpurowa i nic więcej... 23 LIST DO SYLWII PLATH III Droga Sylwio, zawsze ogarnia mnie ten sam niepokój, gdy ze skowytem zatrzaskują się drzwi, mam wrażenie, że są niepowtarzalne, że za każdym razem robią to inaczej, jakby nigdy nie miały własnego oblicza i z innym jękiem krzyczą za mną - żegnaj, są tak bezimienne, że o nic nie mogą być oskarżone, za sobą zamykają tylko przestrzeń, załamują tylko światło, lecz gdy czuję rdzawą klamkę, nie muszę wypatrywać w ciemności ukochanej, nie ma jej, uciekła przed wściekłym ujadaniem chorych na wyobraźnię drzwi. Po tych, których mijam bezpowrotnie, zostają zawsze twarze, ich bezimienne oblicza, na tyle obecne, że nie potrafię żyć bez nich, choć głuche i nieme jak zwierciadła. Droga Sylwio, zamknęłaś kolejne drzwi, zranione odległością między dwojgiem osób. Bezpowrotnie odeszła jedyna miłość. Czy ktokolwiek może mieć pretensje, że nie potrafiłaś żyć bez miłości? 24 STUDIUM PORTRETOWE szklanka Martini (ohyda), saszetka Pyralginy produkcji chińskiej, zapalona świeczka o zapachu lawendy Madam Ela jest twierdzą nie tylko dla orłów. Madam Ela jest delikatna i kokieteryjna, gdy rozgląda się za nowym adoratorem, nikt nie wie po jakiego diabła. Madam Ela, stojąca na tarasie portu lotniczego New York z dwiema wielkimi walizkami, wygląda jak Boeing z odrzutowymi silnikami, za chwilę odleci. Madam Ela toczy spór z brodatym poetą o trzecim wymiarze iskry bożej migającej w poezji. Madam Ela przez chwilę była nieruchoma, abym utrwalił fleszem chwilę, która trwała tak krótko, że nawet nie zdążyła przeminąć. Madam Ela jest piękna, nawet w ciemności. 25 MIŁOŚĆ DO ARTEMIZJI Artemizjo, ujrzałem cię pierwszy raz w British Museum. Ta wygaszona w oczach miłość do Manzołosa jest jak lampki, w których zabrakło oliwy. Być może stoisz w kondukcie żałobnym, być może stoisz na brzegu morza i patrzysz w przeszłość wspominając pieszczoty, gesty, słowa. Liry, harfy i hymny żałosne słychać wokół. Tylko strażnik w starannej liberii z pewnością nie będzie już twoim kochankiem. 26 LIPOWY CHRYSTUS Prawdziwa wiara nie ulega złudzeniom. Chociaż nie ma prawdziwej wiary. Jest tylko nasze wyobrażenie świętości. Kulawy anioł i reumatyzm w skrzydłach, i kula u nogi, żeby nie odlecieć. Wszyscy poddajemy się procesowi rodzenia słów, nowej generacji bękartów prawdy, tylko ułomność ma naturalną potrzebę dążenia ku doskonałości... Dlatego milczę. Świat nie upadł tak nisko, aby nie można go było zobaczyć z kolan, z tej pokornej pozycji. Nade mną kona lipowy Chrystus. Czyjeś życie zamarło w ostrych pociągnięciach dłutem. 27 SMAK MORZA Poprzez sierści słonej posmak, krople na piersiach suszone wiatrem i łuski patroszonej ryby w twoich włosach. Wydłubujesz końcem noża oczy, rozcinasz odbyt, aż po skrzele. Wypadają wnętrzności. Bierzesz następną, tysiące istnień. Ta twoja słona miłość, gdy wargi szukają pocałunku, tej tajemnej wzajemności. Zatracona na porzuconej plaży końcem sezonu czekasz, aż horyzont zaboli i zakołysze zaginionym kutrem, aż zakrwawi patroszony zmierzch. Pale boleśnie wbite w dno, oczekują po tobie przypływu i odpływu, brzemiennego dopełnienia, słonej miłości smak. 28 NEGATYW Na tym świecie nawet nieboszczyk kłamie, udaje, że tylko mu się śni, że ciemność wokół to tylko awaria elektryczności, że głuche milczenie, to taki rodzaj kontemplacji. A gdy dotrwam już do ostygnięcia, aż do zesztywnienia, wtedy kruk, co oka nie wykolę, nadleci wiecznością, nadleci nicością. Ale dzisiaj umierania nie będzie. Dzisiaj będzie rodzenie i życie, kwitnienie, bzyczenie, miodu zbieranie. Ale dzisiaj stygnięcia nie będzie. W słońcu rozkładasz swoje róże i nawet kolce niestraszne będą, pieszczoty kłucia kropelkami krwi, jak gwiazdy na białym prześcieradle. To taki negatyw świata. I być może nigdy nie rozwikłam... Jak do nieba daleko mają ptaki, jak daleko do nieba mają kamienie. 29 ŹRÓDŁO Przyniosłaś mi garść źródlanej wody, czytałem twoje dłonie. Byłem pewien, że być z tobą, oznacza gasić pragnienie. Jednak z drugiej strony twojej twarzy odszukałem lot ptaka. Strumień drążył granitowy kamień, gładził jego starcze czoło. Zaczerpnąłem garść wody i piłem do dna gorzkie żale. Nagle głuszec poderwał się do lotu, on też pił wodę. 30 PTAK W ŹRENICY Twój o ścianę rozbity cień. Odwinięta z pościeli, obnażona po żywą tkankę czasu. Odszukuję w tobie wzruszenie, rozchyleniem warg, nikłe słowo, klejnot bez wartości. Wychylamy się z okna, aż do krzyku ziemi, aby odnaleźć nasze twarze poza światem. Wysoko leci ptak w źrenicy. Jesteśmy jak źdźbła trawy na gniazdo, a może jesteśmy całym drzewem. Nie szukam krzesła. Wszystko już przygotowane. Twarz pochylam. Patrzę, ten biały obrus, to wymiecione oddaleniem ptaki. Ten biały obrus, to twoje ciało poprószone promieniami słońca. 31 BLISKO SIEBIE Nikogo jeszcze nie słychać, nawet zegar bezimiennie odmierza czas, jesteśmy blisko siebie, nie mamy gdzie się podziać, nasze ciała poziomo krzepnące purpurą. Pamiętam czarny las i niebo gdy pękło. Rozdarłem ten skrawek, aby mógł narodzić się dzień, nasze dziecko. I zrozumiałem, że w tym krajobrazie jest żar, nie jesienny, nie od zachodu słońca, lecz od zieleni. Spłonęliśmy jak papierowe kwiaty, od nas zajęły się chóry lasów, a przy przydrożnej kapliczce staruszka zjadła śniadanie. I dałaś mi dłoń, garstkę popiołu. 32 ŚWIĄTYNIE GŁODU 0 zmierzchu rozżarzone światłem okna przypominają o tysiącach ludzi, żyjących swoimi troskami, w kamiennych świątyniach głodu. Wszystko, co wokół wpisuje się w moją twarz, świetlistą zmarszczką, cieniem zaczętego dnia, żyje. Wybiegam, aby nie spóźnić się w ten wir przemijania, aby trafić codziennie w miejsce sobie przygotowane, wypełnić ciepły jeszcze cień. Chodzę i pytam nieznajomych, gdzie moje kąty, stół na środku, dłonie niosące talerz 1 twoja dobroć pełna gorącej zupy. Wszystko, co wokół zamiera jak stracone chwile, nadzieje wielkie, niedosięgłe, wśród nich ja toczący ciągłe zmagania, gdzie jest mój dom? Palce zatopię w miękkim miąższu, garścią nasycę i odejdę, opuszczę ten głód, który już mnie nie chce, pójdę dalej, ku innym, nieznanym nikomu wyspom dobrych nadziei. 33 MIĘDZY NAMI Nie mówmy o wielkiej miłości, aby nie oszukiwać śladów na plaży, krzyku ptaka wołającego o echo. Morze cierpliwie przyjmuje wszystkie protesty, jest głuche do szaleństwa. Ciało twoje jest tak jasne, że tonę, staję się cięższy od myśli, opadam jak kamień, lecz przecież jestem kamieniem, na pewno nim jestem, żeby nie oszaleć. Przychodzimy tutaj każdej nocy, aby palić na wzgórzu nieopodal, ogień ziemi obiecanej. W której to godzinie, w którym roku dotykam przymrużonych powiek -siedzisz przytulona do mnie plecami, przejmuje mnie twoje ciepło, zaczynam rozumieć, że ktoś zostawił otwarte drzwi do naszej miłości. A może jesteśmy parą staruszków czekających na blade światło świec i zapach kadzidła, tak doskonale oczyszczający powietrze. Między nami wyrosła, jak rzeka, bruzda na twoim czole. 34 PUSTE STĄGWIE Przyszedł do mnie Święty Franciszek. Był ubrany w mój stary sweter, który wyrzuciłem w zeszłym miesiącu. Święty Franciszek jest kloszardem grzebiącym w blokowym śmietniku. Dlaczego ludzie tak go nazwali? Być może dlatego, że do przywiązanego w pasie sznurka ma przytwierdzony wielki, drewniany różaniec. Co to jest, pytam? Mój telefon komórkowy... Uśmiecha się tajemniczo. Do rozmów z Panem Bogiem, dodaje. Pragnienie ogarnęło całego ciebie, wypełniło każdą myśl, oaza w której wyschło źródło, puste stągwie drzemiące w cieniu, dotykasz wargami kropli słowa: woda, brzmi jak wyrzut i nikt jej nie przyniesie na pustyni twojego serca. Brakuje ci kogoś, kto będzie ważniejszy od twojego pragnienia, oddasz mu ostatnią kroplę a on napełni stągwie. I dlatego zastanawiam się, jakie to czyny zostawiają na naszych twarzach, okrutne blizny? Ułóż je na szali i miej odwagę podać sobie dłoń, jeżeli to uczynisz, to jakbyś pocałował żebraka. Widzę przez okno Świętego Franciszka, skulony przy śmietniku, rozmawia z Panem Bogiem. 35 UCIEKINIER Kim jest ten bezimienny uciekinier? W samym sobie odnalazł kryjówkę, zacisnął pięści, trzyma za gardło słowa protestu, które zgorączkowane na wargach usiadły. Ten ktoś jest w moich oczach, spogląda na wolność, właśnie wschodzi słońce, tak, że chcę wyskoczyć. I gdy rzucono do stóp mokrą płachtę nieba, przeżegnano strony świata, zaczęło się życie. Słychać jak padają krople deszczu, widać jak wznieca się ogień, czuć wzrok tych, którzy nas obserwują. Przyszedł czas, żeby podnieść z kolan zesztywniały posąg, nauczyć go chodzić i odpowiadać na uśmiechy. Kim jest ten bezimienny uciekinier, który we mnie zamieszkał i ciągle ucieka? 35 KRZESŁO Doskonałość czterech nóg i oparcia, kulawe krzesło - pies kulawy, prześcieradło sufitu okrywa bezład, siedzę oparty bezwiednie, patrzę na ludzi. Skrzypiące krzesło dla urojeń tylko i szczeka na mnie wierny pies, dudni drewnianą nogą w okno, otwieram. Wokół zastygłe ulice, uśpione, gdzie tyle jest czasu i powietrza, i obcy mi ludzie wchodzą we mnie, gdzieś za mną odchodzą dalej, obnażając tylko okna na świat. Przewrócone krzesła. Pragnę znaleźć inne miejsce, gdzie wiatr inaczej budzi ramiona do ruchu -podnoszę na ostatnie cztery nogi mój ocalony świat. 37 WE DWOJE Zapewne istniejesz, bo wiem jak cię nazwać, tyloma słowami zniekształcone cienie, słyszę jak podchodzisz do samej głowy, otwarciem oczu uderzają fale. Patrz... Ten bezmiar już kona. Trawy nasycone słońcem ujmę dłonią, to będzie najobfitszy udój, mleka senny smak. Przestronnym spokojem miasta przedmioty chciały przemienić swoje ciała będąc na wyciągnięcie ręki, w oka mgnieniu. Nasze usta obrane ze złudzeń, udaje się scalić najważniejsze słowa, które będziemy wypowiadać z głębi serca, będziemy obdarzać je znaczeniem ciała. I nawet gdy jesteś ze mną, staram się rozpoznać nieodparte ogniska oczu. 38 PRZESUNIĘCIE WIECZNOŚCI pamięci Jana Pawła II 1. Ktoś mi rozmienił na drobne cały mój nieboskłon. Świadkami niechaj będą klucze dzikich gęsi, które tylko przelotem znaczą swe istnienie. Tak człowiek, prowadzi ujadające psy. Spytasz, kim jestem, gdy kurhan mi usypią? Pisklę w gnieździe ogrzeję dłońmi, spojrzę za siebie, podlatują, świergoczą, potrącają skrzydłami wróble w gonitwie za okruchami chleba. Uchwycę każdą ocalałą godzinę życia, wypełnię pulsującą krwią. Będę miał pewność, że nasze życie przyszłe, Bóg odbierze jak bolesny poród. 2. Obszary peryferyjne mojego mózgu funkcjonują doskonale, widzę odległy horyzont, widzę tył własnej głowy, rozmyślam o kulistości ziemi. Wydobywając skamieliny pragnień, przychodzi starzec z kosturem, garścią wody zaczerpniętej u źródła, uzdrawia nasze tępe pragnienia, naszą chorobę. Albowiem, kostur do ręki syna przyrósł i skamieniał. 39 3 Kiedy mój światłoczuły dotyk odnajdzie usta, słowo, które rodzi się jak dziecię w bólach. Ktoś ukamienował moje słońce, że tylko wilgotny zapach omszałych kamieni drażni mój mózg. Po drugiej stronie, studnia. Echo dotknęło dna. Kiedy obmyjesz moje oczy swoim światłoczułym dotykiem? Ale tylko wtedy, gdy moja wiara będzie tak silna, aby mnie uzdrowić. Twoje słowa, które usłyszę: Idź, twoja wiara odnalazła światło. Wiatr zamknął wieko Świętej Księgi. Mapy spopielił czas. Wieczność przesunęła się o parę centymetrów. 40 MALUJĄC PORTRET NORWIDA Usiądę wygodnie, przyjrzę się ostatnim pragnieniom, chwilom zawieszonym w powietrzu, którym zabrano pamięć. Malując portret Norwida, wyjdę od środka twarzy, aby czynom nadać znaczenie przemijania, głęboko zapada się oblicze, patrzę w oczy. W życiu przeszedłeś wzdłuż i wszerz dalekość spojrzenia, to twoje dzieło, rozdarcie między tak a nie, a wstrzymuję się od głosu, to twoje dzieło. A może zamaluję szczegóły twarzy, tak, byś został tylko podobieństwem. Żyłeś łaknąc choćby strugi światła, która rozcinała martwy, ciemny pokój przez dziurkę od klucza. Twarz taka samotna, tak daleko jej do rąk, nóg, tułowia, jest na końcu świata, a słowa, koraliki różańca ucałowane po stokroć, abyś w godzinie śmierci głodu swego dotknął, doskonałości. Pokarmem twoim słowa, one śpiewają o wolności i zniewoleniu, na zewnątrz tańczący ptak. Twój portret łopocze skrzydłami Polonii, na obcej ziemi, z drugiej strony obojętnych spojrzeń lustra. Nie rozumiem tylko... Dlaczego nie piszesz już wierszy, skoro jesteś nieśmiertelny? 41 ZWYCIĘZCA Nikogo jeszcze nie słychać, zegar bezimiennie odmierza czas, rozpływają się kształty w bezruchu. Poczucie strachu. Gdy usłyszałem kroki, wiedziałem od razu, że to ja sam runąłem w dół, w nieskończoność nocy, aby potwierdzić własną obecność. Obudziło mnie nagłe pukanie do okna. Czy to ty, przyjacielu chcesz zwierzyć się nagim ścianom? Mój cios zawiśnie w powietrzu, starcy pokiwają głowami. Ich siwe brody będą jak rzeka w ciągłym nurcie. Mój cios jak ślepy kamień, ugodzi w sam środek słońca, aby zetrzeć w proch tysiące cieni, ich żałobny orszak. Ktoś puka do mojego mózgu, wytężam słuch, ktoś szarpie mnie za ramię, zaspałem na ostatnią chwilę życia. Jutro będą następne, ostatnie chwile i wiele ostatecznych. 42 TUTAJ Tam na skraju ziemi roztrwonione dłonie wznosiły modlitwy skazane na wieczność, tam na skraju nieba była wielka cisza, do nas tylko dotarły urywane słowa, jak zeschłe liście, myśli uciekały, lecz czasami na krótko, aby oszukać ślady istnień, czekałem, może nieznajomy zdobędzie odwagę, aby podejść do ludzi, usiąść do kolacji. Ogromną przestrzeń zagubiła nieskończoność wymiarów stołu... Tam na skraju ziemi wielkie bywają słowa i czyny, tylko codzienność jest szara, nikt jej nie roznieci, nie zapłoni. W szaleństwie kwiaty kwitną na wskroś, jest takie bliskie i takie czułe to barwne kwitnienie nasturcji chorej na jesień, lecz w przebłyskach dnia, gdy z deszczu obsycha rynna, tam na skraju nieba otwieram okno, aby rozprostować skrzydła moim tysiącom ptaków. Tam na skraju ziemi, tam na skraju nieba, tutaj... Czyli nigdzie... 43 DEFINICJE WIECZNOŚCI 1. Aby zrozumieć definicję wieczności, uchyl drzwi naszych odpływów w kosmos. Wyrwana cząstka wszechświata. Moje dzieci, jądra życia zasiane przez zmęczonego stwórcę. Myśli przygotowały spisek. Nie umiem poradzić sobie z tą nicią horyzontu. Nikt nikomu nie dał odpowiedzi. Pytania też nie padły. Nie było komu oderwać się znad pełnej misy. Pełni czułości i tak dalej. Ujęci w skróty albo w cudzysłów. Odarci. Oczekujemy na przełamanie cienia. Czy prezerwatywa daje nam prawo do miłości? Następnym razem nie będzie następnego razu. Tylko, dlaczego zostaliśmy odarci z naszych skrzydeł, z naszej świętości? Kto do ust włożył naszych surowe bluźnierstwa? Ławica, zgrzyt piasku w zębach i ten wrzask mew, rybitw, alek wyszarpujących z mojego autoportretu drobiny oblicza. A oto cisza jak klamka zapadła. Całun albo wieko. Pochowano starego boga w kropli bursztynu. Młoda łania przybiegła do mojego snu i tak cicho odeszła po spełnieniu nocy. Odarte z mięsa, odarte z duszy, słowa. 44 2. W jaki sposób dojrzała we mnie wiekuista martwota? Jestem taki liryczny jak nieoszlifowany kamień. Tylko cień jest ciągle żywy, rośnie maleje, gaśnie, odradza się o świcie. Widzę Antygonę grzebiącą umarłego. W tej masce lwicy. 0 przeciągłym uśpieniu horyzontu kocim grzbietem. Pazur rozpruwający niebo. Wypływa krew. Czy Antygona była kiedykolwiek moją kochanką? Tego już nigdy nie rozstrzygnę. Przesilenie życia. Przełamanie milczenia. Oratorski gest. 1 teraz już nic więcej. Pustka za i pustka przed. Świat na ostrzu. Ciągłe wznosimy konstrukcje, rusztowania, dźwigary. Za i przed. Tylko życie tak kruche jak skrzydło motyla, otarty pyłek rudej ćmy. Poddane inwigilacji zachwyty. Ujęte w kartotekach. Posortowane na prawdziwe i na udawane. Zagłębiam się. Gaszę wiekuiste pragnienie. 45 3. W czyich ustach słowo nabrzmiało jak pestka? I gdy ci wszyscy mężczyźni na powrót przestrzelą twoje ciało nabojami protein, usłyszysz: Idź i nie grzesz więcej. Mój Panie, to wątłe światło lampki oliwnej rozświetla we mnie krwawe wnętrze. Kosmos otwiera, gdy kołaczesz, gdy wołasz, ocal Panie nasze słowa od bluźnierstw. Spełnienie nocy. Spełnienie dnia. Motyl trzepocze skrzydłami na cembrowinach twoich luster i jastrząb wyszarpuje resztki trwania. Szaleństwem było wznoszenie Wieży Babel, skroplenie oddechu, rozszczepienie niepodzielnego. Zbieranie, odkrywanie, smakowanie, nazywanie, dotykanie obłędu. Od narodzin do śmierci w miriadach istnień przetacza się krąg. Zamyka istnienia wiekiem trumny. Klepsydrą, kamiennym zapomnieniem, bo czym jest pamięć w zapisach jeszcze wznoszących Wieżę? 46 SPIS TREŚCI Fletnia Pana....................................................................3 Oblicze Anioła..................................................................4 Oblicze Anioła II..............................................................5 Oblicze Anioła III............................................................6 Całopalenie......................................................................7 A jednak życie....................................................................8 W celi Konrada................................................................9 Wileńskie ruiny................................10 Czas przestał istnieć.............................11 W środku samego siebie.........................12 Okolice serca.................................13 Królom czapkę................................14 Rany ziemi...................................15 Liryka liścia...................................16 Przekroczyć próg...............................17 Cel.........................................18 Migotanie przedsionków.........................19 Królowie życia................................21 List do Sylwii Plath.............................22 List do Sylwii Plath II............................23 List do Sylwii Plath III...........................24 Studium portretowe.............................25 Miłość do Artemizji.............................26 Lipowy Chrystus...............................27 Smak morza..................................28 Negatyw.....................................29 Źródło.......................................30 Ptak w źrenicy.................................31 Blisko siebie..................................32 Świątynie głodu. ...............................33 Między nami..................................34 Puste stągwie.................................35 Uciekinier....................................36 Krzesło......................................37 We dwoje....................................38 Przesunięcie wieczności..........................39 Malując portret Norwida.........................41 Zwycięzca....................................42 Tutaj........................................43 Definicje wieczności............................44 Redakcja Kazimierz Burnat © Copyright by Wiesław St. Ciesielski Zdjęcie na okładce Wiesław St. Ciesielski ISBN 978-83-60704-01-1 Wydawnictwo Literacko - Edukacyjne rTi ArjiS 50 - 417 Wrocław, ul. Traugutta 80 wydawnictwo@dds.pl wSS59"@og.-p7 Wiesław Stanisław Ciesielski urodził się 13 maja 1959 roku. Mieszka w Słupsku. W swoim dorobku ma ponad dziesięć tomów wierszy, z których najbliższe sąmu: Głód (Gdańsk 1986) -debiut, Wieża Sabę/(Bydgoszcz 2004), Wszechmocne iluzje (Warszawa 2005) - uznany za najlepszą książkę poetycką 2005 r. na XXVIII Międzynarodowym Listopadzie Poetyckim w Poznaniu. Laureat prestiżowych konkursów literackich. Jego wiersze tłumaczono na język angielski, niemiecki, litewski i rosyjski. Jest inicjatorem konkursu poetyckiego im. Leszka Bakuły o Laur Bursztynowej Róży w Ustce. Redaktor Brulionu Literackiego Ślad. Krytyk literacki, prezes oddziału Związku Literatów Polskich w Słupsku. ISBN 978-83-60704-01-1