CENA 5,00 zł (w tym 5%VAT) NR 6 (521) czerwiec 2018 ROK FRANCISZKA KRĘCKIEGO V www.miesieczmkpomerania.pl MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ROK ZAŁOŻENIA 1963 £!u. SBEfryjBBBB -ń '*- ZIcx? JJ ' HI 977023890490606 Franciszkanie ze Świętej Góry Polanowskiej i Komitet Organizacyjny zapraszają na 16 CZERWCA 2018 Program Odpustu Kaszubskiego: 11:00 Zbiórka przy figurze św. Ottona w Polanowie, przemarsz na Świętą Górę Polanowską Jo podnoszą möjeôczë w strona górów, Skądka przińdze dlô mie pômöc? Moja pomoc przińdze od Pana, chtëren stwôrził niebo i zemia. (Ps 121,1) 11:30 12:00 Różaniec w języku kaszubskim Msza św. odpustowa z liturgią słowa w języku kaszubskim Posiłek Poleca Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie ZRZESZENIE KASZUBSKO-POMORSKIE KASZËBSKÓ-PÔMÔRSCZÉ ZRZESZENIE W NUMERZE: 3 Pociągiem do Starej Pity Sławomir Lewandowski 4 Fresk „Niebo polskie" odtworzony Łukasz Grzędzicki 6 Starsze pökôlenié oddało kaszëbizna? Z reżisérą „Sobótczi", Adama Hébla, gôdôi Dark Majköwsczi 9 Ludzie, sprzęt, system dowodzenia -czyli co jest potrzebne, aby mówić o nowoczesnej Marynarce Wojennej Sławomir Lewandowski 11 „Od nastolatka do mastolatka". O seniorze - junior (część 1) Zbigniew Radosław Szymański 15 Polecieć z żurawiami Maya Gielniak 20 Stanisław Kallas - chojnicki pasjonat ruchomych obrazów Kazimierz Jaruszewski 22 Ôddzakówanié „wanożnika z pieśnią" Möwa, jaką nad zarka Edmunda Lewańczika wëgłosył Eugeniusz Prëczköwsczi 23 XXII Biesiada Literacka w Czarnej Wodzie Jan Kulas 24 Wiertle prôwdë ösew widzę dëcha Kôzanié ks. Jana Walkusza 26 Wôjnowi Kaszëbi. Möjégô öjca zmaltretowalë i zabilë Z Édmunda Majewsczim gôdôł Eugeniusz Prëczköwsczi 28 Gawędy o ludziach i książkach. Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje... Stanisław Salmonowicz 30 Pierszé lata dzejaniô wejrowsczégö partu Kaszëbsczégô Zrzeszeniô wedle aktów kómunysticzny bezpieczi (dzél 6) Słôwk Fôrmella 32 Gadki Rózaliji. A to ci bandzie dopjyrku gadka! Zyta Wejer 33 Wprowadzenie do geneticzi Jerzy Nacel NAJÔ UCZBA. Edukacyjny dodôwk nr 6(118) 36 Gdańsk mniej znany. Czekając na odkrycie - Lipce Marta Szagżdowicz 37 Jak më królamë bëłë... 20 lat „Kaszubianków" z Wiôldżi Wsë Tomôsz Fópka 40 Zdrzódła kaszëbiznë. W słowarzu Sëchtë (dz. 6) Felicjo Bôska-Bôrzëszkôwskô 41 Zachë ze stôri szafë. Necel w obróżkach rd 42 Kaszëbi w Kanadze. Bë nagrać gódlca ojców Gregor Schramke 46 Brawadë o koniach. Kóńskó chitrosc Mateusz Bullmann 48 Z południa. Wiosna na murawie Kazimierz Ostrowski 49 Z półnia. Zymk na murawie Kazmiérz Ôstrowsczi, tłom. Anna Cupa-Dzemińskó 50 Zrozumieć Mazury. Akcja Waldemar Mierzwa 52 Z Kociewia. Gdy rozkościerza się Kociewie Maria Pająkowska-Kensik 53 Lektury 59 Klëka 67 Sëchim paka uszłé. Pój do tuńca Tómk Fópka 68 Z butna. Pëlckôwsczé snienié Rómk Drzéżdżónk Numer wydano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zrealizowano ze środków Województwa Pomorskiego. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ze środków Miasta Gdańska. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji WOll WOD/IWO POMORSKIE Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego^ GDAŃSK miasto wolność? Od Redaktora Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Aby zamówić roczną prenumeratę, należy: • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28102018110000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20-23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomerania@wp.pl Prenumerata realizowana przez RUCH S. A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com. pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 - czynna w dni robocze w godzinach 7-17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. W auli budynku przy dzisiejszej ulicy Jana Augustyńskiego, w którym znajdowało się Gimnazjum Polskie w Wolnym Mieście Gdańsku, ponownie można podziwiaćfresk „Niebo polskieprezentujący niespotykane bogactwo symboli i odniesień do polskości. Pierwotny fresk powstał w 1938 roku, a jego autorami byli Bolesław Cybis i Jan Zamoyski. Dzieło w piękny sposób oddawało ducha polskości. O niezwykłości malowidła świadczy również fakt, że zaledwie rok później hitlerowcy zniszczyli dzieło, uznając je za zbyt jasne świadectwo obecności Polski i Polaków w Gdańsku. Dzięki 7-osobowemu zespołowi Akademii Sztuk Pięknych, pod kierownictwem prof Jacka Zdybią, i zaangażowaniu samorządu województwa pomorskiego fresk zrekonstruowano w skali 1:1, dokładnie w tym miejscu, w którym oryginałnie się znajdował. Relację z uroczystego otwarcia, historię „Nieba polskiego" oraz Gimnazjum Polskiego w WMG znajdą Państwo w czerwcowej „Pomeranii". 13 maja z Gdańska do Kartuz pojechał pojazd szynowy pełen pasażerów. Nic w tym dziwnego, prawda? Takie połączenia realizowane są od niemal 3 lat. Tym razem jednak szynobus pojechał inną niż zwykle trasą - przez Starą Piłę i Żukowo Zachodnie. „Przejazd testowy' miał pokazać, że warto zmodernizować dawną Unię kołejową łączącą Gdańsk z Kartuzami z wykorzystaniem stacji m.in. w Kokoszkach, Leżnie i Starej Piłe. O nowej kolejowej inicjatywie piszemy więcej na sąsiedniej stronie. Za kilka dni (14 czerwca) w Rosji rozpoczną się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Ciekawym wstępem do mundiału, choć o mocno regionalnym akcencie, jest felieton Kazimierza Ostrowskiego dotyczący piłkarskiego kłubu Chojniczanka Chojnice. Zachęcam do jego przeczytania nie tylko piłkarskich kibiców. Przecież piłka nożna to także lokalne drużyny, miejscowe legendy i niesamowite związane z nimi historie. Sławomir Lewandowski POMERANIA MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20-23 tel. 58 301 9016, 58 301 27 31 e-mail: red.pomerania@wp.pl REDAKTOR NACZELNY Sławomir Lewandowski ZESPÓŁ REDAKCYJNY Bogumiła Cirocka Dariusz Majkowski Krystyna Sulicka Aleksandra Dzięcielska-Jasnoch (Najô Uczba) Ka Leszczyńska (redaktorka techniczna) KOLEGIUM REDAKCYJNE Piotr Dziekanowski (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Aleksander Gosk Ewa Górska Stanisław Jankę Wiktor Pepliński Danuta Pioch Edmund Szczesiak Bogdan Wiśniewski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Anna Cupa-Dziemińska ZDJĘCIE NA OKŁADCE Fragment fresku Bolesława Cybisa i Jana Zamoyskiego pt. „Niebo polskie "odtworzonego przez zespół ASP pod kier. prof. Jacka Zdybią. Fot. J. Zdybel WYDAWCA Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 20-23 DRUK Bernardinum, ul. bpa Dominika 11, 83-130 Pelplin Nakład 1200 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. POCIĄGIEM DO STAREJ PIŁY Wydawałoby się, że po wybudowaniu linii Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, która częściowo idzie w śladzie oddanej do użytku w 1914 roku tzw. kolei kokoszkowskiej, temat budowy bądź rewitalizacji innych kolejowych szlaków w naszym regionie istnieje jedynie w głowach kolejowych pasjonatów. Jak pokazuje życie, o dalszym rozwoju transportu szynowego myśli również samorząd województwa pomorskiego, który chciałby przywrócić do życia linię kolejową nr 234 i 229. Linia nr 234 to pierwotnie niemal 20-kilometrowy odcinek linii kolejowej wybudowanej na mocy ustawy parlamentu pruskiego z dnia 28 lipca 1909 roku. W Starej Pile linia łączyła się z już istniejącą trasą Pruszcz Gdański - Kartuzy (linia nr 229). Pierwsze pociągi z Gdańska do Kartuz pojechały 1 maja 1914 roku. Trasa przebiegała przez Gdańsk-Wrzeszcz nasypami i wiaduktami nad obecnymi ulicami Grunwaldzką, Wita Stwosza, Polanki, Słowackiego oraz Dolne Migowo, biegnąc dalej w stronę Kiełpinka - czyli w śladzie dzisiejszej linii Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, która za Kiełpinkiem idzie nowo wytyczonym szlakiem w kierunku Matami. Tymczasem tory kolei kokoszkowskiej biegły w kierunku Kokoszek i dalej przez Leźno do Starej Piły. Samorząd województwa pomorskiego deklaruje odbudowę brakującego (rozebranego) fragmentu kolejowego szlaku z Kiełpinka przez Karczemki do Kokoszek. PKP PLK (zarządca infrastruktury kolejowej) miałoby z kolei zrewitalizować odcinek z Kokoszek przez Starą Piłę, Żukowo Zachodnie i Glincz do Kartuz. W 2020 roku rozpocznie się szeroka modernizacja linii kolejowej nr 201 Bydgoszcz - Kościerzyna - Gdynia, która odetnie prawdopodobnie aż na trzy lata Kartuzy i Kościerzynę od kolei. Rewitalizacja połączenia przez Starą Piłę pozwoliłaby na czas planowanej inwestycji na linii 201 utrzymać połączenia kolejowe do Kartuz. Pociągi pojechałyby bowiem swego rodzaju obwodnicą kolejową. W planach samorządu województwa pomorskiego jest nawet modernizacja przedłużenia szlaku do Somonina, skąd zastępczą komunikacją autobusową można byłoby dojechać do Kościerzyny. O ile odbudowa niespełna 2 km torów z Kokoszek do Kiełpinka mogłaby być sfinansowana ze środków województwa pomorskiego, o tyle rewitalizacja dalszego, ok. 15-kilometrowego, szlaku z Kokoszek przez Starą Piłę do Glincza dla kolejarzy z PKP PLK jest już dużym obciążeniem finansowym (min. 35-40 min), przez co plany pomorskiego samorządu, odpowiedzialnego za utrzymanie przewozów kolejowych w województwie mogą nie zostać zrealizowane. Z inicjatywy władz województwa pomorskiego 13 maja br. linią 234 i 229 na trasie Kokoszki - Kartuzy przejechał specjalny pociąg z pasażerami, wśród nich oprócz marszałków Mieczysława Struka i Ryszarda Świlskiego byli m.in. lokalni samorządowcy z miejscowości, przez które przebiega „kolejowa obwodnica", parlamentarzyści, miłośnicy kolei i dziennikarze. Szynobus w bezpiecznym tempie przejechał całą trasę, zatrzymując się po drodze na stacjach w Starej Pile i Żukowie Zachodnim. Przejazd pokazał, że dawna kolej kokoszkowska po jej rewitalizacji wciąż może być wykorzystana na potrzeby transportu pasażerskiego. Jeśli nie znajdą się pieniądze na utrzymanie połączenia kolejowego z Gdańska do Kartuz z wykorzystaniem „kolejowej obwodnicy", to pozostaje tylko rozebrać szyny i podkłady, wylać trochę asfaltu i - wzorem kolejowego szlaku z Pucka do Krokowej - przekształcić kolejowy szlak na rowerowy trakt. Rowerzyści się ucieszą, a i przez najbliższe lata zostanie utrzymane dobre połączenie Gdańska z Kartuzami. SŁAWOMIR LEWANDOWSKI CZERWIŃC2018 i POMERANIA / 3 „Niebo polskie"odtworzone przez 7-osobowy zespół Akademii Sztuk Pięknych pod kierownictwem prof. Jacka Zdybią FRESK „NIEBO POLSKIE" ODTWORZONY 8 maja 2018 r. odbyła się uroczystość odsłonięcia fresku „Niebo polskie" odtworzonego staraniem samorządu województwa pomorskiego w auli budynku, w którym znajdowało się Gimnazjum Polskie w Wolnym Mieście Gdańsku. Dziewięć miesięcy zajęło 7-osobowemu zespołowi Akademii Sztuk Pięknych (pod kierownictwem prof. Jacka Zdybią) odtworzenie zniszczonego przez hitlerowców w 1939 r. dzieła. Malowidło o powierzchni ponad 100 m. kw. zrekonstruowano w skali 1:1, dokładnie w tym miejscu, w którym oryginalnie się znajdowało: na suficie dawnego Gimnazjum Polskiego w Gdańsku. Teraz każdy może przyjść je obejrzeć. Pierwotny fresk powstał w 1938 r. Prezentuje niespotykane bogactwo symboli i odniesień do polskości. Autorami „Nieba polskiego" byli cenieni artyści: Bolesław Cybis i Jan Zamoyski. Nie chcieli pokazywać bitew czy wojen, ale spróbowali znaleźć i oddać malarsko ducha polskości. Malowidło istniało zaledwie rok - tuż po wybuchu II wojny światowej Niemcy zajęli budynek szkoły i zniszczyli, celowo, wszystkie jego elementy. Byli w tym niezwykle dokładni: całość skuto, a następnie zakryto tynkiem, by uniemożliwić ewentualną rekonstrukcję dzieła. Dlatego, gdy w sierpniu 2017 r. zespół prof. Jacka Zdybią przystąpił do prac mających przywrócić fresk do życia, zadanie wydawało się bardzo trudne. Do dyspozycji pracowników i studentów gdańskiej ASP były jedynie pojedyncze, porozrzucane w bibliotekach i archiwach ślady: fotografie, opisy, wzmianki w prasie i enigmatyczne dokumenty. Dzięki współczesnym technologiom - programom komputerowym i szczegółowym badaniom - udało się odtworzyć 99% obrazu z zaledwie kilkunastu archiwalnych, często zachowanych w nie najlepszym stanie, fotografii. PANI MARIA, ABSOLWENTKA GIMNAZJUM POLSKIEGO Podczas uroczystej prezentacji odtworzonego „Nieba polskiego" gościem specjalnym była Maria Filarska-Choda-kowska (ur. 1920 r.), córka dr. Bernarda Filarskiego (jednego z liderów gdańskich Polaków z początków XX w. i czasów Wolnego Miasta) i jednocześnie chrześniaczka dr. Franciszka Kręckiego, patrona roku 2018 w ZKP. Pani Maria jest absolwentką Gimnazjum Polskiego Macierzy Szkol- nej w Wolnym Mieście Gdańsku. Maturę zdała w 1938 r. Działała m.in. w polskim harcerstwie w WM Gdańsku. Po wywiezieniu i uwięzieniu przez hitlerowców na początku II wojny światowej jej rodziny i zamordowaniu ojca w Stutt-hofie (został zamordowany 11 stycznia 1940 r. razem m.in. z dr. Kręckim) pozostała na Pomorzu, pracując w Gdyni w rzeźni. W 1943 r. skontaktował się z nią kurier polskiego podziemia z Warszawy próbujący przedostać się do 4 POMERANIA/CZERWIEC 2018 STULECIE ODZYSKANIA PRZEZ POLSKĘ NIEPODLEGŁOŚCI Londynu - Jan Nowak Jeziorański. Jego przerzut do Szwecji na statku z węglem zorganizowała dzięki swoim kontaktom właśnie Maria Filarska. Po latach Jan Nowak Jeziorański mówił: „Tylko dzięki niej udało mi się wtedy wyjechać z Gdyni. Czekałem już dwa tygodnie na transport i chciałem zawracać do stolicy, ale Marysia wszystko zorganizowała. Wszystko, co później robiłem dla Polski, było dzięki takim ludziom, którzy z narażeniem życia mi pomagali". Maria Filarska po tzw. wsypie w warszawskiej AK w 1944 r. została aresztowana i zesłana do obozu koncentracyjnego. Przeszła przez Ravensbruck i Stutthof. Uczestniczyła w Marszu Śmierci, uciekła z niego koło Przodkowa. Po wojnie skończyła chemię. W okresie PRL współpracowała z opozycją solidarnościową. Do dziś mieszka w Gdańsku. 8 maja 2018 r. dokonała symbolicznego odsłonięcia odnowionego „Nieba polskiego", a od władz samorządowych województwa otrzymała fragment kopii tego dzieła. HISTORIA GIMNAZJUM POLSKIEGO W WM GDAŃSKU Gimnazjum Polskie Macierzy Szkolnej w Gdańsku, mimo krótkiego, bo zaledwie siedemnastoletniego istnienia (1922--1939), należało do najważniejszych instytucji zaangażowanych w rozwój oświaty i kultury wśród gdańskich Polaków w czasie istnienia II Wolnego Miasta. Najistotniejszym celem Gimnazjum Polskiego było umożliwienie dzieciom Polaków - obywateli gdańskich - zdobycia średniego wykształcenia, a w konsekwencji umożliwienie im podjęcia studiów na gdańskiej politechnice czy innych uczelniach w Polsce lub za granicą. Miało też stworzyć warunki do kontynuowania edukacji dzieciom obywateli polskich przybyłych z kraju w celu objęcia stanowisk urzędniczych w rozmaitych instytucjach realizujących uprawnienia Polski na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Zasadniczo chodziło o przygotowanie wychowanków, którzy swoimi kwalifikacjami i postawą, znając realia gdańskie i szerzej: pomorskie, służyliby umocnieniu pozycji Polski w tym newralgicznym miejscu u ujściu Wisły do Bałtyku. Sytuacja zaistniała w Niemczech w 1918 r. w wyniku rewolucji listopadowej i zakończenia I wojny światowej zaktywizowała dążenia Polaków na Pomorzu (podobnie jak w Wielkopolsce, na Śląsku oraz Warmii, Mazurach i Powiślu) na rzecz przyłączenia do odradzającej się po zaborach Polski. Koordynujący w regionie działania społeczeństwa polskiego Podkomisariat Naczelnej Rady Ludowej w Gdańsku rozpoczął starania o wprowadzenie m.in. języka polskiego oraz nauczania religii w tym języku w szkołach. Na tym tle permanentnie dochodziło do napięć pomiędzy Polakami a władzami niemieckimi. Niestety w wyniku traktatu wersalskiego, podpisanego w połowie 1919 r„ przewidziano Podczas uroczystej prezentacji odtworzonego „Nieba polskiego"gościem specjalnym była Maria Filarska-Chodakowska, absolwentka Gimnazjum Polskiego utworzenie z Gdańska wraz z najbliższą okolicą Wolnego Miasta. Fakt ten nie zgasił aspiracji zmierzających do stworzenia polskojęzycznego szkolnictwa (np. już w 1919 r. w ramach oświaty pozaszkolnej utworzono Polski Uniwersytet Ludowy w Gdańsku). Kluczową rolę odegrała w tym powołana przez miejscowych Polaków 26 listopada 1921 r. Macierz Szkolna w Gdańsku, na której czele stanęli m.in. dr Franciszek Kubacz i wywodzący się z kręgu działaczy młodokaszubskich ks. Leon Miszewski. Za jej sprawą stworzono w zdominowanym przez Niemców Gdańsku kompletny system szkolnictwa polskiego. Priorytetem dla Macierzy było utworzenie prywatnego Gimnazjum Polskiego, na co uzyskała 12 grudnia 1921 r. zgodę Senatu Wolnego Miasta. Następnie tworzono i rozwijano sieć ochronek, szkół powszechnych oraz branżowych zgodnie z potrzebami rynku pracy. Na siedzibę Gimnazjum Komisarz Generalny RP w Gdańsku przekazał pomieszczenia w byłym gmachu koszar z 1910 r. przy ówczesnej ul. Am Weissen Turm 1 (obecnie ul. Jana Augustyńskiego 1) przyznanym rządowi polskiemu w wyniku orzeczenia komisji dla podziału mienia państwowego Niemiec na obszarze Wolnego Miasta. Podjęty trud organizacyjny (w tym ogólnopolska akcja składkowa, której motorem był zaangażowany w tworzenie tej placówki pisarz Stanisław Przybyszewski) zaowocował tym, że 9 maja 1922 r. rozpoczęto naukę w Gimnazjum Polskim w Gdańsku, a uroczyste otwarcie szkoły miało miejsce 13 maja tegoż roku. Było to gimnazjum koedukacyjne, o strukturze gdańskiej typu frankfurckiego, matematyczno-przyrodnicze z językami klasycznymi. Nauka trwała 9 lat. Rok szkolny, tak jak w innych szkołach gdańskich i w Niemczech, trwał od 1 kwietnia do 31 marca z przerwą letnią (lipiec i sierpień). Zgodnie z koncesją do gimnazjum uczęszczały głównie Oryginalny przedwojenny fragment fresku podczas jego tworzenia CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 5 STULECIE ODZYSKANIA PRZEZ POLSKĘ NIEPODLEGŁOŚCI Uroczysta prezentacja odtworzonego „Nieba polskiego" w auli dawnego Gimnazjum Polskiego dzieci obywateli gdańskich polskiego pochodzenia lub obywateli polskich stale zatrudnionych w Gdańsku (głównie urzędników pracujących na kolei lub poczcie). Senat gdański, wyrażając zgodę na otwarcie gimnazjum, zastrzegł, że nie będzie udzielał subwencji, a sprawę uznania świadectw ustali w latach 1926-1927. Wówczas to po raz pierwszy przeprowadzono w Gimnazjum egzamin maturalny. Jednak sprawę udało się uregulować dopiero w 1933 r., kiedy to też - na mocy umowy między władzami Gdańska a rządem polskim - Gimnazjum Polskie uzyskało prawa szkoły publicznej. W pierwszym roku szkolnym zainaugurowanym w 1922 r. społeczność szkolną tworzyło 199 uczniów i 10 nauczycieli, podczas gdy w 1938 r. było to już 600 uczniów i 36 nauczycieli. W 1927 r. maturę zdało 7 uczniów, a w 1939 r. - 26. Łącznie w latach 1927-1939 mury szkoły opuściło 203 maturzystów, w tym: 107 obywateli gdańskich, 95 polskich i jeden obcokrajowiec. Uczniowie pochodzili ze wszystkich warstw społecznych. Jednak, głównie ze względu na wysokie czesne, większość uczniów nie kończyła gimnazjum i decydowała się na kontynuację nauki w polskich szkołach handlowych prowadzonych przez Macierz Szkolną (co pozwalało też na wcześniejsze podjęcie pracy zarobkowej). Grono pedagogiczne Gimnazjum było starannie dobrane, co zapewniało wysoki poziom kształcenia. Przyczynił się do tego zwłaszcza Jan Augustyński, który w latach 1925-1939 był dyrektorem Gimnazjum Polskiego w Gdańsku. Kompletował on kadrę bardzo starannie, ściągając także z głębi Polski wysoko wykwalifikowanych pedagogów. Dzięki przychylności i wsparciu finansowemu polskiego Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego stworzono im korzystne warunki materialne, wymagając w zamian całkowitego zaangażowania się w pracę tak zawodową, jak i społeczną. Stali się oni motorem wielu inicjatyw rodzących się w środowisku gdańskich Polaków. Nauczyciele ci poza pracą w szkole byli niezwykle aktywni w najróżniejszych organizacjach, prowadząc zajęcia świetlicowe, organizując uroczystości patriotyczne, reżyserując przedstawienia teatralne, prowadząc próby chórów i zespołów tanecznych, animując młodzież w organizacjach pozaszkolnych na terenie całego Wolnego Miasta, prowadząc liczne prelekcje, konferencje czy przygotowując wystawy. Liczni spośród nich aktywnie działali w Towarzystwie Przyjaciół Nauki i Sztuki w Gdańsku, utrzymując kontakty naukowe z ośrodkami krajowymi i zagranicznymi. Wielu nauczycieli Gimnazjum Polskiego w Gdańsku z czasem otrzymywało awans: obejmowali wyższe stanowiska w polskim Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego albo zostawali dyrektorami gimnazjów, np. w Toruniu, Gdyni czy Poznaniu. Gimnazjum Polskie Macierzy Szkolnej stało się jednym z „bastionów polskości" w Gdańsku. Wokół niego ogniskowało się wiele inicjatyw, a jego infrastrukturę lokalową użyczano na potrzeby ich realizacji. W latach 1935-1938 dzięki staraniom dyr. Jana Au-gustyńskiego i wsparciu finansowemu rządu polskiego rozbudowano gmach gimnazjum (prawie podwajając powierzchnię placówki), dzięki czemu uzyskało ono doskonale wyposażone gabinety i laboratorium. Wzniesiono wówczas też reprezentacyjną aulę szkoły, która miała służyć również jako reprezentacyjne miejsce organizacji zebrań gdańskich Polaków. W 1938 r. jej sufit ozdobiony został kunsztownym freskiem przedstawiającym elementy patriotyczne, który zatytułowano „Niebo polskie". W ostatnich dniach sierpnia 1939 r. na polecenie władz polskich, w trosce o bezpieczeństwo kadry i uczniów, zamknięto szkołę. Zaraz po wybuchu II wojny światowej hitlerowcy zajęli budynek Gimnazjum Polskiego i zniszczyli „Niebo polskie". Prawie 30 absolwentów tej placówki edukacyjnej zginęło z rąk niemieckich nazistów: w obozach koncentracyjnych (głównie w KL Stutthof), w wojnie obronnej 1939 r (broniąc Gdyni, Oksywia, Poczty Polskiej w Gdańsku, Warszawy) i w innych miejscach Europy. W 1956 r. wśród założycieli Zrzeszenia Kaszubskiego byli absolwenci Gimnazjum Polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku, którzy przez lata aktywnie rozwijali struktury tej organizacji. ŁUKASZ GRZĘDZICKI 6 POMERANIA / CZERWIEC 2018 m: «- « i f \ \ STARSZE POKOLENIE ODDAŁO KASZEBIZNA? W maju dwa razë (12 maja we Wiesczim Dodomie Kulturę w Żelëstrzewie i 15 w Muzeum Kaszëbskö-Pömôrsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie) Téater Zymk zaprezentowôł przedstôwk „Sobótka". Z autora scenarnika i reżisérą Adama Hébla jesmë gôdelë zarô pö premierze ö pierszich wrażeniach, przërëchtowaniach i ödbiércach widzawiszcza. Czedë zrodzą sa udba Sobótczi? Udba sa zaczała, czej Muzeum Kaszëbskö-Pömörsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie wëdało ksążka ô sobót-kówim zwëku öpisónym przez Paula Szefka i jô chcôł tej napisać cos, co bë bëło na tim öpiarté. Robota warała od gódnika 2017 r. Më wnenczas zaczalë dosc intensywno robie. Nóprzód bëłë aktorsczé przërëchtowania, zebranie składu, co w realnoce kaszëbsczich amatorsczich teatrów - a mómë blós taczé - je baro cażczé. Udało sa wama zebrać całé karno lëdzy, co bëlno gôdają pö kaszëbsku. Wiera pierszi rôz öbzérôł jem przedstôwk, w jaczim nicht ni miôł niżódnégö jiwru z kaszëbizną... W historie Teatru Zymk to téż je pierszi rôz. Donëchczôs wiedno béł chtos, chto muszół na pamiac nauczëc sa słów, jaczich nigdë rëchli nie wëmôwiôł. A tu udało sa zebrać lë-dzy, co gódają pó kaszëbsku. To baro wôżné, bó Zymk wszëtkö robi pó kaszëbsku. Jak sa pötikómë, to przed próbą, óbczas ni i pó próbie gôdómë pó kaszëbsku. Nie wiém dłó-cze, ale wikszosc kaszëbsczich teatralnëch karnów robi np. cwiczenia na dikcja pó polsku abó prowadzą próbë pó polsku. To je dló mie nienormalne. Kaszëbizna nie je blós nórzadła kontaktu z pubłicznoscą, ale téż midzë nama. Chcemë tej rzeknąc, chto - króm cebie - wëstąpił w tim przedstawienim. Patrik Mudlawa, Paulëna Fópka, Artur Jabłońsczi, Katarzëna Kankówskó-Fiłëpiôk, Róman Hinca, Szëmón Jancen i Rafół Rompca. Akcjô widzawiszcza nie nëkô za chutkó. Wszëtkö krący sa wkół rëchtowaniô sobótczi, a późni öbskarżiwaniô sebie i jinëch przed spólëzną. Je prôwdac dwuch knôpów zakó-chónëch w tim sarnim dzéwczacu, dëchë, jaczi pókazowa-ją sa bohaterom, ale to przede wszëtczim dejowé dialodżi abö mönolodżi. Jeżlë chtos sa spödzéwô wiôldżi dina-miczi, to wińdze rozczarzony. Jô sóm miôł strach, że te tekstë są përzna przeintelektualizo-wóné i aktorzë muszelë wiele energie włożëc w to, żebë te nieletczé zamkłoscë przekazać lëdzóm. To sa ókózało caż-czim zadanim i jesmë próbówelë tej-sej podbijać ta dina-mika, ösoblëwie tam, gdze bëłë leno rozmówë. Móm nó-dzeja, że przënómni w jaczims dzélu to sa nama udało zrobić i óbzérôcze bëlë trzimóny w nópiacym. Scenografio je dosc prosto, ale dobrze dopasowónô do tego, co sa dzeje. I zdôwô mie sa, że öbzérôczóm widzała sa rozmaji-tosc ji wëzwëskaniô. Kö w niejednëch scenach grałë blós cénie za biôłą płôchtą, maniewid błądzył pó scanie krótko publicz-noscë... Jeżlë jidze o scenografia, to më wszëtkö zrobilë sami, swóji-ma mocarna i za swoje dëtczi. Ni mómë żódnégó profesjonalnego scenografa. Më chcelë postawie na minimalëzna, ale nić taką, jak tej-sej robią teatrë, że bina je cemnó, a aktorze wszëtkó pókazywają sobą. Abó, jak to je czasto w kaszëb-sczich przedstówkach, że mómë blós stół na westrzódku i swiati óbróz na scanie. To mó bëc përzna klasyczny teater, z miłotnyma dzélëkama, ale nówôżniészé je pókózanié głosu młodego pókólenió, jaczé sa nalazło w dosc ösoblëwi histo-riczny sytuacji. Wrócą do twójich słów ó strachu przed przeintelektualizowa-nim. Öbczas gôdków z óbzérôczama „na gorąco" czuł jem to wiele razy. I sóm téż tak czëja. Czasa jem nie béł gwës, czë óbzérôm teatralny pókôzk, czë jesta ju zaczalë czëtac manifest Téatru Zymk. Më chcelë przed tim ucec, ale równak to je tekst, jaczi sedzy w móji głowie ód zóczątku. Ödkądka jó mëszła ó Kaszëbach, to mëszla prawie ó tim. I jó nie béł w sztadze jic na jaczés NAJE KORBIONCZI kómpromisë. Ten dokôz je baro bezkompromisowi. Më nie chcemë sa dogadać, podćńc do sprawę delikatno, chcemë to wërzucëc z sebie, żebë to katharsis pözwölëło późni nama normalno ze sobą fónkcjonowac w kaszëbsczim strzodo-wiszczu, w kaszëbsczim nôrodze. Më téż nie wëstôwiómë tegö teatru za wiele, nie nastôwiómë sa na granie na festi-nach, bö czasa muszimë zagrać cos, co nie je letczé ani przë-jemné. Jô wierzą w kaszëbsczich ödbiérców, nie uznôwóm, że jesmë na taczi niwiznie, że przemôwiô do naju leno to, co je wiesołé, smiészné i rubaszne. Do kögö tak pö prôwdze ten dokôz je sczerowóny? Pierszé wrażenie móm taczé, że blós abó przënômni w wikszoscë do kaszëbsczich dzejarzów. To bez wątpieniô teater „z klucza", bo dërch bëłë tam ödniesenia do sztridów w Kaszëbskó-Pömór-sczim Zrzeszenim, do biôtków midzë KPZ a nôrodnyma Kaszëbama. Mómë pôstacje sëna dzejarza - Sambora, stôrégö Ksawra, jaczi za kömunë bił za gôdanié pô kaszëbsku, a terô je wiôldżim kaszëbsczim szkolnym... Dragö wszëtkö zrozmiec kömiis czësto z butna. Chcelë jesmë pokazać tima, co përzna sedzą w kaszëbiznie, że dlô nich téż cos je. Jeżlë chtos ju sa przekônôł do kaszë-biznë, to chcemë mu dac weńc w to głabi. Tak pö prôwdze ödbiércama są trzë karna, trzë pokolenia: tëch, co bilë, tëch, co bëlë biti, i tëch, co sa urodzëlë i wëchöwelë w nowim swiece, pö desztrukcje najégö jazëka. Pö przedstawienim w Żelëstrzewie bëła jesz diskusjô i tam wiele razë jesta jesz gôdelë ö tim bicym. Jô jem miôł wrażenié - je wiedzec: subiektiwné - że zeszło sa karno młodëch kombatantów, żebë ponarzekać, jak to Kaszëbi mielë cażkö... Mëszla, że to pô prôwdze subiektiwné wrażenie na görąco, a diskusjô w ti sprawie muszi warac nié dzćń, nić miesąc. To muszi bëc dłëgszi proces. Jô jem czekawi, co sa dali wëdarzi, chto badze pisôł, chto badze gôdôł. Më rozpôlëlë ten ôdżin, a gdze ön pudze, uzdrzimë. W widzawiszczu ten ódżin sa fest rozpôlił dopierze w finale, w wëstąpienim Łukasza, chtërnégö mésterskö zagrôł Patrik Miidlawa. To je öbskarżenié do pököleniô kaszëbsczich dzejarzów, co dzysô mają 60 i wicy lat. Wedle waju to pokolenie tak pó prówdze bez biôtczi oddało naj i jazëk i to, że kaszëbizna dzysdnia dżinie, to jich wina. Nić za mocno? To pokolenie „dało dupy" i më muszimë ö tim gadać, bö to są rzeczë, ô jaczich sa kórbi za plecama. A to je baro niezdrowe. Mie robi nerwés, jak jakôs młodô gazétniczka abö mło-di szkolny gôdô, że ten dzejôrz abó tamta dzejôrka dzysô örganizëje jaczés wëdarzenié a rëchli bilë za kaszëbizna. Jô wöla, żebë më to rzeklë jima prosto. A późni je czas na disku-sja. Pökąd më jich nie óbskarżimë, to oni nie wiedzą do kuń-ca, co w ti sytuacji zrobić. Chcemë dac ta gromówka, jakô óczëszczi lëft. Móm nôdzeja, że tak to badze ódebrónć przez tëch, co czedës tapilë kaszëbizna, a terô sa wôżnyma dzeja-rzama. Jakno róczba do tegö, żebë öni téż sa óczëszczëlë. Tej oni badą mielë czësté sëmienié i më. Skuńczi sa gôdanié za plecama. GÔDÔŁ DARK MAJKÖWSCZI Scenarnik „Sobótczi" je ópublikówóny w nônowszim numrze najégö lëteracczégö dodôwku „Stegna" (nr 2/2018). 8 POMERANIA / CZERWIEC 2018 LUDZIE, SPRZĘT, SYSTEM DOWODZENIA - CZYLI CO JEST POTRZEBNE, ABY MÓWIĆ O NOWOCZESNEJ MARYNARCE WOJENNEJ Jeden z polskich dowódców związanych z Marynarką Wojenną RP powiedział ostatnio, że aby mówić o nowoczesnej Marynarce Wojennej, potrzebne są trzy rzeczy: „Dobrze wyszkoleni marynarze, długoletni, jednofalowy plan dowodzenia oraz sprzętTen sam dowódca dodał też, że „To nie okręt się starzeje, a sprzęt na nim zainstalowany, tj. silniki, agregaty, pompy oraz załoga". ORP Kormoran podczas pierwszego wyjścia w próby morskie w lipcu 2016 roku Parząc na smutne oblicze portu wojennego na gdyńskim Oksywiu, można jednak dojść do wniosku, że najbardziej brakuje nam, mimo wszystko, najnowszej generacji okrętów, gdyż trudno jest mówić o nowoczesnej Marynarce Wojennej, gdy się nie posiada ani jednego okrętu, który byłby w stanie bronić morskich granic Polski. Polska Marynarka Wojenna po 1989 roku niestety podzieliła los innych rodzajów Sił Zbrojnych RP, które podobnie jak „wodniacy" przez lata nie były dofinansowywane, a każde zaoszczędzone na armię pieniądze z czasem trzeba było przekazać na inny pilny cel, niekoniecznie związany z obronnością, czyli by załatać dziurę budżetową. Wprawdzie do służby trafiły w tym czasie m.in. małe okręty rakietowe: ORP Orkan, ORP Piorun i ORP Grom wcielone do służby w 1990 roku (częściowo powstały w stoczniach byłej NRD), zwodowane w połowie lat 60. ubiegłego wieku cztery okręty podwodne typu „Kobben", które otrzymaliśmy od Norwegii (pod banderą RP pływają od 2002-2003 roku) oraz zwodowane pod koniec lat 70. dwie fregaty podarowane przez Stany Zjednoczone: ORP Generał Kazimierz Pułaski (w służbie od 2000 roku) i ORP Generał Tadeusz Kościuszko (wcielony do służby w 2002 roku), to wciąż nie można było mówić o nowoczesnej Marynarce Wojennej. Pewną nadzieję na lepsze czasy dla Marynarki Wojennej dało uroczyste podniesienie bandery na nowym niszczycielu min ORP Kormoran (zbudowanym w Remontowa Shipbuilding SA w konsorcjum z Centrum Techniki Morskiej w Gdyni) i wcielenie go do służby w 2017 roku. To pierwszy okręt, z którego może być dumna Rzeczpospolita, z którego może być dumna Marynarka Wojenna, może być dumna stocznia Remontowa Shipbuilding, która pokazała, jak skutecznie można budować okręty - mówił podczas podnoszenia bandery jeden z polityków, podkreślając, że najnowocześniejszy polski okręt jest także przykładem dobrej współpracy pomiędzy polską prywatną stocznią a państwowymi firmami skupionymi w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Rzeczywiście, ORP Kormoran, CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 9 BLIŻEJ MORZA ORP Hydrograf podczas pierwszego dokowania w Gdańskiej Stoczni Remontowej w marcu 2018 roku którego budowę rozpoczęto w 2014 roku, to nowa technologia, całkiem nowe podejście do poszukiwania min i materiałów minopochodnych. Jest pierwszym z serii planowanych trzech nowoczesnych niszczycieli min, które w zamierzeniu trafią do 13. Dywizjonu Trałowców wchodzącego w skład 8. Flotylli Obrony Wybrzeża. Do jego głównych zadań należą poszukiwanie, klasyfikacja, identyfikacja i zwalczanie min morskich, rozpoznanie torów wodnych, przeprowadzanie jednostek przez akweny zagrożenia minowego, stawianie min oraz zdalne sterowanie samobieżnymi platformami przeciwminowymi. Tymczasem Marynarka Wojenna nie rezygnuje również z modernizacji wydawałoby się wysłużonych już okrętów. W Gdańskiej Stoczni Remontowej im.}. Piłsudskiego przebudowę przechodzi właśnie zwodowany we wrześniu 1975 roku ORP Hydrograf. Na modernizację czeka też ORP Nawigator, zwodowany w marcu 1974 roku. Na obu jednostkach zamontowane zostaną m.in. nowoczesne systemy wsparcia elektronicznego oraz Szerokopasmowe Systemy Rozpoznania. Do zadań wspomnianych jednostek należy rozpoznanie radioelektroniczne. Przy okazji warto wspomnieć, że w 2016 roku w tej samej stoczni remontowane były dwa inne okręty hydrograficzne należące do Marynarki Wojennej RP -ORP Arctowski i ORP Heweliusz. Cytowany na wstępie dowódca Marynarki Wojennej RP podkreśla, że wielką wartością tej struktury wojska są marynarze, których mamy i szkolimy - od starszego marynarza do pełnego komandora, a nawet kontradmirała. Naszych marynarzy wysyłamy do struktur NATO, gdzie na okrętach naszych sojuszników zdobywają potrzebne doświadczenie. Polscy marynarze nabierają praktyki także na polskich okrętach, które biorą udział m.in. we wspólnych ćwiczeniach okrętów z krajów Paktu Północnoatlantyckiego. Mamy więc dobrze wyszkolonych specjalistów i najgorsze, co może się wydarzyć, to utrata takiego marynarza - mówił. Należy mieć tylko nadzieję, że Marynarka Wojenna RP doczeka się również odpowiedniego sprzętu. Warto jednak pamiętać o tym, że w siłach zbrojnych wszelkie plany, m.in. te związane z zakupem nowoczesnego sprzętu, trzeba formułować z wyprzedzeniem 10-15 lat. Oczywiście podstawowym warunkiem jest powstanie jakiegokolwiek długoletniego i jednofalowego planu. Póki co takiego Marynarka Wojenna RP nie ma. SŁAWOMIR LEWANDOWSKI 10 / POMERANIA / CZERWIEC2018 JJ CZĘŚĆ OD NASTOLATKA DO MASTOLATKA" \ O SENIORZE-JUNIOR Kiedy dwa lata temu wydałem tomik wierszy, profilaktycznie - domyślając się, że nikt tych wierszy nie przeczyta, a już z pewnością nie napisze o nich - sam sobie napisałem recenzję i zamieściłem w internetowej „Gazecie Świętojańskiej". Takie nastały czasy, że trzeba być w jednej osobie: autorem i wydawcą, recenzentem i mecenasem, a najczęściej też jedynym czytelnikiem. Podobnie jest i dzisiaj -o Jubilacie, Zbigniewie Szymańskim, jako „laudator tem-poris acti" będzie opowiadał Zbigniew Szymański. Różnica między Zbigniewami tylko taka, że jeden łysawy, a drugi w peruce, ale obaj to już Geriatria Wszechpolska. Tata, jak większość poetów, jest człowiekiem pozbawionym wyobraźni, gdy więc przyszła pora, by w USC zarejestrować potomka, wybrał dla mnie najpiękniejsze jego zdaniem imię: Zbigniew. Ten swoisty narcyzm bardzo się przydał dokładnie 20 lat później, gdy 16 grudnia (dzień moich urodzin) pamiętnego roku 1970 stanął w drzwiach patrol żandarmerii wojskowej z kartą powołania i biletem do jednostki dla poborowego Zbigniewa Szymańskiego. Tata wyraził radość, że chcą jego, Zbigniewa Szymańskiego, ponownie wcielić do armii, chociaż (tu pokazał żandarmom odpowiednie dokumenty) już swoje w Armii Czerwonej odsłużył. Żandarmi przeprosili (co w tych niespokojnych czasach było rzadkością, ale pewnie swoje zrobiła informacja o służbie w Armii Czerwonej), i jakiś czas miałem z wojskiem spokój. Nie najgorszy więc był to pomysł, by obdarzyć syna swoim imieniem. No i mogę dzięki temu, doganiając już wiekiem Tatę, mówić wciąż 0 sobie: junior. Drogi Wy moje... Drogi wy moje, gdzie mnie prowadzicie? Drogi wy moje, błotniste i kręte. O, nie na dobre, nie na łatwe życie, Drogi wy moje, mnie zaprowadzicie. Na drogach moich zasieki rozpięte, Przy drodze skały zeszklone i czarne. 1 stepy rudym oświetlone słońcem, pod którym krzyże palę się cmentarne. Drogi wy moje, błotniste i parne. Miedziane mgły i wiatr szaleje po was. Idę, by witać dnie klęski i burzy. Wiatr metaliczny głuszy moje słowa, Czerwone słońce za góry się chowa I świecę, białe popękane gruzy. Drogi wy moje, gdzie mnie prowadzicie? O, nie na dobre, nie na łatwe życie... Tak Tata pytał w wierszu zamieszczonym w tomiku Dnie niepokoju, wydanym w 1959 r. Dokąd te drogi doprowadziły, widzimy - piękne, bardzo prestiżowe miejsce - ale gdzie się zaczęły i na jakie skręcały manowce, spróbuję Państwu opowiedzieć, przedstawiając Jubilata: „Od nastolatka do mastolatka". Tata urodził się w Wilnie, mieście, któremu poświęcił wiele strof, a nawet cały tomik Wilno, miasto za mgłę. Wilno, i szerzej Wileńszczyzna, będzie się u Taty pojawiać także wtedy, gdy pisze o Gdańsku czy o Kaszubach. Podobno ktoś pisze pracę magisterską o motywach kaszubskich w twórczości Taty. Myślę, że ciekawe byłoby odszukanie w Taty wierszach opiewających uroki ziemi kaszubskiej -Wileńszczyzny. Mam taką teorię, że Tata, pisząc o Gdańsku, ma przed oczami Wilno, i podobnie pisząc o Kaszubach, myśli o Wileńszczyźnie. Mało kto urodzony na Kresach potrafi w pełni zaaklimatyzować się w nowym krajobrazie i zwykle szuka podobieństw do tego porzuconego, z którego został wygnany. Pamiętam, jak ze Zbigniewem Żakiewiczem odwiedzaliśmy Kaszuby i jak wszystko porównywał do krajobrazu swoich rodzinnych Smorgo-nii. „Jedynie buków tam nie było, których za to tutaj nie brakuje" - mawiał. Charakterystyczne też dla ludzi z Kresów jest poczucie tymczasowości. W skrajnych przypadkach, tak jak w wypadku mojej rodziny, było to życie na walizkach, których nie warto rozpakowywać: „bo przecież już niedługo wrócimy do siebie", jak zapewniał Tata z uchem przy radiu nastawionym na Wolną Europę, czekając powrotu Andersa na białym koniu. Piszę „było to życie", bo jednak czas robi swoje i walizki w końcu zostały rozpakowane. Poniższa laudacja została wygłoszona podczas benefisu Seniora w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku w 2017 r. CZERWIŃC2018 / POMERANIA /11 KASZUBA Z WILNA Ja, przyszły kawalerzysta Tata był dzieckiem (i dzieckiem takim pozostał), jak byśmy dzisiaj powiedzieli, z ADHD: Latem nad rzeką byłem co dzień I wypływałem w starej łodzi Pod prąd, a Wilią to niełatwo. Do Werek statek obok płynie I drobna fala igra w trzcinie, Rzekę półkolem grodzi tratwa, A na niej szałas i ogniska. Podpływam niebezpiecznie blisko, Flisak ciosanym wiosłem z kłody Niemal zahaczył o mą burtę, Lecz już niesiony Wilii nurtem Wypływam na bezpieczne wody. Każdą wolną chwilę, a miał ich wiele, bo do nauki się nie garnął, spędzał nad Wilią, nieraz w swych karkołomnych zabawach będąc bliskim utonięcia. Okres wakacji spędzał razem z rodziną nad Wigrami. Ta sielanka, jak niestety większość sielanek, nie mogła trwać wiecznie. Wybuchła wojna - Tata miał wówczas 12 lat - przynosząc nowe wyzwania, nowe, już bardziej serio, „zabawy". Ponieważ istniał dla młodzieży obowiązek nauki zawodu, Tata uczył się zawodu kowala w niemieckiej kuźni, nie raz robiąc niemieckiemu majstrowi (szczęściem był to chłop potężny, ale dobroduszny) psikusy, w rodzaju np. podłączenia cęgów do prądu. Trochę handlował na targu papierosami, a też i nie raz, jak przystało na urkę z Łukiszek, wraz z kolegami obrzucali kamieniami litewskich policjantów W szkole nie szło Tacie najlepiej, ale jak mogło być dobrze, gdy jego ulubiona rzeka już nie nazywała się Wilia, ale po litewski Nerys? To właśnie w tym czasie odkrywa w sobie mały Zby-szeczek wielką miłość do książek i do czytania: Przy górze Bouffałowej blisko, Czytelnia była cicha, mała. Pani mi książki wybierała, Boja za książki dałbym wszystko. A ile tam spędziłem godzin, Aż do zamknięcia siedząc w ławce, Iprzychodziłem prawie co dzień. Choć tak lubiłem na ślizgawce Pojeździć rankiem, gdy lód czysty. A potem łyżwy do tornistra I do czytelni, aż do zmroku. Tę ciszę i ten dziwny spokój Do dziś pamiętam... Wilno przechodzi z rąk do rąk. Wpierw zajmują miasto Rosjanie, następnie wkraczają Niemcy. Jak poznać, kto akurat w mieście rządzi? Wystarczy spojrzeć przez okno, czy pod piekarnią ustawia się kolejka. Gdy rządzą Rosjanie, kolejka niebywała. Gdy administrują w imieniu Niemców Litwini, brak kolejek i sklepy pełne. Opowieści o partyzantach, wojnie, która lada chwila się zakończy, działają na młodą wyobraźnię i wraz z kolegami Tata przemyśliwuje, jakby tu wstąpić do Armii Krajowej. Wreszcie Tacie ten zamysł się udaje. Ma wtedy niecałe 17 lat. Dostałem rozkaz: „Z Wilna znikaj! Kolegów paru w nocy wzięli". Mróz był i śnieg bez przerwy sypał. Z oddziału czekał ktoś w kościele. Znał mnie, bez słowa szedłem za nim, W zaułku już czekały sanie: „Spokojnie, po co ci te nerwy". Woźnica wiózł nas do Suderwy. Tam oddział stał w budynku szkoły. (Nieczynna była od jesieni) Z surowych desek zbite stoły, Sienników parę na podłodze. Broń na stojakach w kącie sieni, Wartownik przed budynkiem chodził. To była zima 1943 r. Wiosną 1944 Armia Krajowa rządziła w sporej części Wileńszczyzny: Aż przyszła wiosna, a z nią prawie Pół Wileńszczyzny było nasze. W Turgielach chłopcy na zabawie Byli w mundurach. Ksiądz ogłaszał, Że znów jest Polska, z Orłem gmina. Biało-czerwony sztandar płynął Nad miastem. Nasze wojsko wszędzie: 12 / POMERANIA / CZERWIEC2018 KASZUBA Z WILNA „A Wilno odbić trzeba będzie" -Mówił dowódca na odprawie Apetyty rosną. Niemcy, czując zbliżający się front, coraz bardziej nerwowi, wybucha powstanie wileńskie: W upalny lipiec szyfr nadchodzi: „Tu Ostra Brama, Ostra Brama!" Już wiemy, na to czeka młodzież. Powstanie! Czas im karki złamać. To już nie zabawy dziecięce i drażnienie litewskich policjantów: Ja z „Gromem" szedłem z Karolinek Prosto pod ogień Niemców z lasu. Myślałem, że za chwilę zginę, Drewniany dom obok dogasał. Ze strychu snajper strzelał celnie, lecz zrobił błąd, przebiegł przed lustrem, I miałem go, dom znów był pusty. Powstanie udaje się. Tylko czy tak do końca? Miasto dostaje się z deszczu pod rynnę, czyli z rąk niemieckich wpada w ręce Rosjan, chwilowych sojuszników. Tak Tata, w swoich pamiętnikach w rozdziale „I rok po wojnie", wspomina ten czas po zakończeniu walk powstańczych: Po wypędzeniu z naszego miasta Niemców, weszła Armia Czerwona, wpierw bardzo przyjaźnie odnosząca się do mieszkańców, ale potem nastąpiło aresztowanie komendanta sztabu generała Wilka i rozbrojenie naszych oddziałów. Parotygodniowy obóz w Miednikach i sześć tysięcy wileńskich partyzantów (i ja z nimi) trafia do Kaługi, transportem pilnowanym przez konwojentów. Na stacji konwojenci znikają (z naszymi zegarkami), a my ze zdziwieniem czytamy napis na budynku: „Witamy ochotników do Armii Czerwonej". Pułkowa orkiestra gra krakowiaka, dziesiątki oficerów i podoficerów prowadzą nas do koszar i po paru dniach chodzenia na ćwiczenia jeszcze w naszych polskich mundurach dostajemy nowe mundury i nową broń sowiecką. Okazuje się, że trafiliśmy do 361. pułku gwardyjskiego armii sowieckiej i po wyszkoleniu mamy iść na front. Po paru miesiącach bardzo intensywnych szkoleń, gdy zostaliśmy dobrze przygotowani, by iść na front, przyjechał Mikołajczyk na rozmowy do Moskwy i załatwił..., że pułk nasz nie pojedzie na front, który stał już w Polsce pod Warszawą. Tym nas dobił, każdy liczył, że jak znajdzie się w Polsce, będzie mógł rozpłynąć się w tłumie. A zrobiło się gorzej. Pułk wysyłają na wycinanie lasów pod Moskwę, tzn. nadal mamy być żołnierzami, tyle że zamiast karabinów dostaniemy piły i łopaty, czyli będziemy batalionami roboczymi. Nie. bardzo mi się to podobało, drwalem być mi się nie uśmiechało, choć jeden z kolegów, późniejszy wspaniały śpiewak - Bernard Ładysz, tak się wprawił w ciesielce, że po powrocie z Kaługi w 1946 roku sam zbudował drewniany dom w Warszawie. jr. Senior z przyszłą żoną a moją mamą Skorzystałem z solidnego zaziębienia na jeszcze trwających ćwiczeniach i po tygodniowym pobycie w szpitaliku pułkowym, gdzie było paru polskich lekarzy, skierowano mnie do szpitala wojskowego, a tam dostałem paromiesięczny urlop z wojska i papiery na wyjazd do Wilna. Może to, że miałem siedemnaście lat, chociaż w Rosji rocznik mój 1927 już szedł do wojska, spowodowało tę decyzję lekarzy. Rzecz humorystyczna - przy wypisywaniu papierów należało w jednej z rubryk wpisać: przez jaki „Wojenkomat" (komisję wojskową) zostałem przyjęty do Armii Czerwonej. Powiedziałem prawdę: „Partyzant", a im przez głowę nie przeszło, że inny niż sowiecki. No i stąd przez Moskwę, Smoleńsk, Orszę, Mińsk 4 grudnia 1944 roku znalazłem się w Wilnie. Niemały popłoch wzbudził w domu, gdy tak stanął w drzwiach w mundurze sowieckim. Długo miejsca w domu nie zagrzał, bo Sowieci wyłapywali młodzież partyzancką i wywozili do Workuty. Jedynym ocaleniem był akces do armii Berlinga i tak też się stało w wypadku Taty. Trochę ukrywał się u rodziny na wsi koło Wilna, by wreszcie trafić do berlingowców, z którymi wyruszył w stronę Warszawy, gdzie znaleźli się na początku stycznia 1945 r., zastając już martwe, zrujnowane miasto. Zostają zakwaterowani w koszarach i rozpoczynają naukę w szkole podoficerskiej w I pułku piechoty. Mniej CZERWIŃC 2018 / POMERANIA /13 KASZUBA Z WILNA więcej w sierpniu kończą naukę. Tu znowu cytat z pamiętników Taty: Pewnego sierpniowego dnia szkoły, a więc trzy miesiące po wojnie, przyjeżdżają tzw. „kupcy", bo czas rozjechać się po pułkach. Dowódca kompanii wyczytuje tylko moje nazwisko i paru podchorążych. Idziemy z nimi do świetlicy, gdzie każdy dostaje po parę arkuszy papieru, i... okazuje się, że mamy pisać dyktando. Widzę, że zostało tak ułożone, aby ocenić, kto zrobi najmniej błędów. Napisałem i okazało się, że ja i trzech podchorążych mamy pożegnać się z pułkiem i jedziemy gdzieś z „kupcami". Podwożą nas pod Ministerstwo Obrony Narodowej na alei Niepodległości - budynek ten bowiem jakimś cudem ocalał. Tam czeka nas sierżant, który ma się nami opiekować. Prowadzi nas na piąte piętro przylegającego do Ministerstwa domu przy ulicy Koszykowej. Puste trzypokojowe mieszkanie. - No, macie tu mieszkać, a jutro rano o siódmej przyjdę po was i zaprowadzę do pracy. Okazało się, że zostaliśmy pisarzami w Departamencie Poboru i Uzupełnień Ministerstwa. Naszym bezpośrednim przełożonym jest przedwojenny pułkownik, który powrócił z oflagu - pułkownik Juzwa, a szefem departamentu Rosjanin generał Półturzycki. Praca pisarczyka w Ministerstwie dla młodzieńca z ADHD była nazbyt nudna, więc postanowił złożyć papiery do szkoły lotniczej. Jednak jego przełożony, płk. Juzwa, zaproponował, by zrobił maturę i zaczął studia w Wileńskiej Szkole Technicznej przeniesionej do Gdańska. Tak też się stało. Było to Tacie bardzo na rękę, bo w Oliwie osiedliła się po wygnaniu z Wilna jego mama. Pomyślnie zdał egzaminy i wraz z wieloma kolegami z partyzantki - a wielu ich, jeśli przypadkowo nie ugrzęźli na dłużej w Workucie, trafiło do Gdańska - rozpoczął naukę. Dowiedzieli się, że jako zdemobilizowani żołnierze mogą się starać o przydział jakiegoś poniemieckiego gospodarstwa. Pomyśleli naiwnie, że będą mogli je wydzierżawić i za te pieniądze studiować. Naiwnie, bo takich gospodarstw do objęcia było co niemiara i nikt nie miał zamiaru płacić za dzierżawę. Tata otrzymał kilkudziesięciohektaro-we gospodarstwo koło Braniewa, blisko rosyjskiej granicy. Żuławy były przez cofające się oddziały niemieckie zalane (powysadzali wszystkie wały przeciwpowodziowe). Podróżowano więc statkiem rzecznym, walcząc po drodze z licznymi mieliznami, będąc zdanymi na łaskę i niełaskę kapitana, który raz za razem znikał gdzieś, by pojawić się po jakimś czasie z wiaderkiem wędzonych węgorzy, w stanie nie zawsze pozwalającym na kontynuowanie rejsu... Wracając ze swojego przydziałowego gospodarstwa, właśnie na statku, poznał Tata przyszłą żonę, a moją mamę, Zosię. Tu oddaję znów głos tatowym pamiętnikom: Na przystani stał już statek, załoga powitała nas jak starych znajomych. Ponieważ na pokładzie było bardzo gorąco, weszliśmy do salki na dziobie statku, czekając, aż wypłynie, bo wówczas łatwiej znosić upał. No i rozpakowaliśmy otrzymane od sołtysa jedzenie, w którym były tradycyjne jajko na twardo, do tego po musztardówce „księ-życówki" i od razu lżej było znosić upał. A tu naraz Tolek woła: - Patrz Zbyszek, jakie piękne nogi pojawiły się na schodach. Faktycznie, schodziła po nich urocza dziewczyna, w naszym wieku, jak określiliśmy od razu. W ciemnoczerwonej spódniczce i w polskim mundurze, z jakimiś paczkami. „A więc to koleżanka z wojska", powiedział Tolek i zerwał się, aby jej pomóc znaleźć miejsce, ale ona podziękowała, usiadła obok na nie-zajętym miejscu, a ławki ciągnęły się wzdłuż burty. Próbowaliśmy jakoś zacząć rozmowę, poczęstować czekoladą, ale ona nie odpowiadała na nasze grzeczne propozycje. Zrezygnowaliśmy więc z zaczepek i zaczęliśmy rozwiązywać jakieś trudne zadanie matematyczne, przy którym każdy miał swoje zdanie, ale rezultatu nie było. A tu naraz dziewczyna wzięła ode mnie ołówek i w ciągu kilku minut rozwiązała zadanie, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu. No i teraz już nie było przeszkód do nawiązania rozmowy i znajomości. Skończyła się to ślubem, w 1949 r., i moim przyjściem na świat, rok później. Natomiast gospodarowanie na kilkudziesięciu hektarach, po wielu przygodach opisanych we wspomnieniach pod tytułem „I rok po wojnie" skończyło się zwróceniem ziemi do państwowego funduszu, by ktoś bardziej kompetentny mógł przejąć gospodarstwo. Zatrzymałem się trochę dłużej nad Taty dzieciństwem i młodością Jubilata, ale to właśnie wtedy zaczynał się chyba Zbyszek poeta. Wspominałem o chwilach spędzanych w czytelni. Później, w czasie internowania, zwłaszcza gdy przebywał w szpitalu, dużo czytał i to w oryginale: Puszkina, Lermontowa, Jesienina. W czasie pracy w MON korzystał z biblioteczki przełożonego, gen. Półturzyckiego, Rosjanina, który podobno też pisywał wiersze. Łatwiej więc chyba będzie zrozumieć twórczość Taty, wybór stylu, gdy się ma wiedzę o tym, jaką literaturę cenił i czytał, na jakiej się wzorował, jakich miał mistrzów. ZBIGNIEW RADOSŁAW SZYMAŃSKI Senior DOKOŃCZENIE W NASTĘPNYM NUMERZE 14 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 Udorpie (woj. pomorskie). Fot. z paralotni Marcin Trzeciak POLECIEĆ Z ŻURAWIAMI Chyba nie ma na świecie człowieka, który nie miałby ochoty polecieć, choć przez chwilę, jak ptak. Marzenie o lataniu towarzyszy ludziom od wieków. Świadczy o tym mit o Dedalu i Ikarze czy projekty latającej machiny Leonarda da Vinci. Jednak dopiero skonstruowanie szybowca, spadochronu, paralotni i lotni sprawiło, że obecnie niemal każdy, kto chce, może spróbować latania. Dziś paralotniarstwo jest jednym z najpopularniejszych sportów lotniczych, szczególnie w Europie. Gdy Marcin Trzeciak, jeszcze jako uczeń technikum leśnego w Tucholi, szedł z ojcem na lotnisko, nie spodziewał się, że w przyszłości nie będzie wyobrażał sobie życia bez latania. LATANIEM ZARAZIŁ GO OJCIEC Kiedy w przerwach między rejsami jego ojciec, starszy oficer żeglugi wielkiej, wracał do domu, do Parchowa, to każdą wolną chwilę spędzał na lotnisku w pobliskim Kornym. Latał na szybowcach, paralotniach, lotniach i w ogóle na wszystkim, co unosi się w powietrzu. Latem 1999 roku zabrał Marcina ze sobą. Nie po to, aby z nim poszybować. Syn miał tylko patrzeć, jak tata przygotowuje sprzęt, jak unosi się w górę, jak lata, jak ląduje. Mimo że trwało to prawie cały dzień, chłopak się nie nudził. Jakiś czas później Marcin Trzeciak zapisał się na kurs paralotniarski w Olsztynie. Wspomina: Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego samodzielnego lotu. Pomimo wcześniejszych teoretycznych zajęć i wielu ćwiczeń na niedużych wysokościach, nie byłem przygotowany na doznania, które były dla mnie zupełnie nowe - uczucie latania i poczucie przestrzeni. To było tak niesamowite, że po prostu zachłysnąłem się z wrażenia. Pod sobą miałem niewiarygodnie piękny widok, olsztyńskie jeziora rozrzucone po mieście, dalej lasy i niczym nieograniczona przestrzeń! FRUWAŁEM!!! Zaparło mi dech w piersiach. Na chwilę zapomniałem wszystkiego, czego się uczyłem. Mało brakowało, a wylądowałbym w środku miasta, na ruchliwej ulicy. Nie słyszałem przekleństw, które na mnie spadały przez słuchawki. Byłem w takiej euforii, że nic do mnie nie docierało. Jakie sterówki? Jakie pociągać? Cudem udało mi się wzbić w powietrze i po chwili szczęśliwie wylądować... Po kursie, przez cały sezon, Marcin nabierał wprawy w lataniu swobodnym. Latał na klifie w Gdyni i za wyciągarką w Borsku. Latanie swobodne ma swoje plusy, którymi niewątpliwie jest cisza, ale ma też wady, z których główna to uzależnienie od miejsca startu. Do wzbicia się w powietrze potrzeba lotniska z wyciągarką albo odpowiedniej góry, najlepiej o stromym zboczu, lub klifu. Zupełnie inaczej ma się sprawa z paralotnią z napędem, zwaną PPG (z ang. Powered Paraglider). Tu do uprzęży, za plecami pilota, przymocowany jest napęd składający się z silnika z przekładnią, śmigła i zbiornika paliwa. Paralotniarz zyskuje dzięki temu swobodę poruszania się w powietrzu i uniezależnia się od wyciągarki lub wzniesień. Do wystartowania wystarcza zazwyczaj kilkadziesiąt, a nawet kilka metrów rozbiegu. GDZIE OCZY PONIOSĄ Latanie z napędem wymaga osobnych uprawnień. Marcin zrobił je w Borsku 6 lat temu. Dotąd latanie podobało mi się, lubiłem to robić, ale połknąłem bakcyla dopiero CZERWIŃC2018 / POMERANIA /15 LUDZIE I PASJE przy lataniu z napędem. W każdej wolnej chwili, o ile tylko pogoda pozwoli, rozkładam skrzydło i w powietrze! Czuję się wtedy wolny jak ptak! Daleko, na ziemi, zostawiam wszystkie troski i zmartwienia. W przeciwieństwie do latania swobodnego, mając własny napęd, mogę się udać w dowolnym kierunku, gdzie oczy poniosę. Ogranicza mnie tylko ilość paliwa. Jeden zbiornik to ok. 3 godziny lotu, chyba że pilot zna zasady termiki i potrafi wykorzystać kominy powietrzne, wtedy można latać dłużej. Poza tym dla mnie ważne jest to, że cały sprzęt, zarówno skrzydło, jak i napęd, mieści się spokojnie w bagażniku osobowego samochodu. Nie znam innego tak łatwego do przewiezienia i do użycia sprzętu. Skrzydło się składa jak materac. Silnik to nieduże urządzenie. Największe jest śmigło, ale ono też się składa. Swój sprzęt zawsze wożę ze sobą. Czy jak gdzieś dalej jadę, czy po pracy, w drodze do domu, w każdym miejscu mogę się zatrzymać. Wyjęcie i złożenie sprzętu zajmuje około dwudziestu minut, dwadzieścia metrów rozbiegu i jestem w powietrzu! Czasem wystarczy kwadrans, by się zrelaksować. I mogę jechać dalej. Potem jeszcze wieczorem chwilkę sobie polatam i już. Jestem niezależny. Jestem wolny. To uczucie, które jest nieporównywalne z żadnym innym. Przyznaję, że uzależniłem się od latania. Uwielbiam zwiedzać nowe okolice, odkrywać nieznane miejsca, o każdej porze roku patrzeć na świat z góry. Jesienią, gdy chmury są nisko, gdy na dole jest ponuro, mgliście, szaroburo i smutno, lubię wzbić się, wystarczy czasem 300 metrów, ponad chmury. To jest coś najpiękniejszego w świecie! Chmury od góry są przecudowne, rozświetlone, błyszczące. Wszystko jest srebrzyste, jasne. Słońce widać wyraźnie, chociaż nie świeci tak mocno jak latem, a jego promienie nie grzeją, niestety. Więc trzeba szybko kończyć wyprawę. Podobnie jak zimą. Zimą też można latać. Jest bardzo fajnie, tylko że zimno. Strasznie zimno. Okropnie zimno. Mimo ocieplanego kombinezonu, czapki, kasku z nausznikami, ciepłych rękawic. Ale jest tak pięknie, że warto. Wszystko zamarznięte, okryte śniegiem, oświetlone słońcem, to niewyobrażalna uroda świata, którą mogą oglądać jedynie nieliczni. Ciekawe są spotkania z ptakami. Drapieżniki podlatują same. Myszołowy, jastrzębie, bieliki, to z natury ciekawskie ptaki i koniecznie chcą sprawdzić, co to za dziwny stwór nad ziemią się pojawił. Czy to nie czasem konkurencja? Niezwykle towarzyskie są bociany. Często przy lataniu swobodnym, bez napędu, dołączają się do paralotniarza. Nieraz słyszałem opowiadania pilotów, jak bociany pokazują prądy wznoszące. Wlatują, wskazują, z której strony się w komin powietrzny wchodzi, potem wracają do człowieka, jakby chciały powiedzieć „no chodź za mną, ja ci pokażę, jak najlepiej polecieć". Sam tego jeszcze nie doświadczyłem. Za to często zdarzało mi się spotkać w powietrzu żurawie. To wielka frajda z nimi, choć na chwilę, się zabrać. Lecą majestatycznie, ale zwykle tak Marcin Trzeciak, inż. nadzoru Nadleśnictwa Lipusz RDLP Gdańsk, 2017. Fot. ze zbiorów M.Trzeciaka szybko, że trudno za nimi nadążyć. Ale nie gonię ich, gdyż zdaję sobie sprawę, że napęd hałasuje i może je niepokoić. Z tego samego powodu nie zbliżam się, gdy widzę na dole chmary jeleni czy rudle saren. Za to zupełnie nie mam skrupułów, gdy lecę nisko nad polem kukurydzy. Śmigam wtedy, lekko dotykając stopami czubków kukurydzy i co jakiś czas widzę wyskakujące z niej dziki. Śmieję się wtedy jak szaleniec! Kiedyś latałem nad ogromnymi polami rzepaku w okolicach Udorpia. Rzepak jest przecudowny! Poleciałem tak nisko, jak tylko się dało. Tu do niezwykłych wrażeń estetycznych, intensywnych kolorów, żółtego, błękitu i zieleni, dochodzi jeszcze bardzo silny zapach miodu. W ogóle w powietrzu zapachy się jakby kumulują i człowiek czuje je niesamowicie intensywnie. Zapach lasu, dojrzałego zboża, suszonego siana czy smażonych naleśników. To, co czujemy na ziemi, to nic w porównaniu z intensywnością zapachów w powietrzu. Zastanawiam się wtedy nad tym, kiedy wreszcie ktoś wynajdzie urządzenie do rejestrowania zapachów. Przydałoby się. Całkiem inne wrażenia się odczuwa, gdy leci się nisko nad wodą. To jest zupełnie coś innego niż latanie wysokie. To czysta zabawa! Trzeba tylko uważać, by stopą nie zahaczyć o wodę, bo to może nas położyć na plecy i ma się kłopot. Jest jeszcze jedna rzecz, na którą trzeba uważać. Lecąc nisko nad wodą, traci się orientację w przestrzeni. Woda zlewa się z horyzontem i można stracić równowagę. Podobnie nad mokradłami. Są takie koło Rewy. W ogóle nasze wybrzeże widziane z góry, to połączenie zielonego lądu i błękitnego morza, żółtego piasku, robi niesamowite wrażenie. jpjnjy jPp 16 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 GRYZĄCE SKRZYDŁO Wbrew pozorom latanie nie jest bardziej niebezpieczne od innych sportów, wymaga jednak od pilota ciągłej koncentracji i obserwacji otoczenia. A także dużej wiedzy na temat zjawisk atmosferycznych. Wszystkiego nie da się przewidzieć, jednak większość wypadków spowodowana jest niepotrzebną brawurą i przecenieniem własnych umiejętności. Na PPG można latać właściwie przez cały rok i prawie wszędzie. Jest tylko jedno ograniczenie - pogoda. Głównie chodzi o deszcz i wiatr. Jeżeli szybkość wiatru przekracza 10 m na sekundę, to nie ma co myśleć o starcie. W górze może być bardzo nieprzyjemnie i niebezpiecznie. Marcin ma swój osobisty „alarm wiatrowy". Mówi, że gdy rozkłada sprzęt i linki brzęczą jak wanty na jachcie, to rezygnuje. Oprócz tego trzeba wiedzieć, że wiatr wieje warstwami. Różnie na różnych wysokościach. Na dole może być spokojnie, a wyżej zupełnie inaczej. Zawsze trzeba zachować czujność, umiar i zdrowy rozsadek. Największy chaos w powietrzu powstaje po przelocie helikoptera. Nawet przez godzinę na drodze jego przelotu może utrzymać się niepokój. Gdy tylko czuję drżenie w powietrzu, nie czekam, aż mi się skrzydło poskłada, tylko daję gaz do dechy i do góry! Aż do miejsca, gdzie panuje cisza. Jednak nie można tak się wznosić bez końca, ponieważ przestrzeń powietrzna jest podzielona na strefy. Na paralotni należy trzymać się strefy G - niekontrolowanych lotów, gdzie można latać bez zgłoszenia i pozwolenia, to jest do wys. 1850 m npm. Niestety tam właśnie często latają helikoptery. Dlatego zawsze, dla własnego bezpieczeństwa, czy gdy lecę sam, czy gdy chcemy z kolegami z Bytowa polatać LUDZIE I PASJE dłużej i dalej, zawsze zgłaszam do wieży w Gdańsku, jakiego dnia, gdzie i jak długo chcę być w powietrzu. To nic nie kosztuje, a przy okazji dostaje się komunikat, co się w okolicy będzie działo, i to często się przydaje. Kiedyś krążyliśmy we trzech nad Bytowem i nagle widzimy, że prosto na nas lecą helikoptery! Zanim jednak zdążyliśmy się poważnie przestraszyć, one pod kątem prostym skręciły i ominęły nas! Najwidoczniej wieża uprzedziła pilotów, że nad Bytowem kręcą się paralotniarze! Są też ograniczenia pionowe, co do obiektów, nad którymi w ogóle nie wolno latać (okolice lotnisk, poligony, tereny niebezpieczne) i nad którymi nie wolno latać poniżej 1000 m (Parki Narodowe). Nad terenami zabudowanymi nie można być za nisko, to już różnie, w zależności od ilości mieszkańców. Ja najwyżej byłem na 1500 m, a najniżej - tuż nad powierzchnią morza. To była dopiero zabawa! „Lataj synku nisko i powoli" - mówiła matka pilota. Nic bardziej niebezpiecznego. Pierwsze niebezpieczeństwo przy niskim lataniu stanowią słupy i linie. Z góry są w ogóle niewidoczne. Drugie to pastuchy elektryczne, często prowadzone nad szosą tak wysoko, żeby ciężarówka przejechała. Frunie sobie beztrosko paralotniarz nad szosą i nagle: fajt! I leży! Dlatego warto trzymać się wysoko. Poza tym, jak się coś stanie, to zawsze ma się czas, aby coś zaradzić albo wyrzucić spadochron, który na niższych wysokościach nawet nie zdąży się otworzyć. Z kolei prędkość, wbrew pozorom, jest gwarancją bezpiecznego lotu. Wytwarzające się ciśnienie utwardza skrzydło i wtedy zawirowania powietrza nie przeszkadzają. Po prostu tnie się powietrze. Gorzej jest z deszczem. Jeżeli w powietrzu spotka pilota krótki przelotny deszczyk, to nic złego się nie stanie. Skrzydło szybko wyschnie. Jednak już dłuższy opad spowoduje, że cienki materiał przemoknie, robi się ciężki i się łamie. A często nagle, bez widocznego powodu, zaczyna się giąć lub zwijać. Mówimy wtedy, że skrzydło „gryzie". Może „gryźć" z różnych powodów, również przy Lipusz 2017, jesień, lot nad chmurami. Fot. z paralotni M.Trzeciak CZERWiŃC 2018 / POMERANIA /17 LUDZIE I PASJE zawirowaniu powietrza czy drobnym błędzie pilota. Dlatego trzeba zawsze być czujnym i z wyczuciem trzymać sterówki. Najprzyjemniejsze latanie napędowe jest latem o świcie albo pod wieczór, tuż przed zachodem słońca, gdy temperatury są wyrównane. Powietrze jest wtedy spokojne, nic nie szarpie skrzydłem, płynie się jak w maśle. Cudownie. Tylko podziwiać widoki, upajać się przestrzenią i oddychać pełną piersią. Ale bywa też inaczej. Jak dotąd moje najbardziej niebezpieczne latanie zaliczyłem w zeszłym roku w Borsku. Byliśmy w powietrzu i tak się fajnie latało, że zlekceważyliśmy wyraźne znaki, jakie nam przyroda dawała. Widać było, że gdzieś 100 km od nas jest burza. Burza zawsze pcha przed sobą powietrze, to widać, i najrozsądniej jest jak najszybciej lądować. Ale my jeszcze troszkę i jeszcze troszkę. Widać było, że przy horyzoncie gną się drzewa, że ptaki przestały latać, fala się na jeziorze zrobiła... I jak nami targnęło, jak przy dusiło! Wtedy się naprawdę mocno przestraszyłem. Wylądowałem na miękkich nogach, w krzakach na początku lotniska, a kolega na podwórku u jakiegoś gospodarza. Mieliśmy masę szczęścia. Natura pokazała nam, że z nią nie ma żartów. Że jesteśmy dla niej nikim. KTO DALEJ, KTO PRECYZYJNIEJ, KTO DOKŁADNIEJ, A KTO DO SZWECJI? Paralotniarstwo jest najmłodszym sportem lotniczym. Można je uprawiać zarówno na nizinach jak i w wysokich górach. Pierwsze mistrzostwa świata w paralotniarstwie rozegrano w Austrii w 1989 roku. Pierwsze oficjalne Paralotniowe Mistrzostwa Polski odbyły się trzy lata później w Kowarach. Z Małej Kopy w Karpaczu startowało wówczas 48 zawodników. Dzisiejsze zawody to start około setki pilotów w jednej z trzech dyscyplin sportowych: paralotniarstwo przelotowe (ang. cross country paragliding), paralotniarstwo precyzyjne (ang. pre-cision par agliding) - polegające na precyzyjnym lądowaniu - i akrobacje paralotniowe. W tych dyscyplinach są organizowane mistrzostwa świata, mistrzostwa kontynentów i mistrzostwa krajów. Polskich paralotniarzy można spotkać prawie na wszystkich zawodach na świecie. Nasi piloci co roku plasują się na czołowych miejscach światowych rankingów przelotowych. Dziś już nikogo nie dziwią loty powyżej 200 km. Polskie rekordy przelotowe to ponad 400 km w jednym locie. Paralotniarstwo napędowe ma swoje osobne konkurencje: czysty start, precyzyjne lądowanie i slalom. Oprócz czysto paralotniarskiej mamy też liczącą się w świecie, silną kadrę motoparalotniową. Jak na razie nie biorę udziału w zawodach, chociaż chętnie je oglądam. Jeszcze nie czuję się aż tak pewnie. Do tej pory miałem sprzęt rekreacyjny, szkoleniowy, bardzo bezpieczny. Spokojnie można było podczas lotu robić zdjęcia, delektować się przestrzenią, wolnością i widokami. Dostarczało mi to wielu emocji i pozytywnych prze- Lipusz 2017, Marcin Trzeciak przed wzbiciem się w powietrze, z napędem na plecach. Fot. ze zbiorów M.Trzeciaka żyć. Ale ostatnio zaczęło mnie pociągać latanie szybsze, niosące więcej adrenaliny. Tak się w tym rozsmakowałem, że niedawno zmieniłem skrzydło i silnik na bardziej wyczynowe. Od razu zauważyłem zmianę. Tamto skrzydło było stateczne i stabilne, a na tym już trzeba bardziej uważać. To skrzydło potrafi „gryźć", i to mocno. Ale da się nim szybko, prawie w miejscu skręcać. To daje taką frajdę, że aż krzyczę ze szczęścia! Bardzo bym chciał kiedyś wystartować w zawodach, kusi mnie to, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że dzieli mnie od startu jeszcze wiele godzin w powietrzu, muszę się jeszcze dużo nauczyć, nabrać większego doświadczenia. Znam siebie i wiem, że gdybym teraz wystartował, to gdy poczuję adrenalinę, wyjdzie ze mnie „wirus rywalizacji" i się wysypię na pierwszym zakręcie. Póki co razem z kolegami planujemy zrobić przelot nad Bałtykiem. Z Mierzei Helskiej do Szwecji. Długo już o tym rozmawiamy i w końcu pora wprowadzić to w życie. KRAJOBRAZ JAK PO WOJNIE Po 11 sierpnia 2017 roku Marcin nie myślał nawet o lataniu. Dopiero we wrześniu, w miesiąc po nawałnicy, wzbił się w powietrze. Dotąd krajobraz po klęsce oglądał codziennie z samochodu: w drodze do pracy, w pracy, w drodze do domu. Widział filmy robione z powietrza już 15 sierpnia. I zdjęcia. Dużo zdjęć. Można przyjąć, że był przygotowany psychicznie na to, co zobaczy. Gdy we wrześniu poleciałem nad lasem, czy raczej nad tym, co po nim zostało, nie wierzyłem w to, co widzę. 18 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 Marcin Trzeciak, 2017. Fot. ze zbiorów M. Trzeciaka To zupełnie co innego widzieć na filmie i na zdjęciach, a zobaczyć na własne oczy. To było nie do opisania słowami. Jak okiem sięgnąć - wszystko zniszczone. Niektóre powierzchnie już były uprzątnięte, te robiły jeszcze większe wrażenie. Nad leśnictwem Dywan, przy głównych drogach, widać było szlaki, po których harwestery jeździły, i poukładane stosy drewna. Jak gigantyczne żniwa. Widok stosów drewna z samochodu jest wszystkim znany. Ale z powietrza to nieprawdopodobne wrażenie robiło. Za Dziemianami widać było pracujące harwestery. Obserwowałem, jak swoimi długimi żurawiami operowały, jak to im szybko szło, jak sobie z tym drewnem radziły. A obok smutny widok prywatnego lasu, w nim traktor i dwóch ludzi z piłami. W tym gąszczu powalonych drzew zupełnie jakby w miejscu stali. Wyglądali jak dwie nędzne, przytłoczone ogromem pracy, mróweczki. Nie widać było, by w ogóle posuwali się naprzód. Z ziemi tego nie widać, a z powietrza wrażenie robiło przygnębiające. Poza tym dopiero z góry można było zobaczyć, jak nielogicznie powywracało las. W jednym miejscu leży, jak sprasowany, młodnik, a obok stary drzewostan, w ogóle nienaruszony, stoi. Nasuwała się myśl, że chyba ten młodnik musiała woda położyć. Jaka to musiała ściana wody lecieć, że tyle hektarów położyło! Widać też było, jak wiatr skakał. Wielokilometrowy, szeroki pas połamanych drzew, a od tego pasa odchodzące w bok języki, raz w lewo, raz w prawo, raz w lewo, raz w prawo... I nagle, nie wiadomo skąd, znów cały drzewostan leży. Drzewa powalone we wszystkie strony. I znów te odnogi, jak płomienie. Z morza po- LUDZIE I PASJE łamanych drzew wystają, jak wyspy, domostwa. Koło Śluzy - Czajkowe Błota, Rzepiska. Leśniczówka Róg, kiedyś ukryta w lesie, teraz wkoło wszystko leży... Ani jedno drzewo nie ocalało. Dom koło Wygody, zupełnie nieuszkodzony, kiedyś w środku lasu, teraz stoi na polu. Dalej, w Nakli, w Sylcznie, widać same plandeki na pozrywanych dachach. Wszędzie, gdzie się kierowałem, kilometrami wciąż to samo. Mijałem kolejne leśnictwa, widziałem kolejne leśniczówki, wszędzie to samo, to samo, to samo... Wszędzie zniszczenia... Dopiero gdy wszystko zobaczyłem z góry, dotarł do mnie ogrom tej klęski. Tego widoku nie zapomnę do końca życia. CZEGO UCZĄ OBŁOKI Przez tych kilka lat regularnego latania setki razy rozkładałem i składałem skrzydło, setki razy zakładałem na plecy silnik i startowałem. Mógłbym to zrobić z zamkniętymi oczami. I tyleż razy co startowałem, lądowałem, jak dotąd szczęśliwie, jeśli nie liczyć kilku połamanych śmigieł. W ciągu ostatnich lat, oprócz opanowania techniki latania i zasad rządzących termiką, nauczyłem się kilku ważnych rzeczy, przydatnych nie tylko między chmurami. Po pierwsze, nie można dać się zwieść rutynie. Rutyna jest bardzo niebezpieczna. Jak przed planowanym lotem przygotowuję się do startu, skupiam się na każdym szczególe. Nie pozwalam sobie na pośpiech. W pośpiechu można jakąś rzecz przeoczyć, co w powietrzu może się źle skończyć. Jeszcze mi się nie zdarzyło, bym w powietrzu nagle przypomniał sobie, że coś jest niedopięte, i szukał w panice miejsca na lądowanie. Jest święta lista czynności, które trzeba wykonać przed startem, gdyż od tego zależy życie. Jak zwijam sprzęt, to też uważnie oglądam każdy element, czy jest mocny i bezpieczny. Nie odkładam drobnych napraw, gdyż nie dowierzam własnej pamięci. Tę samą zasadę staram się stosować w pracy i w życiu codziennym. Dokładnie i bez pośpiechu. Przyznaję, że w codziennym życiu jest to o wiele trudniejsze. Po drugie, nauczyłem się szacunku do przyrody. Powietrze to jest żywioł. To, mimo wszystko, dla człowieka obce środowisko. Latając, trzeba być skoncentrowanym na skrzydle, na sterówkach, na locie. W życiu codziennym też staram się, choć nie zawsze mi to wychodzi, koncentrować na tym, co właśnie robię. Latanie przeszkoliło mnie ponadto z pokory. Dopiero pod obłokami człowiek widzi, jaki naprawdę jest mały i jak niewiele znaczy. Ale dzięki lataniu posiadłem również umiejętność wyrażania radości. Gdy jestem tak szczęśliwy, że chce mi się krzyczeć z radości, to krzyczę! Śmieję się głośno, gdy jest mi wesoło! Nauczyłem się patrzeć i widzieć. Przeżywam każdą chwilę wtedy, kiedy ona trwa, i nie raz wołam, jak Goethe: Trwaj chwilo! Jesteś piękna! Można chyba powiedzieć, że latanie pokazało mi radość życia i nauczyło mnie nie bać się uczuć, ale też - twardo stąpać po ziemi. MAYAGIELNIAK CZERWIŃC2018 / POMERANIA /19 W otoczeniu przyjaciół. Wycieczka na Kaszuby, 1948 r. Ojciec Stanisława Piotra Kallasa, też Stanisław, pochodził z Borów Tucholskich. Urodził się w Słupach (obecnie sołectwo Bladowo, gmina Tuchola), gdzie Kallasowie od pokoleń prowadzą gospodarstwo rolne. Za chlebem młody Staszek powędrował aż w okolice Nowego Miasta Lubawskiego, do Chrośla. Ta ludna ongiś miejscowość chlubi się odległą w czasie metryką - parafia w archiprezbiteriacie nowomiejskim istniała tam już w średniowieczu (zob. FontesXXIV, Toruń 1929, s. 134). W tej wsi przyszedł na świat w 1925 r. późniejszy pasjonat kinematografii i fotografii Stanisław Kallas junior, znany wielu chojniczanom również jako ceniony mechanik urządzeń radiowo--telewizyjnych oraz radny miejski. PASJA DO RADIOTECHNIKI Z Chrośla rodzina Kallasów przeprowadziła się do przygranicznych wówczas Chojnic. W tym mieście matka Staszka, Aniela z domu Pipowska, kupiła w 1932 r. od państwa Rekowskich kamienicę przy ul. Gdańskiej (obecnie Kościuszki 7). Na parterze prowadziła sklep nazywany wtedy kolonialnym; działalnością handlową zajmowano się w tej rodzinie od kilku pokoleń. Mąż Anieli natomiast został strażnikiem granicznym w Topoli. W przeddzień wybuchu II wojny światowej patrolował powierzony mu odcinek granicy państwa. Stanisław Kallas miał czworo rodzeństwa: trzy siostry (Felicję - jedyna żyjąca do dziś, mieszka w Pile; Henrykę i Halinę - zginęła w wypadku samochodowym w NRD) oraz brata Alojzego. Kiedy Niemcy zajęli Chojnice i rozpoczęła się trwająca ponad pięć lat okupacja, Staś miał czternaście lat. Już wtedy żywo interesował się techniką, szczególnie elektromechaniką. Jako nastolatek pracował w usytuowanym naprzeciw rodzinnego domu zakładzie naprawczym radiostacji używanych w niemieckich czołgach. Tam zdobył praktyczne umiejętności, które po wojnie systematycznie doskonalił, prowadząc własny warsztat. Podczas ofensywy Armii Czerwonej w 1945 r. położona w centrum miasta kamienica państwa Kallasów została zniszczona, a rodzina znów musiała zmieniać lokum - zamieszkała w narożnym budynku łączącym plac Niepodległości z ul. Gdańską (dziś ul. Kościuszki 29). Po latach Aniela (dalej pracująca w handlu) postanowiła odbudować „wypaloną plombę" (jak mawiano w rodzinie) w pobliżu fary (obecnej bazyliki). Udało się to ponad pół wieku temu: wl963 r. Dziś w tym miejscu (ul. Kościuszki 5) znajduje się m.in. sklep wnuka pani Anieli - Mariusza. Stanisław junior w lutym 1945 r. postanowił zabezpieczyć przed radziecką nawałnicą sprzęt filmowy, z którego wcześniej korzystali Niemcy. W jego ręce dostały się m.in. uszkodzony projektor i skrzynie z elektrodami węglowymi do wytwarzania łuku elektrycznego w aparacie projekcyjnym. Dwudziestolatek przechowywał również kroniki filmowe. Dumny był z kamery marki Aqua. Marzył o własnym kinie... Po wznowieniu działalności kina nazwanego po wojnie Pomorzaninem (późniejszy Kosmos) Stanisław Kallas był tam jednym z kinooperatorów. Lubił także sport, szczególnie piłkę nożną, jako bramkarz występował w szkolnej drużynie pn. Grom. Chętnie wyruszał, wraz bliskimi, w Karkonosze, znakomicie jeździł na nartach. Z powodzeniem uprawiał sporty wodne, często widziano go pod żaglami na Łukomiu. ANTENY BEZ TAJEMNIC Czuwająca nad przyszłością syna matka Aniela postanowiła posłać go do większego miasta. W Gdańsku Staszek w 1947 r. zdał egzamin dojrzałości i podjął studia na politechnice. W grodzie Neptuna poznał też przyszłą 20 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 POMORSKIE LOSY żonę Danutę, z rodziny repatriantów z Lidy (ob. Białoruś). Ślub odbył się 8 listopada 1949 r. w katedrze oliw-skiej (zachował się film z tej uroczystości!). W następnym roku szczęśliwi małżonkowie doczekali się pierwszego potomka, syna Zdzisława. Mieszkali u rodziców pani Danuty przy ul. Beniowskiego 84. W wolnych chwilach student PG filmował. Jego kamera spisywała się znakomicie. Sporo też fotografował, np. podczas pobytu w sanatorium w Szklarskiej Porębie. Młody entuzjasta techniki musiał jednak, z powodów zdrowotnych, przerwać studia na kierunku budownictwo, co przyczyniło się do opuszczenia Gdańska w 1952 r. Rodzina zamieszkała tym razem z rodzicami Staszka, zajmując pierwsze piętro budynku przy ul. Kościuszki 29 w Chojnicach. Niedługo później w miejscu tym, z osobnym wejściem, powstał znany chojniczanom zakład naprawczy. Stanisław Kallas junior najpierw reperował radioodbiorniki, a następnie telewizory i inny sprzęt elektrotechniczny. Powiększała się także rodzina państwa Kallasów. W latach pięćdziesiątych minionego wieku na świat przyszło czworo rodzeństwa najstarszego Zdzisława: Mariusz, Hanna, Krzysztof i Sylweriusz. Spośród dzieci Stanisława troje przebywa w kraju, dwoje zaś osiedliło się w Niemczech. Takie to nasze pomorskie losy... Dynamicznemu rozwojowi warsztatu Kallasa sprzyjało uruchomienie Telewizyjnego Ośrodka Nadawczego w Trzeciewcu k. Bydgoszczy w 1961 r. Wydarzenie to rozpoczęło hossę na rynku antenowym i sprzętu RTV również w Chojnicach. Stanisław Kallas montował anteny i je, od podstaw, wykonywał w swoim zakładzie. Znał biegle język niemiecki i sprowadzał fachową literaturę z Drezna i z Lipska. Od niego uczyli się synowie: Zdzisław, Mariusz i Sylweriusz oraz inni adepci techniki przekazywania obrazów na odległość. A zaczynał od telewizora z anteną ramową i systemem wielokrążków... Praca Stanisława w Chojnicach do dziś wspominana jest z uznaniem, a jego umiejętności wciąż - nawet w dobie technologii cyfrowej - budzą szacunek. NIESPEŁNIONE MARZENIE Na uwagę zasługuje także działalność społeczna Stanisława Kallasa. W 1963 r. miały miejsce dwa ważne dla niego wydarzenia: przenosiny warsztatu na ul. Kościuszki 5 (znakomita lokalizacja tuż przy rynku) oraz wstąpienie do Stronnictwa Demokratycznego (zrzeszającego m.in. wielu rzemieślników). Z ramienia SD Kallas od 1978 r. aż do śmierci sprawował mandat radnego Miejskiej Rady Narodowej w Chojnicach. Był aktywnym członkiem kilku organizacji, np. Ochotniczej Straży Pożarnej i Cechu Rzemiosł Różnych. Uhonorowany został m.in. Złotym Krzyżem Zasługi i Medalem za Zasługi Przy pracy kreślarskiej. Z okresu studiów na politechnice Minęło 70 lat... Jesień 1948 r. dla Rzemiosła Polskiego. Żywo interesował się turystyką, odbywał coroczne rodzinne eskapady do wielu malowniczych zakątków Polski i innych krajów (pozostały filmy i zdjęcia). Lubił wypoczynek na wodzie; miał patent żeglarza mechanika i znany był w środowisku motorowodni akó w. Wielką miłością urodzonego w Chroślu chojniczani-na była jednak X Muza. Amatorskie filmowanie towarzyszyło mu od czasu, kiedy stał się posiadaczem pierwszej, przedwojennej jeszcze kamery. Utrwalał na taśmie filmowej wszystko, co wydawało mu się godne zachowania w pamięci bliskich, szczególnie rodzinne uroczystości. Fascynowała go też fotografika. Każdy, kto miał w ręku album z jego zdjęciami, może zachwycić się nie tylko pięknymi kadrami, ale również artystycznymi inskrypcjami. Był to bowiem człowiek pomysłowy i twórczy. Zajęcie kinooperatora w Pomorzaninie, krótkotrwałe, tuż po wojnie, napawało go dumą i rozpalało wyobraźnię. Jego marzenie o posiadaniu kina w tym okresie historycznym, w którym przyszło mu żyć i pracować, nie mogło się ziścić. Umierał, przedwcześnie, w 1989 roku, kiedy rodziła się Polska demokratyczna -kraj, w którym tacy kreatywni ludzie jak on mogliby spełnić swoje sny... KAZIMIERZ JARUSZEWSKI CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 21 ÔDDZAKÔWANIÉ „WANOŻNIKA Z PIEŚNIĄ" 9 maja 2018 r. na smatôrzu w Żukowie östôł pöchöwóny Édmund Lewańczik, znóny gadësz, kompozytor, akórdionista i przédno wiôldżi lubôtnik kaszëbiznë. W latowim numrze „Pomeranie" przëblëżimë ta farwną póstacja kaszëbskó-pómór-sczi rësznotë, a niżi publikujemë mówa, jaką nad zarka sp. Edmunda Lewańczika wëgłosył Eugeniusz Prëczköwsczi. Drogô Rodzyno, tczëwôrtny ksaża, lubötny żałobnicë, umarłi Édmund czasto i chatno przemôwiôł w rodny möwie na östatnëch drogach swöjich drëchów, kaszëbsczich dzejarzów, uczałëch a artistów. Temu öso-blëwie nôleżi sa Mu w tim jazëku, w jaczim ön gôdôł i twörził, öddzaköwac sa w Jegö östatny Stegnie. Czasto w swöjich przemowach przëwöłiwôł Ön ne trzë słowa: Bóg zapłać, przeprôszóm i proszą. Gwësno Ön bë chcôł wkle im iw nama rzec: Bóg zapłać za wspólné żëcé i dzejanié dlô Tatczëznë, za wszelczé dobro, jaczégö jem doswiôdcził. Gwës chcôłbë przeprosëc za to, co mögłobë bëc jesz piakniészé a lepszé, i prosëc ô mödlëtwa za se. I më, co jesz tu jesmë na ti zemi, téż tak samö möżemë wes-tchnąc w strona umarłego. Nôbarżi przënôlégô sa nama rzec wiôldżé Bóg zapłać za prowadzenie niezliczony lëczbë zeńdzeniów i festi-nów, za setczi koncertów, za bëlną promocja kaszëbsczi piesnie i słowa, za jich uczenie w rozmajitëch kamach, jak Bazunë, Kółeczkówianie czë Redzanie i w jinszich grëpach a placach. Wiôlgô dzaka téż za to, że Nôwëższi przë pömöcë krewnëch natchnął Edmunda - muzyka i kompozytora, a téż autora tekstów - do spisaniô swój ich dokôzów i wëdaniô jich w autorsczim tomiku 0 titule Wanoga z pieśnią. Za jaczis czas ucëchnie w na-szich uszach brzmienie akórdionu Edmunda, ale to spisóné dzeło badze na wiedno. I do niego badzemë móglë wracac i dali śpiewać te piesnie, chtërne są ju terô wôżnym dzéla kaszëbsczi kulturę. Za to wszëtkö nôłeżi sa ösoblëwô wdzacznosc, chtërna przekôzywóm w miono żuköwsczégö samorządu, burméstra Wójce-cha Kankówsczégö, jaczégö służba sczerowa w tëch dniach w jinszé stronë Pölsczi, dzakuja w miono Radë Miejsczi żuköwsczi gminë z ji przédnika Witólda Szmëdtką. I ösoblëwie - jakö człowiek ti zemi i nô-leżnik Zrzeszenia Kaszëbskö-Pömörsczégö - möcno dzakuja w miono nas wszëtczich, co mielë móżlëwósc sa ceszëc Jegó piakną mową i spiéwa, z nôdzeją, że za-sóné zôrno badze dali rodzëło nowi brzôd. Zdrzącë na to, jak nas tu wiele, w tim jednôsce staniców zrzesze-niowëch, zdrzącë na starszich i na młodëch, na delegacje ze szkółów - w tim żuköwsczégó gimnazjum, dzys szkółë nr 2 - to zasóné zórno badze sa rozrôstało. Skuńcza sa Twoja wanoga z pieśnią, skuńcza sa wanoga na ti zemi, a zaczała sa wanoga, chtërny më nie znajemë. Ale tak jak tu na zemi móżemë sa dali wspierać i dali śpiewać dlô redoscë lëdzy i na chwała Bożą 1 Kaszëbsczi Matinczi - dlô Twójégö i naszego zbawie-nió. Niech ta nowo wanoga z Bożą pomocą zaprowadzy Ce na niebiesczé wiżawë. Spij w ubëtku na ukóchóny Twóji żukowsczi zemi. HIERONIM DERDOWSKI 1852-1902 wyaiTNEMU pisarzowi kaszub w55-ta rocznice śmierci LUD KASZUBSKI Edmund Lewańczik pöd pomnika Derdowsczégö we Wielu (2017 r.) 22 / POMERANIA / CZERWIEC2018 DZIEJE SIĘ NA KOCIEWIU XXII BIESIADA LITERACKA W CZARNEJ WODZIE Tegoroczne spotkanie odbyło się 21 kwietnia. Głównym animatorem Biesiad Literackich od 1993 roku organizowanych w Czarnej Wodzie, która wówczas uzyskała prawa miejskie, był jej pierwszy burmistrz, Andrzej Grzyb (później radny Sejmiku Województwa Pomorskiego i senator RP). Niestety już po raz drugi nie brał udziału w dorocznej Biesiadzie (zmarł 5 lipca 2016 r.). Do zorganizowania tego wydarzenia przyczyniły się środowiska ze sfery samorządu i kultury, głównie z Czarnej Wody, Zblewa, Starogardu Gdańskiego, Skarszew, Smętowa, Pelplina i Tczewa. Dzięki nim, przede wszystkim Towarzystwu Miłośników Ziemi Kociewskiej pod prezesurą Mirosława Kalkowskiego oraz burmistrzowi Czarnej Wody Arkadiuszowi Glinieckiemu - przyszłość kociewskich biesiad literackich wydaje się niezagrożona. Jak podczas każdej Biesiady, gości powitali jej główni animatorzy. Mirosław Kalkowski podkreślił ponadto znaczenie stabilności i kontynuacji Biesiad Literackich, a Arkadiusz Gliniecki nawiązał do swojego poprzednika, mówiąc: „Nie zawsze zgadzałem się politycznie z senatorem Andrzejem Grzybem, ale jego prace regionalne będę kontynuował", dodał też, że z tych Biesiad zawsze „zostaje coś trwałego i powstaje ruch intelektualny". W programie XXII Biesiady Literackiej ujęto trzy podstawowe kwestie: literatura kociewska, idea niepodległości w Słowniku biograficznym Kociewia oraz stan i kondycja gwary kociewskiej. Prof. Tadeusz Linkner, będący pierwszym prelegentem, omówił świeżo wydany tom trzeci NON OMNIS MORIAR. Biesiady Literackie Czarna Woda 2011 -2016, do którego materiał zebrał Mirosław Kalkowski. Przypomnijmy, że pierwszy tom (jak się potem okazało), pt. O literaturze Kociewia. Biesiady Literackie Czarna Woda 1993-2000, wydano w roku 2003, a tom drugi, zatytułowany Literackich Biesiad Księga wtóra Czarna Woda 2001-2010, opublikowano osiem lat później. Wszystkie trzy książki ukazały się pod redakcją Tadeusza Linknera. Profesor ponadto przywołał dokonania śp. Andrzeja Grzyba, nazywając go „kapłanem kultury Kociewia". Wspomniał też o swojej publikacji pt. Zapoznawanie Żeromskiego, w której prezentuje nowe wątki badawcze (np. mitologia słowiańska); tę pracę zadedykował idei roku Niepodległości. Przywołał również dorobek badawczy prof. Tadeusza Orackiego, m.in. jego kapitalny Słownik biograficzny Warmii, Mazur i Powiśla. Drugim mówcą był Ryszard Szwoch, autor pomnikowego dzieła pt. Słownik biograficzny Kociewia. Dotychczas ukazało się sześć tomów, w których zaprezentowano „aż 1 530 postaci zasłużonych na przestrzeni dziejów". Na użytek XXII Biesiady Literackiej Ryszard Szwoch - w hołdzie Niepodległej - wymienił... 230 osób z rodowodem kociewskim zasłużonych dla idei suwerenności i wolności. Autor wybrał tych ludzi na podstawie następujących kryteriów: 1. Bojownicy o niepodległość, 2. Uświadomienie patriotyczne i obrona praw narodowych, 3. Praca organiczna, konsolidacja społeczna, 4. Kult słowa polskiego i twórczość, 5. Zagospodarowywanie wolności. Każde wystąpienie prof. Marii Pająkowskiej-Kensik jest interesujące i inspirujące, tak było też podczas XXII Biesiady Literackiej. Profesor wygłosiła referat pt. „I co nam zostanie z tej gwary? Gwara kociewska w nowych tekstach". Prelegentka przypomniała m.in., że „gwara jest elementem dziedzictwa kulturowego", każda gwara to też język, tyle że nie-skodyfikowany, a uczyć się trzeba „nie tyle gwary, co o gwarze". Maria Pająkowska-Kensik ponadto zaprezentowała swoją najnowszą publikację (we współautorstwie z prof. Kazimierzem Tobolskim) pt. Kociewie kraina nad Wisłą. W tej cennej, starannie wydanej i dobrze zredagowanej książce cztery rozdziały przeznaczono dla gwary kociewskiej. Na zakończenie swojej prelekcji prof. Pająkowska-Kensik skonstatowała: „Nasza gwara ma się dobrze". O potrzebie organizowania kolejnych Biesiad Literackich mówili uczestnicy tegorocznego spotkania podczas dyskusji 0 dziedzictwie kulturowym Kociewia. Wymieniano nowe inicjatywy: np. w Tczewie utworzono Koło Literackie im. Romana Landowskiego przy Miejskiej Bibliotece Publicznej, a w Skarszewach i Smętowie powstają książki o bohaterach 1 twórcach Małych Ojczyzn. Przypomniano też o tym, że w Tczewie opublikowano 100. numer „Kociewskiego Magazynu Regionalnego" (wychodzącego od blisko 32 lat) i że również w tym mieście od 11 lat jest wydawany rocznik pn. „Teki Kociewskie", oraz o tym, że w Starogardzie Gdańskim zaawansowane są prace nad siódmym tomem Słownika biograficznego Kociewia i tamże ukazał się nr 12. pisma „Rydwan" (Rocznik Muzealny Muzeum Ziemi Kociewskiej). Stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę stanowi znakomitą okazję, aby odkrywać, dokumentować i promować postacie z Kociewia i całego Pomorza zasłużone dla idei suwerenności i wolności. Mamy kogo stawiać za wzór naszej młodzieży! JAN KULAS CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 23 WIERTLE PRÔWDË Ô SE W WIDZĘ DECHA W dniach 26-27 maja béł latosy finał recytatorsczégö konkursu Rodnô Mowa. Relacjo z tegö wëdarzeniô nalézeta w lepińcowo-zelnikowi „Pomeranie", a terô rôczimë do lekturë kôzaniô, jaczé łoni w chmieleńsczim kôscele wëgłosył ks. Jan Walkusz - pôeta i wielelatny ôbsadzëcél tegö konkursu - ôbczas mszë na zakuńczenie 46. edicje negö świata kaszëbsczégö słowa. DARIUSZ MAJKOWSKI Drëdżi öd lewi ks. prof. Jan Walkusz öbczas łonsczégö finału Rodny Möwë w Chmielnie. Ödj. dm Stoją dzys w ti magiczny chwile, na kańce zymku i lata, na przełaczë czasu, chtëren pienie jak pôcórczi na koronce w tajemnicach redosnëch, bölesnëch, chwalebnëch i widu. A dzys je swiato Wniebówstąpieniô Pańsczego, chtërno przëbôcziwô, że najô slédnô Tatczëzna je hewö tam, pö drëdżi stronie. Pitóm tej dzys sóm se, pitóm wszët-czich tu zćńdzonech: Co widzysz - ze-mia czë niebö, rzéka czë möst? Ale rzeczë, co je cë drogszé, co barżi ca zajimô - hewötnô juwernota czë tamta Przërzekłô Zemia? Co mô dlô ce hewö ta ostateczną wôrtnota - rzéka na dole czë möst, pö chtërnym jidze swöbódno przeńc z jednégö na drëdżi sztrąd. Czë blëższi cë je sztrąd, chtërnym jidzesz, a chtëren öpuscysz, czë ten sztrąd, na chtëren piidzesz i czedës duńdzesz z całim łóna dëchöwégö brzadu. Stoją dzys - jak colemało köżdégö roku ju przez dwadzesce piac lat - w chmieleńsczim köscele, chtëren w tëch dniach öd sztërdzescë szesc lat stôwô sa swiątnicą kaszëbsczégö słowa, gdze niewëgasłim pömióna ödzéwają sa - jak spiéwa z przeszłotë - wiérztë i proza naszich wiôldżich usôdzców i poetów, rozmienionëch z miłotą na domôcé słowô. Chmielno, hewötny köscół, stają sa w nëch dniach dokładnym obraza i ódbicym tegö, co sa stało w Jero-zo'iëmie dzesac dniów po Wniebówstą-pienim Christusa, czej na Apostołów zstąpił Dëch Swiati, a kóżdi z tam zćńdzonech czuł gwósną rodną mowa. Chöc Zeloné Swiątczi mdą dopierze za tidzeń, ju dzys - dzaka dzejaniémii szkólnëch, opiekunów, dzejôrzów Ka-szëbskó-Pömörsczégö Zrzeszeniô roz-majitëch partów, a ósoblëwie dzaka zuchternym, utalentowónym i lubót-nym bëtnikóm Konkursu Rodny Mówë - w chmieleńsczim wieczerniku i w całi óbćńdze mómë dzys prówdzëwą Piac-dzesątnica. Czëjemë wielną pochwała Bóga, pochwała Nóswiatszi Panienczi, gwósny kulturę w naj snôżi, kaszëbsczi mowie. Pöwiédz - czë czëjesz na dzeiową mowa? Czë czëjesz dzys słowa z widze-nió proroka Ezechiela, przemôwiającé-gó do wëschłëch gnôtów: Hewô jô wóm daja dëcha, żebësta ôżëlë... I óżëłë biôłé gnótë Dolëznë Józafata, bó Bóg ze sztërzech wiatrów przëwółôł dëcha, chtëren dôwô żëcé. Hewô jô wóm dôwóm dëcha... I öżëłë Kaszëbë mówą, kulturą, jazëka, zwëka, wiarą, nôdzeją i miłotą do negó, co gwôsné, rodné, co je nają juwernotą, bo roznie-cył Bóg nowégö dëcha we Florianie Cënôwie, Janie Karnowsczim, Aleksandrze Majkówsczim, ks. Bernace Zechce, Janie Trepcziku, ks. Léónie Heyce i w wiele jinszich ze wszëtczich strón naj Krôjnë, i nafulowół jich ulubienim słowa kaszëbsczégó w artisticznym sztółce. 24 / POMERANIA / CZERWIEC2018 KÔZANIÉ KS. JANA WALKUSZA I hewö, dzaka temu dëchöwi, nemu misticznému dichnieniu, jidze przez dzeje najó pismienizna jak stanica nô-dzeje. A wdarzisz so jiny öbrôz i te apartné Zeloné Swiątczi, czej we Warszawie pöd wiôldżim krziża, öpasónym czerwoną stułą, stanął dzysôdniowi prorok öbuti w biôłosc i wöłôł: Niech zstąpi Dëch Twój, Niech zstąpi Dëch Twój I odnowi skarń zemi Ti zemi... I zstąpił Dëch, i zadrża zemia, i stół sa nowi czas, i przeszło nowëch lëdzy plemia, żebë zjiscëc taskną mödlëtwa Stanisława Wespiańsczegó: Je tëlé chwatu w nôrodze Je tëlé mnogô lëdzy, Niechże w nich Dëch Twój wstąpi I spiącëch niech pôbudzy. I póbudzył sa Örzéł Biôłi, póbudzył sa téż Grif Czôrny. I dół sa czëc himn, pómióna rozrëszony öd Krakowa, Warszawę jaż pö Bôłt: Czujce tu ze serca toni skłôd nasz apöstolsczi - Ni ma Kaszëb bez Polonii, a bez Kaszëb Pól-sczi. Bö hewö tu - jak w jinszim môlu rzecze Jarosz Derdowsczi: Krziża swiatim przeżegnanie Séc, séczera, kôsa Z tim Kaszëba w piekle stanie Diôbłu utrze nosa. I hewó to dëcht je najô juwernota, to deja, chtërna twörzi jistnota najégö bëcô, naja kultura i całą naja dzejową spódkówizna, umocnioną w pismie-niznie (lëteraturze), tak apartno ód-czëtónô tu - w Chmielnie. A pöwiédz, czë pamiatósz ö tim, czë zdôwôsz sobie z tegö sprawa? Téj na ostrzega przëbôcz so hewö jiné słowa, chtërnëch pömión ni może nigdë wë-gasnąc: Strzeżëta tëch wôrtnotów i ti spôd-kôwiznë, chtërne znaczą ó waji juwer-noce. Waju wszëtczich, waje rodzëznë i wszëtczé waje sprawë skłôdóm u stopów Matczi Christusa, tczony w wiele sanktuariach na ti zemi, nade wszëtkô w Swiónowie i Swôrzewie, gdze od sztërësta lat ôbjimô waju opieką jakno „Królewô pôlsczégô môrza". Möji lubötny, Më wszëtcë, co tu jesmë, wszëtcë, co zamieszkiwómë na Krôjna nad Bôłta, Wierzëcą i Redunią, më erböwnicë ny zemi farwöwóny zelonoscą lasów, módroscą jezór i strëgów, jesmë adre-satama tëch słów i ti wezwë wëpöwie-dzóny z möcą apostoła! Czë wëpełniwómë to? Czë nadô-wómë tim słowóm jich zamkłosc? Wiera nié wiedno! A żlë ju, to tak le w dzélu. A czemu? Bö nie öbstojiwómë tak, jak Apostołowie równomëslno na mödlëtwie. Za baro dowiérzómë blós sobie, a ó Panu Bögu przëbôcziwómë so czasto wnenczas, czej kómudnosc szaropópielatim szléjra öbjimô naje chwilczi i wëznôczô bezradność najim dnióm i naszému dzejaniému. A czemu? Bó - chóc do Nóswiatszi Panienczi biegómë ódpustowim zwëka do Swió-nowa, Swórzewa, a czasa staniema z Nią pod krziża na wejrowsczi Kalwarie -udówómë, że nie czëjemë Ji słów: „Co le powić wóm mój Syn - to róbta (wëpełniwôjta)". I nie jesmë w sztadze z całą dowiérnotą pówiedzec tak jak Ona: „Niech mie sa stónie wedle Twojego słowa". A czemu? Bó tak baro zajimają nas codniowé sprawë: - chléb, chtërnym nie je möżno, żebë sa najesc róz na wiedno; - czas, chtërnégö wcyg za mało, a czim barżi go brëkujemë, tim go mni; - naje ambicje - te wiakszé i te maliń-czé - chtërne colemało przeróstają móżlëwótë i spósobë w óbjimie moce i szëköwnoscë. Czemu tak je? I czemuż tak sa dzeje midzë nama? Bó nie żëjemë wedle dëcha, le wedle cała. Tak baro jesmë zemsczi, chóc naszim przeznaczenim i céla je Nieb-nó Tatczëzna. Doczasnosc, hewów-nota i zwëczajną ubëtnosc stówiómë pónad to, co mó wórtnota nieprzemijającą. Trzeba tedë, żebësmë barżi żëlë wedle dëcha jak wedle cała. A chto żëje wedle dëcha, ten wie, że: - je miłujący Bóg-Öjc i Jegö wiednowé prawô dóné człowiekowi, żebë za-chówół swoja gódnosc i nie póddół sa zbëdleniému; - prôwdzëwą wórtnotą człowieka je jistnota dëchöwô - serce, intelekt; że dëch je pónad materią; - chléb nie je do magazynowanió, le do pódzelenió, „bó nie samim blós chleba żëje człowiek"; - trzeba czasa w żëcym mółczec i słë-chac, żebë słowa w ódżin zamienić; - trzeba öddëchac módlëtwą, żebë cało miało móc słowa, a słowo móc dëcha; - trzeba niesc köżdégö dnia cażór krziża, żebë wiedzec chóc le cos o zmar-twëchwstanim. Nen, chto żëje wedle dëcha: - ten je w sztadze dzelëc łzë sprawie-dlëwie, pó połowie; - ten potrafi wëcëgac raka do zgödë 77 razë, - ten robi wszëtkö, żebë nie stac sa blós podobnym do człowieka. Ötemknita tedë szerok dwiérze Chri-stusowi i posłanemu przez Niego Dëchowi Swiatému: Bó bez tchnienió Dëcha - mdzeta jak wëschłé gnótë i szkeletów lëdztwö. Bez widu Dëcha - mdzeta chódzëlë w cemnicë. Bez pömöcë Dëcha - nie mdzeta w sztadze uprawie ani Pólsczi, ani Kaszëb. Bez miru Dëcha - nie mdzeta prôwdzëwie wolny, ale stanieta sa pójmańczikama samëch se i automatama póliticzny póprawno-scë. Bez darów Dëcha - mdzeta pödezdrzlëwi wedle se. Bez mócë Dëcha - nie zrobita nic dobrégö. Bez Dëcha Swiatégö - nie mdzeta mielë jedny mëslë i jednego serca. I stanieta sa wenekańcama na gwó-sny zemi. Tej pitóm sóm se i pitóm Cebie: żë-jesz të wedle dëcha, czë le blós wedle cała? Pöwiédz! I dlóte dzys módla sa i wółóm z całi głabiznë naszi wiarë, na-szi historie i naszich dzejów: Veni Cre-ator Spiritus. Przińdze Dëchu Swiati i óstani strzód nas, żebësma nie szlachówelë le blós za człowieka. Amen. JAN WALKUSZ Dzakujemë Wandze Lew-Czedrowsczi za przesłanie nama zapisónégö przez nia tekstu tegö kôzaniô. CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 25 \ / ^ 1 MOJEGO OJCA ZMALTRETOWELE IZABILË! W Hopówie (gm. Somonino) mieszko w stôri szkole Edmund Majewsczi. Przez lata béł szkolnym. Mieszko dëcht pö sąsedzku z óbeńdą Walkuszów Ród wiedno lubił so sadnąc i pökôrbic pö kaszëbsku z Jerzim Wal-kiisza. 28 lëstopadnika łońsczegó roku równak drëch Jerzi - załóżca karna Hopowianie, bëlny utwórca lëdowi - ôdeszedł na wieczną wacha. Tak sa złożëlo, że ob lato, w lepińcu tego tam roku jem ódwiedzył checze Wal-kusza z Davida Shulista z Kanadę. Prawie béł tam téż Edmund Majewsczi, z chtërnym bela leżnosc tej - a za pół roku jesz róz - pogadać, midzë jinszima ö jegö wójnowëch przeżëcach. Édmund Majewsczi Wë tu jesce u Walkuszów jak doma... Jo, më so tu czasto pöwiôdómë. Jó ucził wszëtczé dzecë Jerzégö Wal-kusza, całą piątka. Wiém téż dobrze, jak bëła budowónó ta piaknó kaplëca, w chtërny je krziż z wół-tôrza papiesczégó z Sopotu, chtëren Walkusz wëżłobił. Późni ón zrobił wkół ni stacje drodżi krziżewi. Tu przëjéżdżô wiele lëdzy to obżerać. A dëcht niedówno sa ukóza ksążka Edmunda Zelińsczegó ó tëch stacjach, a téż o Krziżewi Drodze w Swiónowie a Bëtoni kole Zblewa. Wë piakno gôdôce pö kaszëbsku, chöc korzenie pö öjcu môce w jin-szich stronach. Jaczé bëłë te pier-szé lata Waszi żëcowi stegnë? Jo, mój stark póchódzył z Iławë. W 1900 roku przecygnął do Gduń-ska. Robił w stoczni, ale oni chcelë, żebë ón béł Miemca. Na to sa nie zgódzył i gó zwólnilë. Tej ón na Szëdlëcach kupił budink i założił restoracja. Stąd béł mój ójc Alfónks i jego rodzeństwo. Tata sa ożenił z Kaszëbką z Rabiechówa, ód Want-ków. Më mieszkelë w Nowim Pórce. Tam jó sa urodzył 7 séwnika 1936 roku. Më doma gódelë pó polsku i pó kaszëbsku. Wkół wszadze béł czëc niemiecczi. Temu më wszëtcë móglë téż pó niemiecku. I tam was zastała wojna? Nie. Mój strij Jerzi w 1927 roku béł wëswiacony w Pelplënie na ksadza. Ön béł wikarim w Gwiózdze Morza w Sopóce. Tata béł kupca i jezdzył dërch do Westerplatte. Wózył żołnierzom jedzenie. Nen wuja ksądz rzekł tej mëmie, żebë ona lepi wzała nas mółëch i jachała dodóm, do Rabiechówa, bó lëchó sa wnet ba-dze dzejało. Në i tam bëło moje dzectwó, blós pó kaszëbsku. Öjc béł ju tej z wama raza? Jo. Na początku wójnë tata dojachół do nas do Rabiechówa. Ale Miemcë gó mielë na swôjich lëstach. Wszët-czich Majewsczich mielë. Oni nie cerpilë Majewsczich za pólsczé dze-janié w Wolnym Miesce Gduńsku. Temu mojego tata póchwócëlë wnet raza ze sztërzema jinszima chłopa-ma z Rabiechówa i Banina, dwuma bracama Kreftama, Részką i Klasa. Maltretowelë jich na majątku Hens-la w Bësewie. Nodżi związelë kólca-tim dróta. Reno 6 séwnika 1939 roku jich zamôrdowelë i zakópelë kol tego majątku. Dopierze pó wojnie 1 łżëkwiata 1948 roku bëła ekshumacjo. Jó béł przë tim i póznół tata. Proboszcza w Matami béł ks. Józef Bigus. Ön jich piać póchówół we wspólnym grobie na matarziń-sczim smatórzu. A co sa stało z jinszima Majew-sczima, na przëkłôd z ksadza Jerzim? Ksadza wzalë do lagru. Zamórdo-welë gó w Dachau. Drëdżi brat Francyszk zdżinął w Öswiacymie, Kazmiérz trafił do Stutthofu, na szczescé przeżił. Zretelë gó drëszë. Mójégó starka Jana wëkuhczëlë w Öranienburgu. We Gduńsku na Przëmórzim je nawe tka ulica Majewsczich. To chódzy prawie ó nich. 26 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 WÖJNOWI KASZËBI A Wë dali mieszkelë w Rabie-chöwie z mëmą? Jo, jó chödzył do Rabiechöwa do szköłë. Nas uczëła pö niemiecku szkólnô Kaszëbka, Wanda Plëchta. Czerownika béł Miemc, Poszmann. W wojnie bëło dosc spokojno, ale jak chto z czims pödpôdł, tej bëło pö nim. Jô pamiatóm, jak më wözëlë bulwë do Kokoszków. A tam béł tej lager. To béł pödlager Stutt-hofu. Ö tim wszëtcë mają terô za-bôczoné. Dzys tam je hańdel, stoją wiôldżé firmë, krómë i Bóg wié, co jesz. A tam bëło ful sôdzowëch ôbloklëch w te pasaczi. Më jima szmërgelë te sërowé bulwë, a öni je tak jedlë. Drëgą razą, jak më jachelë, tej më wzalë wrëczi i jima dôwelë. Ti wachmani do nas cziwelë, że më ni mómë tegö robie, ale më to i tak robilë, chöc béł wiôldżi strach. Równak nôgórzi bëło pöd kuńc wöjnë, jak wkroczëlë Ruscë. To bëło w strëmianniku. Narôz przeszło óceplenié i ostro stopniałe sniedżi. Tam płënie môłô rzeczka Strzel-niczka. Öna wëlała na całi dłużawie, jaż do Lnisk. Môstë bëłë wësadzoné w lëft. Ruscë ni móglë tak letkö ti rzéczi przeńc. Temu całô ofensywa na Gduńsk sa opóźniła. Rabiechówó ostało straszno pótłëkłé. Më dërch sedzelë w sklepie, doma, u Want-ków. Tam sa ukriwało kol piaedze-sąt lëdzy ze wsë. Ale wa doch do kuńca tam ni mogła bëc, bö Ruscë i tak wszëtczich wënëkelë z Rabiechöwa, jak za-czała sa wöjna ö Gduńsk. To je prówda. To bëło kol 10 strëmiannika. Tegö jô nigdë nie za-bócza. Ruscë na koniach prowa-dzëlë z Firodżi pójmańców drogą na szréj wedle naszego gospodarstwa. To mëszla bëlë Miemcë. A tej jachôł rusczi czołg. Öni tëch lëdzy stratowelë na drodze. Më muszelë jic tądka, pó tëch rozczwördónëch gnôtach i miasu. To bëło cos strasznego. Më próböwelë sa dostac w strona Misze wa. Terô jak przelezc przez ta rozlóną rzéka? Tej lëdze mielë zbudowóną taką prowizo-riczną barka i psë bëłë w nia zaprzë-głé. Te psë płënałë i cygnałë ta barka z lëdzama na drëgą strona. Tej më z brata Jerzim i mëmą szlë dali. To bëło ju cemno. Më spelë u zna-jomëch. To wanożenié ni miało za baro cwëku. Më pö prôwdze nie wiedzelë, dze jic. Kóżdi miôł ze sobą kąsk jedzeniégó przëwiązóné za pazëchą. Ale to sa wnet skuń-czëło. Nasza mëma dobrze mogła po niemiecku. A Ruscë ni móglë sa dogadać. Në i ona jima dolmacza po niemiecku. Më z tima Ruskama rézowelë do Żukowa i dali. Oni nama jesz delë jesc. W kuńcu më wrócëlë do Rabiechówa. A tam wiera nie belo do czego wracac? Wiele bëłë pótłëkłé. Stodoła bëła spôlonô, chléw mët, a z budinka wërwóny béł jeden kuńc. Më sa östro wzalë za robota, zaczalë to ódbiidowëwac i dali góspódarzëc. Mój stark Pioter Wantka a jego syn (tej mëmin brat) Bruno to bëlë machtny gburzë. Më sa chutkó bre-lë za robota, żebë wszëtkô wrócëło do normë. Ale to bawiło długo, nim Rabiechówó sa odbudowało. Tim barżi, że tam jesz sa krącëlë Ruscë. Na ostatku, to bëło wiera na początku lepińca 1945, oni spôlëlë szkoła w Rabiechówie, w chtërny ti Ruscë dërch sedzelë, a grasowelë pó ókólim i robilë szkoda. Më bëlë prawie kole sana. Më tam ani nie szlë, bo tam nie bëło co retac. Ten jeden Ks. Jerzi Majewsczi, strij Edmunda dzél nie óstół ódbudowóny, a w drë-dżim zaczałë sa normalno na początku séwnika zajaca. Po temu jó skuńcził powszechną szkoła w So-póce, szkoła strzédną w Wejrowie, a tej Akademia Wëchówaniô Fizycznego we Gduńsku. Në a późni jó szedł za szkolnego. Przez piat-nósce lat jó ucził w Pómieczënie, a późni - ód 1969 roku - w Hopó-wie. Całé żëcé na Kaszëbach. Pöwiédzce jesz, czë bëłë specjalne direktiwë z górë, żebë tapic ka-szëbsczi jazëk w szkołach? Taczi to béł czas. Jo, pó prówdze to kaszëbsczi béł zgardzony, chóc wszëtczé dzecë gódałë midzë sobą pó kaszëbsku. Direktiwów jó żód-nëch nie pamiatóm. Jó robił swoje. Më uczëlë pó polsku. Z EDMUNDA MAJEWSCZIM Z HOPÖWA GÔDÔL EUGENIUSZ PRËCZKÖWSCZI CZERW1ŃC2018 / POMERANIA / 27 STANISŁAW SALMONOWICZ Dzisiejsza młodzież, zauroczona gadżetami naszej cywilizacji technicznej, zupełnie sobie nie zdaje sprawy z tego, że człowiek jako osobowość (także fizycznie) ewoluuje niezwykle powoli, że sukces nieprawdopodobny techniki światowej ostatnich stu lat nie zmienia tego podstawowego faktu, że niewiele się różnimy od ludzi z początków cywilizacji śródziemnomorskiej: chrześcijaństwo ma ledwo ponad 2000 lat, cywilizacje starożytnych Chin czy Egiptu mają kilkanaście wieków więcej. Nasze jednak badania antropologiczne, archeologiczne, wraz z nową techniką badań, przenoszą nas w świat ludzi sprzed setek tysięcy lat. Zauważmy, że jeżeli nikt nie każe nam dzisiaj wierzyć medycynie starożytnej czy astronomii starożytnego Babilonu, to podstawowe nieraz pytania, o obraz człowieka, sens jego istnienia, wartości etyki czy zasad życia wspólnego (jakiegokolwiek), postawiono kilka tysięcy lat temu i w gruncie rzeczy są nadal aktualne. Nie dotyczy to wyłącznie takich tekstów, jak Biblia, nadal w swych wątkach głównych obowiązująca czy to dla judaizmu (Stary Testament), czy dla chrześcijaństwa. Mnie w tym felietonie chodzi nie o sprawy religii czy etyki, a o kwestię dziś jakże aktualną w globalnym świecie, a mianowicie: spory o model ustroju politycznego państwa. Wydawałoby się, że po szaleńczych zbrodniach III Rzeszy niemieckiej czy sowieckiego komunizmu zapanowała po II wojnie światowej trudna, nieraz tragiczna, walka o ustrój demokratyczny, o prawa człowieka, o praworządność. Czasami spotykam się z pytaniem: O co chodzi z tą praworządnością? Odpowiedź możliwie najprostsza brzmi tak: chodzi o ochronę obywatela przed bezprawiem ze strony państwa i przed bezprawiem ze strony współobywateli. Wbrew pozorom to w praktyce bardzo trudny problem, skoro nie wystarcza mieć dobre prawa obowiązujące, ale chodzi także o to, by organa władzy (władza wykonawcza, policja, prokuratura, sądy) prawa przestrzegały wobec obywatela. To obywatel, także ten, kto sam prawo naruszył, musi liczyć na to, że organa władzy państwowej nie będą wobec niego prawa naruszać! Te prawdy do wielu krajów postkomunistycznych czy azjatyckich i afrykańskich nie zawsze do dziś dotarły. Obalone jednak zostały liczne rządy dyktatorskie nie tylko komunistyczne, ale i hiszpańska dyktatura generała Franco (wprawdzie dopiero po jego śmierci...) czy pseudo-demokratyczne rządy Peronów w Argentynie. Warto też pamiętać, że (również wbrew pozorom) różne dyktatury czy nawet rządy totalitarne mają często ogromne poparcie społeczne. To w ustroju demokratycznym Hitler doszedł do władzy legalnie i niemal do samego końca większość Niemców go popierała. Podobnie było w Rosji Stalina. Różne formy życia demokratycznego (zwłaszcza tzw. referenda ludowe) służyły i nadal służą rządom takiego czy innego dyktatora. Tę tradycję w Europie zapoczątkował Napoleon Bonaparte po krwawej epoce rewolucji francuskiej. Dziś wielu politologów szuka przyczyn tego, że ustroje demokratyczne nie zdają egzaminu, zastanawiając się nad tym, dlaczego za zgodą czasem większości danego społeczeństwa przeobrażają się - jak w Rosji Putina -w ustroje w istocie autorytarne. Otóż historyk prawa, w którego gestii, że się tak wyrażę, pozostają rozważania historyczne nad ewolucją ustrojów państwowych, pamięta czy powinien pamiętać, że od wielkiego myśliciela starożytności, Arystotelesa (383-322 p.n.e.), którego filozofią człowieka Europa żyła w dużej mierze po wiek XVII, niewiele się zmieniło w rozważaniach nad formami ustrojów politycznych. To Arystoteles jako pierwszy napisał, że „(...) człowiek jest z natury zwierzęciem politycznym", przez co podkreślał fakt, że ludzie od wieków żyli i żyją w jakiejś wspólnocie i z tej myśli wywodził swe rozważania nad ustrojami politycznymi. Arystoteles w przemyślanej analizie ustrojów na tle epoki sporów Aten i Sparty bądź całej Grecji z despotią perską rozróżnia formy „prawidłowe" 28 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH każdego ustroju i „wypaczenia", którym każda forma ustrojowa mniej lub bardziej może ulegać. W istocie rozróżniał tylko trzy możliwości formy ustroju: 1. rządy jednostki, 2. rządy pewnej grupy, 3. rządy quasi-większości, rządy ogółu. Za formy klasyczne, których zalety i wady rozważał, właśnie w epoce zwanej dziś epoką klasyczną, uważał dla rządów jednostki jedynie monarchię prawowitą, dynastię rządzącą od dawna w danym kraju. Rządzi więc dziedzicznie jednostka, której prawa są od wieków uświęcone. W swym głównym dziele pt. Polityka wskazywał generalnie, że każda „prawidłowa" forma ustroju ma swoje wady i zalety. Ustroju czy państwa „idealnego" raczej nie ma. Niektóre formy państwa są właściwe i najlepsze w danej sytuacji, a w innej będzie to inna forma ustrojowa. Widział stąd realistycznie rolę problemów gospodarki, życia społecznego, nawet etapów rozwoju kultury społeczeństwa, jego wykształcenia. To, co jest „dobre" na danym etapie historii, w innej sytuacji nie może już być doskonałe. Oczywiście pamiętajmy, że swe rozważania prowadził w dobie istnienia niewolnictwa jako zjawiska powszechnego. Jego rozważania, czym więc nie można się dziś gorszyć, dotyczyły państwa ludzi wolnych, a rzecz znowu jasna, ludźmi wolnymi, ewentualnie mającymi pełne lub niepełne prawa polityczne, byli tylko Grecy, o kobietach się w ogóle w polityce ówczesnej nie mówiło, co i dziś zapewne politycy spod znaku skrajnej roli męskiej chętnie by widzieli... Mnie jednak chodzi o pewne generalne wskazania Arystotelesa, które można dyskutować w dzisiejszych czasach. Właściwą, mającą wiele zalet (może i najbliższą ówcześnie poglądom samego Arystotelesa) formą rządów oligarchicznych, formą „prawidłową" były rządy arystokracji (szlachty), grupy rządzącej nie tylko bogactwem, ale i starożytnością i kulturą swoich rodów, która jak w Spar-cie, rządziła przez przestrzeganie surowych praw dla wszystkich, także dla arystokratów, dbając o siłę i dobro państwa rozumianego jako dobro wspólne. Notabene podobnie myślał i inny myśliciel grecki tej epoki, filozof Sokrates, który krytykował przejawy kryzysu demokracji w Atenach. Trzecią formę ustroju (używał tu słowa „poli-tea", które dziś jest różnie tłumaczone), możemy ją nazwać formą umiarkowaną demokracji, widział Arystoteles na przykładzie wczesnej epoki Aten, w której ogół wolnych ma pewien wpływ na ustrój, ale taki ustrój tylko wtedy nie ulega degeneracji, jeżeli jest oparty na silnie oświeconych grupach o średnim znaczeniu społecznym. Degeneracją ustroju prawowitego monarchicznego jest przejęcie władzy przez tyrana. Tak zwano w Grecji władcę, który bezprawnie ją zdobył. Przykładem szczególnie krytykowanym były różne monarchie perskie i inne azjatyckie. Przejście ustroju monarchicznego w ustrój arystokra- tyczny nie było rzeczą złą, natomiast wypaczeniem dobrych ustrojów arystokratycznych było wprowadzenie rządów oligarchii bogactwa. Dziś powiedzielibyśmy, że Arystotelesowi chodzi o rządy „nowobogackich", ludzi bez tradycji i „honoru". Natomiast umiarkowana demokracja przekształca się łatwo wedle Arystotelesa w swoiste rządy „motłochu". Widział tu kryzys demokracji ateńskiej, który wiązał się z rozszerzaniem praw politycznych na (dla) wszystkich bez względu na kwalifikacje. W Atenach rządy będą obejmować demagodzy. Tak początkowo w Atenach nazywano przywódców ludowych, którzy zbudowali demokrację ateńską. Z czasem jednak termin „demagog" uzyskał kwalifikację negatywną i dziś słowo to kojarzy się wyłącznie pejoratywnie. Już słynny historyk tej epoki greckiej, Tukidydes pisał o współczesnych mu demagogach, że „prowadzili lud, schlebiając jego namiętnościom", co doprowadziło do kryzysu demokracji w Atenach. Ateny, choć były dążenia do przywrócenia demokracji umiarkowanej, nigdy nie odzyskały swej świetności z epoki Peryk-lesa, wielkiego polityka, wolnego od demagogii. Jego rządy (463-429 p.n.e.) w Atenach były okresem świetności kultury greckiej. Z powyższych reminiscencji historycznych widzimy, że w starożytności próbowano różne formy ustrojowe. Dziś rządy arystokracji nam nie grożą, możliwe są zawsze oligarchie bogactwa i wpływów demagogicznych. Rządy jednostki są możliwe tylko w formie jakiejś dyktatury, niekiedy ujmowanej w fikcyjne formy demokracji, jak we współczesnej nam Rosji. Zgodnie jednak z wypowiedzią Winstona Churchilla, konserwatysty zresztą całe życie, demokracja jest ustrojem trudnym i pełnym wad, ale niczego lepszego dotąd nie wynaleziono! Rzecz tylko w tym, by taka rzetelna demokracja nie degenerowała się w ustroje kryptodyktatorskie czy czyste rządy populistyczne. Tak jednak może nieraz się rozwijać w danym kraju o ustroju demokratycznym, jeżeli odrzuca się podstawowe zasady sformułowane w toku doświadczeń XIX-XX wieku. Otóż w każdej demokracji, by nie ulegała degeneracji, istnieć musi zespół konstytucyjnych zasad, tzw. „bezpieczników ustroju". Najlepiej je, mimo wszelkich realnych błędów historycznych, realizowała doktryna konstytucyjna amerykańska dzięki istnieniu w Konstytucji z 1787 r. tzw. „czynników kontroli i przeciwwagi". W uproszczeniu polegają one na tym, że władza prezydenta jest ogromna, ale kontroluje go nie tylko parlament, ale i amerykańskie sądy federalne, które od nikogo nie są zależne. Stąd po dzień dzisiejszy nie brakowało w USA sporów konstytucyjnych, sporów nieraz niewesołych, ale po dzień dzisiejszy nigdy nie doszło w tym kraju do niekontrolowanych rządów jednostki czy grupy ludzi. CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 29 Pierszé lata dzejaniô wejrowsczégö partu Kaszëbsczégö Zrzeszeniô WEDLE AKTÓW KÖMUNYSTICZNY BEZPIECZI Dzysô ju nie je niczim nadzwë-kôwim to, że lëdze wëjeżdżi-wają za grańca abö trzimią łączba z lëdzama, co mieszkają w jin-szich krajach. Dzejarze kaszëbsczi rësznotë pótikają sa i wespółrobią z naszińcama zeza grańce a nawetka zeza „wiôldżi wôdë", to je z Kanadę. Czësto jinaczi bëło w czasach, czej pöwstôwało Kaszëbsczé Zrzeszenie. Polsko, niezanôleżno öd te, czë tegö chcą, czë nié, przënôléga do karna krajów, co drëszëłë sa z Sowiecczim Związka i jinszima słëchającyma gö „socjalisticznyma" państwama. Zôpadné kraje zôs, a westrzód nich téż Zjednóné Stanë Americzi, ód-dzeloné bëłë ôd nas, jak sa gôdało, „żelózną kurtiną". Bëło to „wrodżé" wedle pózdrzatku kömunysticznëch wëszëznów Lëdowi Pölsczi karno ka-pitalisticznëch krajów, a wszelejakô łączba z jich mieszkańcama mögła bëc zdrzódła rozmajitëch pósądze-niów. Wiémë ju z jednégó z póprzéd-nëch tekstów, że kaszëbsczi dzejôrz ë szkólny z Wejrowa Hubert Suchec-cziw 1957 r. trzimôł łączba z Klarą Swieczkówską z USA, co zarô baro zacekawiło Służba Bezpieku. Ji fónk-cjonariuszowie chcelë wiedzec przede wszëtczim to, w jaczi sposób i po co kaszëbsczi dzejarze z Pólsczi nawleklë łączba z przedstówcama amerikań-sczi Polonie. Przëczëną nieubëtku bezpieczi môgłë bëc téż dochôdającé do ni wiadła ô tim, że polonijne strzo-dowiszcza w USA miałë nibë dawac Kaszëbsczému Zrzeszeniému dëtczi. Wiadła te prôwdac nie bëłë potwierdzone, ale brzada jich bëła dba prô- 30 / POMERANIA CZERWIEC2018 cowników SB, że skórno amerikań-skó Polonio finansowo pömôgô KZ, tej muszi miec w tim jaczis utacony cél. Nie darwóm wiera tuwó dodawać, że cél nen z pózdrzatku kómu-nystów ni mógł bëc dobri dló Lëdowi Pólsczi. W aktach wejrowsczi bezpieczi przewarałë do dzysó wiadła ó przëja-chanim do Pólsczi, w tim téż na Kaszëbë, nadczidniati przed sztóta Klarë Swieczkówsczi. Tak sa skłôdô, że bëło to jedurné w żëcym bëcé ti bëlny dzejórczi w Polsce. Wedle tego, co dowiedzą sa ó ni SB, póchadac mia ona z Kaszëb, a tak richtich to z ókölégó Swiónowa. Musz napisać w tim molu, że je to w dzélu prówda, ale blós w dzélu, bo Klara urodzą sa ju w amerikańsczim Detroit w séwniku 1890 r., ale z Swiónowa póchôdelë ji starszi, to je Józef i Antonina. Öjc i mëmka przińdny polonijny dzejórczi pöznelë sa i mielë zdënk jesz na Kaszëbach, ale kąsk późni przëcy-gnelë za „wiólgą wóda" i tam prawie urodzą sa jich córa. Starszi Klarë przekôzelë ji miłota do „stôrégö kraju", to je do Pólsczi i do Kaszëb. Swoje dzejanié zacza ju w latach I światowi wójnë, czej pómóga ji ofiarom z óbeń-dë pólsczi zemi. W pózniészich latach téż rëszno włącziwa sa w pómôganié biednym Pólóchóm, co przëcygne-lë do USA, a muszelë biótkówac sa z rozmajitima tóklama (na przëmiar nie znelë anielsczégö jazëka). }i ak-tiwnó dzejnota wara téż ob czas II światowi wójnë ë późni. Tedë prawie mielë nawlec z nią łączba kaszëbsczi dzejarze z Pólsczi. Jak do tego doszło, möżemë wë-dowiedzec sa z dokumentów krëja-mnëch służbów Lëdowi Pólsczi, bó one same bëłë tim baro zacekawioné. Wiadło ó tim dotëgówôł fónkcjo-nariuszóm SB z Wejrowa krëjamny wespółrobótnik o tacewnym mionie „Kwaśniewski". Z jego raportu z 3 ru-jana 1957 r. wëchôdô, że po wojnie (zdówó sa, że chódzy ó czas, czej wëchôda jesz „Zrzesz Kaszëbskô") do Gdini przëjeżdżiwôł z Americzi wspómniony ju w jednym z pöprzéd-nëch artiklów chłop ó nôzwësku Rathenau. Miół ón bëc przedstówcą UNRRA na naji zemi a łączba z nim trzimół nibë Jón Rómpsczi. Wedle „Kwaśniewskiego" to prawie przez Rathenaua Rómpsczi nawlekł swoja łączba ze Swieczkówską i cygnął ja wiera téż w pózniészich czasach pó zlëkwidowanim wejrowsczi „Zrzeszë". Hubert Suchecczi, chtëren, jak pa-miatómë, béł jednym z „figurantów", co ósoblëwie interesowelë SB, chcół téż skontaktować sa ze Swieczkówską, i póprosył ó ji adresa Rómpsczégó. Czej go ju dostôł, napisół do ni lëst, w chtërnym miół rôczëc ja do Pólsczi. W swójim lësce Suchecczi wspómnął téż, że mogą bëc ze Swieczkówską da-leczima krewnyma, ale późni weszło, że nie bëlë nima. Muszół téż wësłac ji jaczés artikle z kaszëbsczich cządni-ków, chtërne miół nibë sóm napisać. Z akt wëchôdô, że Swieczkówskó za-interesowa sa tima tekstama i napisa do Suchecczégó, że czej przëjedze do Pólsczi, badze chcą potkać sa z nim. Öb czas jednego z zeńdzeniów u Jana Trepczika, chtërno ódbëło sa KASZËBIW PRL-U w strëmianniku 1957 r., Suchecczi pôwiedzôł, że trzimie łączba ze Świeczko wską i że białka ta przëjedze do Pölsczi i ödwiedzy tedë téż Kaszëbów, żebë przëzdrzec sa jich dzejnoce pö pöliticznëch zjinakach z rujana 1956 r. Na tim samim zetkanim dzejarze udbelë so, żebë ôbgadac sprawa zrëchtowaniô ji bëlnégö przëjacô. Wëzdrzi na to, że w sprawa ta włącził sa Öglowi Zarząd Kaszëb-sczégö Zrzeszeniô, a môla oficjalnego zeńdzeniego ze Swieczkówską miôł bëc Sopöt. Uczastnikama jegö mielë bëc przedstôwcowie różnëch partów KZ. Ökróm tegö w Gdini, Gduńsku i Wejrowie miałë sa téż ödbëc zetka-nia „nieoficjalne". Delegacjo amerikańsczi Polonie z Klarą Świeczkowską przëjacha na nają zemia w łżëkwiace 1957 r. Wedle esbecczich wiadłów, jaczé zamkłé są w Planie ôperacjowëch pödjimnotów do ewidencjowô-öbserwacjowi sprawë na grëpa kript[onim] „Apartnota" (pol. „Odrębność") z 2 séwnika 1957 r., ob czas swóji bëtnoscë w Wejrowie gósce zeza „wiôldżi wôdë" ödwiedzëlë wastna Elkôwą. Swieczkôwskô chodzą tej pö miesce w towarzëstwie Suchec-czégô i Pomieczińsczego z Gdini i ksa-dza ô nieznónym nôzwëskupo czim óbezdrza jesz wejrowską fara i potka sa z tamecznym proboszcza, ks. Alojsa Kałduńsczim. W jinszim esbecczim zdrzódle nalezc jidze téż nadczidka ö wejrowsczi artistce Ötilii Szczu-kówsczi. Białka ta téż tej-sej pöjôwiô sa w dokumentach krëjamnëch służ-bów Lëdowi Pölsczi, a öb czas bëcé-gö Swieczköwsczi w Wejrowie dała ji jakno pamiątka kaszëbską rzezba. W nadczidniatim przed sztóta Planie ôperacjowëch pôdjimnotów zamkłé je téż wiadło ö tim, co bëło gôdóné öb czas zeńdzeniego Klarë Swiecz-kówsczi z Jana Trepczika, chtëren béł, jak wiémë, jednym z figurantów, to je osób, co ösoblëwie interesowałë w tim czasu SB. Wëczëtac tam möżemë, że czej Trepczik wëjéżdżôł na zetkanié ze Swieczkówską, zreferowôł ji zadania i eéle Kaszëbsczégô Zrzeszeniô. Miôłji przedstawić, że zrzeszenie nie pôpiérô komunizmu, a dëcht czësto ôpaczno,je dbë, żebë biôtkôwac sa z nim i przez to jesmë jedny dbë z pölitiką Amerikańsczi Polonie. Trepczik miôł przedstawić, że w dogôdanim z Polonię zrzeszenie badze biôtkôwac sa ô to, żebë w Polsce nie bëło tegô, co je w Rusëji. Nimô tegô, że VIII Plenum obiecało wiele zmianów, co bë bëłë zpôżëtka dlô nas, [to], czegö jesmë sa spödzéwelë, ipngaac?»»t v «i-ny wsi*' M ... i.- -? ro5c s *os^r«e«vöaia cstaireoh fi£virantd* s 1/ 3a£-:M.3>fc»oo»3. Fo wycjoieąla fakty csb1« i»r«c3«i.ł -i "r;;ęo K«._&uv - :ł«,|>tak.l téicn*. ta* ju art„'uły f ki.^ubesła". w tj,. c-r.u,' sy*aral się Uatyzl - « ?Bai#,i8tee pais-ki -o, ^ p»oho:?re»i« spofcecjsaa drobaoalasscstóahla,' . K'k&zU 1 e«al» *-j Ji-.se, sa K ta ■ e#yoi«1» 3cöb u U r, b 3 , ^ra e aJ e Jafeo aa«or^!Jł«śł ssaałass&ali v.e jha*3s o, al, STo$«.rfliko Sr.iB, ifadatsi •>S vi <>„ ~ ".ii ttk»5«o łIu ar" sLy ^odŁ' . nie stało sa. Jeżlë prôwdą je to, co zamkłé bëło w nym cytace, ôznô-czałobë to, że ju na zymku 1957 r., to je ju kole pół roku pó tpzw. Pól-sczim Rujanie 1956 r., Trepczik béł rozczarzony pölitiką wëszëznów, jakô ju pö krótczim czasu odeszła ód decha demökratizacji publicznego żëcô w kraju. Jak jem ju nadczidł na początku negö tekstu Klara Świeczkowskô ju późni do Polsczi nie przëjacha. Öb czas swóji bëtnoscë w „stôrim kraju" ókróm Gduńska i Wejrowa odwiedza midzë jinszima rodną wies swöjich starszich, to je Swiónowó. Pöja-cha tedë téż w głąb Polsczi. Bëła tej w Poznaniu, Warszawie i w östrzód-ku dlô niewidzącëch w Laskach kole Warszawę, dlô chtërnégó pö wró-cenim do USA zörganizowa akcja pömöcë. Jeżlë zôs jidze ö ji łączba z kaszëbsczima dzejarzama w Polsce i ji znaczi w aktach bezpieczi, to nalôzł jem ô tim nadczidka z séw-nika 1957 r. Tedë to Swieczköwskô, ju z Americzi, napisa lëst do jednego z figurantów, co interesowelë tej wejrowską SB. W dokumence nie wëstapiwô nôzwëskö tegö człowieka, ale zdôwô sa, że chödzëc muszi tuwó ö Huberta Suchecczégö, a lëst nen óstôł na gwës przeczëtóny przez fónk-cjonariuszów krëjamnëch służbów. Polonijno dzejórka napisa w nim, że béł do ni przëjachóny jaczis ksądz ze Gduńska (nie pöda jegö nôzwëska) i że baro zakocha sa w Kaszëbach i prosy, bë do ni jak nôwiacy pisać. Prosa téż ö przesłanie ji ksążków i do-kazów wësziwu. Ösoblëwą „pamiątką" pö ödwie-dzënach naji rodny zemi przez Swiecz-köwską są zamkłé w aktach SB (chôc przez samą bezpieka uznóné za niepöcwierdzoné) nadczidczi o finansowi pömöcë amerikańsczi Polonie dlô zrzeszeniégö. KZ chcało cygnąc dali łączba z naszińcama zeza „wiôldżi wödë" i udbało so wësłac do Americzi swójégö przedstôwca. Wedle raportu wiadłodôwôcza ö tacew-nym mionie „Kwaśniewski" sprawa ta bëła öbgôdiwónô na zeńdzenim dzejarzów kaszëbsczich, jaczé ódbëło sa 1 czerwińca 1957 r. w mieszkanim Trepczika. Wedle uczastników tego zetkaniô wëjachac do USA muszôłbë człowiek, co bëlno znaje kaszëbizna i dzejnota kaszëbsczich dzejarzów tak przed II światową wojną, ob czas ni jak i w czasu pó ji skuńczenim. Zada-nim taczégö wesłańca miałobë bëc téż pasowné przedstawienie amerikańsczi Polonii pöliticznëch pózdrzatków kaszëbsczégó lëdztwa i pöliticzi, jaką prowadzëło w tim czasu Kaszëbsczé 1 Wszëtczé wëzwëskóné w artiklu cytatë wzaté z pölskôjazëköwëch zdrzódłowëch tekstów skaszëbił autór. CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 31 KASZËBIW PRL-U / GADKI RÓZALIJI Zrzeszenie. Uczastnicë zeńdzenió u Trepczika bëlë dbë, że dobrim kandi-data na delegata do USA möże bëc Jón Rómpsczi, ale sprawę ti jesz do kuńca nie ugôdelë. Zresztą sóm Rómpsczi, chtëren brôł iidzél w opisywanym zetkanim, wątpił, czë badze mógł tam wëjachac, bô miôł swiąda, że wëszëznë mu w tim przeszkodzą i gó tam nie puszczą. A pamiatac muszimë w tim môlu, że w tim czasu udosta-nié paszportu i zgôdë na wëjachanié za grańca (a ósoblëwie na „wrodżi" kapitalisticzny „Zôpôd") bëło baro dradżé, bö zanôlégało blós ôd dobri abö lëchi wölë machtny kömunysticz-ny władzë. Dba Rómpsczégô, że mögą gö nie puscëc, nie bëła zresztą milnô, bö wedle przédników Lëdowi Pölsczi béł ön doch jednym z nôwikszich „se-paratistów"... KMczącë nen articzel, wôrt pödsz-trëchnąc, że sprawa nawléczeniô w tim czasu łączbë dzejarzów KZ w Polsce z amerikańską Polonią na zycher zasłëgiwô na dalszé zbadéro-wanié. Jeżlë zôs chódzy ó samą Klara Swieczköwską, to umarła öna w De- troit 16 zélnika 1986 r., to je dzeń po swójim 96. gëburstagu. Pöd sóm kuńc żëcégö wiele musza sa nabiôtköwac z chóroscą i na to poszedł zacht dzél ji dëtków, równak to, co ostało, zapi-sa ksażóm ze Gduńska i swiónowsczi parafii, co bëło dokaza związku, jaczi dërch czëła w dëszë do rodnëch strón swój ich starszich. SŁÔWK FÖRMELLA* * Autór je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu gduńsczćgo partu Insti-tutu Nôrodny Pamiacë. A TO Cl BANDZIE DOPJYRKU GADKA! Jednego razu mnie sia uwjidziało, że ja ni móm łuż nic do napsisania! Nó tera je djacheł na dachu - miśla sobje! Nó ale Rózalija toć żeś sia eszcze nie uparłaś psisać przepo-wjedniów. Nó wej niy! Nó to dali do roboti, nie daj sia kobjyto wicwancichować tak, że zginiesz zez ti „Pómeraniji", a przeca chcesz sia nałuczyć po kociewsku szprechać!!! Polskiygo to póno mają sia uczyć wszitke narody, jak tera angola. Ale jak ta Wielga Britanija zalejó te, jak jych tam zwał, nó Machometi, to łoni tam swój janzik zapro-wadzó! A jak niy, kiedy jó! Nas najechali Łukrajince, ale łóne to póki co, sia łuczó naszygo janzika. Nó co mówjita, że nie najecheli! Jak niy kedi jedan mniyszka wew mojim mniyszkaniu!, a eszcze dałóm mu pół szafy zez kuchni, bo ja lubja gryzmolić, a niy babrać sia wew kuchni. Zresztą jak mi siedzieli na jejych ziamniach, co ja gadóm, naszych kresach, to mi żam tam byli tak bardzi fajnerszmekri, to łóne nóm łoddawiwują pjanknim za nadobne. Ale lepsze łóne niyż Muzułmani. St. Mnichalkiewjicz to sia durcham martwi, że dó nas eszcze sia znówki prziwlekó Żidki, ji tedi jano bandzie chapciśgywejzyn! A co łón chce łod Żidków, toć sia zez nimi najżelim! Nasz Papjyż Jan Paweł II gadał zawdy, że to só nasze starsze brati. Śłat sia tera przekranca do góri golaniami, ji nigdy nie wjysz, chto ci jutro ranki poda. Ale ja żam je zó wi zó dobri miśli, bo nad nami czuwa Najśłantsza Panianka. To nie je moja wjina, że te zez P.O. ji te druge psubrati ło tim nie wjedzó! Ja tam żam je za Pisiorami ji za tim, co pjyrwu śpsiywał, a tera sia wzioń za polityka. Regan tyż był akto-ram, a jak „dzióndzył"! Do katastrofi nuklearni nie dopuścił! Jak tam sia spotkali, tan główni Rusek ji Regan, to łu góri łu Regana stojała statuetka Najśłantszi Mariji Panny. A co łóna tim Ruskim zrobjyła wew swoje swjanto za wiprawka zez tó brónió atomowo, co te wszitke zapasi pjer-diknyli! Tera bandzie dich tak! Bandó szalyć, szalyć, szalyć, aż sia Najśłantsza Panianka zdenerwuje ji powjy halt!!! Bo zwicianstwo, jak przindzie, to przindzie bez Marija! To nie só moje słowa, ja jano wew niych wjerza! Tedi krańćta jano paciorki! Łoj krańćta! Rózalija zawdy dobrze radzi! Słuchejta Rózaliji! ZYTAWEJER Tekst w gwarze kociewskiej, w pisowni Autorki DZIAŁO SIĘ W CZERWCU • DZIAŁO SIĘ W CZERWCU • DZIAŁO SIĘ W CZERWCU • DZ 0 i 7 V11928 - we Wdzydzach Tucholskich urodził się Władysław Lica, kaszubski rzeźbiarz ludowy, członek Stowarzyszenia Twórców Ludowych. W 1967 r. dzięki „Cepelii" rzeźbił i wystawiał w Paryżu. Zmarł 23 maja 1989 i został pochowany na cmentarzu parafialnym we Wielu. 14 VI1988 - w Czersku zmarł Antoni Łangow-ski, artysta rzeźbiarz, twórca wielu prac sakralnych w drewnie i kamieniu, które można oglądać na południowych Kaszubach, Kociewiu i na ziemi chełmińskiej, m.in. przez siedem lat restaurował chojnicką farę. Lau- 32 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 reat Skry Ormuzdowej (1988). Urodził się w 1911 r., pochowany został na cmentarzu parafialnym w Czersku. 26 V11938- w latarni Rozewie otwarto „Pokój Żeromskiego". 28 V11978 - w Puszczykowie k. Poznania zmarł Mikołaj Rudnicki, wybitny językoznawca, pomorzoznaw-ca, badacz Słowińców, którym poświęcił studium Przyczynki do gramatyki i słownika narzecza słowińskiego (1913), założyciel Instytutu Zachodniosłowiańskiego na Uniwersytecie Poznańskim. Przetłumaczył i wydał Gramatykę pomorską Friedricha Lorentza. Urodził się 6 grudnia 1881 w Sokołowie Podlaskim, pochowany został w Poznaniu. 30 V11888 - w Nadolu urodził się Augustyn Konkol, rolnik i rybak, właściciel Jeziora Żarnowieckiego, działacz społeczno-polityczny, wójt gminy Krokowa. Konkol przyczynił się m.in. do tego, że wieś Nadole wraz z jeziorem przyłączona została w 1920 r. do Polski. Zmarł 9 września 1939 w szpitalu wejherowskim i został pochowany na starym cmentarzu w tym mieście. W 2000 r. w kaplicy w Nadolu umieszczono poświęconą mu tablicę pamiątkową, ufundowaną przez wójta gminy Krokowa. Źródło: F. Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie Tekst, który prezentujemy czytelnikom „Pomeranii", jest fragmentem powstającej publikacji - podręcznika biologii w języku kaszubskim. Obejmować on będzie podstawowe pojęcia z zakresu botaniki i zoologii oraz elementy genetyki i inżynierii genetycznej, stanowiąc kontynuację „Kaszubskiej Encyklopedii Tematycznej", w której ramach kilka lat temu ukazała się Chemio óglowó i organiczno, autorstwa Jerzego Nacla. Treść publikacji z zakresu biologii zostanie przedstawiona w sposób możliwie prosty i zrozumiały dla uczniów starszych klas szkoły podstawowej i liceum oraz dla tych wszystkich, którzy zechcą sobie przypomnieć tę dziedzinę nauki w naszym kaszubskim języku. Autorami powstającego podręcznika są dr Marian Jeliński (zoologia) i Jerzy Nacel (botanika i elementy genetyki), którzy podczas pisania korzystali z powszechnie używanego bogatego słownictwa kaszubskiego (np. terminy roślinne) oraz ze słowników. Konsultowali się również z nauczycielami języka kaszubskiego. Tekst i słownik zostały przesłane do Rady Języka Kaszubskiego. WPROWADZENIE DO GENETICZI JERZY NACEL Wôżną rëmią dzysdniowi biologii je genetika, chtërna je elementa uczbë biochemii. Przëblëżając naszim czetińcóm ji spôdlowé założenia, pôkôżemë téż dzëwôscë dzedzëcznoscë i zmienionoscë żëwëch organizmów, jaczé zachô-dają na molekularnym równiszczu. Slédné zwënédżi tegö partu nôuczi zwikszëłë wërazno wôżnota biologii dlô jinszich môlów, chtërne cygną pôżëtk z użëcô geneticzny inżinierii. Krótczi ôpisënk sposobów umöżlëwiającëch manipulacja geneticznym materiała pozwoli czetińcowi pôznac dzysdniowé użëcé biologii. DZEDZËCZNOSC Je to ödtwôrzanié w procesach rozrodu i osobniczego rozrostu u przińdnech organizmów znanków przë-bôcziwającëch örganizmë starszich. Spodka dze-dzëcznoscë są kwasë nukleinowe. Spódlową jednostką, co budëje kwas nukleinowi, je nukleotid, chtëren zbudowóny je z azotowi zasadë, cëkru (pentozë) i fosforanowi grëpë. Do azotowëch zasadów zare-chöwujemë: adenina (A), guanina (G), cytozyna (C), timina (T) i uracyl (U) miast timinë. Wôżnyma we-strzód pentozów są rëböza i deoksyrëböza. Fösföra-nowô grëpa je resztą kwasu fosforanowego (V)--H3P04. Kwasë rëbönukleinowé są pölinukleotida-ma. Rozjinaczómë jednonitkôwi kwas rëbónukleino-wi RNA i robiący dëbeltną nitka kwas deoksyrëbönu-kleinowi DNA. Kwas DNA je zdrzódła informacji geneticzny i czerëje syntezą biôłtka. Zato RNA wës-tapiwô w trzech pôstacëjach: mRNA -informacyjny, tRNA - transportujący i rRNA - rëbôsomalny. STRUKTURA DNA, GENETICZNY KÖD Struktura DNA ökresliwô sekwencja (nastapstwö) ukłôdków nukleotidów w dëbeltny nitce tego kwasu (rëmnô budowniô DNA ugödzëlë J.D.Watson i F.H. Crick w 1953 roku). Öbôwiązëje wskôza kómplementarnoscë - co öznôczô, że adenina łączi sa wiedno z timiną, a guanina z cytozyną. To dzaka ti wskôze i wiązaniom wëstapującym pömidzë pôrama zasad - DNA mô sztôłt helisë: podwójny spiralno skrącony nitczi. Na- stapstwó ukłôdku spiralno skrącony nitczi robi kod, w chtërnym zapisónô je geneticznô informacjo. Informacjo ta przepisëwónô je na nitka RNA (tran-skripcjô). Podług informacji z nitczi RNA w procesu biosyntezë biôłtka powstają sposobne cząsteczczi biôłtków. Zato w DNA zamkłô je informacjo ö budownie biôłtka. Biôłtka zbudowóné są z aminokwasów sparłączonëch peptidowima wiązaniama. Wszëtczich biologicznëch aminokwasów je kole dwa-dzesce. Trzë pôsobné zasadë w DNA öpisëją jeden aminokwas w biôłtku. Troje zasad to je ködon. Zestôw kôdonów (troje zasad, tripletów zasad) dlô wszët-czich aminokwasów a téż kodonów to je geneticzny kôd. Möżemë tedë pöwiedzec, że geneticzny kôd je zôpisa geneticzny informacji w lińcuch DNA kożdi żëwi kômórczi. GEN Spödlową jednostką informacji je gen abo fragment DNA kôdëjący zôpis budacji jednégô biôłtka. Zbiér wszëtczich genów w organizmie to je genotip. Mo-żemë tej powiedzec, że gen je spódlową jednostką dzedzëcznoscë. Wińdzenim wespółdzejaniô genotipu i dzejników ökölégö je fenotip, chtërny zastrzégô ôpisënk butnowëch i bënowëch znanków gwësnégö organizmu. EKSPRESJO INFORMACJI ZAMKŁIW DNA Na ekspresja DNA skłôdają sa procesë: replikacji, transkripcji i translacji. CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 33 NÔUKA - replikacjô je to zdwojenie wielotë DNA, to je enzy-maticzné rozkawałkowanie helisë na dwa dzéle. Do kóżdi nitczi (jakno matricë) zgodno ze wskózą kómplementarnoscë zasadów dobudowónó je nowô nitka. - transkripcjô (przepisanie) je pierszim etapa biosyntezę biôłtka. Na matricë jedny nitczi DNA wërôbionô je kôpiô RNA (matricowégô mRNA). - translacjo (synteza biôłtka) ödbiwô sa w rëböso-mach. Tej w cëtoplazmie mólekułë tRNA dołączi-wają do sebie pasowné aminokwasë i przënószają je do rëbösomów. Pö przëłączenim mRNA do rëbôsomu móntowónô je nowô cząsteczka (z aminokwasów dostarczonëch przez tRNA) według kó-donów z mRNA. Proces powtórzony je tak długo, jaż na mRNA zjôwi sa ködon, chtëren kuńczi nen etap. CHROMÖSÓMË Chromösómë są półeczkówatima sztrukturama, chtërne są w komórkowim jądrze. One są zbudowóné z DNA i biółtków. One są nosnikama geneticznëch czinników-genów, ułożonëch na chromosomach liniowo, na sztabilnëch charakteristicznëch dló sebie molach. Komplet wszëtczich chromosomów w komórce to tak pózwóny chromosomowi garnitur. Kóż-di gatënk mó charakteristiczną, sztabilną lëczba chromosomów; np. mëga - 6, pszenica -14, człowiek - 46, krowa - 60. Kómórczi, chtërne budëją cało, mają podwójny zestów chromosomów (diploidalny), a pëł-cowé kómórczi mają pójedinczi (haploidalny). W chromósómówim garniturze diploidalnëch kó-mórków są po dwa identiczné chromósómë, to je homologiczne chromósóme (mają taczé samé genë). Czedë komórka wchódó w cykel rozdzeléwaniô, chromósóme grëbieją i przëj imają sztółt „półeczków". Jądra kómórków mogą dzelëc sa na dwa ôrtë: mi-totëczno abó mejotëczno. - mitoza to pödzél jądra, chtëren prowadzy do pówstanió dwuch przindnëch kómórków o jądrach mającëch taką samą lëczba i taczé samé chromósóme jak rodno komórka. - mejoza to pôdzél jądra, w skutku chtërnégö powstają sztërë kómórczi z jądrama mającyma połowa charakteristiczny dló gwësnégô gatënku lëczbë chromosomów. DZEDZËCZENIÉ Dzedzëczenié to je sposób przekózywanió genów potomstwu. Póstapuje ono w mómence łączenió sa ójcowistëch gameto w, to je rozrodzeniowëch kómórków, i pówstówanió żëgótë u organizmów roz- ródzającëch sa pëłcowó, a téż w czasu rozdzeléwaniô ójczëstwówi kómórczi abó wejimku cała (np. plechë) - nastapstwa tégó je powstanie nowego osobnika u organizmów rozwijającëch sa bezpëłcowó. Za póczątk rozwiju geneticzi uwóżó sa dokózë Grzegorza Mendla z 1866 roku, chtërne późni óstałë pócwierdzoné przez jinszich uczałëch. Doswiódcze-nié wëkónóné przez Mendla polegało na krzëżowa-niu ze sobą dwuch czëstëch zortów grochu ó czer-wionëch i biółëch kwiatach. W pierszim pokoleniu wszëtczé kwiatë fenotipówó bëłë czerwioné. Zato w pokoleniu drëdżim 75% kwiatów bëło czerwionëch, a 25% biôłëch. Mendel ódkrił dwie spódlowé przënó-leżnoscë, chtërne zastrzegają przekôzywanié znan-ków starszich na dzecë. I prawö Mendla, zwóné prawa czëstoscë gametów, mówi nama, że w gametach znajdëje sa wiedno jeden gen z gwësny pôrë genów, chtëren ópisywó jakąs znanka (np. farwa kwiatów). II prawö Mendla, zwóné prawa niezanôleżnégö dzedzëczenió znanków, scwierdzô: znanczi nôleżącé do jedny parë dzedzëczą sa w całoscë niezanóléżno ód znanków przënóleżnëch do jinszi parë. Zmódifikówónó i rozszerzono koncepcjo Mendla je podstawą chromósómówó-genowi teorie dze-dzëczeniô. Na całë żëcé dzedzëczi sa taczé znanczi, jak: rost, farwa włosów, farwa óczów itp. GENETICZNÔINŻINIERIÔ Je to karno módernëch sposobów użiwónëch w molekularny biologii (cząsteczkowi) i w genetice, umöżlëwiającëch direktné manipulowónié geneticz-nym materiała. Technika ta pólégó na wprowadzeniu do kómórków organizmu biércë dokładno określonego skrówka DNA dówócza w célu wëwółaniégö wëtrzimałi zmianë swöjiznë biércë. Dówó to môż-lëwóta uróbianió nowëch genotipów, chtërne nie wëstapiwują w nótërze. Dostôwómë w nen órt tpzw. transgeniczné örganizmë. W praktice metodë ge-neticzny inżinierii użiwóné są w biotechnologii wiele lékówëch sposobów (hôrmónë, szczepiónczi) i téż w ulepszanim znanków lecznëch i użëtkówëch roscë-nów. Nôlepszim przëkłôda je pszenżëto, zbóżé wëchówóné przez zapiszénié pszenice żëtowim piszka i podwojenie w mieszańcu lëczbë chromosomów. To geneticzno zmanipulowóné zbóżé mó np. mniészé glebowe wëmógania jak pszenica. 34 / POMERANIA / CZERWIEC2018 EDUKACYJNY DODÔWK DO „POMERANII", NR 6 (118), CZERWIŃC 2018 'ftlaui 7T Apödleczny ôzköłë rfnaHnyba föznôwómë rëbë żëjącé w wuUzódlądcwëch wódach Céle uczbë Uczeń: • pöznaje słowizna spartaczoną z rëbama żëjącyma w jęzorach a rzekach, • znaje taczé rëbë z jezór i rzék, jak: ókunk, szczeka, lasfór, płotka, karp, leszcz, • przëbôcziwô so nazwë mörsczich rëbów, • poprawno wëmôwiô nazwë rëbów, • przëbôcziwô so wielniczi do 30, • znaje jęzora i rzéczi w swöjim regionie, • przëbôcziwô so grańce Kaszëb, • rozwijô umiejatnoscë körzëstaniô z mapë, • rozmieje dzejac w karnie. Metodë robötë kôrbiónka, robôta z mapą, czwiczenia Förmë robötë samôstójnô, w karnie, z całą klasą Materiałë didakticzné tôblëca interaktiwnô, tôfla, mapë (Fizyczno Karta Pömörsczégö Województwa i Karta Kaszëb, Wëd. KPZ, Gduńsk 2016) Bibliografio Czerwińska Teresa, Pająk Aleksandra, Sorn Lucyna, Z kaszëbsczim w szkole. Czasc 1 i 3, Wydawnictwo ZG ZKP, Gdańsk 2014. Göłąbk Ludmiła, Kaszëbsczi Slowórz llustrowóny „Wanoga z dëchama", Wydawnictwo ZG ZKP, Gdańsk 2014. CYG UCZBË WSTAPNY DZÉL Bôczënk: Uczniowie znają z klas I-III spödlowé wielniczi i nazwë mörsczich rëbów, bö dzél uczbë je z tim spartaczony. Szkólny realizëje temat zgódno z môla, w jaczim je szkoła. Szkolny witô sa z uczniama, pitô sa jich ô nazwa naszégö morza i kôrbi z nima na nen temat. Prosy do tôflë jednégô ucznia, chtëren mô zapisać nazwa mörza pö polsku i kaszëbsku. Bałtyk - Bôłt Szkolny prosy uczniów, abë nôprzódka pöwtôrzalë kaszëbską nazwa knôpi, pótemu dzeusë, a na kuńcu wszëtcë raza. 2. Szkólny przëbôcziwô szköłownikóm, że w Bôłce żëje wiele rëbów. Wëmieniwô pierszé sylabë nazwów, a uczniowie dopöwiôdają pôöstałi dzél słowa tak, cobë pôwstôł całi wëraz. Wôrt przëbôczëc taczé rëbë, jak: łosos, pömuchel, slédz, wagörz, szprotka i stórnia/bańtka. 3. Szkólny gôdô, że dzysô póznómë nazwë rëbów, jaczé żëją w kaszëbsczich jęzorach i rzekach, i zapisëje temat na tôflë, a szköłownicë w zesziwkach. ROZWIJNY DZÉL 4. Szkólny pókazëje Fizyczną Karta Pómörsczégö Województwa i Karta Kaszëb (abó na interaktiwny tôblëcë karta/ mapa Kaszëb nalazłą w Internece). Je to czas na przëbôczenié, gdze mieszkómë i ja-czé są grańce Kaszëbsczi. Prosy, żebë jeden uczeń pódeszedł do mapë i raza ze szkolnym przëbôcził reszce szkółowników, gdze oni są. Je to téż czas na krótką kôrbiónka ó grańcach regionu. 5. Szkólny prowadzy rozmowa i zadówó pętania, a uczniowie zgłôszają sa i ödpôwiôdają: I Pôwiédzta mie, jak sa zwie miescowôsc (wies, miasto), w chtërny(m) je nasza szkoła. a) Chto z waji mieszko w tim môlu, niech pôdniese raka. b) A terô niech podniesą raka ti, chtërny mieszkają w jinëch miescowôscach, i za régą rzeką, jak sa zwią jich môle. NAJÔ UCZBA, NUMER 6 (118), D0DÔWK DO „POMERANII" I II Jak sa nazéwô nasz pôwiôt (kréz)? III A jak sa zwie miescowósc, jakô je nôblëższô ód ti, w ja-czi je nasza szkoła? Je to wies czë miasto? IV A je u nas we wsë/ w miesce jaczés jezoro, stów (błotko), rzéka? V Czim różni sa jezoro ód stawu? [jezoro je naturalnym zbiornika wodnym, a staw je sztëczny] VI A rzéka ód jęzora? [rzéka płënie, a jezoro „stoji"] VII A czim sa jinaczą te wszëtczé zbiorniczi wodne ód morza? 6. Szkolny zapisëje na tôflë pöczątk zdaniô: W môjim ôkôlim je wiele jezór a rzéków i są to... Zadanim szköłowników je zapisanie w zesziwku negô zda-niô i dopisanie nazwów jezór i rzéków, jaczé są w ökölim. Do czwiczenia nót je wëkörzëstac mapa. 7. Pö pöspólnym sprôwdzenim nazwów jezór i rzéków szkolny gôdô, że w naszich jęzorach i rzekach mieszko wiele ôrtów rëbów i na interaktiwny tôblëcë pre-zentëje ôdjimczi/malënczi rozmajitëch rëbów. Gôdô jich nazwë, a téż ömôwiô jich sztôłt, farwa, jaczé mają płetwë, czë są do se pódobné, czë nié, czim sa jinaczą öd se. Wôrt w tim czasu pösłëchac, co ó rëbach gôdają uczniowie, bô czasama ju wadkują ze starszima z rodzëznë. MATERIALE DO WËZGÓDKÓW m Ta rëba je dosc krótkô, piakno sa łiszczi, mô płetwë czerwony i czerwonawi farwë. (płotka) Ta rëba je dosc długô, mô ôstré zabë i kropczi na cele, ji farwa je strzébrznô, mô téż dłudżi jasnoróżewi pas. (lasfór) Ta rëba je dosc długô, farwa mô żôłto-zeloną, mô östré zabë, böczi mô pókrëté kropkama. (szczëka) Ta rëba je szerokô, farwa mô złotą, mô wiôldżi ögón i mało łëzgów. (karp) Ta rëba je dosc szeroko, mô östré zabë i óstré płetwë, chtërne są na dole jasnoczerwôné, na cele mô pasë z góre w dół. (ókunk) Ta rëba mô wiôldżé łëzdżi, ji pësk wëzdrzi jak wësëniati do przódku, jak je młodô, to mô strzébrzné bóczi, a jak starszo, to złotawe, (leszcz) Zdrzódła: • szczeka - Marcus Elieser Bloch (1723-1799), „Esox Lucio, The Pike", licencjo CCO 1.0 • karp - Marcus Elieser Bloch (1723-1799), „Rex Cyprinorum, The Royal-Carp", licencjo CCO 1.0 • ökunk - Marcus Elieser Bloch (1723-1799), „Perca Fluviatilis, The Perch", licencjo CCO 1.0 • płotka - Marcus Elieser Bloch (1723-1799), „Cypnnus Rutilus, The Roach", licencjo CCO 1.0 • lasfór - Marcus Elieser Bloch (1723-1799), „Salmo Fario, The brown Trout", licencjo CCO 1.0 • leszcz - Marcus Elieser Bloch (1723-1799), „Cyprinus Brama, The Bream", licencjo CCO 1.0 8. Szkolny dzeli szkółowników na dwa karna. Na tôflë wiészô öbrôzczi rib i ödjimczi zbiorników wödnëch a téż jich nazwë (nazwë są odwrócone), a dlô se mô przërëchtowóné wëzgódczi. Czëtô wëzgódczi, a karno, chtërno zgłosy sa jakno pierszé, ödpöwiôdô. Jak ôdpówié dobrze, dostôwô punkt. Jeden uczeń z karna pôdchödzy do tôflë i ódkriwó zakrëtą nazwa. Bôczënk: Öbrôzczi rëbów i wëzgódczi, tj. zdania, chtërne öpisëją rëbë, są w czwiczenim wëżi. Ödjimczi zbiorników i wëzgódczi do nich są na starnie III. KLASA IV SPÖDLECZNY SZKÖŁË 9. Szkólny mô dlô köżdégö szköłownika jedną kôrtka z wszëtczima nowö pöznónyma słowa-ma (nazwama rib i wödnëch zbiorników) i drëgą, na chtërny są wszëtczé ôbrôzczi i ödjimczi, ja-czé bëłë pökazywóné na tôflë w czwiczenim 8. Szköłownicë wëcynają öbrôzczi i nazwë, a pötemu wklejają je w zesziwk, przódë je do se dopasowują (öbrôzk i köle niegö pasownô nazwa). lasfór lészcz płotka ókunk szczeka karp rzéka stów/błotko jezoro KUŃCOWI DZÉL 10. Szkólny prosy uczniów, żebë wzalë swôje stółczi i usadlë w köle. Wëbiérô jednégó szkółownika, bë sôdł na westrzódku. Pöstapno przedstôwiô regle zabawë, dwugódczi, w chtërny jednym rozmôwnika je wëbró-ny uczeń, a drëdżim pööstałi uczniowie ze szkolnym. Bôczënk: na mödro są zdania, chtërne gôdô uczeń/ uczenka na westrzódku, a na zelono zdania, chtërne gôdô karno. Antek, Antek [przikładowé miono], gdze të jes? Nad rzéką. A co të tam robisz? Rëbë so łowią. Ajaczé? Ökunczi i płotczi. [mô wëmienic dwa ôrtë westrzódlądowëch rëbów] A wiele të jich môsz? 20 kilo. [mô pôdac lëczba ôd 1 do 30] A chto mô cë pömöc je zaniesc dodóm? Kamila [gôdô, chto mô przińc do niegö, pôtemu raza ze wszëtczima rechuje do dwadzesce] [Pózni na westrzódk przëchôdzy jiny uczeń/ jinô uczenka i zabawa jidze dali, nôlepi tak długô, jaż na westrzódku sa naléze köżdi szkôłownik] Szkólny dzakuje za uczba i żegnô sa z uczniama. Odj. ADJ Nen wodny zbiornik zëmą möże bëc wnetka całi zamiarz-łi, le tam, gdze je tatarak, je musz uważać, bo może miec dopłiw (le ni miiszi), tej tam nie zamiarznie; möże bëc wiôldżi i môłi, taczé zbiorniczi mogą sa ze sobą łączëc. (jezoro) Odj. ADJ Nen wodny zbiornik zëmą je calëchny zamiarzłi, je stałi, ni mô dopłiwów, je dosc môłi. (stôw/ błotko) Odj. ADJ Nen wodny zbiornik czasa je krótczi, czasa dłudżi, czasa je szeroczi, a czasa wąsczi, może miec wiele dopłiwów, nie je stałi, zëmą nigdë nie je zamiarzłi. (rzéka) NAJÔ UCZBA, NUMER 6 (118), DODÔWK DO„PÔMERANH" III KLASA IISPÔ D LECZ NY SZKOŁĘ Wmtawa ęinter Czad na watwga w ka&zëbaczé hrôjnël Masa 77 Apödleczny szkôtë Céle uczbë Uczeń: • poznaje i utrwaliwô słowa spartaczone z ruchnama i wiodra, poznaje nazwë rozmajitëch ôrtów bótów, rozmieje pisać swöje miono i dzeń tidzenia, słëchô ze zrozmienim, poprawno gôdô, wespółrobi z drëchama. Metodë robôtë aktiwizëjącé (stacje zadaniowe, czwiczenia rëchöwé), czwiczenia w słëchanim, gôdce i pisanim Förmë robötë indiwidualnô, w kamach, z całą klasą Didakticzné strzodczi • obleczenia - bluzka z krótczim i dłudżim rakowa, kurtka, liwk, cwéter, krótczé buksë, dłudżé buksë, rajtuzë, strefie, kapelusz, szal, czôpka z nëbą, brële procëm stuńcu, kléd z krótczim i dłudżim rakowa • rozmajité ôrtë bótów • öbrôzczi (fana/ stanica Kaszëb, las, Internet, globus, karta/ sztôłt Europë, róbzak, słuńce, taga, rosa, deszcz, czerwińc, lepińc, zélnik, kuferk, stanice krajów) • bilietë • kôrtka ze słowa • mata i plansza grë „Twister" • usmiéwczi • diplomë dlô köżdégö szköłownika Bibliografio Dembek Marzena, Mój słowôrz, Wydawnictwo ZG ZKP, Gdańsk 2013. Göłąbk Ludmiła, Kaszëbsczi Słowôrz llustrowóny „Wanoga z dëchama", Wydawnictwo ZG ZKP, Gdańsk 2014. Stasica Jadwiga, Język polski - 160 pomysłów na nauczanie zintegrowane w klasach I-III, Wydawnictwo Impuls,Kraków 2004. CYG UCZBË WSTAPNY DZÉL 1. Szkolny spiéwô z uczniama na powitanie óstatną póznóną frantówka. 2. Szkolny przëczepiô do tôflë öbrôzczi, na chtërnëch je fana Kaszëb, las, môłpa internetowo, globus, karta Europę i róbzak. Zadanim szkółowników je nazéwa-nié głośno óbrôzków, a szkolny zapisëje nazwë pöd nima. Wiôlgą lëtrą zapisëje pierszą lëtra w köżdim słowie. Szkólny gôdô, bë ödczëtac blós pierszé lëtrë, chtërne tworzą zéwiszcze. Wszëtcë raza czëtają głośno: FLIGER. Szkólny gôdô, że zarô wszëtcë polecą fligra na kaszëbską wanoga. Fana @ Internet A Globus ROZWIJNY DZÉL Europa Róbzak Ilustracje: publicdomainvectors.org 3. Szkólny gôdô, że rôczi wszëtczich na wanoga w ka-szëbsczé krôjnë, ale terô muszą sa pódzelëc na trzë karna. Za köżdé bëlno zrobione zadanie karno badze dostawać usmiéwczi (wëcaté z żôłti kôrtczi abó na-lepczi/ nalinczi). 4. Ilustracja: publicdomainvectors.org Szkólny rozdôwô uczniom bilietë na fliger i gôdô, bë przeczëtelë zdanié, chtërno je tam napisóné. Kôrbi ze szköłownikama, co to zdanié óznóczô (np. möżemë wszadze wanożëc, bó nas jinszi badą rozmieć), le téż dôwô bôczënié na to, że je to leno szpórt. „Chto kaszëbsczi jazëk znaje, ten öbjachac möże wszëtczé kraje!" MIONO......................... DZEŃ TIDZENIA................................ NAJÔ UCZBA, NUMER 6 (118), DODÔWK DO „POMERANII" KLASA IISPÖDLECZNY SZKÖŁË 5. Uczniowie dofulowują bilietë swöjim miona i dnia tidzenia, a szkólny rozdôwô usmiéwczi za dobrze wëkônóné zadanie. 6. Zabawa „Lot fligra". Szkôłownicë badą udawać, że są fligra. Szkólny wëznacziwô plac w szköłowi jizbie na hangar dlô kôżdégö karna. Na zéwiszcze „fliger" uczniowie zapuszczają mötorë i głosa podrabiają wërköt fligra, a tedë biegają i rëszają remionama jak skrzidłama fligra. Na zéwiszcze „hangar" uczniowie czerëją sa do swójich hangarów. Dobiwô karno, chtërno nóchutczi wrócëło do swöjégô hangaru, ustawiło sa i nie pôpsëło niżódny maszinë (żóden fliger z tego karna nie zderził sa z jinym fligra óbczas lotu). Za I plac karno dostôwô dwa usmiéwczi, a za II i III plac pó jednym usmiéwku. 7. W krôjnie „Szafë". Szkólny gôdô, że zarô badzemë sa pakować. Zadanim szkółowników je wëszëkiwanié w miechu dzélów öbleczeniô i nazéwanié jich głośno. Köżdé karno pödchôdô do miecha i jeżlë poprawno nazwie piać wëcygniatëch ruchnów, to dostôwô usmiéwk. Je to bëlné czwiczenié na powtórzenie na-zwów öbleczeniô. Pó wëcygniacym wszëtczich ruchnów szkólny pito sa, czegó felëje w miechu. Uczniowie gódają, że bótów. 8. Krôjna bótów. Szkólny pókazywó na pölëcë rozmaji-té bótë i nazéwô je dwa razë pó kaszëbsku - skórznie, gumówé bótë, zandałë, półbótë/ nisczé bótë, bó-cëczi na nisczim/wësoczim hafsëcu, spórtowé bótë: trapczi i tenisówczi, kapioszczi, laczczi/ körczi... [bóczënk: szkólny wëbiérô bótë, chtërnëch nazwë szkółownicë mają znacj. Uczniowie pôwtôrzają nazwę za szkolnym. Za trzecym raza pódchódają do pölëcë w karnie i nazéwają órtë bótów. Za kóżdą dobrą nazwa karno dostówó usmiéwk. 9. Szkólny pókazëje kórtka ze słowa i gódó, bë wszëtcë óbôczëlë, jak óno sa pisze pó kaszëbsku, a jak pó polsku. Wiészô kôrtka w widocznym placu w szkółowi jizbie. ZAPAMIATÔJ j. kaszëbsczi - bótë j. polski - buty 10. Krôjna jigrów. Szkólny przërëchtowuje mata do grë „Twister". Na kóżdim polu (je jich 24) je kórta z obróżka - słuńce, taga, rosa, deszcz, czerwińc, lepińc, zélnik, kuferk, stanice krajów i ruchna (kóżdi szkólny wëbiérô stanice i ruchna wedle swöjégö uznanió), le są położone óbrózkama do dołu. Karno wëznôczô jednégö swöjégö grócza. Szkólny lo-sëje położenie pierszi kuńczene grôcza z pierszégö karna za pomocą plansze (tj. gdze gracz mó półożëc raka abó postawie stopa). Uczeń wëbiérô konkretne póle z wëlosowóną farwą, kładze tam swoja pierszą kuńczena i ódsłónió kórta z obrazka. Jego zadanim je nazwać óbrózk w kaszëbsczim jazëku. Jeżlë to zrobi poprawno, to jego karno dostówó usmiéwk. Pótemu kładze drëgą kuńczena na póle w ti sami farwie i na-zéwó póstapny óbrózk. Za kóżdą dobrą ödpöwiésc grôcza jegó karno dostówó usmiéwk. Póstapno udzél w zabawie bierze grócz z drëdżégö karna i téż ódsłónió dwa óbrózczi, a na kuńcu udzél bierze grócz z trzecégó karna i téż mó dwie szanse. Bôczënk: Wôżné je, cobë trzeji grócze bëlë na mace w tim sarnim czasu. Gra möże zakuńczec, czej przed-stówcë karnów zeńdą z matë lub może grac dali, tak cobë wszëtcë uczniowie möglë uczestniczëc. 11. Krôjna usmiéwku. Szkólny gódó, cobë uczniowie pörechôwelë swoje usmiéwczi. Karno, jaczé mó jich nówiacy, dobiwó. KUŃCOWI DZÉL 12. Szkólny wraczó diplomë dobiwcóm pierszégó, drëdżégö i trzecégö môla. 13. Głëchi telefon. Szkólny gódó pó cëchu pierszému uczniowi „Snóżo! Do uzdrzenió!", a tedë pierszi gódó to do ucha drëdżému itd. Ilustracje: Joanna Koźlarska NAJÔ UCZBA, NUMER 6 (118), D0DÔWK D0„P0MERANII" _ DIPLOM 0L0 m PESZNfj RÉZfl Ilustracje: Joanna Koźlarska NAJÔ UCZBA, NUMER 6 (118), DODÔWK DO „POMERANII' -fllekdandra rDzacdAkÔ-J(WlOCh Muzyczny nórcëk Iłómaczeruéfrantówhów Apiéwónëch przez(Weronika 'hóiihab „Wyruszam więc"/ „I rëgna tej znów" (tekst: Łukasz Tartas, muzyka: Weronika Korthals-Tartas i Tadeusz Korthals) Ilustracja: Joanna Koźlarska Późno përzna je za długö tu jem gwësno dali jada późno përzna ju wszëtkö w pichu tu nie pitóm ó rada Z nieba bez blónów znów deszcz to aniołów chlëch abó śmiech a szorëm rak tak dzurawëch, bez öbawë, rada jô so dóm Ref. I rëgna tej znów, ju ni ma mie tu Nie gadôj nick, nie gadój, bonie słëchóm ca ju! Nigle puda w dól, nigle zmienia mól jesz jo tu postoją, przeszła jem bez próg, Stegna czekó ju, dzywno sa nie boja Z nieba bez blónów znów deszcz... Ref./ x4 „Po burzy"/ „Pć> gromówce" (tekst: Łukasz Tartas, muzyka: Weronika Korthals-Tartas i Tomasz Konfederak) Ilustracja: Joanna Koźlarska Ödmikóm öczë kwiatom W parmieniach słuńca chówia twórz Pösłëchôj ze mną cëszë Bó midzë nama letko gro Nalézemë to, co blëskó nas Ni mógącë sa nadzëwic Co bëło, w niebëcé czidnął czas Wczorajszi dzeń nie liczi sa Ref. A nóm je trzeba co dzeń ti ódwódżi Tak, bë wiedzec, jak nie renie sebie Czas wëgładzy pószadzóné planë Tak ju je Öddichóm tak spokojno Chwitóm za skrzidła kóżdi dzeń Nie je za późno jesz, nié Żebë na nowó kóchac ca Żebë nalezc to, co blëskö nas Ni mogące sa nadzëwic Co bëło. w niebëcé czidnął czas Wczorajszi dzeń nie liczi sa Ref./ x3 NAJÔ UCZBA, NUMER 6 (118), 000ÔWK DO „POMERANII" VII 7lana Makiirôi WMinmn Urziknih Krziknik - to part môwë, za jaczégô pomocą môże wërażac wseczëca, wöla (żëczbë, rozkôzënczi); krziknik môże miec funkcja nasladowaniô gwësnëch zwaków, np. ödgłosów zwierzatów i jinëch zwaków znónëch w świece (je ön tedë önomatopeją). Nie ötmieniwô sa i w zdanim nie parłaczi sa z niżódnym jinym słowa. Krzikniczi môże pôdzelëc na 4 karna: • krzikniczi, jaczé wërôżają wseczëca, np.: a, ach, aha, ala, alana, alaże, alażinkô, aleluja, ała, ej, ejże, ha, haha, hahaha, hahaszku, haps, hura, jak to, jakuż, jej, jejku, Jena, Jeną, Jene, Jenku, maricznym, maricznóm, mëk, në, nële, nëtale, nóże, ô, ôch, ôchô, ôj, ulana, wej, wejle, wejleno, wejleszcze, wejtale, wejtażle; • krzikniczi, jaczé wërôżają wöla, np.: aha, basta, biada, biéj, bucz bucz, cëchô, cëchôta, czip czip, czó, czół, cu-rik, czuder, dôlëbóg, hôp, kösy kôsy, mac, muj muj, muk, mi mi, na, na le, në, nëże, pôj, pôjkôj, pôjczkôj, prr, précz, pst, pszt, puj puj, pil, sa, wara; • ônomatopeje, np.: a mu, basz, baż, biża, biżaneczka, biżahaha, bubu, buch, bzy, bija, cup, czup, ga, gil, gili, chi, chlapu-chlapu, chlup, chlust, chrap, kuku, kukuk, łup łup, me, miał, tup; • krzikniczi-apele, np.: haja, hajdi, hajdu, hej, héne, hôpka, höpsasa, në, nële. Czwiczenié 1 W pôdóny wiérzce nalezë krzikniczi: Tómk Fópka Skôcza w góra Skôcza w góra: hura, hura! Zlôżóm w dół tak: tup, tup, tup Jida w prawo: drawö, drawó Krąca w lewo: czuder! Czó! Jic do przodku je w porządku Zós do tëłu - wôłô chtos Jesz na szragö - nie wiém skądka Cykum-cakum - w co jem wiózł...? (T. Fópka, Czë mucha mô jazëk? Wiérztë dlô dzecy, Gduńsk 2016, s. 69). Czwiczenié 2 Udokazni, czemu pôdsztrëchniaté w teksce słowa môże uznać za krzikniczi. Në, a timczasa Trus chcół mët wińc i przeńc sa, a czej uzdrzół, że przédné dwiérze są ful, wëlôzł tilnyma, óbeszedł wkół do Pufótka i przëzdrzôł sa na niego. ■i - Ejże, të östôł sedzącë? - spitôł. - N-niiié - rzekł Pufôtk ód niechceniô. - Tak le so ödpöcziwóm i mëszla, i mrëcza do se. - Nëże, dôj le póta. Miedzwiôdk Pufôtk wëcygnął póta, a Trus cygnął i cy-gnął, i cygnął... - Ała! - zawrzeszczôł Pufôtk. - To böli! (A.A. Milne, Miedzwiôdk Pufôtk, z öriginału anielsczégö przełożëła B. Ugöwskô, Gduńsk 2015, s. 36). Czwiczenié 3 Dofuluj zdania pôdónyma w ramce krziknikama. biżaneczka, hura, dôlëbóg, puj, puj, wejleno ................................chto bë sa tego pó nim spödzéwôł? ................................ dóm tobie, kotku, mléka. ................................, zamkni oczka! ................................. to je prówda! ................................. jesmë dobëlë! ÖDPÖWIESCË Czwiczenié 1 Krzikniczi z wiérztë: hura, hura; tup, tup, tup; czuder! Czó! Czwiczenié 2 Słowa ejże, ała wërôżają wseczëca, a słowo nëże wërôżó wöla. Niżódné z pódónëch słowów nie odmieniwó sa ani nie parłaczi sa z jinyma słowama w zdanim. Tak tej może te słowa uznać za krzikniczi. Czwiczenié 3 Wejleno, chto bë sa tego pó nim spödzéwôł? Puj, puj, dóm tobie, kotku, mléka. Biżaneczka, zamkni oczka! Dôlëbóg, to je prówda! Hura, jesmë dobëlë! VIII Redakcjo: Aleksandra Dzacelskô-Jasnoch / Projekt: Maciej Stanke/Skłôd: Damian Chrul //Wespółroböta: Hana Makurôt, Karolëna Keler NOUKA SŁOWÔRZK KASZËBSKÖPÖLSCZI A amönowé jonë - jony amonowe anabölizm - anabolizm azotowô zasada - zasada azotowa - adenina - adenina - A - cytozyna - cytozyna - C - guanina- guanina - G - timina - tymina- T - uracyl - uracyl - U B biochemio - biochemia biologio - biologia biosynteza - biosynteza (np. białka) biôłtkö - białko C cësk - wpływ (np. mutacji) cytoplazma - cytoplazma (np. komórkowa) chromösómë - chromosomy chromosomowi garnitur - komplet chromosomów cytologio - cytologia D deoksyrëböza - deoksyryboza dôwca, dôwôcz - dawca dzedzëczenié - dziedziczenie dzedzëcznosc - dziedziczność E ekspresjo - ekspresja (np. informacji DNA) enzëmë - enzymy ewölucjonizm - ewolucjonizm F farwa - barwa, kolor (np. kwiatów) fenotip - fenotyp fösföranowô grëpa - grupa fosforanowa G gatënk - gatunek gen - gen geneticznô inżinieriô - inżynieria genetyczna geneticzny kod - kod genetyczny geneticzny materio! - materiał genetyczny genetika - genetyka genotip - genotyp H hörmónë - hormony J jąderko - jąderko jądro - jądro K köd - kod (np. genetyczny) ködon - kodon kwas (czislëna) - kwas: - deoksyrëbönukleinowi - deoksyrybonukleinowy (DNA) - rëbönukleinowi - rybonukleinowy (RNA) kwasë nukleinowe - kwasy nukleinowe L lizosomë - lizosomy (enzymy trawienne) M mejoza - mejoza (podział jądra) metabolizm - metabolizm (przemiana materii) mitochondria - mitochondria mitoza - mitoza (podział jądra) molekularny - molekularny (cząsteczkowy) morfologio - morfologia mRNA - matrycowy RNA mutacjo - mutacja N nukleotid - nukleotyd O örganella - organella organizm - organizm P pentoza - pentoza (np. ryboza) pödzél - podział pödzelënk jądra - podział jądra pölinukleotidë - polinukleotydy prosti pôdzélk - podział prosty (bezpośredni) przekasny - zjadliwy (np. wirus-bakteriofag T4) pszenżëto - pszenżyto R replikacjô - replikacja retrowirusë - retrowirusy rëbösomë - rybosomy rëböza - ryboza rozdzeléwanié - podział (np. komórki) S szczepionka - szczepionka T transkripcjô - transkrypcja translacjo - translacja tRNA - transportujący RNA transpiracjô - transpiracja (np. wyparowanie wody) transgeniczné örganizmë - organizmy transgeniczne W wirion - wirion (pojedyncza cząstka wirusa) wirusë - wirusy Z zbiérë - zespoły (np. komórek) zböżé - zboże zort - gatunek, rodzaj zôprawny - uprawny (np. roślin) CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 35 PRZEJAZDEM Zaczynamy nasz spacer przy węźle Gdańsk Lipce. Od 2012 roku dojechać tu można Południową Obwodnicą Gdańska. Droga prowadzi przez estakadę liczącą ponad 17 kilometrów! Zaczyna się przy węźle z Trasą Sucharskiego, biegnie nad osiedlem Olszynka, Motławą, linią kolejową, aż wreszcie dociera do Lipiec, gdzie łączy się z główną arterią Trójmiasta, jaką jest Trakt Św. Wojciecha. W czasach średniowiecznych znajdowały się tutaj dwie wsie. Pierwsza wzmiankowana była w 1350 roku jako Lepsch, i to od niej pochodzi nazwa dzisiejszego osiedla Lipce. Druga nazywała się Guteher-berge, czyli Dobry Zajazd. Skierujmy kroki w stronę centrum Gdańska. Idąc wzdłuż Kanału Raduni, po lewej stronie zobaczymy budynek Przedszkola nr 24. Niegdyś znajdowała się tutaj restauracja Trzy Świńskie Głowy. Nazwa wiąże się z herbem gdańskiego rodu Ferbe-rów, który od XVI wieku władał tymi terenami. Legenda mówi, że podczas oblężenia miasta burmistrz Ferber nakazał wystrzelić w stronę wrogów trzy świńskie łby. Napastnicy zrezygnowali z próby zdobycia Gdańska, uznając, że miejskie zapasy muszą być znaczne i nie ma szansy na rychłe poddanie się miasta z powodu braku żywności... STREFA MARZEŃ Restauracja Trzy Świńskie Głowy w Lipcach była znanym miejscem. Zaraz obok mieścił się rozległy park. Dziś niestety ciężko dostrzec jego ślady, choć został wpisany do rejestru zabytków. Mieszkańcy osiedla walczą 0 odtworzenie założenia, które w ciągu stuleci zamieniło się w bukowy las. Organizują akcje sprzątania terenu 1 spacerów po tym zapomnianym obszarze. W XIX wieku znajdowała się tutaj muszla koncertowa, ławki, klomby z kwiatami, a nawet drewniana wieża widokowa! Dzisiejszy las ma aż 11 hektarów. Być może dzięki aktywności i zaangażowaniu działaczy z Lipiec będziemy mogli kiedyś wspiąć się tutaj na punkt widokowy i podziwiać panoramę Żuław. OPUSZCZONE ZABYTKI Wracając na Trakt Św. Wojciecha, zatrzymajmy się przed domem podcieniowym zwanym Lwim Dworem, który mieści się pod numerem 297. To jeden z najstarszych tego typu budynków na Żuławach, zbudowany został w 1600 roku. Liczba przęseł wskazywała na zamożność gospodarza, a tutaj jest ich aż dziewięć. Spacer zakończymy przy Trakcie św. Wojciecha 293, gdzie stoi zabytkowy, choć opustoszały Dwór Ferberów. W 1677 roku przebywał tu sam król Jan III Sobieski. W kronice klasztoru cystersów z Pelplina zachował się opis orszaku króla, który właśnie z Lipiec wjeżdżał uroczyście do Gdańska: „Naprzód prowadził jakiś Afrykańczyk dwa wielbłądy, na jednym siedział Arab z młodym Kozakiem, na drugim Turek. Po tych szła kompania Mołdawian w czerwonych sukniach i białych kapeluszach, dowódca jechał konno, a przy nim czerwona chorągiew. Za nimi postępowała kompania dragonów (...). Za tymi szli gdańscy rzeźnicy w białych fartuchach, na ich czele dwóch graczy i bębnista. Następnie młodzież kupiecka, za nią kupcy ubrani w czarny jedwab. (...) Za nimi kolasy (tj. wozy - przyp. red.) opata oliwskiego i pelplińskiego z resztą duchownych, między nimi pierwsze miejsce miał biskup warmiński. Tu wyprzedzało ośmiu trębaczy królewskich, rycerstwo polskie w polskich i francuskich strojach. Po nich jechał już król"*. MARTA SZAGŻDOWICZ * Jerzy Samp, Orunia, Stare Szkoty i Lipce, Gdańsk 2005, s. 188. GDAŃSK MNIEJ ZNANY Lipce to nazwa gdańskiego osiedla położonego na południowym krańcu miasta pomiędzy Orunią a Świętym Wojciechem. Dlaczego Lipce przyciągały tłumy, dowiemy się podczas dzisiejszego spaceru. CZEKAJĄC NA ODKRYCIE-LIPCE 36 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 Pôtkelë më sa w dzén pogrzebu Edmunda Lewańczika, jaczégô Kaszubianczi serdeczno wspómnałë. - Më dostelë téż bëszét... Jesz trzecégô w Żelëstrzewie miôł bëc z Redzanamë, a na drëdżi dzén... - Në witôjże, Jolkô! - wôłôł wiedno, jak mie uzdrzół... - Jem sa w kôscele za niegö môdlëła... -Ajô różane zmówiła... - Ön grôł a spiéwôł, co z marszu ułożił... - Szkoda... Sedzymë przë kawie kôl przédniczczi karna, Jolantę Fiszer, doma, dze białczi ód 9 lat mają swoja sedzba. Chutczi cwiczëlë w dodomie parafialnym. Dwie dekadë wëcmanim na binach a trema wcyg je: - Më mdzemë wnetk gadać, a jó nie wiém co... JOLANTA FISZER Kaszubianczi mówią ô ni: nasza Mamu-sza. Drëdżi głos - alt. Przédniczka i me-nedżerka karna. Pôchôdzy z Wiôldżi Wsë. Kaszëbsczégô w gôdce zaczała użëwac ód czasu, jak je w karnie. Tech-nik-towôroznajôrzka rolnëch serowców pó żukówsczim ekónomiku. Robią jakno ksagówó w wojsku. W1978 miała zdënk. Chłop béł rëbôka. Na świat wëdała czwóro dzecy: córka a trzech sënów. Öd dzewiac lat je gdową. Ôd małoscë śpiewała, całe rodzeństwo je móckó rozspiéwóné. - Brat grół na gitarze, a më spiéwelë ób wieczorë -wspôminô. Wstąpiła do parafialnego churu Stella Maris, dze bëłë téż jiné pózniészé nôleżniczczi Kaszubianków. Jak doszło do założeniô karna? - Nôleżimë do wiólgówiesczégó2 Kóła Wiesczich Góspódëniów (KWG), a na turniej KWG trzeba bëło wëkônac pieśnią ó swójim miesce. I më ten turniej wëgrałë tą pieśnią. Jak nama tak dobrze weszło, tej Marisza Détlaf zabédowa, cobë założëc kaszëbsczé karno. Ôna téż poda jegö nazwa. Jesmë sa zbrzątwiłë w póra białk, a Mariszën zac Pioter (Kónkel), swiati pamiacëju, grôł na akórdionie. Dobrałë jesmë téż Piotra Grabówsczégó - ôni dwaji ju ze sobąprzodzy grôwelë. I tak, nieśmiało, 21 czerwińca 1998 jesmë miałë swój binowi debiut. Chutczi, ód urzadu miasta, dostałë wspómóżka na stroje, bluzczi same zrobiłë. Bótë przëjachałë jaż z Krakowa a do dzysó służą. - Ôbczas „Majówczi" w 1999, we Wióldżi Wsy, jesmë przëróczëłë do karna naszą Terenia - akórdionistka. Më ja ju chutczi znelë, bó prowadzëła dzecné karenkó. A nama sa baro uwidzało ji granié. Më ni miałë smiałoscë, cobë do ni pôdénc, tej Pioter sa w kuńcu ódwóżił a ja zaprosył. 1 Ö historii karna pisała m.jin. Regina Szczupaczińskó w „Pomeranii" 2005, nr 9-10, na s. 56-57. : Rozmówcczi użiwają pözwë Wiôlgô Wies, tak zwôł sa dzél jich miescowöscë, niglë stała sa miasta Wladisławöwa. Wsuwowo I JAK ME KRÓLAMË BËŁË... 20 LAT „KASZUBIANKÓW" Z WIÔLDŻIWSË \ CZERWIŃC 2018 / POMERANIA / 37 MUZYKA (Ökôzało sa, że Terenia téż ni miała smiałoscë z nama zagadać, a miała lëszt na granie w karnie). Z początku spiéwa téż z nama Każa Kôs, Mariszë sostra. Wspiérałë nas Tereniné dzecë: Marisza a Karól i Rafôł. Bëlë téż knôpi z karna Strądowé ôstë z Żelëstrzewa: Ölek Twôrk a Paweł Willa. Ajesz Terenie zac, Krësztof Kaczëkôwsczi. Chłopi z początku bëlë môcno procëm muzykowaniu jich białk, równak z czasa sa ôbdelë, a Jolanta ostała wëb-rónô na przédniczka, bô mô nôwikszé „gôdóné". - Czasa mie nie słëchają (smiéch). Przez te dwadzesce lat më sa jesz nigdë nie pôsztridowałë. ELŻBIETA KLEBBA Môcny alt, ale grô na pastersczim rënczôku, najaczi mówią„brzdingówka". Pôchôdzyze Szotlandë, czej jesz nie bëło dzéla miasta Władisławôwa. Wëszła z gospodarstwa a na gospodarstwo sa wżeniła. Trzech së-nów - kóżdi mô ju swôja familia. Chłop Elż-biétë môckô zachôrzôł, stracył nodżi, béł spa-raliżowóny - przez sétmë lat jaż do jegö smiercë. - Tej jem szła do churu, bô jô lubią môckô śpiewać. Od dzecka. Z môjim brata Alfónksa më so sôdiwelë na piata a spiéwalë ze śpiewnika „Chwalmy Pana". Na dwa głosë. Późni jem przeszła do Kaszubianków. Robią jem za pannë w secarnie, a pó tim - na gospodarstwie. 12 hektarów zemi. Ône mie dërch gôdają: cëszi. - Bô të môsz taczi góralsczi głos. Spiéwómë „Kochajmy Pana", a Elżbieta piakno podaje drëdżi głos. TERÉZAMUDLAFF - Môji mëmë tata grôł. Mój tata grôł. I jô téż graja na akórdionie. Wëstrzédnô z piątczi rodzeństwa. Póchódzy ze Sobieńczeców. Mieszko w Żelëstrzewie i spiéwó w môlowim churze Jubileum. Skuńcza ekonomik w Gdini-Örz-łowie i kurs ksagówi. Robią w GS-u3 a w do-domach kulturę - w biórze i... jakno sprzątóczka. Z chłopa mielë piać sztëk dzecy, chtërne pó dzesac latach małżeństwa, pó smiercë chłopa - sama musza wëchôwi-wac. - Tej przeszło tak, że uczëła jem głos ód Pana Boga: „Wëkôrzëstôj ten twój taleńt". Wëcygnała jem akórdión. Dzecë spiéwałë. Założëła jem z dzecoma karenkó. Grała téż w karnie pieśni i tuńca Strzelno. Tej sa trafiła ta „Majówka" i ódtądka më jesmë z Kaszubiankóma. Czej mie zabédowałë, to jakbë mie chto na konia pósadzył! Jem dosta skrzidłów a... nowąrodzëna. Wôżnąôsobąwji żëcym béł tata, Sztefón Białk, chtëren gódôł: Më waji, dzecë, nauczimë pó kaszëbsku, tak jak më sa nauczëlë - cobë wa nie zabëła mówë starków. Pó polsku, bó wa jesta Pólôchamë - nauczi waji szkôła. - Tata grôł a spiéwôł z mëmą na dwa głosë. Colemało w kuchnie. Kôl nas bëło tak, że më kol nas zaczalë, a tej më szlë do sąsadów, a tam ju nastapny wëzéralë. Ti starszi dostelë wiedno sznapsa, a më, dzecë, kuszczi, bómczi. Czim dali më szlë, tim nas wicy bëło. Jak tatë nie bëło, tej jó wza akórdión. Bëła zëma a mëjidzemë. Jedną razą, jak jó walnała z tim akórdióna... Sa spurgnała, a akórdión: łee... Mój ójc miół stolarską warkównia. Jem tam czasto se-dzała. Widza, że knópi jidąna górczi, na nartë - jó chcą téż. Jem jaczés dwie listwë wzała, zamöczëła je w stów, sztót je ostawia, a pó tim je założała za sztachétë ód płotu - cobë óne sa tak fëjn wëdżałë. Zapiacé z drótu i jada. Jada! Nigle jem zjachała - to óne sa wëkrapałë na drëgąstrona... - Jak pani kómpônëje? - Czëtóm kaszëbsczé wiersze i do nich ukłódóm muzyka. Móm jich kol 20 usadzone. Żódnó z nas ni mó muzycz-négó przërëchtowaniô. Nie znajemë nótów. - To jak dobiérôta drëdżi głos? - pitóm całé karno, a ód-pówiódó Teréza Mudlaff. - Z głowë. Kómbinëjemë. Ela (drëdżi alt) mó nieróz swoja udba, a jó swoja. To jidze ze słëchu. Kôl sétmë-dzesąt kaszëbsczich piesniów znajemë na pamiac. Mómë stara je nagrëwac. Mająju kaséta a trzë platczi. -Ado te znajemë jesz pôlsczé lëfórczi a jiné - dodôwają. MARIÔ GRODZKÔ Pierszi sopran. Póchódzy z Wióldżi Wsy, z wieledzecny, rozspiéwóny familie Kórtasów. Tata béł kówóla. - Papa sa cesził, czej przëchódalë rëbôcë i zamówialë szërë4. Mielë doma niemiecczé radio, co leno taczé dwa bëłë we Wiôldżi Wsë - Undine 2. - Czej grało stacja Luxemburg - mëma puszczała je tak głośno, że papa mógł czëc te szlagrë jaż w kuźni. Za pannë śpiewała a tańcowała w kaszëbsczim karnie Cecylie Rutkiewicz przë „Szkunerze". - Czedës nawetka przëjachała na próba do nas Mira Zymińskó-Sygietińskó ze swim tuńcórza Witolda Zapałą, cobë pódezdrzec kaszëbsczé tuńce. Bëlë më téż na óglo-wópólsczich óżniwinach we Warszawie. 3 GS - Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska". 4 Pól. okucia łodzi rybackiej. 38 POMERANIA / CZERWIEC 2018 MUZYKA Skuńcza szkoła ekonomiczną i w tim warku robią w „Szkunerze". Chłop robił za rëbôka. Mają troje dzecy. Mô w swôji artisticzny karierze śpiewanie na dancingach i w churze Stella Maris. MARIÔ DÉTLAF Pöchôdzy z Jastarnie i mówi piakno - mëłwi pô jastarnicku. Całô ji familio ^ spsziéjwa. Z chłopa Huberta, pô war-y ku - malórza, mają dwie córczi. Prze-cygnalë do Wiôldzi Wsë. Grô w karnie na diôbelsczich skrzëpicach. Nôleża do KWG a je prezeską churë Stella Maris. Raza ze swôją jimien-niczką a systrzëcą Marią są ród ze swich chłopów, że taczi tolerancyjny są. W całoscë w sezonie, czej je wiele graniów. -To nie bëło tak einfach sa przerzucëc zjastarnicczégô na wiôlgôwiejsczi. Nawetka dzysó sa ze mie czichrocą, jak co mëłwia pô jastarnicku. Wspóminó: - Czej pierszé telewizorë nastałë, më sa, dzecë, bawilë buten. Narôz chtos zawôłô: Pôjta tu, tu je telewizor! Më zazérelë bez ôkno a sa przepichalë: terô jô, terô jo! Tedë gąska Balbinka lecała... Przëbôcziwô téż, jak w kôscele uczëła ji głos jedna białka, co powiedzą tej: Kôle mie sedzalo taczé fëjn dzéwczô. Jak ôna spsziéwala te niészpôrë - mie sa jaż tak zrobiło, jakbë jô bëla w niebie. Tak mie sa to widzalo. To je fëjn dzéwcza. Pitóm ô sztótë, co z tëch dwadzesce lat nôbarżi ôstałë artistkôma w pamiacë. Gôdô przédniczka Jolanta: - Na zôczątku tegô stalata jesmë wëspółrobiłë z Młodzëz-nowim Kluba Utwórczim „Plama" zez Gdunska-Zaspë, z jegô direchtorkąElwirąTwardowską. Ôna przërëchtowała uliczny przedstôwk „Gôldwasser ód Gduńszczanów". Ze szkudla-rzama a mumaczama (mimöma). Spiéwanim przë stëdni, dze bëła wóda, co to ja Neptun zamienił w gduńską wódka. Brëkôwała do te kaszëbsczégö dzéla. Tak më sa tam nala-złë. Późni më z tim widzawiszcza wanożëlë. Béł Wrocłôw, Ôlsztin, Słëpsk, Jedlina kôl Ksąża, Lwów... i Petersburg. Ne rusczé mëdżi w góscyńcu chcałë nas żiwca zeżgrzéc a Karól óstawił tedë pó drodze nowé kórczi w rowie... Elwira rócziwała nas co roku. Më so mielë z niąfëjn. Gduńsczi jôrmark, kôladowanié, piwny festin. Z Guntera Grassa më tuńcowałe, a prezydeńtowi Adamowiczowi jem wraczëła żëwąkura... Pamiatómë téż dobrze program TVP „Kawa czy herbata" z lwóną Schymallą. Dostałë më trzë „Bursztinowé skówrónczi", „Bursztinowégó łososa". Ôrder „Matkóm Wsë". Trzë razë bez to do Warszawę më bëłë jachóné... - Jolkô, a pamiatôsz, jak më królamë bëłë... - Rôz bëłë më przezeblokłé za Trzech Królów. Ôd ksadza pôżëczoné miałë te kapë. Jak szofera, ód Cëskôwsczich, ztaksówczi nas uzdrzôł, zrobił jesz jedna runda z nama przede postoją taksi a jesz zatrąbił. A jaką fëjn skarbonka më miałë... Co dali? -Ajesz naswBëtowie, na Cassubia Cantat, niebëło... TOMÔSZFÓPKA Ôdj. Malwina Körthals W Muzeum Kaszëbskö-Pômörsczi Pismie-niznë i Muzyczi we Wej rowie köl szas. Zómköwa 2a je w czerwińcu ötemkłi biograficzny wëstôwk „Zachowane od niepamięci" namieniony Anie Łajming (1904-2003) w 15. roczëzna ji smiercë. Wernisaż ödbéł sa 1 czerwińca. Do öbez-drzeniô są rozmajité ekspönatë zrzeszone z tą bëlną kaszëbską pisôrką. Pôchôda-ją öne ze zbiérów familie, Fabryki Sztuk w Tczewie i prof. Józefa Bôrzëszkôwsczégô. Ökróm ksążków i maszinopisów Anë Łajming w Muzeum są ji wszelejaczé diplomë, wëprzédnienia i nôdgrodë, legitimacje ör-ganizacjów, do jaczich słëchała, ji maszi-na do pisaniô, öbrazë (pörtretë) mëmczi namalowóné przez sëna Włodzmierza Łajminga. Wôrt téż pösłëchac archiwalnëch zwaków. Są to nagrania autorczi czëtający swöje ôpöwiôdania w 80. latach abö wëjimczi radiowëch audicjów ö ji utwórstwie, m.jin. Ödjimk ze zdënku Anë i Mikołaja Łajmingów. Zfamiliowëchzbiérów wëpöwiédzë lëteraturoznajôrza i jednégö z nôbëlniészich kaszëbsczich pisarzów, Jana Drzéżdżona. Kuratora wëstôwku je Grażëna Wirkus. Ökróm tegö w sedzbie MKPPiM je wëstôwk ô kaszëbsczich komiksach. Jidze na nim nalezc kömiksë usadzoné pö kaszëbsku, ale téż pölsczé zrzeszone z Kaszëbama. Eskpönatë pôchô-dają ze zbiérów wejrowsczégö muzeum, Muzeum Pucczi Zemi, Piotra Léssnawë, Tomasza Meringa, Riszarda Hinca, Jana Plata Przechlewsczégö, Piotra Pieniążka, Rómana Drzéżdżona, Witolda Böbrow-sczégö, Fracëszka Kwidzyńsczćgo. Wëstôwk mdze ôtemkłi do 15 czerwińca. Wicy ö nim i ö kaszëbsczich komiksach w najim lëteracczim dodôwku „Stegna", w kôrbión-ce z kuratora negö wëstôwku Rómana Drzéżdżona. Na öbëdwa wëdarzenia wstap darmôk. RED. WEJROWÔ. WËSTÔWCZI Ô ANIE ŁAJMING I KASZËBSCZICH KOMIKSACH CZERWIŃC2018 POMERANIA / 39 W SŁOWARZU SËCHTË dz. 6 LËPUSZ W VI TOMIE Ösobë: - ucekôj, -aja, m 'ten, kto ucieka, uciekinier'. Na początku wôjnë wszëtczé drodżi zawalone bëłë ucekajama. Pudzesz të do bëdła, të ucekaju! - 'do psa uciekającego od trzody' (Lipusz, Parchowo, Sulęczyno), s. 7 - uparus, -a, m 'uparciuch'. Badzesz sa jesz ze mną spiérôł, uparusu (Puzdrowo, Sulęczyno, Lipusz, Parchowo), s. 22. Odm.: uparës - f uzdrowiôrz, -a, m 'znachor'. Uzdrowiôrz czasa lepi wëleczi jak doktor (Puzdrowo, Lipusz, Żarnowiec), s. 42 - wadéra, -ë, m, 2. 'chłopiec nieposłuszny, uparty'. Czekôj le, wadéro (Sulęczyno, Parchowo, Podjazy, Lipusz), s. 47 -1 wësłôwca, -ë, m 'ten, kto wësławia kogo, co'. Derdowsczi, co sa u nôs we Wielu rodzył, béł pierszim wësłôwcą Kaszë-bów (Wiele, Lipusz), s. 81 - f wiwólańc, -a, m, 1. 'leń, próżniak, flegmatyk'. Jô tobie zrësza te nodżi, wiwolańcu. Chôcbë temu wiwólańcowi chto ôdżin pod dupa założił, to on sa nie zrëszi (Kistowo, Sulęczyno, Lipusz, Parchowo), s. 86 - żôłdza, -ë, mf, lekceważąco, z gniewem lub żartobliwie: 'smarkacz, smarkula. Badzesz mie sa w nos wsadzôł, żół-dzo! To jesz je żôłdzô, a ónaju knôpóm w ôczëzazérô. Temu żôłdzy jesz żôłdzë wiszę kôle knërë (Klińcz, Juszki, Lubiana, Lipusz, Trzebuń, Rekownica) s. 270 - żuża, -ë, f, 2. 'przysłowiowa stara panna. Chcesz të sa żenić z tą żużą, że tak z nią chódzysz? (Swarzewo, Pomieczyno, Puzdrowo, Lipusz), s. 318 Wielość: - urdëga, -dżi, f, 1. 'stado, tłum, gromada Szło dzéwcza ipa-dzëło urdëgagasy. Urdëga dzecy bawiła sa na drodze. Co to za urdëga lëdzystoji nad jęzora, czë sa chto utopił (Tuszko-wy, Lipusz, Skwierawy), s. Tl Zwëczi, wierzenia: - urok, -u, m, 1. wedł. wierzeń lud.: szkodliwa siła magiczna, jaką posiadają pewni ludzie w słowie lub spojrzeniu, urok'. Odczynianie uroku: Urok należy zjic (pn) // zjąc 'zdjąć' albo jak inaczej mówią, naprawie, uprawie, ôdpsëc, ôdmanic, ôdroczëc, ôdônaczëc. W Lipuszu zjimają 'zdejmują urok pôd słuńce, s. 27-30 - złi, compar. görszi, adj., 1. 'zły, nieprzyjazny, nieżyczliwy, wrogi'. Më sa trzimómë z daleka od nich, bo to są złi lëdze. Wierzenie: Dësze złëch lëdzy zamieniają sa pô smiercë w czôrné psë (od Lipusza). Nie chodź tam, bo tam je złi pies, s. 233 - zmówinë, -ów, plt, 2. 'zaręczyny'. Zaprosymë sąsadów na zmówinë. Mëjesmëju pô zmówinach (Męcikał, Czyczko-wy, Dziemiany, Lipusz, Kartuzy, Luzino), s. 241. Zob. zaraczënë, zraköwinë - żenić, żeni, va, impf'łączyć kogo związkiem małżeńskim, zarówno z kobietą, jak z mężczyzną, dawać komu żonę lub męża. Nasz sąsôd żeni ju trzecégô sëna. Nie żeniła w a jesz swoje córczi? Przysł.: Ożenił sa z garkôma, a öna zgriwô panią (Gostomek, Lipusz, Lubiana), s. 289-290 Prawo: - ustówca, -e, m, 'ustawodawca'. W Polsce Ludowi nôwëższim ustôwcąje sejm (Lipusz, Raduń, Puzdrowo), s. 36 Sprzat, nôrzadza: - uwiąż, -u, m 'kółko, pierścień metalowy przy żłobie, do którego wiąże się bydlę za pomocą łańcucha. Załóż lińcuch za iiwiąz. Karczemny uwiąż - 'beleczka spoczywająca na słupkach metrowej wysokości, zaopatrzona w pierścienie metalowe do przywiązania koni przed gospodą na wsi, karczmą, domem zajezdnym' (Parchowo, Stężyca, Lipusz, Studzienice, Osława Dąbrowa), s. 41. Odm.: uwiąż - wërlé, indecl. n 'kołowrotek do przędzenia. Wëstaw to wër-lé na góra, nie bada pradzy przadła jaż po Trzech Królach (Kościerskie, zwł. Tuszkowy i okolica), s. 77 - zymka, II zëmka, II zémka, zemka, -czi, f, 1. 'dolna lina niewodu' (pn., śr, Gochy). Tu i ówdzie odróżniają zémka górną i dołową, na które nawleczona jest sieć. W Łubianie i okolicy na południu Kaszub określają górną linę niewodu nazwą putnią, s. 232. Zob. órka, putnią w znacz. 1 - żarniôk obok żarnik, -a, m, 1. 'drążek, za pomocą którego obracają górny kamień w żarnach'. Przysł.: Żarna bez żarnika i bez człowieka nie badą sa same krącëłë - 'nie ma skutku bez przyczyny' (Gowidlino, Sianowo, Puzdrowo, Chmielno, Strzepcz, Łebno, Goręczyno, Lipusz), s. 278 - żeglók, -a, m, 'ożog, pogrzebacz' (Kościerzyna, Lubiana, Lipusz), s. 28. Zob. żeglócz w znacz. 2 Zwierzata, ptôchë: - wapóch, -a, m 'kot'. Gdze të tam, wapochu łazysz. Nasz wapóchje dobri na mëszë (Gostomko, Lipusz), s. 53 - wrzosnik, -a, m, 3. 'zając'. Tero wrzosniczi mają ochrona (Kistowo, Sulęczyno, Lipusz, Parchowo), s. 112. Zob. wrzosôk 40 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 ZDROJE KASZËBIZNË /ZACHË ZE STÔRISZAFË - zdrzebc, -a, m (Zielona Chocina, Swornegacie, Lipusz), zob. zgrzebc; zgrzebc, -a, m młody konik, źrebak'. Wieleż të dôł za tegô zgrzebca? (pn, śr), s. 230 - żérdza, (ogólne), t zérdza (pn), 3. 'koń narowisty'. Jô ce pôkaża, żérdzo, żle sa nie uspököjisz (Borowiec, Lipusz), s. 293 - żołna, -ë, f, 2. zool. 'dzięcioł zielony, Picus viridis. L. (Tusz-kowy, Lipusz, Skwierawy), s. 310 Pözwë: - Widno, -a, m, 3. 'nazwa jeziora w Skwierawach', s. 149 - Wilczôk, -a, m 'nazwa stawu w Lipuskiej Hucie', s. 157 - Zabörë, -ów, plt 'nazwa połaci zajętej przez Zabôrôków' (Lipusz, Lubiana, Kościerzyna), s. 166. Zob. Krubane - Zdulewô, -a, n 'fikcyjna wieś, którą się ktoś zastawia, gdy nie chce powiedzieć, skąd lub dokąd idzie'. Gdzeż të ji-dzesz? Do Zdulewa (Lubiana, Lipusz), s. 206. Por. Fikakôwô - Żelazno, odm. przym. f, 'wieś Żelazno w pow. puckim, dawniej lęborskim, zaliczana do miejscowości ośmieszanych w przysłowiach i facecjach. W Żelazny. Ze Żelazny, s. 288. Por. Gniéżdżewô, Tuszczi, Sznurczi - Żińdók, -a, m 'nazwa pola pod Tuszkowami', s. 301 Znanczi: - żart, -u, m zart, dowcip'. Nasz stark je ju stari, ale on lubi żartë. Zwroty: sedzec na żartach - 'nieustannie żartować' (Lipusz), s. 278 LUBIANA W VI TOMIE Znanczi: - wëszczërga, -dżi, f, 2. zwykle w wyrażeniu: wëszczërga za-bów, f 'ironiczny śmiech, szyderstwo': Tu nie je czas na wëszczërga zabów. Östaw dlô sebie ta wëszczërga zabów. To nie je żódnô wëszczërga - 'tu nie ma nic do śmiechu', s. 85. Odm. (Lubiana): wëszczërka FELICJO BÔSKA-BÖRZËSZKÖWSKÔ NECEL W OBRÓŻKACH W latach 90. XX stalata a na zôczątku XXI stalata w Pucku wëchôdało pismiono „Gazeta Nadmorska". Béł to cządnik, w jaczim dosc wiele bëło publikôwónëch tekstów pô kaszëbsku a tikającëch sa kaszëbsczich sprawo w. Wôrt nadczidnąc, że prawie w ti gazé-ce, w latach 1994-1995, drëköwóny bél dokôz Augustina Necla (1902-1976) Krwawy sztorm. Nibë nic niezwëczajnégö, le... bëła to komiksowo adaptacjo tegö nôbarżi znóné-gö romana rëbacczégö pisôrza. Komiksowi scenarnik zrëchtowôł red. Krësztof Misdzôł. Pierszé sztërë dzéle céchöwôł Macéj Tamkun, a pöstapné Béjata Glosa. Raza ukôzało sa 21 dzélów. , GAZETA NADMORSłftfi / DOMIEHIK DŁUGO 3£$Ztt€ WOJOWAŁ ( s OAkO FRADBITŁR KROU 3EG0M05C1A.. jflŁkAxxmXmt. Tôrnkunat. HkKSŁOt OHWt Z ŻONĄ W i Mjtcrti my wfcciu RZEW PIASHK.Y, I 2DSTM. szyprem HA5Z0PER«.. 'Pozuieść Augustyna'Hgcla S^qa^yv adaptacfa; •Krzysztof MOdzioł, rysunfy: 'Scata. Qfasa 0 sauEWłci OKA§rVSoz6»i »§fé9 H. O CHk.APOW»- n^, ^ CWk/łPOU^ Mwyciu Ctfl e>£0/< TY^cwsern P/OTR, \ ofiarna NtCY OOTAŁU-.DO «5USftttEUA TV("I SflflYW mucon czasie oorftiu tu Drtuft.. UM włuoł t swrmmi_ wtniu'Tr euy TY<0»*1.. <5? mw «w€»rąp»ci£ chocfcy nm V n TUTtfJ, NtWUO, ' /\ cuci* *5* CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 41 BË NAGRAĆ GÔDKA ÔJCÓW Słuńce pömalë schôdało za widnik. Robiło sa corôz zëmni. Mögło ju bëc z sédmë, ösmë gradów mrozu. Za nama - Mike'a, profesora Mötoczim Nomachi i mną - ôstôł „busz", a môże terô blós las, bö drzewa bëłë jesz młodé, zasadzone na dôwnym pölu, tim sarnim, co ze sto lat rëchli człowieczô raka wëdzarła je odwiecznemu borowi, bë to chleba z ni wëdostawac. Le zemia nie bëła tu łaskawô... Blëżi nas, z lewi stronë, klonë z pódłączo-nyma do nich wabórkama. Jesz z jaczi dzćń abó dwa i ju tak porządno zaczną do nich scëkac socznoscë, z jaczi późni uwarzi sa nen słinny „malas". Budinczi farmë ju dało sa widzëc. - Mike, wiész, jaczé drzewo je nôstarszé? - zapitôł jem, czej narôz dozdrzôł jem je, jesz uśpione. Nie wiedzôł. - Brzózka. Bo je ju sëwô. Chłopi zasmielë sa. - Greg, a wiész, jaczi u naju je pierszi harvest? - zapitôł Mike. - Sano? - jakoś jem bënë se wiedzôł, że to nie to. - Kamienie, bo zbiérô sa je ju ód pózymku... ROK RËCHLI... Noc. Sedza przë biórku. Ze słëchówka-ma na uszach: ... yy... well, yeah, me bele urodzony na Wilno, me miele do-bri... me miele dobri czas na farmie. Me ni miele wiele pieniandzy, but me więdną miele dosc dojedzenio. Eee... doma... mm., ee... no, muszoł robie doma. Twardo, but me wiedno miele cos do jedzenio, dobri budink, you know, łachę. My mama wiedno nas usziła łachę, you know? And the... - tak prawie w 2016 roku pöwiôdôł profesorowi Mötoczému Nomachi Benny Burchat. Jinszi lëdze równak spöminalë tamté lata przede wszëtczim jakno nen „twardi czas". Lëdze rózgą przédno z mójich strón, z pôłniowëch Kaszë-bów, nówiacy z lëpusczi parafie, le téż lesnieńsczi, wielewsczi abö móji rod- ny: brusczi, jaczich ojcowie wëcygnalë z tëch môlów ju w 1858 roku i pósob-nëch latach. Trzecé, czwiôrté, piąté pokolenie tam urodzone i jesz przë mówię starków, chóc ju czasa szukóny w pamiacë. A w nagraniach pówtórza-ło sa czasto, że nim ti urodzony w 20., 30. czë 40. latach lëdze pöszlë do szköłë, znalë blós abó wnet blós naja gódka... Jo, czej tedë słëchôł jem tëch nagra-niów Mótoczégó, ju jem wiedzół, że w gromadzę z nym mój im drëcha z Sapporo, znónym nie leno kol naju slawistą, za jaczis czas poleca do Kanadę, do kanadijsczich (Kanadij-sczich?) Kaszëbów, bë zgodno z japóń-sczim nóukówim projekta gromadzëc tam materiałë do badérowaniów nad jazëka a kulturą ojców. NA ZEMI KLONOWEGO LËSTU Strëmiannik. Fliger wëlądowół o czasu. Pół gódzënë późni ju jem sedzół w auce Patricka, serbsczégó drëcha Mótoczégó, nié za wiele pötemu i nasz profesor sa nalózł przed fligrowiszcza. Krótczé, le redosné przëwitanié i Patrick chwatkó pócygnął szasëjama Toronta do swojego dodomu. Sztót, bë so óddichnąc a pogadać, a tej, wieczór, wödospadë Niagara i egzoticzné, smaczné jestku jadłé rakama w etiopsczi góspódze. Patrick i jego białka Tamara ugóscëlë nas bëlno. I óstatny dzćń w Kanadze téż më mielë kol nich spadzëc. Noc minała i Mótoczi a jo jesma wsadlë w wënajatégó chevroleta i pó-cygnalë na pórénk. Nieznóné auto, na dodówk z automaticzną galopkastą, téż cëzé mie dwaipółmilionowé Toronto, a tej ta ösmëpasmöwô, le nawet-ka ó tim czasu dosc zafulowónó auta-ma autostrada 401 sprôwiałë, że kóżden mój nerw béł napiati. Tej póra-dzesąt kilometrów dali, czej më zja-chalë na dwapasmówą 115 i wë-krącëlë na norda, a tej na nordowi pörénk - óddichnął jem bëlno. Za Pe-terborough, jim krodzy bëło kuńca naji rézë, tim barżi jem rozmiół to, co 0 nym skrówku Kanadę sa gódó. Te pókrëté bórama iirzmë a dolënë, z tima terô uspionyma zëmą jezorama 1 tej-sej z sënyma, wólnyma ód lodu rzékama, czarzëłë. Pö prówdze Ka-nadijsczé Kaszëbë baro szlachują za najima Kaszëbama - le w kóżdą strona, nawetka w góra, są rozcygniaté. Në, i te SZCZYPliR CHIPPI0R U Eda Chippiora 42 / POMERANIA / CZERWIEC2018 KASZËBIW KANADZE Mötoczi, David a jegö auto - i nick wiacy nie je nót tu rzec jich urzmë nie są jak te naje morenowe, le skalësté. W BARRY'S BAY Hötel Balmoral w Barry's Bay to stôri môl. Öbiti délama, kąsk szlachuje za tima z westernów. Póreszce zbudowó-ny ju w 1894 r., a odnowiony i na nowo ódemkłi w 1999 roku. Terô miôł bëc na wiacy jak tidzćń najim dodóma. Inter-naucë wskôzywalë przede wszëtczim na to, że w nim czësto, a gwôscëcele nadzwëk göscynny, czegö téż i më mielë sa wnet doznać. A jesz słëchôł ön najému człowiekowi - Frankowi Yan-tha i jegö miłi białce, rózgą z Miemców. Mötoczi östôł w swöji jizbie so öd-dichnąc, jô pöszedł öbezdrzec gardk. Wiodro zachacywało do te. Słuńce, niebö pësznie môdré (i taczé miało ju östac wnet bez całą naja wanoga), w cénim bëło móże tak z 2-3 gradë mrozu. Barry's Bay. Kół 1300 lëdzy, w nie-môłim dzélu kaszëbsczi rózdżi. Ale téż i irlandzczi abö miemiecczi. I Pölôszë tu scygnalë, przédno wiera pö II światowi wojnie i późni. Pochodzeniową mózajka całi Madawaska Valley (cos na ôrt gminë) pödsztrëchiwają sztërë mólowé hokejowe karna: irlandzczé Irish Shamrock, miemiecczé German Eagles, indijańscze Algonąuin Thun-derbirds, në i kaszëbsczé - Kashubian Griffins, jaczégö młodzëznową grëpa jesma z Mótoczim miele leżnosc wspierać na meczu. Le nen mecz to béł późni, wieczór przed najim wëjacha-nim z Kanadijsczich Kaszëbów. Tak tej Barry's Bay. Kol najégö hotelu budink dôwny banë, dzys galerio South of 60 Arts Centre i turisticznó informacjo, dali na prawo szło CZERWIŃC 2018 / POMERANIA / 43 dozdrzec dwie jinszé pamiątczi po ba-nowim szlachu - wagón i ju slédnô w całim Ontario drzéwianô wiéżó cë-snieniô. Rësził jem równak nié tam, le w drëgą strona, gdze szła ta słowno, wëtëczonô w 1852 roku dargą Opeon-go Line, jedna z colonization roads (kölonizacjowé drodżi), przë jaczi sa sedlëlë lëdze, w tim ju doch ód 1858 roku Kaszëbi, chtërny tim stalë sa pier-szima wnożnikama w Kanadze nie blós z naji krôjnë, le téż z pólsczich strón. Tam, przë Opeongo Line, terô je park miona pölsczégö doswiôdczalné-gö pilota, Janusza Żurakówsczégó, skądka w niebo „startëje" model nadzwakówégó jachtócza Avro CF-105 Arrow, a niedalek ód niego sa prażi sztatura samego pilota; dali pétrochöwô stacjo, kąsk krómów, bank, bióro molowi gazétë „The Valley Gazette", në i ne budinczi jak z jaczégö amerikańsczćgó filmu. Téż pamiątczi - tôblëczczi z ódjimkama dôwnégö Barry's Bay a wiadłama, jak wej ta, gdze ópisënk do zdjaca dówół wiedza, że to béł czedës króm Franka Palubi-skiégó, jaczi w 1946 roku kupił go ód Johna Chornoskiégö... DZENZADNIA... Öd pósobnégó pörënka, póza niedze-lą, czej më m.jin. zwiedzëlë Polish Ka-shub Heritage Museum & Skansen i jo na ódemkłim zćńdzenim jem miół wëkłód ó kaszëbsczi lëteraturze, pó jaczim jem téż czëtôł naja poezja (m. jin. wiérztë Kórnowsczégó, Labudë, Janczi, Hanë Makurôt, Rómka Drzéż-dżona), dni zaczałë sa zlewać jeden z drëdżim. Wiedno kół ósmi reno frisztëk. W hotelu nie dôwalë, tej jesma z Mótoczim nóczascy szlë do pobieżnego Dixie Lee. Przë wiacy jak dzesac gradów mrozu tak z rena, pó gorącym prisznicu, a przed gorącą kawą, to nie bëło bëlë co tak tam te póradzesąt metrów jic. Mól jak żëwö wëcygniati z jednego z filmów: tóm-bach, z jedny a drëdżi stronë stolëków dwasedzeniowé „zófe' z wëzdrzatka za tima z dôwnëch autobusów i ta kelnerka, chtërna co jaczis czas pódchódzëła ze zbónka kawë i pita sa, czë dolać picó. To, co na tôflë za tómbacha miało bëc dwuma sadzonyma jajama, bekóna a tostama, ókózało sa... tim, co miało bëc, le jesz z grëpą pökrajanëch w kostka piekłëch bulwów i dodóny-ma do tostów jednorazowima pla-stikówima statuszkama z dżemama i órzechówim masła. Tak tej na tłësto, słono a słodko. Le wszëtkö to mie pasowało do se a szmakało. Pó frisztëku nagriwanié. Pora dobrëch gódzënów ob dzćń. Na dwa diktafóne - tak na wszelejak. Z lëdzama jesma sa pötikalë abó we wspómnióny ju zalë w Balmoral Hotel abó w jich dodómach: w Barry^ Bay, Wilnie czë Round Lake. Wszëtkö „dogróné" miół David Shu-list - bëlny kanadijsczi Kaszëba, swojego ôrtu budzëcél swój ich zbratińców, co gó tam nie lëdają Pólószë (le wierzą, że nié wszëtcë), chtërnym sa nie widzy, że z „jich" pólsczich kanadijsczich Kaszëbów on robi blós kaszëbsczich kanadijsczich Kaszëbów. Sóm miół jem leżnosc sa doznać, z jaką niezgarą, a do te tak jakós z górë, jak lëdze, co mają sebie za cos lepszego a mą-drzészégö, wżerają na robota Davida a gódają ó ni. I mie téż dosygło kąsanie, ko doch jem nie krił, że jo jem tim, czim sa czëja - blós Kaszëbą. A mie le te öczë sa śmiałe, czej gdze przed Pierszô latoś socznosc. Z ni badze ten słinny„malas" KASZËBIW KANADZE Jeden ze znónëch ze zdjaców budinków na kanadijsczich Kaszëbach Po drodze do Crooked Slide Park budinka jem dozdrzôł kaszëbską fana, czasa w towarzëstwie z kanadijską, jak wej chöcbë köl Lorbetskiech we Wilnie. Jo, Wilno to téż cekawi mól. Nie-wiólgó wies (choc oni na to rzeką „town" [gardk]), z dzesac kilometrów ód Barry's Bay, w jaczi, a téż w jaczi ókólim żëlë przede wszëtczim naszi lëdze i jak (mni wiacy) rzekł jeden z pówiódoczów: „Të bë miół bëc w Wilnie tak w 50. latach, naja gódka belo tam czëc wszadze". We wsë dzysó przëcygó zdrok pómalowónó w kwiót-czi a lëstczi z naszego wësziwku gospoda Wilno Tawern, a téż baro cekawé, wspömnióné ju Polish Kashub Herita-ge Museum & Skansen, w jaczim króm wiele rozmajitëch dôwnëch zachów téż maję zebróné kaszëbsczich ksążków wiacy niżlë je w niejedny naji bibliotece. Przédnika Wilno Heritage Society, co mó pód sobą to muzeum, a téż brzadno dzejó na jinszich gonach, bë uchówac a rozkóscerzac kultura ójców, je terô Peter Glofcheskie, drëszny chłop, jaczi wiele nóm téż pomógł, a do te zrëchtowôł to môje wëstąpienié z kaszëbską lëteraturą, na jaczé dosc tëli lëdzy przeszło, m.jin. pisórka, aktorka a prawniczka roda z Barry's Bay, Gail Henley. We Wilnie na urzmie stolemni sa téż kóscół (ju drëdżi, bó pierszi sa spólił), a dwa smatórze - stóri a nowi - pówiódają historia lëdzy, co przóde tam żëlë (nen nowi téż wiele z czasto tragednëch, wójnowëch kawlów Póló-chów). Ma jesma ne smatórze, a téż i ne w Barry's Bay, Round Lake i Bru- denell przeszłe a narobilë ödjimków grobnym piatom. Lorbetskie, Yantha, Recoskie, Voldock, Shulist, Norlock, Ku-bisheski, Burchat, Coulas, Peplinskie, Piekarskie, Chapeskie... Pód wieczór, po robóce, „rôczoné óbiade'. U Burchatów, Glofcheskiech, Shulistów... Rëchli czasa téż i lunch, jeden zrëchtowóny bez molowi Polski Instytut Dziedzictwa i Kultury köl Élż-biétë Môselsczi - pólsczi póetczi i gdo-wë pó malarzu Bogusławie Mósel-sczim1. Nie sygło czasu, bë bëc u wszëtczich, jak choc u Johna Recoskie-gó, chtëren gorąco rócził do se. A zdórzało sa, że i lëdze, co jich jesma nagriwalë, stôwialë jesc. Mielë më tej téż leżnosc sa doznać, co tam sa jé tak na co dzeń, jak wej róz sa më wzmóc-niwalë warzonyma wórztama i kółó-czama pósmarowónyma masła, a te kółócze téż fejn szmakałé moczone w miseczce z klónowim cyropa... Nić do zabóczenió bëło téż odwiedzenie Mike'a Kosnaskiégó, jaczégó farma stoji na dosc wësoczi urzmie i z óknów jegó dodomu rozcygó sa prze-pëszny widzënk na całé ókólé. Dzysó sa tam wnet nie óbróbió zemi, na dów-nëch półach szëmi posadzony las, Mike mó téż jabkówi brzadówc wiera z kól dwasta drzewama, do te zbiérô socz-nosc z klonów i robi z tego cyrop, biisz-ni sa z bluberisów (jagódów), co ju roscą w jegó lasu i z jaczima béł kuch, co dało pó óbiedze. Terô farma Mike'a to agroturisticzné gburstwó, a ó cażczi robóce na lëchi zemi dówó pójacé choc wej nen szeroczi na dwa i wësoczi na wiacy jak méter dłudżi mur, ułożony z kamiéniów zebrónëch z pólów, abó mödżiłczi, to je na grëpa złożone kamë. Nié kól nas, le na Kanadijsczich Kaszëbach zemia rodzy kamienie... Farmë rozdrzuconé są pó całim ókólim. Dwastaakrowé, sztërësta... Całô wnet zemia tam słëchó lëdzóm, nié państwu. Dzysó, jak kól Mike'a, w wióldżim dzélu nazót roscą lasë. A takó dwastaakrowó farma i z milion kanadijsczich dolarów może dosc letko przińc... W GÔDCE ÖJCÓW - To je profesor Motoki Nomachi z Japonie. Ön może dobrze gadać pó naszemu - zacekawioné wezdrzenia, miłé zadzëwówania tëch, co jesma jez-dzëlë jich nagrëwac. David przedstówiół nas dali: - A to je Grégór Schramke. Ön je z tëch samëch strón, skąd naszi ojcowie wëcygnalë. Jegó nënka bëła Czôr-nowskó, a jegó starka Wółdoch (wëmówióné bez Davida jak Woldok)... I jem ju béł jich. Ko nić blós Wół-dochë, le i Czórnowscë (tam jakno Sernoskie) tam są. Na dodówk jem gódół tą móją półniową kaszëbizną, teró jesz ze starą, bë ódsac z ni to, co lëteracczé, a nóm cëzé. Baro dobrze më sa rozmielë. Materiału do badérowaniów wiele. Cekawégó. Mótoczégó przédno zaji-małë jazëköwé sprawë, chöc pitół téż ö swiąda, a nagriwania wiedno zaczi-nałë sa ód prosbë ö opowiedzenie czegoś ó se, ö dôwnëch czasach, zwie-rzatach, co tu żëją, abó co je sa chówa- 1 Ö ji ksążkach z wiérztama napisôł, téż dlô naji, prof. Tadeusz Linkner; ta öbgôdka badze mógł czëtac w jednym z pöstapnëch numrów „Pomeranii" - dop. red. 44 / POMERANIA / CZERWIEC2018 ło, jedzenim, etc. Jô do te późni pitôł téż ö taczé rzeczë, jak pusté noce czë wierzeniowe jistnotë. Ö tëch östat-nëch niechtërny, widzec, nie chcelë gadac. Chöc jem béł „jich". Wiera to za sprawą jednégö z badérów przódë lat, pö jaczégö artiklach w cządnikach zaczaić na Kanadijsczi Kaszëbë przejeżdżać rozmaiji dzywny lëdze, co chcelë öbôczëc tëch, co „w dôwné głëpötë wierzą". Nôwiacy równak uczuł jem ö krósniatach, chöc téż i szlach wieszczego jem nalôzł. Wnet z kóżdim pósobnym człowieka rodzëłë sa corôz to nowé pętania. Jak wej chöcbë z förmą „Wë" czë pieszczotną kuńcówką ,,-kôj". Pókóza-ło sa, że nôstarszi znalë jesz te dwie jazëköwé znanczi, młodszi ju ö te dzesac i kąsk wiacy lat jesz je pa-miatalë, chöc wskôzywalë, że sami ju bë tak nie rzeklë, nômłodszi (wcyg równak po piacdzesątim roku żëcégö) ju jich nie czëlë. Cekawi téż test do swöjich badćro-waniów miôł David. Tak bëło przë leż-noscë nagriwaniô jedny białczi i chłopa, dlô jaczich jich gôdka bëła polską (chóc jakąś kaszëbską swiąda mielë). Czej zgódzëlë sa na jego dos-wiôdczenié, David zaczął jim czëtac słowa w anielsczi gódce, a oni je mu pöwiôdalë pó „polsku". Forever..., cel-ling..., board..., hunting..., hunter..., fog..., a w ôdpöwiescë jem czuł: wied-no..., pôsowa..., dél...., jachta..., jac-htôrz..., dôka.... Na piacdzesąt słowów le dwa oni rzeklë pólsczé (wedle spisën-ku Davida) - babcia i dziadek. Co wiacy, wzął jem ód Davida jegö kórtka i jem jim przeczëtôł, co bë miało bëc w jazëku Mickewicza: zawsze..., sufit..., deska..., etc. Bëlë fest zadzëwöwóny. Taczi pólsczi béł dlô nich czësto cëzy... Jô téż nié rôz jem sa zadzëwöwôł. Jak na przëmiar słowama czë rzeklëna-ma, co jô ju jich jem nie czuł w taczi gódce z dodomu, le co nôwëżi pöznôł np. z lëteraturë. Jak chöcbë wej tedë, ób czas zrëchtowónégö z lëżnoscë Dnia Jednotë Kaszëbów zćńdzenia karenka lëdzy, co dobrze gódają w naji gódce, bë jich w swóbódny kórbiónce, przë stole, profesjonalno nagrać. Naróz tedë jem uczuł Do Smatka jaczégô! i pókózało sa, że to je tam óglowó znóné, chóc co abó chto to je Smatk, to oni ju nie wiedzelë. Do te np. diade czë brukować. Czej jem przëlecôł nazót na Kaszëbë, jem sa mój i mëmczi zapitół ó te rozmajité rzeczë. Dzél z nych słowów czëła. Tak stôri lëdze gôdalë - rzekła mie. A je ona rocznik 1939... Cekawé bëłë téż ne anielcëzmë, co weszłë do jich gódczi. Kara (auto), sztor (króm), farmöwac (gburzëc), czendżowac (wëmieniac), juzowac (użiwac), rétajrowac (jic na emeri-tura)... - to blós niechtërne z nich. CO DALI? Jo, wej jo, tam to bë sa przëdało bëc nómni pół roku, a nić leno zdebkó dłëżi jak tidzćń. Dejade dobré i to. Le szkoda, że gódka kanadijsczich Kaszë -bów, jakó poza stórim kraja przedër-chała tam ju wiacy jak 150 lat, jakó przechowa w se niechtërne stôré rzeczë, a téż jakno żëwô mowa rozwija sa nie leno bez kaszëbienié anielsczich słowów, le téż bez nôtërné wësztółca-nié swójich, jak wej chóc słodko bania (pól. arbuz) - na najich oczach dżinie. Chóc rëchli jem słëchôł nagraniów Mótoczégö z 2016 roku, to zaskókło mie, jak dobrze jesz ti lëdze, z jaczima më sa tam pótkalë, gôdalë pó naszemu. David równak nie róz i nić dwa pódsz-trëchiwół, że më mielë do najich badérowaniów wëbrónëch ód tëch, co jesz nólepi mogą pó kaszëbsku. I to karenkó, przédno ju doch lëdzy, co jima przeszło 60 a wiacy lat, dërch a chutkó sa zmiésziwó. Dzecë tëch lë-dzy wiele razë jesz rozmieją, a jesz co rzeknąc rnógą, le ju jich dzecë nić, abó mało czedë i mało co. Je tej jesz nódze-ja dló ny apartny gódczi kanadijsczich Kaszëbów? Czej w hotelu jesma gôdalë z Johna Recoskiem, kąsk późni przeszła też młodo białka z jaczims chłopa, jak sa pókózało, córka Johna, Cynthia ze swójim naóżenim. Je szkolną. Prosëła ó wskôzë na ksążczi, co bë ji pómögłë w nóuce kaszëbsczégó. Wićm, że pó najim wëloce ona do gromadę z Davida mają dba, bë zrëchto-wac Kashubian Language Club (Kaszëbsczé Jazëkôwé Karno), w jaczim bë chcelë dostać raza do grëpë tëch, co mogą pó kaszëbsku z tima, co jak Cynthia, bë chcelë sa ny gódczi nauczëc, i tak, bez tëch lechto-rów przekazëwac mowa ojców. Brëku-ją tam tćż na tëch Kanadijsczich Kaszëbach chóc le jednćgó szkolnego z najich Kaszub. Le taczćgó, co może gadac w półniowi kaszëbiznie, jim bli-sczi. I mądrego, co nie badze miół deji uczëc jich lëteracczégó jazëka, le mdze pómógół uretac jich mowa, pómógół w przekazywanim ji pósobnym pókólenióm. Tak tej je jesz nódzeja dla ny apartny gódczi kanadijsczich Kaszëbów? GRÉGÓR SCHRAMKE „Kaszëbsczi krój"- przë wjezdze do farmë Eda Chippiora CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 45 KOŃSKO CHITROSC Z koniama je jak z lëdzama - köżdi je jiny ë köżdi mô gwôsny charakter. Jedną z rzeczi, chtërna gôdô sa ô koniach, je to, że potrafią bëc chitri. Mało tego! Rozmieją nawetka człowieka ôfagölëc. Rzeka wama, że na gwës jo. Zdôrzają sa westrzód köniów taczé przemądrzélce, a zdôrzô sa, że lëdze sami z nich mądralów robią. ROBOTA TO GLËPÖTA Taczi öbrôzk: mlodé dzéwcza rëchtëje könia do jôzdë, kóń stoji spokojno przë zaklôdanim sodla ë iizdë, prawie drzemie. Spokojno dôwô sa ôdprowadzëc na plac robôtë. Dzéwczątkó wsôdô, bëlno dôwô szpérama sztrik, cobë kóń rë-szil do przódku. Kóń timczasa... nick! Stoji w môlu ë nie rëszi sa nawetka na szret. Zgnili? Mëszla, że barżi chitri. Taczi öbrôzk möżemë uzdrzec dosc czasto w szkołach rido-waniégö. Könie z czasa uczą sa poznawać „zelonégó". Öd raza czëją, że nen, co wsadnie jima na puczel, je dopierze na zaczątku uczbë. Chöcbë ë wszëtkö nibë zrobił, jak sa slëchô, zdôrzô sa, że kóń nie chce rëszëc. Brëköwny je tedë głos instruktora, möże kąsk batużk. Taczé mërë potrafią téż na przëmiar sa pôlożëc, jak widzą, że ju chcemë na nie sad-nąc, biwô, że krącą sa w kólo, żebë 46 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 ridownik ni móg sygnąc szpérą strzemienia. Cekawé je to, że czej do taczégó hiska bierze sa barżi doswi-ôdczony köniôrz, tej zwierz zachowuje sa często normalno, abó ju znając ridownika, abó ju po sarnim obrządku czëjąc, że szpórtów ni ma. Rôz miôl jem téż przëtrôfk, że kóń usnął óbczas jôzdë. Bëla to baro mądrô ë belnô dlô dzôtków köbla Carmona. Tegö dnia niosła w sodle môlą dzéwulka. Baro letëchną, pewno köbla rôz bëlno nie czëla, że kogoś niese. Tak jachalë so wkól ë wkól, na kiinc Carmona usnala, chódząc, ë poleca na przédné szpérë. Dzéwusk wëstrzélil w czis przed konia. Nick sa na szczescé nié stało, a bëlo wiele śmiechu. Skąd tako chitrosc kol koni? Jak wszëtkó, to téż może wëjasnic. Kóń to je zwierza wiornącé (ucekającé) - tak to sa fachowo zwie. Znaczi to, że jak sa boji, to wiornie, ale jak nick sa nie dzeje, tej instinkt pôdpôwiôdô mii, że musz je óbszczadzac móc na późni. Czej może, tej nick nie robi. Choć musz je przëznac, że ne konie, co do tego instinktu doklôdają taczé kombinacje, jak bëlë ópisóné wëżi, może uznać za wëjątköwé. BLOKADA PR0CËMZL0DZEJ0WÔ Przed wojną a jesz za rozbierowëch czasów bëlné konie móg kupie od wójskówëch. W kawalerie kóń slëżil do lat wëznaczonëch przepisama, le to nie öznôczô, że ni móg ón bëlno robie téż późni. To bëlë baro dobré konie pod sodlo. Tak konia dló se kiipöwôl téż wasta Juliusz Kloczow-sczi (pól. Kłoczowski) - baro farw-nô köniarskô persona. W swój ich wspominkach pisze, jak to wëzdrza-lo za rozbierów, kół carsczich kozaków. Konia kupialo sa ód pólku ë do kasë pułkowi wplôcalo sa dëtk. Równak wiedno bél doch jaczis człowiek, chtëren donëchczôs na tim köniu jezdzyl. Ten nick z tegö handlu nie dostôwôl. Czej kóń bél zapłacony ë przëszed czas gö odebrać, okazywało sa, że on sa nie slëchô. Stoji w môlu ë sa nie rëszô. Möże nie chcôl jic z wojska rut? To jego sprawa, ale pöwód bél jinszi. Köżdi kôzôk, czej jegö hisk bél corôz blëżi tegö czasu, jak miôl skuńczec slëżba, robił cos, co gwarantowało mu, że téż cos na tim sprzedanim zarobi. Uczil swöjégö konia, że ten ni mô sa rëszac a slëchac ridownika, zanim nen közôk nie dô mu jaczé-gös krëjamnégö sztriku. Człowiek muszôl kônia scësnąc w szëji abö öprzéc sa rakama ö kłąb, gdzes poklepać. Dopierze tedë kóń sa slëchôl ë to baro bëlno. Tej nim na-biwca ódebrôl kupionego könia, muszôl jesz nalezc kozaka, co tegö köniczka jezdzyl, musz mu bëlo téż cos zaplacëc ë z nim wëpic. Tedë dopierze sa móg dowiedzec, jak ta blokada z konia zjic. MĄDRI HANS Hans zwóny Mądrim bél to kóń, co miôl bëc baro inteligentny, a miôł potrafić dogadëwac sa z lëdzama. Je to historëjô z samégö zôczątku XX stalata. Pöchôdający z Pömórsczégô Köwôlewa Wilhelm von Osten stôrôl sa udowodnić, że zwierzata są mądrzészi, jak sa óglowó mësli. BRAWADË 0 KONIACH / KRONIKA GDAŃSKIEGO ODDZIAŁU ZKP W 1900 roku kupił on rusczégö ódżera miona Hans. Zaczął z nim trenować. Wilhelm nauczil Hansa walec kópëta tak, że móg przez to odpowiadać na wszelejaczé lëdzczé pętania. Mądri Hans potrafił podobno rozwiązëwac prosté matematicz-né zadania czë wskôzac aktualną data. Sprawą zainteresowa sa prasa - Hans ë jego pón stelë sa znóny. W 1904 roku komisjo złożono z wszelejaczich fachowców (m.jin psychologa, tirasta, óficérë kawalerie, direchtora cyrku) ni mógla dokôzac, że nen kóń pö prôwdze nie rozmieje tego, co robi. Dopierze trzë lata późni psycholog Oskar Pfungst przeprowadzyl próbë, co pókôzalë, że Hans to je zwëczajny kóń, że nie potrafi po prôwdze rechówac ëtd. Ökôzalo sa, że Wilhelm nauczil konia reagować na zachowania lëdzy, jaczi bëlë krótko niego. Pódobnëch historëji mógbë szëkac ë podawać wiele. Tak jak w nëch, wiedno gwësno dô sa wëja-snic, jak kóń sa nauczil swójich óso-blëwëch „chitrëch" zwëków. Rów-nak, jak sa ju rzekło, kóżdi je jinszi, ë jak póznóta konie blëżi, doznóta sa, że swoja mądrość mają. Jak rzek czëdes jeden znóny ridownik: „glupé könie mają blós głupi lëdze". Sprawdzta le sami. MATEUSZ BULLMANN ■ 4 marca 2018 r. - w Gdańsku-Starych Szkotach w parafii pw. św. Ignacego Loyoii została odprawiona uroczysta Msza św. w intencji beatyfikacji Sługi Bożego biskupa Konstantyna Dominika. Następnie w domu parafialnym wysłuchano prelekcji nt. rodzinnych korzeni tego wielce zasłużonego dla Pomorza kapłana. 19 marca 2018 r. - w Gdańsku świętowano Dzień Jedności Kaszubów (święto obchodzone od 2004 r. na pamiątkę pierwszej pisemnej wzmianki o Kaszubach, która została zamieszczona w bulli papieża Grzegorza IX z 19 marca 1238 r.). W uroczystości, zorganizowanej pn. Dzień Kaszubski w Gdańsku, wzięli udział przedstawiciele władz samorządowych: prezydent miasta Gdańska Paweł Adamowicz i marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk, delegacje gdańskiego i zaprzyjaźnionych oddziałów ZKP oraz uczniowie gdańskich szkół podstawowych. W południe reprezentanci władz oraz gdańskiego oddziału Zrzeszenia złożyli kwiaty przed pomnikiem Świętopełka II Wielkiego, a orkiestra Morskiego Oddziału Straży Granicznej odegrała hymn kaszubski. Następnie uroczyście przemaszerowano na Długi Targ, gdzie złożono kwiaty pod tablicą poświęconą patronowi roku 2018 w ZKP, Franciszkowi Kręckiemu, a później udano się do Ratusza Głównego Miasta, w którym odbyła się kolejna część uroczystości. ADRIAN WATKOWSKI POMERANIA 47 Z POŁUDNIA WIOSNA NA MURAWIE Ludek piłkarski (słowo „kibic" coraz bardziej mi się źle kojarzy) wstrząsany był tej wiosny dramatycznymi wydarzeniami. Trójmiejskie derby dostarczyły miłośnikom futbolu solidną dawkę mocnych wrażeń. Arka nie obroniła pucharu, za to armia jej fanów niechlubnie popisała się na Stadionie Narodowym. Temperaturę podgrzewał niepewny los Lechii prawie do końca rozgrywek ligowych. Tymczasem w cieniu wielkich batalii Arki i Lechii toczyły się nie mniej emocjonujące zmagania na niższym szczeblu, z udziałem dwóch drużyn pomorskich - Chojniczanki i Drutex Bytovii. Szczególnie lokalni patrioci z zapartym tchem śledzili zmienny bieg wypadków. Chojniczanka to klub z tradycjami; do swej nazwy dopisała rok założenia - 1930. Przed wojną rozgrywała mecze z pomorskimi partnerami, ale także z jedenastką z bliskiego Człuchowa, który wtedy był po niemieckiej stronie granicy. Ze swoich wczesnych lat, krótko po wojnie, pamiętam m.in. spotkanie z czeską drużyną z Ostrawy; pierwszy mecz bądź co bądź „międzynarodowy", wielkie wydarzenie w miasteczku. Później wieloletnie zmagania z renomowanymi zespołami w regionie, z Brdą Bydgoszcz, Pomorzaninem Toruń, GKS-em i Olimpią Grudziądz, Bałtykiem Gdynia. W konfrontacji na tym poziomie Chojniczanka nie wypadała źle, ale że piłka jest okrągła, to zwycięstwa i klęski zdarzały się na przemian. Wróciwszy z kolejnego meczu, relacjonowałem domownikom jego przebieg. To Chojniczanka przegrała z kretesem - podsumował ktoś z dorosłych. Nie, z GKS-em! - sprostowałem. Oczywiście ligowe drużyny były poza zasięgiem, gdyż sport był w stu procentach amatorski, drużynę tworzyli wychowankowie klubu. Ale niejeden zdolny piłkarz Chojniczanki awansował do I i II ligi, w kronikach odnotowana jest cała plejada, niektórzy trafiali nawet do kadry narodowej. Czasem prowincjonalnej drużynie udawało się przebić na krajowe stadiony, np. w rozgrywkach pucharowych. Jeszcze dziś starsi panowie dyskutują o meczach z czołowymi w latach 70. drużynami - Widzewem, Pogonią czy GKS Katowice. Ale to historia, a współcześnie? Raz i drugi Chojniczanka awansowała do rozgrywek w lidze ogólnopolskiej, lecz na krótko. Dopiero niedawno zaczęła się wspinać na kolejne stopnie i od trzech lat utrzymuje się w I lidze, na zapleczu ekstraklasy. W 2016 r. została mistrzem jesieni i wiosną zeszłego roku „o włos" przegrała rywalizację z Górnikiem Zabrze o awans do ekstraklasy. W rozgrywkach 2017/18 sytuacja się powtórzyła: znów świetnie grająca jesienią Chojniczanka przez zimę zajmowała pierwszą lokatę w tabeli. Gorzej wiosną, gra toczy się ze zmiennym szczęściem, ale „Chojna" (jak mówią pieszczotliwie fani klubu) się nie poddaje. Gdy piszę ten felieton, do końca rozgrywek pozostały trzy kolejki, i nie wiadomo, jaki będzie finał. Czy uda się wskoczyć na najwyższy szczebel, czy znów się noga powinie? Gdy ten numer „Pomeranii" dotrze do Czytelników, wszystko będzie już jasne. Ostatni mecz w tej rundzie Chojniczanka rozegra na własnym boisku z Drutex Bytovią. Kaszubskie derby jak zwykle przyprawiają obserwatorów o dreszcz emocji. Bytovia, której początki sięgają 1946 r. (istniała pod różnymi nazwami), od roku 2013 występuje pod szyldem swego głównego sponsora, Drutexu. Ma na koncie sukcesy w rozgrywkach o Puchar Polski w latach 2016/17 i 2017/18, w których walczyła jak równy z równym z czołowymi zespołami ekstraklasy. Gorzej wiodło się drużynie w rozgrywkach I ligi, kilkakrotnie ocierała się o miejsca zagrożone spadkiem, i to właśnie było powodem niepokojów. Na koniec jednak Bytovia zapewniła sobie bezpieczne miejsce w ekskluzywnym pierwszoligowym towarzystwie. Kto zwycięży w bezpośrednim pojedynku sąsiadów? Niezapomniany drëch Janusz Kowalski jeszcze niedawno dokumentował na łamach naszej „Pomeranii" wzloty i upadki „kaszubskich" drużyn piłkarskich, zestawiał tabele, stawiał prognozy, kreślił zmyślne sinusoidy... Chojniczanka rozbudziła nadzieje miłośników futbolu i w ogóle mieszkańców Chojnic na awans, co byłoby wspaniałą promocją miasta. Nic dziwnego, że najwierniejsi kibice zastygli w oczekiwaniu, a miasto przygotowuje się, m.in. inwestując w modernizację stadionu. Ale może jeszcze nie czas, nie w tym roku... Jeden z moich przyjaciół ma oryginalny pogląd, że najwyższa klasa piłkarska powinna być zarezerwowana dla klubów z dużych miast. Nie sposób się z tym zgodzić, ale fakt, że małym trudniej. Na pociechę Chojnice mają piłkarzy z najwyższej półki w innej kategorii, w futsalu, czyli piłce nożnej halowej. Tocząca od dłuższego czasu boje w Ekstraklasie futsalu chojnicka drużyna Red Devils (czerwone diabły) po rocznej przerwie w kwietniu tego roku powróciła na należne miejsce wśród najlepszej krajowej dwunastki. KAZIMIERZ OSTROWSKI Chojniczanka rozbudziła nadzieje miłośników futbolu i w ogóle mieszkańców Chojnic na awans, co byłoby wspaniałą promocją miasta. 48 POMERANIA ZPÔŁNIA Balowi człowieczk (słowö „kibic" corôz czascy mie sa lëchö parłaczi) pódskacywóny béł öbczas latoségô zymku tragednyma zdarzënkama. Trójgardowé derbë przëniosłë lubötnikóm balë gromistą möc doznaniów. Arka nie obroniła pucharu, a rzmë jej i fanów sromótno pökôzałë sa na Nôrodnym Sztadionie. Wseczëca pód-skacywôł niegwësny kawel Lechii wnetka do kuńca li-göwëch miónków. Timczasa na ustronie wiôldżich biôt-ków Arczi z Lechią szłë ju mni gôrącé miónczi na niższim szczeblu, gdze na mödżi szłë dwa pömörsczé karna - Chöniczónka i Drutex Bëtoviô. Jejich zmieniw-né jak wiater przëtrôfczi jak w zôwzacym öbzérelë óso-blëwie môlowi patriocë. Chöniczónka je to klub z tradicjama; do swöji pözwë öni dopiselë rok założeniô - 1930. Przed wôjną rozgri-welë mecze z pömörsczima partnérama, a nawetka z je-denôstką z blësczégö Człëchöwa, jaczi tej miôł bëté pö niemiecczi starnie. }ô so wdarza, ze swöjich młodëch lat, krótko pö wojnie, m.jin. zćńdzenić z czesczim karna z Östrawë; béł to kóżdą razą pierszi „midzënórodny" mecz, wiôlgô rozegracjô w môłim gardzę. Późni przez wiele lat bëłë miónczi z uznónyma karnama w óbćńdze, z Brdą Bëdgószcz, Pomorzanina Toruń, GKS-a i Olimpią Grëdządz, Bôłta Gdiniô. W przërównanim do nich Chó-niczónka nie wëpôdała lëchó, ale temu, że bala je okrągło, tej na zmiana Chóniczónka rôz dobiwała a rôz tracëła. Jednégó razu, jak jô béł nazôd z meczu, tej jô jem ópówiôdôł mój im, jak bëło. To Chojniczanka przegrała z kretesem - pódrachówół chtos z dozdrzeniałëch. Nie, z GKS-em! - jo jem poprawił. To je wiedzec, że ligowe karna bëłë buten sygu, bo spört nen béł w całoscë amatorsczi, a karno twörzëlë wechówańcowie klubu. Le niejeden sposobny balôrz awansowôł do I a II lidżi, w kronikach ôdnotérowónô je całô plejada, niechtërny dostelë sa nawetka do nôrodny kadrë. Tej-sej karnu udówało sa przebić na krajewé szta-dionë, np. w pucharowëch rozgriwkach. Jesz dzysó star-szi chłopi rozprówiają o meczach z przédnyma w 70. latach karnama - Widzewa, Pogonią abó GKS Katowice. Le to je historio, a co dzysdnia? Rôz i dwa Chóniczónka dosta sa do granió w óglo-wöpölsczi lidze, le na krótko. Dopierze niedôwno poszła w góra i ód trzech lat wcyg trzimó sa w I lidze, slôdë ekstraklasë. W 2016 r. ósta méstra jeseni i łoni na zymku przerznała z Górnika Zabrze ó awans do ekstraklasë. W rozgriwkach 2017/18 bëło szlachöwno; zôs Chóniczónka ób jesćń bëlno zagrała, ób zëma zajimała pierszi plac w tôbelë. Górzi je na zymku, jigra jidze rozmajice, ale „Chojna" (jak gôdają pieszczëwie lubôtnicë klubu) nie póddôwó sa. Tero czej pisza nen felieton, do kuńca rozgriwków óstałë trzë ruńde i nie je wiedzec, jaczi mdze jejich finał. Udo sa wskóknąc na nôwëższi stąpień czë zós pudze krzëwó? Czedë nen numer „Pomeranii" badze ju kol czetińców, wszëtkó badze wiedzec. Slédny mecz w ti rundze Chóniczónka zagró na swójim bójiszczu z Drutex Bëtovią. Kaszëbsczé derbë jak wiedno dadzą öbzérnikóm skópicą pódskacënków. Bëtoviô, jaczi póczątk sygó 1946 r. (miała w historii rozmajité pózwë), ód 2013 r. fąksnérëje z zéwiszcza swójégó przédnégó dobrzińce, Drutexu. Mó za sobą do-bëca w rozgriwkach ó Puchar Pólsczi w latach 2016/17 i 2017/18, w jaczich biótkówa na jedny stopie z przéd-nyma karnama ekstraklasë. Górzi szło ji w jigrach I lidżi, gdze czile razy schódała do placów, co bëłë zagrożone spodka, i to prawie bëło przëczëną strachu. Kunc kuń-ców Bëtoviô zagwësniła so zycher mól w widzałim pier-szoligówim towarzëstwie. Chto dobadze w bezpóstrzéd-ny biótce sąsadów? Niezabóczony drëch Janusz Kówalsczi jesz niedówno pókazywół na kartach naji „Pomeranii" zwënédżi i upódczi „kaszëbsczich" balo-wëch karnów, zestówiół tôbele, przepówiódół, céchówôł ekstra sinusoidë... Chóniczónka mó rozniecone nódzeje łubótników balë i w całoscë mieszkańców Chóniców na awans, co bë bëło ósoblëwą promocją gardu. Na to jak w zaklacym żdają nóbarżi zówzati kibice, a gard szëkuje modernizacja sztadionu. Le może jesz nie je na to czas, może nić latoś... Jeden z mójich drëchów mó apartny pózdrzatk na to. Gódó, że nôwëższô balowo klasa bë muszała bëc zagwësnionó le dló klubów z wióldżich gardów. Drago z tim sa nie zgödzëc, prówda je, że mółim jidze cażi. Na pócecha Chónice mają balórzów z nówëższi pólëcë w jiny kategorie, w futsalu, to je halowi balë. Chó-nicczé karno Red Devils (czerwóné diôbłë), jaczé ód dłëgszégó czasu biótkuje w Ekstraklasę futsalu, pó roczny pauzę, we łżëkwiace przeszło nazód na przënôleżny jima mól westrzód nólepszi krajewi dwanóstczi. KAZMIÉRZ ÖSTROWSCZI, TŁOMACZËŁA ANA CUPA-DZEMIŃSKÓ CZERWIŃC 2018 / POMERANIA / 49 Metodyści pojawili się na powojennych Mazurach dość szybko i licznie, wykorzystując nie tylko wahanie władz Kościoła Ewangelicko--Augsburskiego w Warszawie, ale i wsparcie państwa dla różnych instytucji i inicjatyw mających na celu „budzenie polskiej świadomości narodowej" w mieszkańcach dawnych Prus Wschodnich. Kościół Metodystyczny przetrwał wojnę w niezłym stanie organizacyjnym, a w „nowej" Polsce szybko uregulował swą sytuację prawną. Trzeba zauważyć, że ani polscy metodyści, ani luteranie nie byli spadkobiercami dominującego przed wojną na Mazurach Kościoła Ewangelicko--Unijnego. Jedną z konsekwencji klęski Niemiec stał się rozpad tego Kościoła. Jego dotychczasowi wierni pozostali na terenie polskiego już Okręgu Mazurskiego bez duchowej opieki. W połowie lipca 1945 r. mazurscy działacze powołali w Olsztynie Radę Kościoła Ewangelickiego, na której czele stanął Jan Sczech. Wkrótce została ona uznana przez Jakuba Prawina, pełnomocnika Rządu, za reprezentanta interesów byłego Kościoła Ewan-gelicko-Unijnego. Prawin, nadając olsztyńskiej Radzie szerokie uprawnienia, powierzając jej kościelny majątek i przekazując wsparcie finansowe, oczekiwał, że przystąpi ona do organizacji życie religijnego w Okręgu Mazurskim i w „jak najkrótszym czasie" nawiąże łączność z bratnimi Kościołami ewangelickimi w Polsce. Grzegorz Jasiński zauważy, że Prawin traktował Radę jako forpocztę Kościoła Ewange- licko-Augsburskiego, przyznając jej szerokie uprawnienia przejściowo, „do czasu połączenia się z Polskim Kościołem Ewangelicko-Augsburskim". Do władz Kościołów Ewangelicko--Augsburskiego i Metodystycznego w Warszawie wysłano prośby o przysłanie na konferencję do Olsztyna przedstawicieli celem „omówienia spraw religijno-kościelnych na Mazurach". W wyznaczonym terminie na spotkanie z olsztyńską Radą stawiła się jedynie delegacja metodystów z Konstantym Najderem, superintendentem Kościoła na czele. Jak wspomina uczestnik spotkania Edward Małłek (Gdzie jest moja ojczyzna? Wspomnienia), Najder miał na nim oświadczyć, że „dla tak ważnej sprawy", jaką jest niesienie posługi mazurskim braciom, jego Kościół „stoi do dyspozycji". Strony uzgodniły, że metodyści przejmą opiekę nad ludnością wyznania ewan-gelickiego-luterskiego „na czas potrzeby", podstawą nauki religii będzie katechizm Marcina Lutra, liturgia stosowana będzie wg tradycji Kościoła Ewangelicko-Unijnego, a meto-dystyczni duchowni nosić będą stroje takie, jak pastorzy ewangelicko-unijni. Rada miała przyjąć do wiadomości, że „podopieczni luteranie z biegiem czasu mogą stać się prawdziwymi metodystami". Dodajmy w tym miejscu, że członkowie Rady już wcześniej podkreślali, że ich celem jest opieka nad ewangelikami „polskiego pochodzenia i polskiej mowy", pozbawiając miejscowych ewangelików niemieckich szans na duchowe wsparcie. Kościół Ewangelicko-Augsburski jako jedyny z polskich kościołów lute-rańskich przetrwał okupację. Straty, jakie jednak poniósł w latach wojny, przede wszystkim kadrowe, były wielkie, potrzeby posługi na ziemiach włączonych do Polski ogromne i znacznie przerastające jego możliwości. Już wprawdzie wiosną 1945 r. władze Kościoła mianowały ks. Ewalda Lodwi-cha-Ledwę „pełnomocnikiem Konsy-storza na powiat działdowski i Okręg Mazurski", jednak dotarł on tylko do Działdowa. Trzeba zauważyć, że i Kon-systorz, nie przydzielając mu ani środka lokomocji, ani pieniędzy, nie próbował ułatwić mu zadania. Nie powiodła się próba wysłania w krótkim czasie kolejnych duchownych na Mazury. Zresztą sam biskup Jan Szeruda, zwierzchnik Kościoła w Polsce, nie był entuzjastą tej idei, uważając, że nie może ich „na niepewny los wysyłać. Najpierw więc zabezpieczenie bytu i warunków komunikacyjnych". Jan Sczech i Edward Małłek, którzy odwiedzili biskupa w Warszawie, prosząc o wzięcie w opiekę mazurskich ewangelików, mieli usłyszeć od niego o poważnych problemach z realizacją zadania, ale i „niechrześcijańskie" słowa: „zresztą to są Niemcy". Małłek nigdy tego Szerudze nie zapomniał. We wrześniu 1945 r. z fikcyjnej funkcji pełnomocnika Konsystorza zrezygnował ks. Lodwich, pod koniec 1945 r. zaczęli przybywać na teren Okręgu Mazurskiego luterańscy duchowni, którzy podejmą trudną posłu- 50 / POMERANIA /CZERWIEC2018 ZROZUMIEĆ MAZURY gę wśród opuszczonego ludu. Przełomem będzie pojawienie się w Olsztynie w styczniu 1946 r. ks. Edmunda Frisz-kego (1902-1958), wybitnej postaci Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, który w niemieckich obozach spędził całą wojnę. To on, niestrudzony organizator i dobry kaznodzieja, stanie najpierw na czele olsztyńskiej parafii, a w kwietniu - nowo powstałej Diecezji Mazurskiej (zatwierdzonej w 1948). W połowie 1946 r. luteranie będą tu mieć ok. 80 tys. wiernych, 53 parafie, 12 filiałów, obsługiwanych zaledwie przez ośmiu księży i jednego diakona, W czerwcu 1946 r. przedstawiciele obu Kościołów podpisali porozumienie. Strony zobowiązały się do nie-otwierania swojej placówki duszpasterskiej w tych miejscowościach, gdzie istnieje placówka drugiego Kościoła, chyba że po wcześniejszym uzgodnieniu „zasad współpracy". Metodyści, którzy mieli zgodnie z ustaleniami prowadzić nieskrępowaną działalność w pow. ostródzkim oraz „mazurskich" powiatach ówczesnego woj. białostockiego (Ełk, Olecko i Gołdap), wykorzystując przede wszystkim kadrową słabość luteran, nadal jednak tworzyli swoje placówki także poza uzgodnionym obszarem. Konflikt narastał w szybkim tempie, najgłośniejszym jego przejawem była konwersja w 1951 r w Olsztynku całej parafii lu-terańskiej do metodystów. W tym czasie Kościół Metodystyczny będzie miał w regionie 17 parafii (a w każdej duchownego!), 21 filiałów i ok. 7500 wiernych. Nasilenie konfliktu zbiegło się ze zmianą polityki władz wobec ludności autochtonicznej. Prowadzona właściwie od zakończenia działań wojennych akcja repolonizacyjna Mazurów nie przynosiła oczekiwanych sukcesów. Większość autochtonów nie tylko nie ukrywała proniemieckości, wielu - co zabolało rządzących - bojkotowało kolektywizację. Poszukując rozwiązania „problemu", władze dość łatwo znalazły winnych porażek. Padło na działające tu Kościoły, które nie otaczając Mazurów „należytą opieką duchowną", miały ponosić odpowiedzialność za braki sukcesów polonizacyjnych. Jesienią 1951 r. zdecydowano się rozpocząć akcję nazwaną „mazurską". Jej oficjalnym celem miało być unormowanie stosunków wyznaniowych w regionie, ukrytym zaś - osłabienie pozycji metodystów, do wyeliminowania ich z Mazur włącznie. Ceną, jaką za pozbycie się konkurentów mieliby zapłacić luteranie, miało być z jednej strony wzięcie odpowiedzialności za poloni-zację Mazurów, z drugiej posłuszne podporządkowanie się ich Kościoła państwu. Stefan Kiryłowicz, naczelnik Wydziału Wyznań Nierzym-skokatolickich w Urzędzie ds. Wyznań, osobiście określił zadania: „zwiększyć obsadę księży ew.-augsb. na Mazurach", zlikwidować tendencje konkurencyjne w kościołach metodystycznym i ew.-augsb., zwiększyć wydawnictwa ewang. literatury religijnej i rzucić ją na teren mazurski, (...) rozważyć zagadnienie używania języka niemieckiego na nabożeństwach". „Akcja mazurska" rozpoczęła się 1 czerwca 1952 r. Władze zdecydowały się poprowadzić ją nie tylko z pominięciem konsystorza, ale i ks. Friszkego, zwierzchnika ewangelickiej Diecezji Mazurskiej. Najważniejsze role odegrali księża Zygmunt Michelis i Robert Fiszkala, którzy otrzymali początkowo od Urzędu poważne wsparcie, także finansowe. Dla luteran ważniejsze od poprawy religijnej sytuacji Mazurów było ograniczanie działalności Kościoła Metodystycznego... W końcu władze sięgnęły po środki administracyjne. W 1954 r„ na podstawie dekretu o obsadzaniu stanowisk kościelnych, polecono wyjechać z Mazur co czwartemu duchownemu metodystycznemu. Zwycięzców w tym boju między Kościołami nie było. Już w tym samym 1954 r. władze zdecydowały się zastosować ten sam dekret wobec duchownych lute-rańskich. Trwająca jeszcze kilka lat akcja przyniosła wzmocnienie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego na Mazurach, który rozbudował swą sieć parafialną, umocnił stan posiadania i zwiększył Kościół w Dąbrównie to najpiękniejsza ze świątyń metodystów na Mazurach. Fot. Waldemar Mierzwa liczbę duchownych. Metodyści ponieśli poważne straty, ale - choć liczba wiernych spadła o połowę (przede wszystkim z powodu wyjazdów do Niemiec), część parafii nie miała obsady, w kilku utracono świątynie - pozostali na Mazurach do dzisiaj. Zwycięstwo luteran, niemożliwe bez pomocy rządzących, okazało się pyrrusowe, jego ceną zaś stało się „chodzenie na komunistycznej smyczy". Kazimierz Urban (Luteranie i metodyści na Mazurach 1945-1957) dostrzegł ówczesny dramat mazurskiej ludności, której władze w sposób administracyjny próbowały wskazywać „właściwy" i „niedobry" Kościół. Instrumentalne traktowanie obu Kościołów przez rządzących osłabiało ich autorytet wśród wiernych, walka zaś z językiem niemieckim w liturgii i śpiewie prowadziła Mazurów wprost do niemieckości. Kiedy po październiku 1956 r. nadarzyła się pierwsza okazja, tysiące dawnych wschodniopru-skich luteran wyjechało do Niemiec. Edward Małłek uważa, że tym, którzy zostali, obojętne było, do którego z Kościołów należą, żaden nie był przecież ich „pierwotnym Kościołem Ewangelicko-Unijnym". Dziwi się też, że katolicy nie kanonizowali dotąd ks. Michelisa. Warmiński biskup Stanisław Hozjusz (1504-1579), zaciekły przeciwnik Reformacji, już w XVI w. zauważył przecież, że „wojna między heretykami jest pokojem dla Kościoła [katolickiego]". Trudno uwierzyć, aby luterańscy i metodystyczni duchowni o tym nie wiedzieli. WALDEMAR MIERZWA CZERWIŃC 2018 / POMERANIA / 51 Z KOCIEWIA GDY ROZKOŚCIERZA SIĘ KOCIEWIE Gdy rozkościerza się dobro, to tylko się cieszyć należy. Znane mi z południowego Pomorza słowo od razu kojarzy się z Kościerzyną. Zaraz sprawdzam w słowniku gwarowym... I jest: kościerzyć się - krzewić się, rozrastać. Podano, że kasz., muszę dodać, że w naszej sta-rokociewskiej też było... I co nam zostało z tych lat, gdy w maju były Dni Oświaty, Książki i Prasy. Kto jeszcze uważa, że bogaty dom to dom pełen książek. Oczywiście czytanych, prawie czule dotykanych. Odstawione w pojemnikach, przecenione, niechciane - bardzo zasmucają. Książki są schronieniem dla elit - zasłyszane zdanie uparcie powtarzam i to mnie krzepi. Podobnie jak to, że kto czyta książki (też poważ- - ne czasopisma) żyje wielokrotnie... Dzięki nim wchodzimy w rozległy, niezgłębiony, często magiczny świat słów. Słowa właśnie są wyrazem kultury, jej nośnikiem, ostoją. Wiem, że bogowie potrzebują modłów - napisał poeta, przy którym warto się zatrzymać. Zatrzymaliśmy się odświętnie w nowej bibliotece w Świeciu nad Wisłą. Roman Landowski tu się urodził i spędził dzieciństwo, potem był Tczew, Czarna Woda, czyli przemierzył Kociewie i je swoimi tekstami połączył. Pięknie, albumowo wydana książka Poezja. 462 utwory zebrane ukazała się w 2017 r. Poetyckie fotografie załączył Lech J. Zdrojewski. I mamy pejzaże serdeczne, impresje niespokojne, a nawet jest muzyka na wierzby i płowiejące niwy. Z ptasich rozmów wiersze recytowała Karolinka w kociewskim stroju i jej brat. Młodzież ze Szkół Katolickich im. ks. dra Bernarda Sychty ożywiła wybrane teksty. Dobrym tłem była pieczołowicie przygotowana wystawa książek Landowskiego, który był też bibliotekarzem. Dzień Bibliotek, Noc Bibliotek - ludzie kultury robią, co mogą, by czytelnicy przychodzili jak do skarbnicy słów. Roman Landowski - człowiek niezwykły, bogaty duchem. Nie tylko pierwszy i długoletni naczelny redaktor „Kociewskiego Magazynu Regionalnego", ale też pisarz ze znacznym dorobkiem i regionalista dużego formatu. Miałam szczęście przez wiele lat spotykać się z nim, rozmawiać, podziwiać dokonania. Symboliczna postać kociewskiego twórcy siedząca na ławeczce w Tczewie zobowiązuje, by corocznym przeżyciem były festiwale poezji jego imienia. Syn poety, Janusz też czuwa i może być dumny z dokonań Ojca. Kto nie uczestniczył w Mszy powszechnej o pokój („Panie powstrzymaj głos ostatniego dzwonu"), nie przeżył poematu z rozmowami („Bolesne opadanie liści") - może sięgnąć po promowany w regionie tom tekstów, w których ze słowami zachwycającą całość tworzą fotografie i rysunki, muzyczne konteksty przypominają, co grało w duszy twórcy. Światły nauczyciel znajduje w „gąszczu wszystkiego" właściwą Steckę. Nawet po ciemku, a tym hardzi za widu... W „czasie bibliotek" w innym miejscu Kociewia, w Pinczynie Odbyło się spotykanie wokół świeżej książki Wandy Pelowskiej pt. Na Steckach i mamorach żywota. Już tytuł brzmi swojsko i zarazem zagadkowo dla tych, którzy nie wiedzą, że trzeba uważać, gdy łazi się po mómorach, ale właśnie tam bywa ciekawie. Uczestnicy spotkania przy ksiónżce i kuchach ożywiali minione święta oswojonej kultury, która właśnie ukryta jest w gwaryzmach. Gmina Zblewo znowu ma się czym chwalić. Trzeba to robić, nie chwaląc tylko cudzego, swoje znać i dobre przykłady upowszechniać. Działo się tak na południu, w Jeżewie, Laskowicach. Młodzież gimnazjalna realizuje projekty poznawania małej ojczyzny. Regionalistów to prawdziwie cieszy. Zwłaszcza gdy widzą owoce edukacji regionalnej wywiedzionej z bydgoskiej uczelni, wcześniej z ZKP. Zaproszenia na takie spotkania są zaszczytem. Już wspominałam żal, że z podstawy programowej znikła ścieżka edukacji regionalnej. Światły nauczyciel znajduje w'„gąszczu wszystkiego" właściwą Steckę. Nawet po ciemku, a tym bardzi za widu... MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK 52 / POMERANIA / CZERWIEC2018 LEKTURY Pod kaszubskim niebem Taki tytuł nosi najnowsza książka poetycka Krystyny Labuddy z Wejherowa. W 2014 roku wyszła jej debiutancka dwujęzyczna książka poetycka Z Chrystusem przez Wejherowskę Golgotę. Z cerpiącym Christusa przez Wejrowską Golgota. Poezja Krystyny Labuddy jest na wskroś religijna. Autorka niektórym swoim wierszom w tej książce nadała kształt modlitwy, rozmowy z Panem Bogiem. Główne motywy jej twórczości to ewangeliczne przywołania wiary, nadziei i miłości. Poetka odczuwa niemal rodzinną bliskość Pana; w lirycznej wyobraźni widzi nawet siebie tańczącą z Przedwiecznym. Niektóre inspiracje artystyczne Krystyna Labudda czerpie z religijnych pielgrzymek. Te miejsca szczególnie kojarzą się jej z biblijną obecnością Boga. Jako mieszkanka Wejherowa z serdecznością i gorliwością pisze o kalwarii wejherow-skiej i cudownym obrazie Matki Boskiej Wejherowskiej. Autorka widzi pasyjną drogę pątników niczym metaforę istnienia, pełną krzyży samotności, cierpienia, rozpaczy, którą właśnie tam można zamienić w zbawienną miłość, tak jak to uczynił sam Jezus Chrystus. W Wejherowskiej Pani dostrzega Matkę strapionych, wykluczonych, chorych na ciele i duszy. Ona od ponad trzystu lat niesie nadzieję nie tylko Kaszubom. Czeka na pielgrzymów: i tych obolałych, i szczęśliwych. Każdemu z nas poświęca swoją uwagę. Daje „le- karstwo na nędzę, ból i cierpienie". Poetka prosi Ją, by płaszczem opieki osłaniała swój lud. Niezwykle ważną postacią występującą w poezji Krystyny Labuddy jest święty Franciszek i jego świadectwo pokornego, skromnego życia. Święty, który wiernie naśladował Chrystusa, żył Ewangelią, cierpiał przez dar stygmatów jak Syn Boży. Poetka, która odwiedziła Asyż, zrozumiała, jak niewiele trzeba, by żyć według reguł Biedaczyny. Po prostu wystarczy nade wszystko kochać i być niczym dziecko, o czym mówi Ewangelia. Pisząc o swoim wnętrzu w wierszach z omawianego tomiku, autorka podkreśla przede wszystkim, by przetrwać życie w godności, nie przegrać swojego istnienia. Pogodzić się z tym, że wpisane w nie jest cierpienie i lęk, i krzyż, tak jak w życiu samego Pana. Ale poza tym, przypomina, w istnieniu jest także wiele piękna, chwil radosnych i szczęśliwych. Za to wszystko należy chwalić Pana Boga, a ponadto prosić Chrystusa, by pomógł pokonać bestię, chorobę. Poetka jest niezwykle wrażliwa na piękno przyrody, nawet do tego stopnia, że w drzewach postrzega odrębne żywe istoty. Dla niej natura to cud ustawicznie odradzający się w cyklu pór roku. Przyroda jawi się w jej wierszach niczym prezentacja wielkości samego Boga, który uczynił to wszystko dla człowieka. Istotna jest w jej widzeniu uroda ukochanych i bliskich sercu Kaszub, łącznie z sanktuariami maryjnymi w Sianowie i Swarzewie. Miastem najbliższym poetki - jak już wspomniałem - jest Wejherowo. Jego niezwykłość tworzą zarówno miejsca historyczne, z rynkiem i klasztorem franciszkanów, jak i całe obrzeże z rzeką Redą włącznie. Tutaj również autorkę urzekają pozornie drobne fragmenty natury, czas, w tym najbardziej malownicza pora roku, jaką dla niej jest zima. W celu podkreślenia wagi Małej Ojczyzny poetka tworzy niektóre swoje liryki w języku kaszubskim. Czytając wiersze z najnowszej książki Krystyny Labuddy, chce się wypowiedzieć słowa Czesława Miłosza: „poeta pamięta". Autorka pamięta zarówno o wielu anonimowych ofiarach wojny, jak i o znajomych, przyjaciołach, najbliższych. Dla niej oni wszyscy odeszli jedynie fizycznie. Zachowała ich w swojej pamięci żywych, czyniących dobro, istniejących dla miłości i chwały Boga. STANISŁAW JANKĘ Krystyna Labudda, Pod kaszubskim niebem, Wydawnictwo „MS" Wejherowo, Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej, Wejherowo 2017. %%na Ubudda Pod kaszubskim niebem CZERWINC 2018 / POMERANIA / 53 LEKTURY Dziewczyny idą w świat Od pewnego czasu pojawiają się drukiem nowej jakości książki dla kaszubskich dzieci. Są bardziej „przyjazne" aniżeli wcześniej wydawane już za sprawą wyglądu zewnętrznego. Jeśli posłuchać tego, co mówi o nich dziecko stojące przed ladą z książkami, to usłyszymy, że chwali miłą w dotyku „puszystą" okładkę oraz wyraziste, kolorowe ilustracje. Już na tym poziomie daje się odczuć, że m.in. wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego pomyślało nie tylko o doborze autorów, sposobach dystrybucji czy cenie detalicznej, ale również o wymaganiach młodych czytelników. Forma książki jako przedmiotu to właśnie ukłon w ich stronę. A co z treścią i autorami? Tutaj również widać dalekosiężny zamysł, ponieważ przez kilka ostatnich lat powstała propozycja wydawnicza z autorskimi książkami dla dzieci po kaszubsku. Opublikowano więc Balbinę Danuty Stanulewicz (przekład na kaszubski Bożeny Ugowskiej), Macka Janusza Mamelskiego, Czë mucha mô jazëk? Tomasza Fopkego, wznowiono (w jednej książce) dwa zbiorki Stanisława Jankego Żużónka jak mrzonka oraz Krôjczi pôjczi. Bardzo ciekawy to zestaw autorów, a ich zróżnicowanie wzbogaca jeszcze opublikowana w ostatnim czasie opowiastka Romana Drzeżdżona pt. Mariolka i ji przi-gôdë. Wszystkie te pozycje układają się w rodzaj forum prezentowania literatury kaszubskojęzycznej tworzonej dla młodego odbiorcy. Jest to niewątpliwie cenna inicjatywa, która pokazuje, że od czasów Jana Trepczyka, Alojzego Nagła czy Anny Łajming - twórców inicjujących kaszubską literaturę dla dzieci - nowi autorzy publikowani w XXI wieku zdołali wiele kwestii artystycznych odmienić. Roman Drzeżdżon ułożył swoją historię o Mariolce, dziewczynce w wieku przedszkolnym, która w coraz to nowych aktach zabawy zapoznaje się z najważniejszymi składnikami wy- obraźni kaszubskiej. Narrator opowiastki w rozdziałach Spotkanie, Dobrzësława, Król Warcëslôw, Smôk, Kôzë, Stolemë, Pësznô Krôjna, Gôsk i Czarownica ukazuje figury, które występują w najstarszych tekstach etnograficznych o Kaszubach. Nie tworzy jednak opowiadania popularnonaukowego, a historyjkę bajkową, humorystyczną i współczesną, w której pojawiają się specyficzne aktualizacje dawnych postaci zapisanych w folklorze. W Mariolce odnajdziemy zatem następujące persony: Jurk z rodu Ru-nicczich, Jófk z rodu Wachtarsczich, Dobrzësława Mądro z rodu Runic-czich, Warcësłow XIV, Szôkulafékönël, Zdrósłôw, Plesköta, Alolilu, Jojo, Jópi, Krama, Jakcent. Jak w typowym tekście dla dziecięcego odbiorcy imiona wymienionych postaci są znaczące. Nie są to sensy oczywiste i nie jest to zwykła zgadywanka, lecz czasami wypada młodemu czytelnikowi nieco głębiej wniknąć w znaczenia nie tylko za pomocą wiedzy etnograficznej cży historycznej, ale także dzięki wrażliwości i asocjacji. Za najlepszy przykład może tutaj posłużyć imię smoka, które nie dość, że jest długie i trudne do wymówienia, to jeszcze próby uchwycenia jego znaczenia przynoszą ze sobą głównie dźwiękonaśladowczy i skojarzeniowy żywioł gry. Ludyczność jest także widoczna w historyjce o Mariolce za sprawą grafiki Joanny Koźlarskiej. To stała ilustratorka oficyny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiej, która nasyciła swoją techniką wiele pomorskich książek. Choć w jakimś stopniu zdominowała rynek ilustratorski książki kaszubskiej, jednak nie wychodzi to na złe wydawnictwom, jeśli mowa o ich wizualnej atrakcyjności i świeżości. W Mariolce są to głównie rysunki wykonane zamaszystą kreską, kolorowe ujęcia istot realnych i fantastycznych, ukazane na tle dynamicznego drugiego planu. Ujęcia postaci przez stosowanie zakrzywionej perspektywy, zabawnej deformacji i swoistej „surowości" kreski dobrze odpowiadają dziecięcej ekspresji. Rozchwiane i pełne ruchu rysunki są jeszcze czasami zaopatrywane w kaszubskie słówka, które stają się elementem dydaktycznym, pozwalając dziecku utrwalić sobie daną formę. W wymiarze fabularnym Drzeżdżon napisał opowiastkę rozgrywającą się we współczesnym kaszubskim domu, podając wiele realistycznych szczegółów. Jednakże zasadniczym chwytem narracyjnym jest tutaj poetyka opowiadania magicznego, wedle której cały odkrywający się przed dziecięcym bohaterem świat istnieje nie w dalekich, obcych krainach, tylko we własnym domu, pośród wydawałoby się oczywistych sprzętów własnego pokoju. Wejście w przestrzeń baśni jest w opowiadaniu niemal naturalne, zapowiedziane jedynie motywem pisania przez Mariolkę książki. Potem następuje już sekwencja rozdziałów, które zawierają małe charakterystyki fantastycznych postaci, które czytelnik dobrze zna z tradycyjnych zbiorów kaszubskich legend i podań. Krośnięta, stolemy czy smok nie są tutaj groźne, jak czasami to widać w ujęciach tradycyjnych, lecz wyglądają zabawnie przedstawione w żartobliwej aurze. Młody czytelnik poznaje więc świat kaszubskiej wyobraźni w zachęcającej i przyjaznej dla siebie stylistyce. Ważniejszy jednak od „przyjemnościowej" lektury Mariolki wydaje się ostatni rozdział powiastki. Oto magiczność i baśniowość stale obecna w utworze nie musi być traktowana jak jakiś nadzwyczajnie wymyślny chwyt literacki czy ekscentryzm narracyjny. Może się natomiast okazać postawą światopoglądowo-egzysten-cjalną, możliwą do zdobycia przez każdego właściwie człowieka. Nawet nie tyle do zdobycia, co do uświadomienia sobie siły własnej wyobraźni. Narrator w ostatniej części opowiadania zachęca do tego, aby nie traktować dorosłości i realności z jednej strony, a dzieciństwa i fantastyki z drugiej strony jako bardzo odmiennych od siebie wymiarów rzeczywistości. Ta 54 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 biegunowa sytuacja przestaje mieć znaczenie, jeśli cała rodzina pozwoli sobie na wyobraźniowy oddech, kiedy wyrazi zgodę, aby elementy świata fantazji wyraźniej uczestniczyły w życiu codziennym. To właśnie wówczas rodzice i dzieci stają się czarodziejami, ludźmi, którzy umieją wzbogacić swoją egzystencję czynnikami może i nieracjonalnymi, ale za to takimi, które wzmacniają emocjonalne więzi oraz stwarzają większą przestrzeń wolności. Podobna do Mariolki dziewczynka wyłania się z dwóch książeczek Aleksandry i Dariusza Majkowskich wydanych przez ich prywatną oficynę w 2016 i 2017 r. Podobieństwo polega na zbliżonej pasji odkrywania świata i dziecięcej dociekliwości. Poza tym jest to dziewczynka w podobnym wieku, przeżywająca swoje pierwsze, jakże ważne lata psychorozwoju w nowych sytuacjach życiowych. Pierwsze wydawnictwo Majkowskich pt. Werónka w przedszkolu ukazuje ważną dla dziecka chwilę opuszczenia domu rodzinnego i wejścia w świat nowej wspólnoty. Za sprawą tego aktu horyzont doświadczeń i wiedzy dziewczynki wydatnie się poszerza. Przejście z bezpiecznej przestrzeni domu rodzinnego do obcego miejsca z nowymi dziećmi i dorosłymi, a tym samym odmiennymi sytuacjami i wyzwaniami, nie jest dla bohaterki czymś przykrym, lecz dokonuje się spokojnie, z pedagogicznym wyczuciem otoczenia i z troskliwą opieką rodziców. Dziewczynka powoli wsiąka w relacje rówieśnicze i układ podopieczna -nauczycielka przedszkola. W drugiej książeczce Majkowskich pt. Werónka nad morza dziecięca bohaterka przechodzi kolejny etap psychorozwoju i socjalizacji. Tym razem staje przed wyzwaniem spędzenia wakacji poza własnym domem, w nowych miejscach, w których napotyka na nieznane jej wcześniej sytuacje i ludzi. Jej rezolutność i otwartość, a także stała opieka dorosłych sprawiają, że Werónka odczuwa wakacyjny czas jako świetną przygodę i zabawę. Uczestni- czy zresztą w specyficznej edukacyjnej grze, która tak została skonstruowana, aby dziewczynka mogła podczas wakacji poznać kilka kaszubskich miejscowości i wiążące się z nimi historie. W książeczkach Majkowskich opowieść o Werónce jest skupiona na przedstawieniu ważnych dla młodego człowieka wydarzeń: pójście do przedszkola, pojawienie się nowego dziecka w rodzinie, wakacyjny wyjazd, pierwsze odkrycia historii Kaszub. Narracja jest niespieszna, akcentuje się nie tyle świat wewnętrzny dziecka, co wymiar behawioralny i społeczny. Ważne jest tutaj zauważenie dziecięcego postępowania, lęków i nadziei, które oddziałują przecież na późniejszą postawę wobec ludzi i nastawienie wobec całego świata. Dziewczynka nie zostaje przedstawiona za pomocą idealizacji, lecz empatycznego realizmu. Dzięki temu nie wygląda jak postać papierowa, lecz jak rzeczywista osoba. Także w przypadku broszurek Majkowskich warto zwrócić uwagę na ilustracje. Choć jak prace Koźlar-skiej również odnoszą się do wydarzeń narracyjnych, ich technika wykonania oraz rola znaczeniowa są odmienne. W wymiarze sposobu wykonania jest to prostsza kreska, bardziej schematyczna w zarysowaniu ilustrowanej informacji. Aleksandra Majkowska nie szuka nadzwyczajnej ekspresji w kolorze i nie wprowadza efektów niezwykłości, za to dba o czytelność sytuacji i swoistą typowość sceny. Nie znaczy to, że jej rysunek jest wyłącznie realistyczny. Można zauważyć u niej pewne nawiązanie do dziecięcego rysowania konturów i wypełniania ich opozycyjnymi lub kontrastowymi kolorami. Ważne jest tutaj również to, że ilustracje do Werónki akcentują typowość, namacalność i pewną oczywistość świata. Stają się tym samym elementem procesu edukacyjnego, także poprzez obraz utrwalając językowe opisanie świata. Niedużych rozmiarów książki Romana Drzeżdżona oraz Aleksandry i Dariusza Majkowskich twórczo przedstawiają w języku kaszubskim okres dzieciństwa. Tradycyjne motywy kaszubskiej tożsamości podane są nieofensywnie i nienachalnie, z żartem i uśmiechem, bez nadmiernej dydaktyki czy moralizowania. Bardzo ważne jest w tych ujęciach przedstawienie dzieci nie tylko w ujęciach sielskich i „ulizanych", lecz także od strony wyzwań wychowawczych i trudów codziennej opieki. Dziewczynki z przywoływanych opowiadań nie są wyłącznie grzeczne i posłuszne, one również wypracowują w sobie poczucie „ja", stąd się nudzą, smucą, poszukują ekscytacji czy zabawy. Pokazanie przez kaszubskich autorów różnorodności zachowań dziecięcych to nie tyle brutalizowanie, co urealnianie literatury dziecięcej, sprawianie, że staje się bliższa współczesności. Te dzieci nie wypasają gęsi, lecz oglądają telewizję, nie doświadczają ubóstwa, lecz raczej nadmiar sprawia im kłopot. Dzieciństwo nie jest zatem wyłącznie mitem szczęścia czy przeszłości, ale także dzisiejszą przestrzenią kulturową, w której zarówno dzieci jak dorośli dokonują ważnych wyborów. Warto, aby takie podejście do literatury pojawiało się jak najczęściej. Kaszubskim dzieciom się to jak najbardziej należy. Dorosłym zresztą też. DANIEL KALINOWSKI Roman Drzéżdżón, Mariolka i ji przigödë, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Gdańsk 2017. Aleksandra Majkôwskô i Dariusz Majkôwsczi, Werónka w przedszkolu, Majkowsczi - Dariusz Majkowski, Nadole 2016. Aleksandra Majkôwskô i Dariusz Majkowsczi, Werónka nad morza, Majkowsczi - Dariusz Majkowski, Nadole 2017. * * < * i CZERWIŃC 2018 / POMERANIA / 55 Listy do przyjaciela Kaszubów W wyniku pracy badawczej dr hab. Adeli Kuik-Kalinowskiej z Akademii Pomorskiej w Słupsku otrzymaliśmy książkę, która znakomicie poszerza wiedzę o literaturze kaszubskiej, zwłaszcza o jej twórcach. A to dzięki ich autoprezentacji, opiniom, refleksjom na temat otaczającej rzeczywistości zawartym w korespondencji do Ferdinanda Neureitera, zamieszkałego w Salzburgu miłośnika Kaszub, pasjonata i znawcy kaszubskiego piśmiennictwa. Listy literatów i działaczy, poprzedzone obszernym wstępem analitycznym i opracowane, stanowią zawartość okazałego tomu pt. Z Kaszub do Austrii. Autorka opracowania napisała we wstępie: „W niniejszej pracy chciałabym odpowiedzieć na zasadnicze pytanie, które pojawiło się w korespondencji środowiska kaszubskiego adresowanej do Neureitera: Skęd u Pana - Austryjaka -takie zainteresowanie literaturę i pisarzami kaszubskimi Nazwisko Ferdinanda Neureitera (1928-2008) nie jest obce nikomu, kto miał styczność z literaturą kaszubską. Urodzony w Wiedniu w rodzinie profesora medycyny sądowej, po przerwaniu studiów lingwistycznych prowadzący rodzinną firmę handlową, w latach 50. ub. wieku zainteresował się historią i kulturą małych narodów europejskich. Szczególnie zaciekawili go Kaszubi, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia, podobnie jak większość mieszkańców zachodniej Europy - wyznawał. Impuls dał przypadkowo przeczytany artykuł, po którym Neureiter napisał w 1959 r. do redakcji dwutygodnika „Kaszëbë" z prośbą 0 materiały o Kaszubach. Zamieszczony na łamach pisma apel do czytelników zaowocował nawiązaniem kontaktu z rodziną Zygmunta Budzisza z Warszawy, a w konsekwencji - wzajemnymi wizytami i długotrwałą przyjaźnią. W 1961 r. Neureiter po raz pierwszy przyjechał do Polski, do Warszawy i Gdańska, poznał wówczas red. Tadeusza Bolduana. Później wizytował Kaszuby wielokrotnie. Taki był początek wielkiej przygody 1 życiowej pasji austriackiego przyjaciela Polski i Kaszub. Założył i przez dziesięciolecia prowadził Oddział Towarzystwa Austriacko-Polskiego w Salzburgu, który stał się żywym ośrodkiem krzewienia kultury polskiej i kaszubskiej. Neureiter z godną podziwu łatwością opanował języki polski i kaszubski, zaczął z zapałem gromadzić wszelkie materiały pozwalające wgłębić się w kulturę Kaszub, książki, czasopisma, druki ulotne, płyty, taśmy, wydawnictwa artystyczne. Dzięki Bolduanowi, a później przede wszystkim za przyczyną lana Trep-czyka i Edmunda Kamińskiego wzbogacał swą bibliotekę oraz poznawał nowych ludzi, poetów, pisarzy, publicystów, podejmował korespondencyjne kontakty z twórcami i intelektualistami kaszubskimi. Zbiór biblioteczny, zgromadzone teksty oraz żywa więź ze współczesnymi autorami stały się podstawą badań literatury kaszubskiej, których efektem były ogłaszane w czasopismach niemieckich i austriackich artykuły popularyzatorskie i eseje. Co więcej, zaczął również przekładać wiersze kaszubskie na język niemiecki. Głównym plonem tej działalności Ferdinanda Neureitera była jednak wydana w Monachium w 1973 r. antologia literatury kaszubskiej (Kaschubische Antholo-gie), która powstała we współpracy z gronem osób ze środowiska kaszubskiego. Książka zawierała rys dziejów literatury kaszubskiej, zwięzłe biogramy twórców oraz utwory poetyckie i prozatorskie w języku oryginału i w filologicznym przekładzie niemieckim. Antologia wpisywała się w długofalowy program przybliżenia europejskim społeczeństwom kultury i literatury Kaszub i okazała się swoistą rewelacją na niemieckojęzycznym rynku wydawniczym oraz w naukowym kręgu slawistów. Kolejnym owocem wytrwałej pracy F. Neureitera była Geschichte der kaschubische Literatur. Versuch einer zu-sammenfassenden Darstellung (Historia literatury kaszubskiej. Próba zarysu) wydana w 1978 r. również w monachijskiej oficynie Ottona Sangera w słynnej serii słowianoznawczej. Autor przedstawił historyczny przekrój literatury Kaszub na tle tradycji kulturowej regionu. Wartość dzieła podnosił fakt, że było to pierwsze w Polsce i na świecie tego typu opracowanie. W polskim przekładzie Marii Bo-duszyńskiej-Borowikowej (ze wstępem T. Bolduana) książka została wydana w 1982 r. przez ZKP w Gdańsku i wywar- ła duży wpływ na społeczność kaszubską. Klarowność wykładu i przystępny język sprawiły, że książka znalazła szeroki odbiór i nakład został szybko wyczerpany. Drugie, poszerzone i zaktualizowane wydanie (niemieckie) ukazało się w 1990 r. W jednym z listów Neureiter napisał o swej działalności na rzecz kultury polskiej: Ale robię tę pracę nie z powodu odznaczeń albo wynagrodzeń finansowych (których w ogóle nie ma), lecz człowiekowi nie wystarczy gonić za chlebem. Jednakże kwestia jego motywacji do studiów literatury Kaszub schodzi w opracowaniu Adeli Kuik-Kalinowskiej na drugi plan, gdyż badacz z Salzburga przede wszystkim pytał kaszubskich autorów o ich inspiracje. Niektórzy respondenci pisali o sobie lakonicznie, inni zaś (np. Bolesław Jażdżewski) wylewnie opisywali koleje swego życia. Garść przykładów: Co mnie skłoniło do pisania po kaszubsku? Chyba potrzeba subtelnych tonów rodzimej gwary, obrazujących najdobitniej wszystko to, co najpiękniejsze, najbardziej swojskie, nasze (Bolesław Bork). Bezpośrednio do pisania po kaszubsku zachęcił mnie nie-Kaszuba Lech Będkowski, ówczesny prezes ZKP. Potem moim „ojcem duchowym" był Jan Trepczyk. Oczywiście zdązyłem poznać za życia Aleksandra Labudę i czytywałem jego „Guczów Macka", więc i jego jakiś wpływ był (Eugeniusz Gołąbek). Początkowo pisałem po polsku (...). Olśniła mnie powieść A. Majkowskiego „Żëcé i przigodë Remusa", opowiadania A. Łajming, zacząłem rozczytywać się w „Słowniku gwar kaszubskich" B. Sychty. Właśnie te pierwsze lektury kaszubskie zainspirowały mnie do pisania w tym języku (Stanisław Jankę). Pierwsze zainteresowanie się sprawami kaszubskimi nabyłem w seminarium [nauczycielskim] pod wpływem katechezy ks. dr. L. Heykego (Aleksander Labuda). Bezpośrednim bodźcem [do pisania po kaszubsku] była twórczość mojego dalekiego krewnego, wielkiego społecznika i pisarza Aleksandra Majkowskiego (Marian Majkowski). Z listów dowiadujemy się wielu biograficznych szczegółów, poznajemy przebieg literackich karier, komentarze pisarzy do własnych utworów, opisy warunków życia na Kaszubach, wyznania o tym, nad czym aktualnie pracują i jakie mają zamierzenia twórcze. Niektóre korespondencje zawierają dokładną bibliografię prac danego autora, w tym także utworów nieopubli-kowanych. Pisarze i poeci często załączają maszynopisy i rękopisy swoich nowych wierszy, dramatów, tomiki poetyckie, 56 / POMERANIA / CZERWIEC2018 0 m www.kaszubskaksiazka.pl LEKTURY a niekiedy wysyłają książki dla wzbogacenia biblioteki kaszuboznawczej. W listach bardzo dużo jest wyrazów wdzięczności za zainteresowanie się twórczością danego autora. Przebija skromność i zdziwienie, że niewielkie pisarskie dokonania budzą zaciekawienie austriackiego badacza. Nadawcy listów nie szczędzą także Neu-reiterowi słów uznania. Jestem mile zaskoczony Pana listem. Nie przypuszczałem, że tyle zamieszania uczynię swoim pisemkiem (Witold Bobrowski). Na wstępie chciałbym wyrazić moją wielką satysfakcję i wdzięczność za to, że uczynił Pan przedmiotem swoich specjalnych zainteresowań nasz region kaszubski, naszą literaturę (Bolesław Bork). (...) przede wszystkim dziękuję za poświęcenie tak wiele pańskiego cennego czasu naszemu ludowi kaszubskiemu i jego twórczości artystycznej (Józef Ceynowa). Szczególne znaczenie dla adresata miały zapewne materiały informacyjne dotyczące życia i twórczości pisarzy i poetów (głównie nieżyjących), które obficie przesyłali do Salzburga Leon Roppel, J. Trepczyk, E. Kamiński, sporadycznie także inni. Ostatnią część książki stanowi aneks, zawierający faksymile listów i dokumentów trudnych do odczytania, które z tego powodu nie znalazły się w części zasadniczej, choć i one są cennym materiałem źródłowym. Kaszubska biblioteka Ferdinanda Neu-reitera z woli zbieracza po jego śmierci została przekazana do Biblioteki Uniwersytetu Kolońskiego, przechowywana jest w tamtejszym Instytucie Slawistyki. Realizację projektu badawczego „Korespondencja Ferdinanda Neureitera z Kaszubami" umożliwiło A. Kuik-Kali-nowskiej stypendium Fundacji Heinricha Hertza, w ramach którego przebywała w Kolonii w 2014/15 r. Miasto bez Kaszubów? Gdyby przewodnik Tomasza Kota pt. Spacerownik sopocki. Pięć tras po magicznych zakątkach Sopotu oceniać wyłącznie z perspektywy kaszubskiego regionalisty, można by się tylko zżymać, krytykować. Jego autor bowiem zrobił dużo, żeby nie przedstawić czytelnikom kaszubskich wątków mocno obecnych w historii, kulturze miasta z najsłynniejszym w Polsce molem. Pierwszy tego sygnał znajduje się na stronie 11, gdzie jest mowa o Karlikowie z 1873 r. jako „wsi kaszubskiej", dodajmy, że była to miejscowość nieodległa od ówczesnego Sopotu, a jej teren stanowi obecnie jedną z jego dzielnic. Pośrednio więc można to tak zrozumieć, że Sopot wtedy nie był kaszubski, ale okoliczne wioski tak, chociaż w tamtym czasie również on miał charakter wiejski. Wzmacnia to informacja ze strony 216 o „mieszkańcach kaszubskich wsi: Wysokiej, Osowy, (...) Wielkiego Kacka" którzy przywozili płody rolne na sopocki rynek na początku XX w. W tym nurcie mieści się też stwierdzenie o „pomorskich Słowianach" (nie Kaszubach, s. 236), którzy zamieszkiwali teren wokół sopockiego grodu w VIII w. n.e.). Można odnieść wrażenie, że bezpośrednie nawiązanie do Sopotu jako miejscowości chociaż w jakimś stopniu kaszubskiej, do jego kaszub- skich mieszkańców, kaszubskich wątków kulturowych, przyniosłoby miastu tylko ujmę, a o jego wyjątkowości, specyficznej tożsamości świadczy wyłącznie uzdrowiskowy charakter, zainteresowanie turystów, wczasowiczów oraz obecność w nim wielu przedstawicieli szeroko pojętej popkultury... Nawet przy interesującym opisie „jednej z najpiękniejszych sopockich willi", tzw. „domku z wieżyczką" przy ul. Goyki 1-3 (s. 216) uderza brak informacji, że budynek na tyle pobudził pisarską wyobraźnię znanego kaszubskiego twórcy, Jana Piepki, że pod wpływem jego architektury, położenia, mieszkańców, stworzył on polskojęzyczną powieść Wieża z domem (Warszawa 1974). Właściwie mający większą wiedzę Czytelnicy najłatwiej zauważą w omawianym przewodniku kaszubskie wątki poprzez wymienienie w nim nazw kilku ulic upamiętniających obok kaszubskiego gawędziarza Franciszka Goyki, między innymi najwybitniejszych kaszubskich pisarzy i działaczy, Floriana Ceynowę oraz Aleksandra Majkowskiego, chociaż w książce nie wyjaśniono, czym się zasłużyli. W przypadku Majkowskiego wręcz zdumiewa, że przy dosyć szczegółowej, skądinąd ciekawej, narracji o najsłynniejszej sopockiej ulicy Autorka opracowania zapowiada przygotowanie do druku korespondencji Neureitera do Kaszubów. KAZIMIERZ OSTROWSKI Z Kaszub do Austrii. Korespondencja literatów kaszubskich do Ferdinanda Neureitera, opracowanie i wstęp Adela Kuik-Kalinowska, Zrzeszenie Kaszub-sko-Pomorskie, Gdańsk - Stupsk, 2017. 1 mm im. Bohaterów Monte Cassino całkowicie pominięto nie tylko jego sopocką działalność sprzed I wojny światowej, ale i upamiętniającą ją tablicę umiejscowioną na tamtejszej kamienicy pod numerem 28. Należy jedynie wyrazić nadzieję, że jest to odosobniony przypadek takiego podejścia do oznak pamięci, uhonorowania przejawów kaszubskiej kultury i tradycji. Tym bardziej, że poprzez nawiązanie do sylwetki autora Życia i przygód Remusa można było też wspomnieć o staraniach, by Sopot, jako wówczas integralna część kaszubskiego powiatu z siedzibą w Wejherowie (co też przewodnik pomija) został po 1918 r. przyłączony do Polski, a gdy to się nie udało, by przebiegająca obok niego granica miała możliwie korzystny dla II Rzeczpospolitej przebieg. W ten nurt wpisuje się też pominięcie sylwetki (z wyłączeniem nazwy ulicy) Antoniego Abrahama, Kaszuby i mieszkańca Sopotu sprzed 1914 r., wręcz legendarnego bojownika o polskość Pomorza. Oczywiście na kartach omawianej książki znajdziemy także inne postacie związane z kaszubskim ruchem regionalnym bądź wybitne osoby urodzone w naszym regionie, przy żadnej z nich jednak nie przytoczono ich związków z Kaszubami. Wśród nich najbardziej, jak się wydaje, trzeba wyróżnić dr. Janusza Kowalskiego (1925-2017), „Kaszubę z wyboru". Kaszubscy regionaliści podkreśla- CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 57 LEKTURY ją jego zaangażowanie na rzecz rozwoju szeroko pojętej kaszubszczyzny, większe, bardziej wizjonerskie od wielu świadomych swej tożsamości rdzennych Kaszubów, podnoszona jest też jego konsekwencja w przekonywaniu do dokonania koniecznych usprawnień w trójmiejskim układzie komunikacyjnym, które niedawno zmaterializowały się w Pomorskiej Kolei Metropolitalnej. Pomijane są przy tym jego osiągnięcia inżynierskie, jak się okazuje niesłusznie. Tak można odebrać przypomnienie przez Tomasza Kota jego zrealizowanego w okresie PRL-u projektu zadaszenia Opery Leśnej (s. 210) i budynku Łazienek Północnych (s. 233). Dosyć! Gdyby nie kaszubskie zainteresowania regionalne, o przedstawianym przewodniku należałoby mówić w superlatywach. Jego autor niewątpliwie wykazał się przy jego opracowaniu sporą wiedzą, a jeszcze bardziej pasją i wytrwałością w dążeniu do poznania, wyjaśnienia i zaprezentowania wielu niewątpliwych sopockich ciekawostek, wartości tkwiących w kulturze, dziejach i życiu codziennym opisywanego miasta, nadających mu niepowtarzalny, specyficzny klimat. Uczynił to w przystępnej, krótkiej i interesującej formie. Okazją do ich przedstawienia są zaproponowane czytelnikom trasy spacerowe, każda mająca w sobie - wynikającą z ich nazwy - myśl przewodnią oddającą jakąś sopocką, większą osobliwość. Są to, w kolejności przedstawienia w książce: trasa sportowa - z opowieścią o ponad-stuletnim hipodromie i współczesnej Ergo Arenie, „w sercu Sopotu" - z molo i Grand Hotelem, festiwalowa - z ul. Bohaterów Monte Cassino i Operą Leśną, artystyczna - z Grodziskiem i główną arterią trójmiejską w Sopocie obecnie nazwaną Aleją Niepodległości, leśna - z często określanym jako najpiękniej w Polsce położony stadionem lekkoatletycznym i znaną pomorskim miłośnikom sportów zimowych Łysą Górą. Oczywiście wymienienie powyższych miejsc, na które natrafi czytelnik korzystający z poszczególnych tras opisanych w przewodniku, jest przypadkowe, subiektywne, gdyż na każdej z nich w zależności od osobistych odczuć, preferencji można wyróżniać inne obiekty jako warte szczególnego zainteresowania. Nawet jednak dzięki temu łatwo zauważyć, jak trudno ustalić przebieg monotematycznego spaceru w Sopocie. Nie dziwi na przykład, że obiekty sportowe są nie tylko na trasie sportowej, ale także na leśnej. Znajdują się bowiem na terenie miasta, którego każdy punkt, co wcale nie jest przesadą, okazuje się wielowymiarowy, pobudzający wyobraźnię i rodzący różne skojarzenia. To nie przypadek, że na będącej fragmentem przewodnikowej trasy leśnej ulicy Józefa Wybickiego Tomasz Kot wyróżnił kamienicę, która przeszła „do historii literatury polskiej" (s. 250). Przez krótki czas mieszkała w niej bowiem rodzina Miłoszów z noblistą Czesławem. Bywał w niej także inny znany polski poeta, Miron Białoszewski. Pod wpływem opowieści o tragicznym losie byłych niemieckich właścicieli tego budynku napisał wiersz „Poniemiecka ballada sopocka", przytoczony w prezentowanej książce. Gdy się wczytamy w jego treść, nietrudno odnieść ją do relacji z przełomowego 1945 r. także z wielu innych miejscowości, również kaszubskich. Co znamienne, bardziej ogólnie można ją też zinterpretować jako nawiązanie do tragizmu ludzkich losów w wirze historii... Na pewno warto omawiany przewodnik wziąć ze sobą, gdy się bywa w Sopocie nawet w innych niż turystyczno-rekreacyj-ne celach. Dzięki niemu łatwo zrozumieć, skąd się wziął podział na Sopot Dolny i Górny nie tylko w ujęciu geograficznym, ale także nieco symbolicznym, kulturowym. Sopot Dolny to dawniej teren podmokły, bagnisty, na którym powstała (kaszubska) wioska rybacka. Górny, bardziej suchy, gdzie życie było łatwiejsze, nic dziwnego, że na nim powstawały pierwsze sopockie dwory. Kogoś zainteresuje kasztanowiec w połowie kwitnący na biało, w połowie na czerwono, kogoś - źródła sopockiej solanki, w naturze zasolonej w stopniu równym wodzie z Morza Czerwonego. Po prostu Sopot to niewyczerpana skarbnica wielu wątków, niespodzianek, nawet dla osób, które w nim często bywają. Praca Kota to mocno potwierdza, chociaż trzeba też zaznaczyć, że niejednokrotnie zawarte w niej opisy poszczególnych miejsc wcale nie pozwalają na szybkie ich odnalezienie w terenie. Należy podkreślić staranną szatę graficzną przewodnika, podnoszące jego wartość liczne kolorowe ilustracje, plany fragmentów miasta, kieszonkową wielkość, ułatwiającą korzystanie z niego w trakcie wędrówki. Być może to spowodowało, że zabrakło w nim miejsca na wiele ciekawych informacji o niektórych sopockich wątkach. Wymieńmy tutaj bytność w Sopocie Henryka Sienkiewicza, pomijaną przez licznych autorów - mi- łośników tego miasta, prawdopodobnie dlatego, że nie spodobało mu się tutejsze uzdrowisko, klimat, czego nie krył w swoich pismach i wybierał inne miejsca. Najbardziej dziwi pominięcie kościoła pw. św. Bernarda, chociaż trasa leśna prowadziła bezpośrednio obok niego. Jego architektura i usytuowanie stają się przecież dla Polaków, którzy go poznali, znaczącym punktem odniesienia. Niżej podpisany mógł się o tym przekonać osobiście w trakcie wycieczki po bałtyckim wybrzeżu Litwy, gdy osoby z głębi naszego kraju porównywały tamtejszą świątynię właśnie do jej sopockiego odpowiednika. Porównajmy jeszcze omawiany przewodnik do dawniejszych krajoznawczych publikacji o Sopocie. Mówiąc w skrócie: we wcześniejszych dziesięcioleciach znacznie więcej miejsca poświęcano informacjom o historii, kulturze, architekturze itp., obecnie jest zamiast nich sporo danych o sporcie, imprezach masowych, restauracjach, kawiarniach. Dużo to mówi zarówno o dzisiejszych preferencjach czytelników takich opracowań, jak i o zmianach, jakie zaszły w naszym życiu codziennym. Patrząc na pracę Tomasza Kota całościowo, można jedynie wyrazić przekonanie, że żaden z czytelników, który spojrzy przez jej pryzmat na Sopot, nic nie straci, a zorientuje się, że jest to co najmniej nieco inne miasto, niż mu się dotąd wydawało. Jednocześnie warto wyrazić nadzieję, opartą też na zawartej na okładce książki sugestii prezydenta miasta, Jacka Karnowskiego, że nie jest to ostatni Spa-cerownik sopocki, dodając jednocześnie życzenie, żeby któryś z kolejnych objął również kaszubskie dziedzictwo Sopotu, bez którego jego obraz jest nie tylko uboższy, ale i nieprawdziwy. BOGUSŁAW BREZA Tomasz Kot, Spacerownik sopocki. Pięć tras po magicznych zakątkach Sopotu, Smak Słowa, Sopot 2017. 58 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 KÔSCÉRZNA. SWIATO KSĄŻCZ! XIX Kościerskie Targi Książki Kaszubskiej i Pomorskiej „Costerina 2018" 7 lipca 2018 roku XIX Kôscersczé Tôrdżi Kaszëbsczi i Pômôrsczi Ksążczi Costerina 2018 badą 7 lepińca. Organizatorze (Bur-méster i Radzëzna Miasta Köscérzna, Gardowô Biblioteka m. Konstantego Damrota w Köscérznie) rôczą wëdôw-ców i autorów do zgłosziwaniô publi-kacjów, a wëstôwców do rëchtowaniô swöjich stojiszczów. Do 9 czerwińca jich zgłoszenia muszą trafie do Biblioteczi. Tradicyjno óbczas finału konkursu badą ogłoszone rezultatë konkursu w dwóch spódlecznëch kategoriach: wëdôwiznë kaszëbsczi lëteraturë ö nôd-groda Remusowi Karë i wëdôwiznë pó-mórsczi lëteraturë. Ötaksowóné óstóną ksążczi z 2017 i nowiznë z 2018 roku. Rozegracjô zacznie sa ó 11 do pół-niô na rënku w Köscérznie. Ötemkłé mdą stojiszcza autorów, wëdôwiznów i lëdowégö kuńsztu, badą kôrbiónczi z pómórsczima lëteratama, pökôzczi dokazów artistów plastików, a ksążczi mdą przedôwóné w promócyjnëch prizach. RED. ■ ZARNOWC. NATCZA KSADZA-PÔETË 26 łżëkwiata to dzćń urodzeniô ks. Antona Peplińsczego - latos jesmë óbchódzëlë ju Jegó 100. roczëzna. Nôleżnicë partu Kaszëbskó-Pómór-sczégö Zrzeszeniô w Krokówie udbelë so póczestno utczëc jëbleusz ksadza, jaczégó dokazë, a ósoblëwie spiéwë, np „Kaszëbsczé [Stedzyńscze] jęzora" i „Żebë wrócył ten czas" znóné są na całëch Kaszëbach. 29 łżëkwiata zórganizowelë óni w Spódleczny Szkole m. Janusza Korczaka w Żarnowcu potkanie z poetic-czim i muzycznym utwórstwa ks. Antona Peplińsczego. Wielno zebróny gósce wësłëchelë biografie kapłana „ô kaszëb-sczim sercu" a téż jegó wiérztów, jaczé przedstawilë krokówsczi zrzeszeńce: Éwa Kur, Marianna Stin [pól. Styn], Jadwiga Kirszling, Iréna Drzéżdżón i Łukósz Krefta. Bëlnégó przërëchtowa-nió i sami rozegracji pilowół przédnik Róman Kóscelniók [pól. Kościelniak]. W artisticznym dzélu wëstąpiło farwné rozspiéwóné karno młodëch artistów, tj. Modraki ze Spódleczny Szkółë w Żarnowcu i Dębogórskie kwiatki z Dabó-górzégó. Wórt pódczorchnąc snôżé, wnetka profesjonalne przëszëkówanié tego redotnégö wókalno-tańcowćgó wëstapu przez ópiekunczi karnów -Béjata Dettlaff, szkolną kaszëbsczégö jazëka w żarnowsczi szkole, Teréza Czerwińską i Sabina Pienczke, chtërne zajimają sa dabógórsczim zespóła. Dlô góscy zaspiéwôł téż chur Pięciolinia z Lëni, jaczi wëkónôł wiele dokazów ks. Peplińsczego, a westrzód nich bëło téż prawëkónanié spiéwë „Czemu lecysz" w ułożënku Tomasza Fópczi. Koncert churu skuńcził sa póspólnym zaspiéwanim „Kaszëbsczich jezór" z ósoblëwie zwacznym i głośnym we-spółudzéla białków z karna Ale Babki ze Sławöszëna z przédniczką Elżbietą Sterą. Zaczekawienié uczastników miół zbudzony wëstôwk, jaczi pókazy-wół żëcé ks. Peplińsczego, a óstół przë-szëkówóny przez Zôpadnokaszëb-sczé Muzeum w Bëtowie, i ksążka wëdónô z leżnoscë jëbleuszu 100-lecó urodzenió ks. Antona napisónô przez Jaromira Szroedra i Tomasza Fópka. Öbëdwaji autorze bëlë na naji uroczëznie. Jaromir Szroeder pódzelił sa ze słechińcama wspóminkama o ks. Peplińsczim. Jesmë ród, że na nordowëch Ka-szëbach óstół uczestniony ten Ksądz--Póeta, że zjiscëła sa żëczba zapisónó w jedny z jego wiérztów: „A chto czëtac wiersze badze, to niech wspomni mie". BOŻENA HARTIN-LESZCZIŃSKÓ KS. ANTONI PEPUNS ŻYCIE PIEŚNIĄ PISANE m PRZODKOWO. „CAŁA POLSKA CZYTA DZIECIOM" Niepubliczne Przedszkole Happy Children w Przodkowie 14 maj a 2018 r. odwiedziła Jadwiga Hewelt - wieloletnia nauczycielka języka kaszubskiego, działaczka regionalna, obecna wiceprezes przodkowskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskie-go i członkini Rady Naczelnej ZKP W ramach akcji „Cała Polska Czyta Dzieciom" przeczytała maluszkom ciekawe kaszubskie bajeczki i wierszyki („Pies, kot i mësz", „Czemu głupi jak óseł", „Jiwer z pupką", „Redosc"). Dzieci były zasłuchane, bardzo zainteresowane, chętnie włączały się do rozmowy, żywo reagowały na wszelkie gesty, w mig uczyły się słówek kaszubskich, trafnie odpowiadały na pytania, co świadczyło o doskonałym zrozumieniu przez nie treści czyta- nych tekstów. Trzeba przyznać, że spotkanie z panią Jadwigą było dla nich prawdziwą ucztą. Do tego jeszcze wszystkie (75 dzieci) otrzymały różne prezenciki, gadżety sponsorowane przez Zarząd Główny ZKP, z czego niezmiernie się ucieszyły. Za wszystko bardzo dziękujemy. DYREKCJA I NAUCZYCIELE NIEPUBLICZNEGO PRZEDSZKOLA HAPPY CHILDREN POMERANIA 59 Ödj. Katarzëna Körthals KLËKA m BRUSË. KÔNKURS LËDOWÉGÔ KUNSZTU M. JÓZEFA CHEŁMÔWSCZÉGÖ Miasto i Gmina Brusë wespół z Zô-padnokaszëbsczim Muzeum w Bëto-wie mają ogłoszony konkurs dlô lëdowëch artistów. Jego patrona je Józef Chełmówsczi, umarli w 2013 r. usôdzca, chtëren miôł rozmajité zainteresowania - béł żłobiôrza, malarza, wënalôzcą, filozófą. Céla konkursu nie je równak szlachöwanié za tim ar-tistą, ale przezérk uróbku nieprofesjo-nalnëch utwórców z nordowi Pölsczi, a ósoblëwie z pömórsczégó, zôpadno-pömörsczégö i kujawskó-pómórsczé- m LESZKOWY. KSIĄŻKA O ŻUŁAWSKIEJ WSI Tomas2 Jagielski Moja mała ojczyzna LESZKOWY UmLai- ■ Schônscf Ukazała się nowa publikacja dotycząca naszego regionu, Pomorza. To Leszkowy w powiecie gdańskim. Historia wsi żuławskiej od XIV wieku autorstwa Tomasza Jagielskiego. Żuławy Gdańskie są obszarem nie tak łatwo zauważalnego piękna, które można przegapić podczas pobieżnego zwiedzania. Oko wędrowca ucieszą pojedyncze zabytkowe domy oraz malownicze wsie ze starymi, pięknymi kościółkami. Jedną z takich osad jest wieś Leszkowy, położona nieco na uboczu od głównych traktów i szlaków turystycznych. To jej została poświęcona praca Tomasza Jagielskiego. gó województwa. Organizatorze mają téż nôdzeja na to, że udô sa dzaka konkursowi stwörzëc forum prezentacji dzysdniowëch artistów i wëpromówac nowëch, donądka szerok nieznónëch, usôdzców. Na konkurs może zgłosziwac dokaże w hewötnëch óbrëmieniach lëdo-wégö kuńsztu: rzezba i plaskatorzezba w drzewie, malënk na skle i malënk na płótnie. Ni ma niżódnëch témôwëch ani esteticznëch ógrańczeniów. Wraczenié nôdgrodów, pódre-chöwanié konkursu i ötemkniacé pökónkursowégó wëstôwku je zapla-nowóné w Brusach 4 lepińca 2018 r. - W jego książeczce na przykładzie wsi Leszkowy jak w soczewce można dostrzec dzieje Żuław Gdańskich: słowiańska wieś, jej rozbudowa w czasach krzyżackich, zmaganie się z wylewami Wisły, atakami wrogich wojsk i codziennymi ludzkimi problemami. Inspiratorami powstania tej pracy byli Krzysztof Grynder z Gdańskiego Kantoru Edytorskiego i jego wujek Edmund Niedźwiecki, który przyjechał z rodzicami na Żuławy Gdańskie w roku 1946. Ojciec tego ostatniego zajmował się remontem, a potem obsługą pompy wodnej nr 35 położonej przy kanale we wsi Leszkowy. Zapamiętał, że po wojnie wieś wyglądała dobrze, budynki nie były zniszczone. Dużych gburskich gospodarstw powyżej 50 ha zachowało się sześć i kilka mniejszych. Podobnie jak jego rodzina, inni osadnicy pochodzili z lubelskiego i kieleckiego. W szybkim tempie przybywało mieszkańców, zwłaszcza dzieci. Mali mieszkańcy wsi bawili się nad Wisłą, także... niewypałami, których dużo zostało po wojnie. Nowi osadnicy starali się zaadoptować do nowych warunków. Ich wnuki i kolejne pokolenia odkrywają ziemię swoich przodków, a także dalsze losy osad żuławskich. Warto poznać dzieje wsi żuławskiej Leszkowy, a także samodzielnie podczas pieszych i rowerowych podróży odkrywać uroki tej krainy. RED. w piątą roczëzna smiercë Józefa Cheł-mówsczégö. Dokazë musz je wësłac pocztą do 20 czerwińca 2018 r. na adres: Muzeum Zachodniokaszubskie w Bytowie, ul. Zamkowa 2, 77-100 Bytów, z dopisënka „Konkurs Sztuki Ludowej im. Józefa Chełmowskiego". Dodôwkówé informacje na téma konkursu pódôwô czerownik Etnograficznego Dzélu bëtowsczégö muzeum Jaromir Szroeder (tel. 59 822 86 15, e-mail: jaromir@muzeumbytow.pl). Honornym patrona konkursu je Marszôłk Pömörsczégó Województwa. RED. PRZEPROSBA W „Pomeranii" z łżëkwia-ta 2018 r. do klëczi dostôł sa drëkarsczi purtôszk (pôl. chochlik). W teksce „Lëzë-no. Part mo stanica" zafe-lowało wzmianczi ô bëtno-sce zasłużonego dlô Lëzëna i calëch Kaszëb churu Lutnia. Na usprawiedlëwienié môże blós rzec, że wszëtczé sprawë spartaczone z kaszë-bizną w Lëzënie colemało łączą sa przeżiwanim pôstap-nëch muzycznëch dokôzów spiéwôków ôd lat prowa-dzonëch na nôwëższi niwiz-nie bez Tomôsza Fópka i dlôte pewno môżna Lutnia miec za gôspôdôrza kaszëbsczich pôdjimnotów. Za snôżą muzyczną oprawa uroczëstoscë w kôscele pw. sw. Wawrzińca i dali w Spôdleczny Szkole miona Lecha Bądkôwsczégô baro Lutnie dzakujemë. ZA ZMIŁKA PRZEPRÔSZÔ W MIONO CALÉGÖ PARTU MIECZËSŁÔW BËSTRÓN PREZES KPZ WLËZËNIE. 60 / POMERANIA / CZERWIEC 2018 KLËKA ■ WARSZAWA, PRZEWORSK. NÔDGRODË DLÔ PÔMÔRSCZI MŁODZËZNË Öd 25 lat Programowo Radzëzna do sprôw Szköłowi Młodzëznë ZG PTTK i redakcjo „Poznaj Swój Kraj" są órganizatorama Öglowöpólsczégô Młodzëznowégó Krajoznajórsczé-gö Konkursu (ÖMKK) „Poznajemy Ojcowiznę". Jego przędnym céla je zachacywanié młodëch lëdzy do póznôwaniô Öjczësti Zemi przez dozdrzenié i opisanie na czekawi ôrt krajoznajôrsczich obiektów, kulturo-wëch tradicjów, wspominków i histo-ricznëch wëdarzeniów. Kónkurs ódbiwô sa w dwuch kategoriach: indiwidualny i w kamach w spódlecznëch i wëżispódlecznëch szkołach, w formie pisemnëch i mul-timedialnëch dokazów. Öbczas latoségô centralnego etapu XXV ÖMKK „Poznajemy Ojcowiznę" östałë ötaksowóné 102 prôce. 11 óbsadzëcelów potkało sa w dniach 17—21 łżëkwiata w Centralny Bibliotece PTTK m. Kazmierza Kulwieca we Warszawie. Przédnika komisje béł Andrzej Gordon, jeden z udbódówó-czów konkursu, a westrzód jurorów béł téż dr Mieczësłôw Wójecczi z Wej-rowa (geograf, regionalista i nóleżnik Pómórsczi Krajoznajôrsczi Komisje PTTK). Dokaza wiôldżégó zainteresowa-niô ÖMKK je wielëna uczastników -kol 5 tës. lëdzy, chtërny przëszëkówelë przez 1 tës. prôc. Tim barżi wôrt je powinszować dobiwcóm z Pömörzô. Laureatama XXV edicje konkursu z najégó regionu östelë: • w kategorii wëżigimnazjalnëch szköłów (indiwidualno) specjalną nôdgroda miesacznika „Poznaj Swój Kraj" dostała Julita Kubach z Publiczny Spódleczny Szköłë nr 2 w Gduńsczim Starogardze za dokóz: „Dziennik z podróży po granicach miasta Starogardu Gdańskiego" (opiekunka Barbara Gałkówskó); • w kategorii wëżigimnazjalnëch szkoło w (karna) Grand Prix do-bëlë: Mateusz Klebba, Jakub Grub-ba a Nikóla Lezner z Salezjańsczegó Öglowósztôłcącégö Liceum w Rëmi za dokóz „Kaszubska sztuka belki i żagla..." (opiekunka: Hana Tópól-skó). Chcemë dodać, że óbczas konkursu je téż wracziwónó specjalno M. Wójecczi w Bibliotece PTTK we Warszawie öbczas öbsądzaniô könkursowëch dokazów Ödj. ze zbiérów MW nôdgroda m. Łukasza Wöjecczégó, tragiczno umarłego w 1998 r. trzëra-zowégö dobiwca ÖMKK, zrzeszonego z Kaszëbama, póchówónégô w Rëmi. Latoś dobëła ja Oliwio Marcëniôk [pól. Marciniak] z Zespołu Szkółów w Roczetnicë w Wiólgópólsce. Nôdgrodë bëłë wracziwóné w Przeworsku (pódkarpacczé województwo). ÖMKK „Poznajemy Ojcowiznę" ód wiele lat mó wiôldżé uwôża-nié westrzód szkólnëch, młodzëznë i turisticznëch dzejarzów. Je jedną z nôwôżniészich programówëch pód-jimiznów PTTK. RED. m MOUNT EVEREST. KASZËBKA Z KÔRÓNĄZEMI Miłka Raulin je pierszą Kaszëbką, dzewiątą białką na świece a trzecą (i nómłodszą) w Polsce, jakô dobëła Korona Zemi, to je weszła na nôwëż-szé górë wszëtczich kóntinentów a téż Kaukazu i Australie a Oceanie. 22 maja stanała na czepie Mount Eve-rest (8848 m n.r.m.), co bëło slédnym warënka do udostanió Kórónë. Projekt „Siła Marzeń - Korona Ziemi" Miłka Raulin zaczała ód do-bëcô Kilimandżaro w 2011 r., a późni za régą wchódzëła na czepë nëch gór: Elbrus (2012), Aconcagua (2013), Piramida Carstensza (2014), Góra Kościuszki i Denali (2015), Mount Blanc (2016), Mount Vinson (2017) i tero Mount Everest. Miłka Raulin urodzëła sa w Gdi-nie i pódczorchiwó, że dzaka tatkowi Ödj. ze zbiérów B. Raulin Kazmierzowi dërch je w ni mócnô kaszëbskô swiąda. Jak rzekła w kór-biónce dló „Pomeranie" w stëczniku 2017, chóc dzysdnia mieszko we Warszawie, to wcyg baro wôżné są dló ni Kaszëbë. Winszëjemë dobëcó Kórónë Zemi i jesmë buszny! RED. CZERW1ŃC2018 / POMERANIA / 61 KLËKA m SŁOWIANIZNA, CAŁI SWIAT. WESTRZÓD SŁOWIANÓW m LABÓRG. ZÉNDZENIÉ Z WÉRÓNIKĄ PRËCZKÔWSKĄ W Labórsczi Publiczny Bibliotece wëstą-piła Wérónika Prëczkówskó, sztudérka III roku Muzyczny Akademie we Gduń-sku (na czerënku musical), chtërna łoni wëdała swôja pierszą płatka Dwie stegnë. Ju jakno dzeckó wëstapöwała w kaszëb-sczich kamach Dzôtczi Rodny Zemi, Spiéwné kwiôtczi i Młodzëzna. Brała udzél w telewizjowëch uczbach: „Gó-dómë pô kaszëbsku" w programie „Rodno Zemia" w Telewizji Gdańsk, „Spiéwné uczbë" w Telewizji Teletronik/ Wybrzeże i „Gôdómë pô kaszëbsku" w stacje Twoja Telewizja Morska, W Labórgu Wérónika Prëczköwskô śpiewała przédno kaszëbsczé dokazë ze swöji platczi. Wëstąpiłë téż m.jin. Małgö-sza Lasköwskô i Öla Chustak z karna Spiéwné kwiôtczi (wôrt pödczorchnąc, że dzecną grëpa uczi prawie W. Prëczköwskô). Pô kôncerce bëła leżnosc do kupieniô platczi Dwie stegnë i wspominków, bö jak sa ökazywô, niejedny z góscy pamiatelë spiéwôrka jesz z ji dzecnëch wëstapów. Ödj. A. Dąbek Zćńdzenie prowadzył Eugeniusz Prëczköwsczi, autór tekstów z platczi Wéróniczi i ji ójc. NA SPÔDLIM TEKSTU (JD) WB GDINIÔ. DEBATA OUCZ-BIE KASZËBSCZÉGÔ W sedzbie Kaszëbsczégô Fôrum Kulturę w Gdinie 16 maja ödbëła sa debata na téma kaszë-bsczi edukacje. Prowadzëła ja Tatiana Slowi, gazétniczka i przć-dnô redaktorka Kaszëbsczégó Magazynu w Radio Gduńsk. Ji góscama bëlë: Wanda Lew-Cze-drowskô, Lucyna Radzymińskó i Dark Majkówsczi. Zćńdzenie zaczało sa od pókózku filmu Tatianę Slowi „Język kaszubski w szkołach". Późni Wanda Lew-Czedrow-skó, jedna z pierszich szkólnëch kaszëbsczégö jazëka, kôrbiła przédno ö początkach uczbë kaszëbiznë w szkołach i ö reformie pisënku z 1996 r., jakô wedle ni bëła prôwdzëwim przełómanim w historie ucze-niégö najégó jazëka. Lucyna Radzymińskó, specjalistka ds. edukacje Bióra Öglowégö Zarządu Kaszëb-skô-Pömórsczégö Zrzeszeniô prezentowała m.jin pódôwczi tikającé sa lëczbë młodëch lë-dzy uczącëch sa kaszëbsczégó w szkołach w slédnëch 25 latach, gódała téż ó bédënkach dló szkólnëch ze stronë KPZ, jak np. uczbówniczi czë konferencje. Trzecym gósca béł Dark Majkówsczi, chtëren wespół z białką Aleksandrą je autora fiszków do uczbë kaszëbsczégó jazëka i ksążecz-ków dló dzecy, jaczé mają pomagać uczëc kaszëbiznë nié blós w szkole, ale i w familiach. Opówiôdôł ón ó doswiódcze-niach sparłaczonëch z uczenim kaszëbiznë swój ich dzecy i pre-zentowół nowé pomoce, jaczé ju wnetka badą w kaszëbsczich ksążnicach (przédno interneto-wëch). Örganizatorama debatë bele: Kaszëbsczé Forum Kulturę i gdińsczi part Kaszëbskó--Pómórsczégó Zrzeszeniô. RED. MED SUWANI / AMONG THE SLAVS Uredil / Editcd by M.itct Sefcli „PDF knjige Med Slovani je na internetu" - taczé wiadło przekózół nama Matej Śekli z Uniwersytetu w Ljubljanie (w Słoweńsczi). Jidze ó ksąż-ka Med Slovani/ Among the Slavs, jaką łoni w maju wëdała ta uczbównió. Ji wikszi dzél to „słowiańscze kórbiónczi", to je prezentacjo rozmajitëch słów i zdaniów w słowiań- sczich jazëkach: słoweńsczim, chórwacczim, bószniacczim, czórnogórsczim, serb-sczim, macedońsczim, bułgarsczim, rusczim, biółorusczim, ukrajińsczim, pólsczim, kaszëbsczim, dólnoserbsczim, górnoserbsczim, czesczim i słowacczim. Czetińc naléze tuwó np. przëwitania, wóżné znankówniczi, żëczbë, wielniczi, czerënczi, nazwë jôdë, óbleczënków itd. Całosc póprzédzó wstąp słoweńsczćgó uczałégó Mateja Śekli, chtëren krótkó ópisywô historia i dzysdniowósc słowiańsczich jazëków. Öd terô kóżdi zainteresowóny badze mógł całą ksążka przeczëtac w internece na starnie https://e-knjige.ff.uni-lj.si/znanstvena-zalozba/catalog/view/110/202/2425-l. To dobrô udba m.jin. dló tłómaczów, co szukają zdrzódła do neólogiznów, ale téż dlô kóżdégö, chto chce sa doznać, że kaszëbizna je fulprawnym słowiańsczim jazëka. Kaszëbsczi dzél publikacje przërëchtowôł Dark Majkówsczi. RED. 62 I POMERANIA / CZERWIEC 2018 KLËKA m BÔRZESTOWÔ. ZÉNDZENIÉ Z MICHAŁA KARGULA Majewé zéhdzenié Remusowégö Kra-gu zaczało sa öd przeczëtaniô dzélëku Żëcégô i przigód Remusa ö tim, jak przédny heroja ti ksążczi wëmaszero-wôł z prësczi sôdzë z muzyką. Pózni gösc pötkaniô dr Michôł Kargul z köcewsczégö partu Kaszëb-skö-Pömörsczégö Zrzeszeniô w Tczewie wëgłosył prelekcja na téma: „Patriotyzm lokalny i regionalny a miłość ojczyzny". Gôdôł m.jin. ô dzysdniowi patriotiznie ópiarti na trzech spódlach: kulturze pamiacë, göspödarczim pa-triotizmie i samórządnoce. Öpöwiôdôł Uczastnicë zćńdzenió spiéwelë téż kaszëbsczé i patrioticzné spiéwë, a na kuńc pötkaniô złożëlë kwiatë pöd pomnika patrona roku Fracëszka Krac-czégö póchôdającégö z Börzestowa. RED. Ödj. z archiwum Remusowégö Kragu téż ö kulturowi rozmajitoscë Pömörzô, gdze köl se mieszkają Kaszëbi, Kóce- wiôce, Börowiôcë a Krajniacë. Przekö- nywôł téż, że bez miłotë dlô swöji môłi tatczëznë nie dô sa köchac wiôldżi öj- czëznë. m KARTUZË. KÔL 450 UCZASTNIKÓW KONKURSU WIÉDZË Ô KASZËBACH Ju öd 22 lat gazéta „Dziennik Bałtycki" örganizëje Konkurs Wiédzë ö Kaszëbach. Latosô edicjô ödbëła sa - co téż je tradicją - w wespółrobôce z kartësczim parta Kaszëbskó-Pómór-sczégö Zrzeszeniô i Öglowim Zarząda KPZ, pöd patronata przédnika Sejmiku Pómórsczégó Województwa Jana Klein-szmidta. Swôje ôdpôwiescë na konkursowe pitania przesłało 423 uczniów z rozmajitëch szkółów z całégó województwa. Organizatorze dostelë téż 30 malarsczich prôc przedstôwiającëch zdënk Pólsczi z mórza. Uroczësté wraczenié nôdgrodów bëło w Kaszëbsczim Muzeum w Kartuzach. Góscy przëwitała Janina Stefa-nowskó, redaktorka prowadzącó kar-tësczi dzél gazétë „Dziennik Bałtycki". Öbók je lësta nôdgrodzonëch. Klasë I—III spödleczny szköłë Natalio Todës (pól. Todys) ze Szkółowó--Przedszkółowégó Zespółu w Bukowinie, Fabión Stosyk (pól. Stosik) ze Sp. Szk. w Kôłpinie, Wiktorio Fórmela ze Sp. Szk. w Łebuni Klasë IV-VI sp. szk. Nikóla Dułalc z Zespołu Sztółce-nió i Wëchówaniô w Gôlëbiu, Alicjô Kómörowskô ze Sp. Szk. nr 10 w Rëmi, Martena Peplińskó ze Sp. Szk. w Nôklë, Weronika Konkol ze Sp. Szk. nr 2 w Kartuzach, Sandra Hinca z Miechucëna Klasë VII sp. szk. i gimnazja Martena Drewing z Zespółu Sztôłcëniô i Wëchówaniô w Klëkówi Hëce, Romi-na Mólskó z Publicznego Gimnazjum w Nôklë, Maksymilión Okrój ze Spólëz-nowégó Gimnazjum w Szczëpköwicach Wëżigimnazjowé szköłë Zuzana Syldatk z Zespółu Warkówëch i Öglowósztôłcącëch Szkół (ZWiÔS) w Kartuzach, Tomósz Szreder, téż ze ZWiÖS w Kartuzach, Natalio Jażdżew-skó z Öglowósztółcącégó Liceum w Se-rakójcach. Specjalne nôdgrodë Kaja Dudkiewicz ze Sp. Szk. w Górze -za kórta z kaladórza, jako przedstówió gen. Józefa Hallera Mikółój Garstka ze Sp. Szk. z gim-nazjowima ôddzélama w Bólszewie -nódgroda przédnika Sejmiku Pómór-sczégó Województwa Marta Topórk (pól. Toporek) ze ZWiÖS w Kartuzach - nódgroda przédnégô redaktora gazétë „Dziennik Bałtycki" Mariusza Szmidczi Tëmón Drzewiecczi ze Sp. Szk. w Miszewie - nódgroda przédnika Öglowégó Zarządu KPZ Agnészka Bronk z ZWiÖS w Kartuzach - nódgroda przédnika kar-tësczégó partu KPZ. NA SPÔDLIM RELACJE Z KONKURSU NA STARNIE: HTTP://KARTUZY.NASZEMIASTO.PL m BÖRKÔWÔ. TRZECY „KASZUBSKI WIEC" Szkoła m. Jana Pawła II w Borkowie zorganizowała trzecą edicja Wójewódz-czégó Konkursu ó Kaszëbach „Kaszubski Wiec". Do miónków zgłosëło sa kol 70 uczniów z 23 szkółów z wnet całëch Kaszëb (z powiatów: bëtowsczégó, chónicczégó, gduńsczćgó, kartësczé-gó, kóscersczégó i wejrowsczégó a téż miasta Gduńska). Uczastnicë muszelë rozmieć ódpówiedzec na pitania tika-jącé sa m.jin. kaszëbsczi historii, lëte-raturë, jazëka i geografii. Taksowała jich komisjo pod przédnictwa Danutë Pioch, a króm ni óbsadzëcelkama bëłë: Monika Mazurek, Lidwina Kreft, Iwóna Makurót. Öd meritoriczny starnë konkurs przërëchtowół direktór bór-kówsczi szkółë Józef Belgrau. Wëdarze-nié prowadzył Eugeniusz Prëczkówsczi, a w artisticznym dzélu wëstąpilë Michół i Andrzej Galińsce, uczniowie szkółë. Latosym dobiwcą óstół Dawid Macha-lewsczi ze szkółë w Miszewie. Patronama konkursu bëlë: bur-méster gminë Żukowo Wójcech Kan-kówsczi, Pómórsczi Kurator Póuczënë dr Monika Kóńczik, przédnik Kaszëb-skó-Pómórsczégó Zrzeszenió Édmund Wittbrodt i pösélcka Dorota Arcyszew-skó-Mielewczik. RED. CZERWIŃC 2018 / POMERANIA / 63 KLËKA ■P GDUNSK. NOWEZSZE WËPRZÉDNIENIÉ DLÔ KSADZA PRIMASA Ödj. UMWP Primas z Kaszëb, abp Henrik Mu-szińsczi, östôł uczestniony honornym wëprzédnienim „Za Zasługi dla Województwa Pomorskiego". Öbczas uroczëznë, jakô ödbëła sa 8 maja w zalë m. Lecha Bądkówsczégó w sedzbie Marszôłköwsczégö Urza-du we Gduńsku, jegö zasłëdżi dlô Pömörzô zaprezentowôł Mieczësłôw Struk. Marszôłk pödczorchiwôł, że Primas je na ti zemi „westrzód swöjich" i zapisôł swöjim żëcym i dzejanim wiele wôrtną kôrta ji historie. Przëbôcził młodé lata abpa spadzoné w Köscérznie i ôkölim, kapłańską formacja, nôukówą kariera i wszelejaczé fónkcje, jaczé zjiscywôł Henrik Muszińsczi dlô dobra Kösco-ła, Pôlsczi i Pömôrzô. Marszôłk wiele razy nawlékôł téż do kaszëbsköscë Primasa, jakô miała cësk na jegö robota i żëcowé wëbôrë. Gôdôł m.jin.: W swôji publiczny służbie, jakô znankuje sa nadzwëköwą roböcoscą i konsekwencją, czasto pôd-czorchiwô znaczënk swôjich kaszëb-skö-pômôrsczich doswiôdczeniów, co wësłowił chöcle w wëdóny w 2012 r. w pôstacji ksążczi, kôrbiónce-rzéce Prymas z Kaszub (...). A skuńcził swoja laudacja nawléczenim do słów ks. Janusza St. Paserba: Jesmë buszny, że sëna naji môłi ôjczëznë - Pômörzô - je ksądz abp Henrik Muszińsczi. Dzaka taczim lëdzóm tuwô, kôl naju „rozwijają sa korzenie, tak iinôszają sa w strona nieba gałaze i lëstë, i je w tim jakô nôdzeja na brzôd". W ódpöwiescë abp Muszińsczi rzekł, że Pómórze je jegô môłą ój-czëzną, w jaczi ucził sa bëcégö człowieka, gdze zmócniwała sa jego wiara i dërch pógłabiwô sa juwernota. Jakno biblista rozmieja achtnąc môłą ôjczëzna. Biblio nie znô pôchwatu wiôldżi ôjczëznë, Bibliô znaje leno môlą ôjczëzna - gôdôł ks. Primas. „Za Zasługi dla Województwa Pomorskiego" to nôwëższé wëprzéd-nienié wracziwóné przez regionalną samórządzëna. Pömörsczi sejmik jed-nomëslno przëznôł je abp. Henriköwi Muszińsczemu 26 gromicznika 2018 r. RED. m CHOJNICE. MUZEALNE CZWARTKI U ALBINA Towarzystwo Przyjaciół Muzeum im. Juliana Rydz-kowskiego w Chojnicach w kwietniu zainicjowało cykl spotkań pasjonatów przeszłości miasta, kolekcjonerów i innych „pozytywnie zakręconych" osób. Spotkania będą się odbywać w drugi czwartek danego miesiąca w siedzibie muzealnego oddziału im. Albina Makowskiego (ul. Drzymały 5). Pierwszymi prelegentami byli Jacek Klajna i Jan Zieliński, miłośnicy historii i kolekcjonerzy. Jacek Klajna omówił zawartość przygotowywanego albumu „Chojnice na starych fotografiach" (tom I). Wydawnictwo ma się ukazać w czerwcu br. Z kolei Jan Zieliński przedstawił szesnastowieczne monety, z których mogli korzystać dawni chojniczanie. Warto się wybrać na następne spotkania. Mieszkanie Albina Makowskiego ma magnetyczny klimat. Przyciąga tych, którym bliska jest wielowiekowa historia naszego grodu. KAZIMIERZ JARUSZEWSKI 64 / POMERANIA / C LËZËNO. W BALA ÔBCZAS ZJAZDU KASZËBÓW Zrzeszeniowi turniér jigrë w bala w 2013 r. Ödj. dm Jedną z nowiznów óbczas latoségö Zjazdu Kaszëbów w Lëzënie (7 lepińca) badze turniér granió w bala - Méster-stwa Świata Kaszëbów w Bala dlô 6-ôsoböwëch karnów. Miónczi mdą na bójiszczu Stadionu GOSRiT Lëzëno na nôtërny trówie (24 x 60 m, brómczi 2x5 m). Czas ji-grë: 15 minut. Startować mogą blós ustny. Zgłoszenia są przëjimóné do 30 czerwińca 2018 r. Organizatorze żdają na maile czerowóné na adresa: p_klecha_gosrit@luzino.pl. Wëstapöwac mogą karna partów Kaszëbskö-Pömór-sczégö Zrzeszenió, reprezentacje gminów, miast, szôłtë-stwów i jinëch uczastników Światowego Zjazdu Kaszëbów. Wpisowi ópłacënk, jaczi muszi zapłacëc karno, to 150 zł. Örganizatorama Mésterstwów Świata Kaszëbów w Bala są: Kaszëbskö-Pómörsczé Zrzeszenie, GOSRiT Lëzëno, Pömörsczé Zrzeszenie Lëdowé Zespöłë Sportowe (LZS) i Kaszëbsczé Spórtowö-Kulturalné Towarzëstwó. Całowny regulamin je na starnie http://gosrit.luzino.pl/. RED. KLËKA m LËNIÔ. BIÉG PÔ KRÔJMALËN-KÔWIM PARKU 22 łżëkwiata ôdbéł sa XIII Wöjewódzczi Kaszëbsczi Biég na Przeszlach Terenama Kaszëbsczégö Krójmalënkówćgó Parku. Przédnyma örganizatorama wëdarzeniô bëlë: Gminowô Stowôra LZS i Gminowi Dodóm Kulturë w Lëni w wespółrobôce z Urzada Gminë w Lëni, Pöwiatowim Starostwa we Wejrowie, Pomorską Zrzeszą LZS, Marszôłköwsczim Urzada i wielnyma dobrzińcama. Biég - ju tradicyjno - zaczął sa od uroczëstégö przeńdzenió przez stadion za Gminową Datą Örkestrą z Lëni, ótemkniacó rozegracje przez leńską wójt Bogusława Engelbrecht i przed-stôwieniô technicznëch sprôw przez direktora GDK i Gminowi Stowôrë LZS Jana Trofimôwicza. Miónczi zaczałë sa od dzecy z rocznika 2011 i młodszich, jaczé biegałë 200 métrów. Westrzód dzćwczat dobëła Emilio Hermann przez Zuzaną Trepczik, Sandrą Drëwą i Wiktorią Langą (pól. Lange). Westrzód knó-pów pierszi béł Ignac Krawczik, drëdżi Mateusz Waleskiewicz, a trzecy Dawid Hópa. Nówiakszć brawa dostelë równak miónkórze z rozmajitima stapniama niefulsprawnotë. Tuwó dobëła Kornelio Grota przed Tatianą Kónkel i Marzeną Grotą, a strzód knópów nólepszi béł Lukósz Gleszczińsczi, ókróm niego na podium stanalë jesz Jakub Wirkus i Błażej Magulsczi. A hewó dobiwcowie w zaóstałëch kategoriach: Uczniowie z roczników 2008-2010 (400 m) Dzćwczata: 1. Amelio Sławsko, 2. Maja Marszewskó, 3. Małgorzata Reichelt Knópi: 1. Öskôr Roda, 2. Krispin Gar-sczi, 3. Dawid Stenka Uczniowie z roczników 2005-2007 (1000 m) Dzćwczata: 1. Amelio Póbłockó, 2. Magdalena Rëbandt, 3. Aleksandra Kótłowskó Knópi: 1. Mateusz Buszko (pól. Buśko), 2. Mikółój Półczińsczi, 3. Szëmón Pół-czińsczi Uczniowie z roczników 2002-2004 Dzćwczata (1400 m): 1. (ex aequo) Weronika Mikołajewskó i Julio Mikóła-jewskó, 2. Julio Gruchała, 3. Julio Ce-czwérz (pól. Ciećwierz) Knópi (1800 m): 1. Daniel Marszk, 2. Mikółój Szczerba, 3. Filëp Lewandowsczi Juniorze (rocznik 1999-2001) Dzćwczata: 1. Sylwio Bulczak, 2. Dagmara Groth, 3. Renata Strupińskó Knópi: 1. Norbert Jefimczik, 2. Nikodem Strongówsczi, 3. Andrzej Labuda Przédny biég na 10 km Białczi: 1. Mario Maj-Roksz, 2. Joana Rutkówskó, 3. Barbara Bączek-Mótała Chłopi: 1. Tadeusz Zblewsczi, 2. Wój-cech Serkówsczi, 3. Arkadiusz Półec (pól. Połeć) Kategorio 40-49 lat Białczi: 1. Joana Garskó, 2. Dorota Krzoska, 3. Katarzëna Damps Chłopi: 1. Bartosz Mazersczi, 2. Grégór Kujawsczi, 3. Mark Jakubówsczi Kategorio 50-59 lat Białczi: 1. Izabela Konecko, 2. Bożena Póbłockó, 3. Edita Knitter-Klasa Chłopi: 1. Pioter Póbłocczi, 2. Bógdón Cebula, 3. Mark Labuda Kategorio 60 lat i wicy Białczi: 1. Grażëna Witt, 2. Mario Biał-czak Chłopi: 1. Benedikt Król, 2. Krësztof Nagórek, 3. Mirosłów Anaczkówsczi Organizatorze wëprzédnilë téż nôlep-szich uczastników z gminë Lëniô, a bëlë nima: Elżbieta Wiczkówskó, Małgorzata Kózerskó-Bulczak, Béjata Miotk, Patrik Szulcek, Tomasz Stenka i Mirosława Wetta. RED. NA SPÖDLIM WIADŁA ZGDKWLËNI Ödj. https://www.facebook.com/pg/ gdklinia/photos/?tab=album&album id=1012208258936591 m ŁUŻICE. W „ROZHLADZE" Ô NAJI SZKOLE W majewim numrze pismiona „Rozhlad" ósta ópublikówónó kórbiónka z Artura Jabłońsczim, za-łóżcą pierszi dwajazëkówi kaszëbskó-pólsczi szkółë, jakó dzejó we Wejrowie ód łońsczćgó roku. Tłomaczi ón m.jin., skądka wzała sa udba na powstanie tego môla, przëbôcziwô historia kaszëbsczi edukacje, zaczinającë ód szkółë na Głodnicë i Kaszëbsczégó Öglowósztół-cącégó Liceum w Brusach. Jabłońsczi przëznôwô téż, że le 1/3 lëdzy, co robią w szkole, bëlno gódó po kaszëbsku Rozhlad i „w kol 70% sytuacjów je użiwóny pól-sczi jazëk, a kaszëbsczi w 30%. Najim céla je dobëcé symetricz-noscë, ale na to brëkujemë jesz czile lat dradżi robótë tak z dzecama, jak i ze szkólnyma". Załóżca Naji Szkółë pódczorchiwó téż w ti kórbiónce, że uczniowie ód pierszi klasë mają roz-szérzwiony óbjim nóuczi nié leno kaszëbsczégó, ale i anielsczćgó, a w czwiórti klasę tćż óbrzćszkówć koło z niemiecczégó jazëka. Öbczas wszët-czich zajmów uczniowie wëzwëskują kómputrë Chromebook. Jak czëtómë w „Rozhladze", absolwencë Naji Szkółë mają miec „kompetencje XXI wieku, taczć jak kreatiwnosc, kriticzné mësle-nié, wespółrobóta w karnie, umiejat-nosc przćdnictwa, zarządzywanić informacją, rozmienić mediów, mądre kôrzëstanié z technologie". Jabłońsczi pódówó tćż informacje ó dëtkach, jaczć bëłë brëkównć, żebë powstała Naja Szkoła (kol 600 tës. zł) i zachacywó samörządzënë a tćż buten-rządowć organizacje do usadzywanió dwajazëkówëch szkółów na całëch Kaszëbach. Tekst mó titel „Werju, zo móże tute nazhonjenje kaśubskej kultu-rje wjele dobreho prinjesć". Kórbiónka, chtërna prowadzëła Sara Mićkec, jidze nalezc na starnie http://www.rozhlad. de/nastawk_310.html. RED. CZERWIŃC2018 /POMERANIA 65 KLËKA ■I CZĄSTKOWO. SWIATO KASZËBSCZICH LEGENDÓW III Wöjewódzczi Konkurs dlô Czëtifi-ców dlô trzecëch klas „Czy Znasz Tę Baśń?" béł 16 maja w Czastkówie. Rëchli öb 12 lat miôł ön gminowi óbjim. Do konkursu zgłosëło sa 21 szköłów z pömörsczégö województwa. Jego uczastnicë to dobiwcowie szkóło-wëch eliminacjów. Latoś uczniowie muszelë pokazać, że znają Kaszëbsczé legeńde Janusza Mamelsczégö, chtëren béł jednym z jurorów. (...) Patronat nad kónkursa miała Pomorsko Kurator Pöuczënë Monika Kóńczik (pól. Koń-czyk), starosta Wejrowsczégó Powiatu Gabriela Lisius, przédnik Kaszëbskó--Pómórsczégó Zrzeszeniô Édmund Wittbrodt i wójt Gminë Szëmôłd Riszôrd Kalkówsczi. W organizacje pómöglë m.jin. GCKSiR w Szëmôł-dze, Gminowô Biblioteka w Szëmôł-dze, Muzeum Kaszëbskó-Pómórsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie, robotnice szkółë w Czastkówie, star-szi uczącëch sa tam dzecy, Szôłtëstwö Cząstkowo i firma NO W-DREW. Pó skuńczenim pierszégó etapu kon- kursu karno z molowi szkôłë pn. 3.2.1 Start! - Poznajemy siebie poprzez teatr i kulturę zaprezentowało widza-wiszcze „Legenda o smoku wawelskim" w reżiserii Jolantę Uhlenberg (szkolny z Cząstkową). Do drëdżégó - finałowego - dzélu konkursu dostało sa ósmë karnów. Jich rówizna bëła baro wësokô. Drago bëło otaksować, chto je nólep-szi, bó wszëtczé grëpë bëlno znałë kaszëbsczé legendë. Wnetka bë za-felowało przërëchtowónëch pita-niów. Kuńc kuńców dobëło karno ze szkółë w Czelnie: Barbara Resz-ka i Nikóla Bieszka (pól. Bieszke), przëszëkówóné przez Małgorzata Topórk-Gósz (Toporek-Gosz) i Ludwika Krausa-Öczk (Krause-Oczk). Drëdżi plac - jistno jak łoni - miałë dzéwczata ze szkółë w Łebnie: Marta Malotka i Amelio Bach pod dozéra Béjatë Ładżi. Trzecy mól zajimnało karno ze Sławószëna: Amelio Gnech i Dominika Maszota, przëszëkówóné przez Regina Wierzba. Wëprzédnie-nié trafiło do Éwë Kótłowsczi i Radosława Radosczégó ze Spódleczny Szkółë w Serakójcach (szkolno Béja-ta Mazur). Te sztërë grëpë dostałë czelëchë Starostę Wejrowsczégó Powiatu, a dzaka rozmajitim dobrziń-cóm mógł dac nôdgrodë i darënczi wszëtczim uczastnikóm. Organizatorze baro dzakują wszët-czim, chtërny promują kaszëbską lëteratura, czëtają kaszëbsczé legendë i są zaangażowóny w naja pódjimizna. Rôczimë do dalszi wespółrobótë w pósobnëch latach. Bóg zapłać prezesowi zarządu OSP w Czastkówie za uprzistapnienié zalë OSP, w jaczi ódbéł sa konkurs. NASPÔDLIM TEKSTU IWÓNË TORUŃCZAK Ödj. z archiwum szköłë w Czastkówie 27 MAJA NA RËNKU W KÔSCÉRZNIE RZĄDZËLË KÔŁOWNICË, CHTËRNY BRELË UDZÉL W LATOSY EDICJE KASZËBË RUNDA, TO JE KÔŁOWËCH ttfl" MIÓNKÓW WKÓŁ KASZËB. ÔDJ. S. LEWANDOWSCZI PÖJ DO TUŃCA! SECHIM PAKA USZŁÉ Mërgô widu farwów sta Disköteka w Szadëch Krzach Nicht nikogo tuwö nie znô... Bit rozedrgô nodżi dwie Papk na wiérzku badze wnet Wejle, dwuch jesz wöinëch przeszło...1 Jakuż wôżny je tuńc w lëdzczim żëcym? Baro. Kö lëdze tańcowele öd wiedna. Ju pra-Kaszëbi, czej sa grzelë przë ögniszczu - wiera traptelë do jaczé-gö ritmu. Jak to szło? möże: je to a-le zëm-no abö cos sa w krzô-kach möc-kö rë-chô a möże nikt mie nie kó--chć>... Tańcowele pójedińczno i dëbelt. Nawetka w wikszich kamach. Dzy- _ sô to sa nazéwô diskó-teka. Tuńc sa zmieniwó, chöcô jego zortë óstówa-ją jistné. Mómë tuńce dediköwóné wierze, kultowi. Mómë tuńce dlô zdrowió, jak zumba. Są eroticzné tuńce, przë _ rozmajitëch rérach. Je téż deptanie kapustë - i to je prawie diskóteka. Z nodżi na noga. Abö scanë szorowanie. Konieczno muszi bëc letkö wëpiti. A czej sa człowiek za wiele ognistą wödą wspömöże - to ju je ritualny tuńc. Jim cepli je - tim tuńca wicy. Nôwicy tuniają ti, co mieszkają kol równika, chócle murzinowie w Afri-ce. Taczi negrus, czej dobrze sa zakrący - mô wikszé wzacé köl negrusków. A öni mögą jich miec wicy jak jedna. Chłopi czasto pökôzywają w ruchu swoja moc, wëtrzëmałosc, sköcznosc, chutkösc - wszëtkö, co je brëköwné chłopöwi do jachtë a do öbarnë jegö białk a dzôtk. Znowa białczi téż tuńca rozmieją öchlëc. I to jak. Öne wskôzywają na białogłowsczé znanczi: delikatność, harmonia a snóżota cała. To je baro woźne dlô chłopów. Widzą tej, że białka nie je nielusô, póradzy so z dzecoma a i ó chłopa zadbó. Górzi jak tako, co spiéwô w jaczim teledisku, wiacy sztërema lëtrama wëtrząsô, jak spiéwô. To je pewno zgódné z rzeklana: czego nie dospiéwôsz - to dopökôżesz... W całoscë do tańcowanió nie je dobrze za baro sa rozeblakac. Leno tëli, cobë sa za baro nie zmoknąć. Nôlepi do tuńca są przërëchtowóny chłopi na wieso-łach. W nôlepszich swöjich niedzélnëch ancuchach dzyrskö wëwijają szocze, jaż jima mók na wiérzk gar-derobë wëstąpiwô. Przë tańcowanim wiele lëdzy mô robota. Do tuńca graje muzyka - tej są muzykańce. W całoscë ten ôd bablowaniô je wôżny, bô żelë ni muszi bëc melodie -to ritm je ju konieczny. Są tuńce robötë. Taczi szewc, köwôl, kösëder, w ja-czich prosto jidze nalezc wbijanie gózdzyków w pó-deszwë bóta, kucé żelazła czë seczenië kösą. Jak powstałe jiné, möże sa leno domëslac. Takô maka-rena abó lambada... Ö lambadze móm czëté, że ji kroczi pöwstałë óbczas jedny autobusowi wanodżi. W jednym sztóce pasażerowie narôz muszelë z buk-sama wëlezc. Szofera sa zatrzimół w lasu, lëdzëska wëskóklë a zaczalë: jedny bulwë zléwac, a drëdżé straszëc bladima slôdkama zajce. Narôz jedna öd straszeniô zajców natrafiła na pökrzëwa i, drapiące sa, zabédowa pierszé lambadowë ruchë. To bëła bödôj autobusowô pielgrzimka do Santiago de Com- _ pöstella, czë czegös jinëgö z kómpösta w nazwie... Chcemë wząc kaczuchë. Dzysô dnia baro niepöliticz-ny tuńc. A prosti. Köżdi je w sztadze pörëszac pôlcama ód raków, łokcama jak skrzi-dełkama, rzëcą na böczi i za-klepac na race. _ Przë tańcowanim wiele lëdzy mô robota. Do tuńca graje muzyka - tej są muzykańce. W całoscë ten ód bablowanió je wóżny, bo żelë ni muszi bëc melodie - to ritm je ju konieczny. Niewôżné, czë tańcownik, tańcownica w nien trófiają. Sygnie, że tańcujący mają pierszą niwizna muzyczną, to je czëją, czej sa muzyka zaczinó a czej kuńczi. Mają co robie krówcowie, szewcowie, barmani, kelnerczi... W tuńcu muszi ópa-sowac, cobë komu krziwdë nie zrobić óbczas jaczégö ostrego kracëszka. Wórt je upilowac łokce a stopë, żebë nie póbódnąc a nie podeptać jaczi niedowinny öfiarë. Chto tańceje nólepi? Ti, co tańcowac lubią, co potrafią sa wczëc w partnera, partnerka. W tuńcu może co prawic na ucho. Abó prawie nié, bo muzyka za głośno. Tej do se krzëczą. Nië wiedno je to co mądrego - w kuńcu tuńc to nie je nóukówó konferencjo... Jak białka pó parkece prowadzy jaczi dżentelmen, tej może zapëtac, czë sa tańcórka czego napije, móże swiéżégó lëftu chce nabrać... Dze może tańcowac? Prakticzno wszadze. Pócwierdzywają to ti, co wpedlë w autołowé spurgniacé abó wrôcelë do-dóm pod mocnym wpłiwa. Niejeden z nich ódtańco-wół przë tim swojską „Deszczową spiéwa" w piece pó piwach... TÓMKFÓPKA 1 „Jednym sa stać", dokôz z platczi Miłota, Kaszëbskô Agencja Artisticzno, Chwaszczëno 2010. CZERWIŃC2018 / POMERANIA / 67 Z BUTNA PELCKOWSCZE SNIENIE Jôdł jem prawie frisztëk - dwa piekłé jaje z biôłégö kura, czej zdrza, a brifka z leśnym pöd mojim okna stoją so fëjn pöd rączka. Ala weter jo, ko ti dwaji są żeniałi! A róbta, maćkowie, co chceta! - namknąłjem na nich. Mie nic tobie nic, zjôdł jem całi talerz, a z brzëcha napchónym jajama ... śnił jem dali. Brifka zaklepôł na dwiérze, wlôzł bënë a swöjim zwëka sadnął wëgódno w zeslu. - Ha, hö, hu, brifka znów je tu - wiedno jem rôd, czej nen drëszk dó mia przëchôdô, ale żebë w sniku? Tegö ju za wiele! - Dôjże chłopie pöku! - - riknął jem na niegö. -Biôj dodóm, a dôj mie sa wëspac. - Mómë wôżną sprawa - zeza dwiérzi kuknął na mie leśny. - Jô spia! - nacygnął jem pierzna na głowa, le ti _ dwaji ja scygnalë. - Uwóżno słëchôj a nie zabądzë! - rzekł brifka, zdrzącë mie w zamkłé öczë. - Nôlepi, czej sa zbudzysz, zarazka so wszëtkö zapisze - doradzył leśny, kładzącë na stoliczk blifk a pa-piór. -Jenku jo... - wzdichnąłjem (a möże zéwnął- nie pamiataja). - Gadôjta, ale flot... Le nôprzód rzeczëta mie jedno - wa dwaji ten tego ten? Jô waju widzôł, jak ta za okna, wa raza pod rączka stojała. - Ale dze! Më leno w spiku sa drëszimë - wëdol-macził leśny. - Jô ju mëslôł... - Terôzka wëłączë mëslenié, a to, co më cebie zarôzka rzeczemë, zakoduj... - szeptnął mie na ucho brifka. - Dôjżesz pöku z pölitiką! W sniku ani KÖDowac ani PISkówac nie mda, ani nawetka, nawetka... PSLowac... chóc ze wsë jem - wëjikôł jem z görza. - Zarôzka kur mdze spiéwôł - leśny wërzasłima öczama nôprzód wezdrzôł na weker, a tej na brifka, chtëren prawie co pisôł na kôrtce. - Cëż të ta jesz piszesz? Nié dosc, że më sa tim najim, zapadłim na kuńcu świata Pëlcköwa öb dnie całé jiwrëjemë, to jesz w nocë öno naju morzi. - Taczi je kawel pëlc-köwsczégô dzejôrza (...) - Zapisëja słówka 'piskówac' a 'pslowac'. Jem jak ksądz Bernôt, czej nowé słowa uczëja, musza zapisać. To je möcniészé jak jô. - Chłopi - béł jô czësto zmarachöwóny nyma nôpiartima mörama. - Rzeczëta kureszce, cëż wa öd mie chceta. - Më cë chcelë co rzec... - Cos baro wôżnégö... -Cos, co uretô naju Pëlcköwö... - Naju dzecë... - Najich starków... _ - Naju białczi... - Naju köchónczi... Ups... - sëknął lesny. - Naju... - brifka nie sfór-towôł skuhczëc. Za ökna zaspiéwôł biôłi kur, zazwönił weker, zabrza-cza wibracją móbilka, stojący zédżer wëbił sódmą reno. Ötemkł jem öczë. Za-dzëwöwôł jem sa, widzące na stoliczku leżący blifk a papiór, na jaczim stojało napisóné 'pisköwac' a 'pslowac'. Sedzôłjem na łóżku, chcącë so przëpömnąc, ö czim jô miôł pamiatac, le jó do czësta zabéł. Tego dnia frisztëku jem nie jôdł. Jó sa czuł tak, jak-bë jó bez całą noc brzëch napichôł. Do wieczerze ani chlebka jem nie pówóniół. Po półnim przeszłe brifka a lesny. Czej jó jich uzdrzół, jem so zarôzka przëbôcził, cëż mie sa w nocë śniło. - Jo, jo - cziwnął głową lesny, czedë jó skuńcził opowiadać o jejich nocny wizyce. - Te naju pëlc-köwsczé sprawë nama ju w głowa zachódają. - Prówda - westchnął brifka. - Nié dosc, że më sa tim najim, zapadłim na kuńcu świata Pëlcköwa öb dnie całé jiwrëjemë, to jesz w nocë ono naju morzi. - Taczi je kawel pëlcköwsczégö dzejôrza - wzdich-nalë më wespół, a so na wieczerza piekłé jaje zjedlë. Ko taczi je pëlcköwsczi zwëk - jaja doch muszą wiedno bëc. RÓMK DRZÉŻDŻÓNK 68 I POMERANIA / CZERWIEC2018 W czasie 2 tygodni kursanci poznają lub doszlifują język kaszubski pod okiem profesjonalnej i sprawdzonej kadry nauczycielskiej. Oprócz świetnie przygotowanego lektoratu uczestników kursu czeka bogaty program wycieczek i warsztatów. Przewidujemy również wyktady osób zaangażowanych w rozwój współczesnej kultury Kaszub i Pomorza oraz spotkania z bardzo ciekawymi ludźmi. Program atrakcji zawiera m.in. sptyw kajakowy Zbrzycą połączony z poznawaniem twórczości literackiej Stanisława Peśtki (pseud. Jan Zbrzyca), uczestnictwo w XX Zjeździe Kaszubów w Luzinie czy też zwiedzanie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Udziat w naszym przedsięwzięciu to okazja do spędzenia interesującego urlopu, podczas którego można potączyć naukę z zabawą. CENA: 1000 ZŁ MIEJSCE KURSU: WIEŻYCA - SZYMBARK TERMIN: 2 -14 LIPCA 2018 PROGRAM OBEJMUJE: -120 GODZIN KURSU (TEORETYCZNEGO I WARSZTATOWEGO) -WYŻYWIENIE -NOCLEG -WYJAZDY STUDYJNE (WRAZ Z AUTOKAREM I BILETAMI WSTĘPU) Projekt zoflat zrealizowany dzięki dotacji Miniśtra Spraw Wewnętrznych i Administracji Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji www.kaszubi.pl facebook.com/kaszubi V'v- . mmm -T: .A / r^iSBSB** « *?gg.....a PA| < Ł. < _ — ^ K ftrA P I wf Er /A I .vfy I ESI r? ®«i *'7 ' ivVi ^llfe ^:ë ?! ę*W mU "gm ,1®' /> -»*3B : ŚWIĘTOJAŃSKIE ŚWIĘTOWANIE BILETY: 60 zł / 40 zł / 30 zł www.interticket.pl; Księgarnia PWN, ul. Korzenna 33135 w Gdańsku; na godzinę przed koncertem www.nck.org.pl,www.centrumjana.pl Hy