XXVIII BRULION LITERACKI BIBLIOTEKA ŚLADU - SŁUPSK 2007 Nad ogniskiem siedzą: żoyu gospodarza, Mirosław Pająk (nadwonni/ kierowca słupskich literatów)Ąjjfe- * ¦>!r wnfi Wacława, rą *ffo sp odarża O %CXJ ŚLAD XXVIII loms- tu. 4. A - S&7/iG2.4(<Ą O ¦(0^.2] Każdy kolejny numer „Śladu" jest inny, niezwykły. Wnosi sobą kolejny element, nowy pomysł. Na początku „Ślad" prezentował tylko słupskie środowisko literackie, rozwijające się przy słupskim oddziale Związku Literatów Polskich. Numer szósty był wyjątkowy, został poświęcony nieżyjącym twórcom. Numer siódmy stanowił zbiór czterech zeszytów literackich funkcjonujących jako samodzielne debiuty słupskich autorów, spięte wspólną obwolutą. W tym gronie debiutował Daniel Odija zbiorkiem opowiadań. Takie serie tomików powtórzyliśmy w następnych latach jeszcze parokrotnie. Tak ukazało się kilkanaście debiutów i parę innych publikacji. „Ślad" przybierał też formę tradycyjną i w postaci almanachu prezentował twórców nie tylko środowiska, ale wszystkich, którzy w sposób artystyczny mają coś do powiedzenia. Numer jedenasty jako „Słupski Album" prezentował środowisko w wersji polsko-angielskiej. Numer podwójny 23-24 jest podobną prezentacją w wersji polsko-niemieckiej. Numer 26 rozszerzył prezentację środowiska o wersję rosyjską. Jeden z numerów był poświęcony Leszkowi Bakule. „Ślad" ma zasięg ogólnopolski, jednak rozchodzi się tylko „pocztą pantoflową". W najnowszym numerze „Śladu" publikujemy przede wszystkim GOŚCI ŚLADU oraz nowy element, pod nazwą MISTRZ I MAŁGORZATA. Na końcu, w ramach PREZENTUJEMY ŚRODOWISKA, przedstawiamy poetów z Tarnowa. Wiesław Stanisław Ciesielski Zmarł Piotr Kuncewicz 9 kwietnia 2007 roku późnym wieczorem zmarł Piotr Kuncewicz (ur. 1936). Był wybitnym pisarzem, eseistą i krytykiem literackim. Doktorem literatury. Studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Publikował w „Tygodniku Powszechnym". Po studiach pracował w Instytucie Filologii Polskiej UW. Przez pewien czas studiował orientalistykę. Tworzył również poezję. Od 1968 r. pracował w Instytucie Badań Literackich PAN. Publikował recenzje literackie w „Nowej Kulturze", „Współczesności", „Wiatrakach", „Dzienniku Ludowym", miesięczniku „Literatura", „Tygodniku Kulturalnym", „Faktach", „Miesięczniku Literackim". Pełnił funkcje kierownika literackiego w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu i Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Prowadził dział krytyki w miesięczniku „Poezja", był również wykładowcą w Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Przez wiele lat był prezesem Związku Literatów Polskich i członkiem Polskiego Oddziału Stowarzyszenia Kultury Europejskiej. Został uhonorowany wieloma prestiżowymi nagrodami: Nagrodą Kisiela (1990), Nagrodą Literacką im. Władysława Reymonta (1994), Nagrodą im. Cypriana Kamila Norwida w kategorii literatura (2002). Odznaczony za wybitne osiągnięcia w twórczości literackiej i za zasługi w działalności społecznej Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2002), jednym z najwyższych państwowych odznaczeń. W 2006 r. został wyróżniony Nagrodą Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Był nie tylko erudytą, ale i wytrawnym ironistą i krytycznym obserwatorem. Sceptycznym humanistą i agnostykiem. Był twórcą o niezwykle rozległych zainteresowaniach. Według Niego: „rzeczą pisarza jest raczej pytać, drażnić i denerwować, niż odpowiadać i uspokajać" Do jego najważniejszych dzieł należą eseje: Samotni wobec historii (1967) i Antyk zmęczonej Europy (1982, 1988), książki krytyczne: Cień ręki (1977) oraz W poszukiwaniu codzienności (1979), powieści: Szumy (1976), Dęby kapitolińskie (1970, 1973) i Zamieć (1972). Był także autorem kilkutomowej panoramy literatury i poezji polskiej Agonia i nadzieja (1993-1994), Leksykonu polskich pisarzy współczesnych (1995) oraz książki o dziejach narodu żydowskiego Goj patrzy na Żyda. Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność (2000). Ostatnią opublikowaną jego książką był niesamowity esej Legenda Europy (2005), która jest „wyznaniem wiary w Europę, jak i dekalogiem tej wiary", zawierającym „najważniejsze składniki brewiarza Europejczyka, legendy kontynentu". Odwołując się do uczucia i rozumu, wydobywając wspólne dziedzictwo Europejczyków w sferze kultury, historii, idei i literatury. Piotr Kuncewicz był poetą i pisarzem o rozległych zainteresowaniach, obejmujących m.in. filozofię i religioznawstwo, historiozofię i socjologię, wiele dziedzin wiedzy ezoterycznej, ale także dzieje Ziemi i Wszechświata, paleontologię, biologię i medycynę. Został też wybrany Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski. Przypuszczam, że z uwagi na owo masoństwo (a może i związki z „Trybuną") - Piotra po prostu przemilczano. Szkoda, bo to był intelektualista najwyższej klasy i niezwykle sympatyczny człowiek. Andrzej Dębkowski SPIS TREŚCI Wiesław Stanisław Ciesielski „Post..". ................ 1 Andrzej Dębkowski „Zmarł Piotr Kuncewicz".......... 1 Andrzej Dębkowski „Ostatni taki Europejczyk..." .......2 Sławomir Anisowicz „Śmierć muzy".................49 GOŚCIE ŚLADU Lam Quang My.................................... 3 Libor Martinek....................................4 Anna Chomczyk.................................. 5 Wojciech Kawiński................................6 Zdzisława Kaczmarek..............................7 Zbigniew Gordziej.................................8 Anna Andrych.................................... 9 Christian Medardus Manteuffel.................... 10 Barbara Medajska................................ 11 Dariusz Tomasz Lebioda.......................... 12 Andrzej Grabowski............................... 13 Jerzy Dąbrowa - Januszewski....................... 14 Kaja Cyganik.................................... 15 Agnieszka Szymaniak............................. 16 MariaŁotocka................................... 17 Danuta Błaszak.................................. 18 Zygmunt Flis .................................... 19 Magdalena Jaworska..............................20 Krystyna Konecka................................21 Anna Maria Różańska.............................21 Jerzy Utkin......................................22 Stefan Rusin.....................................22 Maria Magdalena Pocgaj..........................23 Jolanta Rubiniec..................................23 Wacław Pomorski................................... 24 Michał Bukowski ................................24 Andrzej K. Waśkiewicz ............................25 Barbara Gruszka-Zych............................26 Paweł Kubiak....................................26 Jerzy Kaczmarek.................................27 Wojciech Boros..................................28 Jan Tulik........................................28 Jan Towarnicki...................................29 Mateusz Pieniążek................................30 Karol Graczyk ...................................30 Wiesław Stanisław Ciesielski.......................31 Aleksander Nawrocki.............................32 Stefan Jurkowski.................................32 Wiesława M. Kluszczyńska........................33 Ewa Mościcka....................................34 NADESŁANE KSIĄŻKI Eleonora Kroczyńską „Między niebem a studnią"......34 Magda Buraczewska „Słonepaluszki"................35 Kazimierz Burnat „Przenikanie"....................36 Izabela Iwańczuk „Koperta bieli"....................37 Zdzisław Łączkowski „Czy wszystko już powiedziałem" 38 Miłosz K. Manasterski „Spa".......................38 Ares Chadzinikolau „21KOBIET"...................39 Robert Czop „Spotkania" ..........................40 Eugeniusz Kasjanowicz „Listy do Emily II"...........41 Barbara Gruszka-Zych „Ile kosztuje łąka"............42 TEKSTY PIOSENEK Piotr Kajetan Matczuk............................43 MISTRZ I MAŁGORZATA Wiesław Stanisław Ciesielski, Leszek Żuliński „Mistrz i Małgorzata".............................45 Leszek Żuliński..................................46 Małgorzata Lebda................................48 PREZENTUJEMY ŚRODOWISKA Robert Stańczyk..................................50 Andrzej Mleczko.................................50 Jacek Tryba...................—................50 Dariusz Romanowski.............................50 Zbigniew Mirosławski.............................51 Mariusz Mitera...................................51 Anna Mróz......................................51 Dominika Szafrańska -Lichwała....................51 Urszula Banaś....................................52 Michał Piętniewicz........• • • ....................52 KONKURS Protokół........................................53 Agata Chmiel....................................54 Joanna Lech.....................................55 Michał Murowaniecki.............................55 Z OSTANIEJ CHWILI Romuald Mieczkowski „Magnus Ducatus Poesis"......56 /t/l 6*10 3 i ŚLAD XXVIII Andrzej Dębkowski Ostatni taki Europejczyk... Kiedy odchodzą ludzie, których szanujemy i którzy są nam bliscy pozostaje ból i smutek. Trudno jednak pogodzić się z odejściem człowieka, który uważa, że najważniejsze ma jeszcze przed sobą. Pomimo wykańczającej choroby, jaka w ostatnich miesiącach niszczyła Piotra Kuncewicza, pilnie pracował nad dziełem swojego życia — jak mawiał — miała to być nowa, zupełnie inna wersja Fausta. Piotra poznałem niedawno. Dziesięć lat temu, kiedy podpisywał mi legitymację członka Związku Literatów Polskich. Powiedział mi wtedy: — Liczę na Ciebie. Dzisiaj trzeba stawiać na młodych (sic!). Zdziwiłem się bardzo, bo trudno być młodym, kiedy ma się »czterdziechę« na karku, ale przyjąłem to, za dobrą monetę. Tym bardziej, że przecież wcześniej czytałem jego książki, więc traktowałem go początkowo jako swoistego guru. Kolejne spotkania były już bardzo sympatyczne, choć może trochę nasycone lekko rwanymi dyskusjami: a to o literaturze, a to o polityce czy układzie społecznym w małych miasteczkach. To interesowało go najbardziej. Ciągle wypytywał o naszych zelowskich Czechów: jak żyją, czy pielęgnują kulturę, czy Zelów jako miasto wielonarodowościowe ma jeszcze Żydów, a czy wiem, że jak mówimy Zelów, to przecież i Hulka--Laskowski, i Dedecjus?... Był pełen wiary w to, że być może kiedyś opowiem coś niesamowitego, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że przecież ciągle zadaje mi te same pytania... Piotr często zachowywał się nietuzinkowo. Powtarzał mi, że wyobraża sobie mnie jako faceta stojącego na korytarzu ZLP trzymając jedną rękę w kieszeni, w drugiej dzierżąc papierosa. Zawsze pytał mnie, kiedy nauczę się palić, by po chwili zastanowienia łagodnym głosem powiedzieć: — No tak przecież ty już nie palisz. Wyzbyłeś się tych swoich okopowych nawyków. Jednak najdziwniej zachował się 10 lutego 2007 roku. Kiedy przed zebraniem sprawozdawczo-wyborczym w warszawskim oddziale ZLP stałem na korytarzu przy balkonie wychodzącym na Krakowskie Przedmieście, podszedł do mnie, wyciągnął z reklamówki Historię masonerii i powiedział: — Bierz i nic nie mów, wiem, że ty ją przeczytasz... Nie wiem, co miał na myśli, ale rzeczywiście przeczytałem ją, jak wszystko, co dostaję od ludzi... Z tego naszego — jak się okazało — ostatniego spotkania pozostała mi fotografia z Piotrem, zrobiona zresztą dość przypadkowo przez Krysię Konecką. Do dzisiaj zastanawiam się, po co Piotr to zrobił? Jaki miał cel? Wiem, że był masonem. Do wolnomularstwa został przyjęty w 1996 roku i do ostatnich tygodni był aktywnym członkiem loży Trzej Bracia oraz Sokrates. Na trzyletnią kadencję wielkiego mistrza wybrany został na konwencie WWP w 2004 roku. Uważał, że nowożytna formuła masonerii opiera się na sformułowanej w czasach Rewolucji Francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, sama zaś masoneria „jest szkołą bezkonfliktowego różnienia się". Do końca wierzył w to, że ustrój demokratyczny będzie łaskawszy dla kultury, tymczasem okazało się coś zupełnie innego. Mecenat państwa praktycznie przestał istnieć, co uważał za wielki błąd. W jednym z wywiadów powiedział: O ile za komuny pisarz mógł liczyć na stypendium co dwa lata, o tyle w wolnej Polsce nie może liczyć na nic, bo państwo ograniczyło stypendia dla ludzi pióra do ośmiu rocznie. Jednak do polityków powoli zaczyna docierać, że rynek mimo wszystko nie załatwia wszystkiego, a zwłaszcza spraw kultury. Może właśnie dlatego ciągle mi powtarzał: — No, Andrzej, jak tam twoja „Gazeta Kulturalna". Bo tak między nami to trochę dziwne, że dają ci na nią pieniądze, skoro biblioteki, instytucje kultury, regionalne pisma literackie są bliskie klęski [tutaj śmiech Piotra]. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, bo to oczywiście żarty o rozkoszach kultury masowej, która znana jest od wieków, a dziś — niestety — dominuje w sposób szczególny. Straszny!... Do końca można było podziwiać walory jego ducha i intelektu. Wierzył, że świat będzie lepszym tylko wtedy, kiedy ludzkość całkowicie podda się prawdziwemu rozumowi, kiedy człowiek będzie ponad wszelkimi podziałami. Łączył, wzmacniał, wzbogacał. Przebywanie z Nim i rozmowa były czystą przyjemnością. Do dzisiaj wspominam opowieści o jego działalności w opozycji, która jak mawiał: — ...jest dziś niesamowicie podejrzana, bo lewicowa. Przecież kto dzisiaj powołuje się na Kuronia czy Małachowskiego. Tak więc chwaląc się tym, mam prze-chlapane i jako komunista, czerwony opozycjonista, mason, autor „Trybuny", i honorowy prezes niepra-womyślnego Związku Literatów Polskich. Czy może być jeszcze gorzej ? Bardzo dużo mówił o ogólnoświatowej transformacji, jako o zjawisku absolutnie nieobliczalnym, która najprawdopodobniej doprowadzi do ogólnoświatowego chaosu. Wbrew wszelkim sądom nie tęsknił za PRL-em. Często powtarzał, że kapitalizm to chaos, ale woli kapitalistyczny chaos, niż tamten układ, będący w każdym calu pod kontrolą. Z tego chaosu urodziła się jego świetna książka pt. Legenda Europy, rzecz o wątpliwościach, rewolucjach, błędach, rozumie, nauce i ideach. Kochał tę swoją Europę ponad wszystko. W wywiadzie udzielonym Miłoszowi Kamilowi Mona-sterskiemu powiedział: [...] — To Europa ostatecznie stworzyła filozofię, malarstwo, architekturę, choć miała też swoje ciemne wieki. Kościół średniowieczny odegrał fatalną rolę w rozwoju, był wielkim hamow-niczym postępu, ale z drugiej strony Aleksander VI, chyba najbardziej zbrodniczy z papieży, poza tym, że mordował i uczestniczył w orgiach z własną córką, był zarazem dobrodziejem i fundatorem Kopernika. Za te dziwaczne sprzeczności też kocham Europę. I za wszystkie niezliczone wysiłki w celu uczłowieczenia człowieka. Za wspaniałą, także sakralną, sztukę, za literaturę, filozofię, muzykę, teatr. Twierdził, że każdy może stać się Europejczykiem, trzeba tylko odrzucić to, co w każdym z nas jest najgorsze, to, czego my sami się wstydzimy. Szansą Europy jest jej różnorodność i wielość. Mówił, że nawet barbarzyństwo można przekuwać na wartości. Pewnie dlatego pisał nową wersja Fausta, wersję według Kuncewicza. Podobno miał to być Faust będący połączeniem Don Kichota, Don Juana, Hamleta i właśnie Fausta. Jego Faust miał ostro przeć do przodu, szukać horyzontów, zdobywać świat, nawet ten, który będzie się dział po końcu świata. Piotr Kuncewicz był Europejczykiem w każdym calu i za to należy mu się wielki szacunek, szczególnie w czasach, kiedy projektanci nowej Polski, ośmieszają Polskę w całej Europie. Dzisiaj, kiedy ponownie sięgam po jego książki, coraz częściej zastanawiam się kogo miałem przyjemność znać, z jak bezcennym świadectwem człowieczeństwa mieliśmy do czynienia. Tylko czy te ludzkie wartości dadzą się przełożyć na język Faustowskiego poglądu na świat? Dzisiaj wydaje się to jeszcze mało realne... Piotr Kuncewicz 1936-2007 2 ŚLAD XXVIII Lam Quang My Na szlaku Przysięgamy - nie zjemy zakazanego owocu A jednak chcemy być w raju! Tyle lat tułaczki na ziemi Bez pewnej wiedzy o życiu! Brak nam piędzi ziemi pod stopami A myśl szybuje wysoko. Myśleliśmy - skamieniało serce A ono płacze nocami! To co otrzymaliśmy mamy oddać innym A przecież zestawiamy bilans zysków i strat. Wiemy - życie jest rozgałęzionym drzewem Lecz chodzimy dobrze wydeptanymi ścieżkami.. Oświecenie Przygiął kawał nieba Niebo w ciszy! Przemyślał Cofnął rękę... Dodać... Dodać latu garść gwiazd, Dodać zimie mroźnego wiatru, Dodać wiośnie nastroju fermentu, Dodać jesieni wieczornych warkoczy dymu, Dodać mnie trochę miłości, Dodać tobie garść czaru, Dodać życiu dramatycznych pieśni, Dodać miłości trochę blaknięcia czasu! Czy... Czy istnienie chmury zasmuca księżyc, Czy idąca w morze żaglówka pociąga wiatr, Czy most od zawsze jest kochankiem rzeki, Czy z twego powodu nie pamiętam o przemijaniu.., Lwi taniec Aby przedstawić zwierzę, Potrzeba kilku osób, Bębna i głośnych talerzy. To zainteresuje tłumy! Źdźbła Czasem bywam źdźbłem, Kołyszę się na niebieskiej tafli jeziora. Czasem bywam źdźbłem, Uderza we mnie fala i zatapia. Czasem bywam źdźbłem, Piję deszcz całą noc. Czasem bywam źdźbłem Uschniętym z pragnienia kropli rosy. Czasem bywam źdźbłem Kołysanym przyjemnym wiatrem. Czasem bywam źdźbłem Deptanym stopami ludzi! Przemija życie Jestem zmęczony powstrzymywaniem skrzydeł lata Jesteś utrudzona powolnym biegiem jesieni W morzu źrenic nie zatrzymują się czółna Melancholijnie przepływa cień chmur Czy coś czeka na nas... Daleko na horyzoncie... Na długiej drodze barykadą rozparł się zimowy wiatr Pod obręczami kół zmęczone kamienie Nurt przenosi poszarpany obraz gór w dawne miejsca Daleki śpiew łagodzi nostalgię duszy Czy ktoś na kogoś czeka... Przemija życie... Rano, wieczorem i nocą Rano wychodzimy w tylu kierunkach Wieczorem wszyscy wracamy do domu. Czy kiedyś zapytamy siebie, Gdzie jesteśmy tej nocy? Starość, czyli dzień i noc W dzień wędruje spokojnie -Nocą naprzeciw burzy, W dzień jak dziecko -Nocą ponad sześćdziesiąt lat... My Jesteśmy podpici po przyjacielskim spotkaniu, Jesień zapala się tańcem żółknących liści, Ktoś dociska gaz do dechy swojej chciwości -My nie chcemy brać udziału w tym światowym pędzie! Białe kwiaty Czy pamiętasz kiście małych białych kwiatów, Kwitnących na drodze naszego dzieciństwa? Na tej drodze małych białych kwiatów Tak często bywamy we śnie... Autorefleksja Szara asfaltowa droga Przysypana białym śniegiem Wygląda ładnie, Ale ludzie wywijają orły. Posypana piaskiem, Jest bezpieczna. Niespokojna droga pyta siebie: „Gorzej to, czy lepiej?" Ogród w blasku księżyca Łagodnie pachnące kwiaty palmy w delikatnych podmuchach wiatru, Zawstydzony cień moreli chowa się przy ścianie. Nie wiem! To ty, czy księżyc. Zostawiasz moje serce jako nocną rosę... W oczekiwaniu Podmuch wiatru powoli unosi się w górę I opada gwałtownie głaszcząc źdźbła trawy. Nie mam chęci bawić się z wiatrem, Gdy niespokojny czekam na ciebie. Słowo do przyjaciół na Wielkanoc Dwa tysiące lat temu Jezus został ukrzyżowany Bo zdradził Go uczeń, Ale później zmartwychwstał Aby zbawiać ludzkie dusze... Ja i ty nie zostaliśmy ukrzyżowani, Bo nie ma nikogo, kto by nas zdradził, Ale my zdradzamy sami siebie I z dnia na dzień umieramy W bezsensownej pogoni życia... Jezus zmartwychwstał, Ale nie ma Go pośród nas, A my wciąż tu istniejemy, Aby ratować się powstawaniem z martwych; Tylko wtedy możemy żyć w zgodzie z pragnieniami. Z języka wietnamskiego przełożyli Autor i Paweł Kubiak 3 ŚLAD XXVIII Libor Martinek , § Piskorov Wieczór utopii się skrzypienie wrót rozwiewa wiatr z kominów unosi się dym wieńca górskich chat Biskupice Z jesionickich gór schodzi z wiatrem szadź w lesie nad Biskupicami pająk począł sieć swą tkać Krasne Loućky Śnieg zasypał drogę połyskującą bielą rani oczy w dali stado gawronów na polach spotkasz smutek i strach Andelska Hora Trzcina nad stawem na wietrze chwieje się pozdrawiając anioły odleciały w stajni słychać rżenie koni Żwirkoviśte Pamięci Żwirki i Wigury W tętnicach wyczuwasz puls jesieni. Szum w koronach świerków wzniesionych ku niebu jak palce do przysięgi. Złociste płótno bukowego listowia rozwiesił wiatr na horyzoncie. A ty stąpasz po ziemi skropionej rosą w stronę miejsca Żwirki. Jak w bursztynowej łzie zatrzymał się tu czas. Żwirkoviśte II Wasz dom nie stoi przy drodze pachnącej rumiankiem i świeżo skoszoną trawą. Do waszych drzwi nie pukają wędrowcy ani nie opiera się o nie wiatr. Waszą przystanią nie była Itaka i nie ujrzeliście w oddali lampy Penelopy gdy błyskawice biczowały czarny aksamit nieba a gromy biły jak bębny wojsk Agamemnona. Nie słuchaliście głosów Syren, jak akrobaci na linie opieraliście się przyciąganiu ziemskiemu. Przewoźnikowi przez rzekę Styks zapłaciliście złotówką Horyzont wyznaczył sobie miejsce w samym sercu gór. Jak daleko stąd znajduje się wasza ziemia wiedzą jedynie ptaki krążące nad krzyżem. Jak Orfeusz śpiewam w nieskończonych przestworzach ciszy -słyszycie? Zapalam na marmurze świecę, małe słońce z wosku. Kiedy będziesz odchodził stąd, pielgrzymie, nie odwracaj się, choćbyś usłyszał słodki głos Eurydyki. Kiedy o tobie myślę Clare 0'Brien Myślę o tobie gdy słyszę magiczne słowo Irlandia Myślę o tobie gdy czytam celtyckie historie i legendy o królu Arturze Myślę o tobie gdy mowa galijska rozbrzmiewa w melodiach niezwykłych i pięknych Myślę o tobie i o wzburzonych falach Jak rozbijają się o brzeg morza Nowej Fundlandii Myślę o tobie gdy orły morskie krążą nad nad nabrzeżnymi skałami Pacyfiku Myślę o tobie i o spienionych wodach wodospadu Niagara Myślę o tobie i o śniegu który nigdy nie taje na grzbietach górskich Alaski Myślę o tobie gdy piszczałki organów wielbią Pana muzyką Johanna Sebastiana Bacha Myślę o tobie gdy jestem szczęśliwy i wtedy gdy samotność ściska moje serce Myślę o tobie ponieważ nie mam nic co mógłbym ci dać oprócz swej pieśni i miłości Bieguny Jesteś nadzieją jestem rozpaczą Jesteś posłańcem dobrych wiadomości jestem chodzącym nieszczęściem Jesteś kanadyjską jodłą jestem osamotnionym dębem Jesteś górskim potokiem jestem bezdenną głębiną Jesteś lecącym obłokiem jestem stojącym kamieniem Jesteś katedrą jestem twierdzą Jesteś pieśnią jestem ciszą Jesteś błękitem nieba jestem głębią purpury Jesteś harfą jestem struną Jesteś przyszłością jestem przeszłością A jednak obydwaj zaplątaliśmy się w pajęczyny rozgwieżdżonego nieba 4 ŚLAD XXVIII * * * uczę się siebie od nowa ja z góry ja z dołu ja kłębek beżowej włóczki rozwijam i zwijam tę miękką wykładzinę rozpuszczam włosy rozłażą się na wszystkie strony wpatruję się w fale blednę blednę bieleję coś się skrada zza wiersza kusząca złośliwa z fantazją zapomniałam już jak się płacze podpieram się parasolem z okrągłą rączką kolorowe chińskie smoki wirują po niebie świadomość braku takich skrzydeł bliżej dalej znów bliżej Anna Chomczyk Moja suknia jak gejsza tkanki roślinne seledynowe binokle nasiąkam wodą puchnę pęcznieję ta suknia ciepło a jednocześnie bardzo daleko trzepot gejszy nauka ziół płótno ciężkie ziemią prowadzone na pastwisko krowy nieoswojone rzucanie cieni błysków i szumów codzienne zmiany koloru paznokci odcisk tkaniny na jasnych pędach suknia narzekająca i gejsza dająca miłość jak brązowy cukier do naparu nocy Wydma biel użyta przy tym portrecie jest raczej tłusta mimo że złamana z rękoma w kieszeniach jej płaszcza chciałbym go teraz powąchać przykładałaś ucho do muszli by ciebie również dosięgła ta plotka proszę rozbierz mnie z tej odwagi z osady rybackiej dziurawych sieci fok wymykających się polarnej niedźwiedzicy daleko w morze walizka rzucona na ziemię jak baśń o starej wierzbie z japońskiego wachlarza Miłość rozgryzione ziarno kawy złota broszka zapach szarego mydła atrament odcisk dziecięcej stopy na szklanej powierzchni waniliowej doświadczam siebie ciebie boleśnie niskim głosem drogą mleczną rozpiętością skrzydeł różowego listka wierzby japońskiej * * * naciągam koronkowe pończochy nadymają się niechętne obrażone rybie łuski dziwne ornamenty nie musisz mnie obejmować bo jestem spokojna martwa jak akwarium przekrojony na pół owoc na kolana wskakuje mi kot łasi się do łodygi do rajstop w podłużnych niebieskich butelkach pływają koniki morskie przyglądam się ich ogonom i płetwom jestem studnią cembrowiną Suszenie ziół z cukru pudru rozdmuchiwane samoloty przyśniło się raczej niewiele w barwie ziemi nasionach blednących wsuwkach pępowinie dwie połamane kreski brzęknące nogi od stania na progu wron trącających mnie dziobem od dziś zaczynamy dotykać swych dłoni dłoni nerek płytko tkwiących piór nakreślonych akwarelą chodaków Zatrzymanie trzask migawki aparatu fotograficznego mrówka sunąca w górę kostki zastygła w krochmalu ciemne zielone lśniące pancerzyki owadzie maluję tym szafirem gliniane powieki trudno uchwytna różnica miedzy wieczorem a nocą nieznana fermentacja kredowa włosy puchnące wodą skorynki razowego chleba na zatłuszczonym talerzu trzask migawki aparatu fotograficznego 5 ŚLAD XXVIII Małe treny Matce 1 Słuch już mnie myli, wzrok gubi się zamiast zatrzymywać widok pojedynczej rzeczy;. rytm VII Symfonii Brucknera przypomina o twoim odejściu, bo listopad to pora odsłaniająca blizny wewnętrzne 2 zamiast elegii milczenia przynoszę ci fotografię sprzed lat; zakodowaną tam gdzie nikt jej nie zobaczy, pośród zagubionych znaczeń 3 wyobrażenie pełne asymetrii, proza dnia daje znać o sobie; twoje sukienki jeszcze wiszą w szafie, paru listów nie mogę odnaleźć, czekam wciąż na coś co nie nadchodzi 4 żadna poetyka ściśniętego gardła, żadna muzyka radosna; twój biedny cień godzi mnie ze wszystkim, słucham go jak opowieści przy łóżku chorego syna, . sprzed sześćdziesięciu laty XI 2004 Wojciech Kawiński Tryby i trybiki głęboko pod ziemią stanął wóz lata cicho jak te słowa Erik Lindegren Zegar nie idzie, pies nie chce szczekać; nerki źle funkcjonują, dach przecieka napraw, co popsułeś, mimo najlepszych chęci; blada karykaturo czynności, ojcze bez dzieci - Postaw kropkę nad i, dokop się do istoty rzeczy; niech nijakość wyfrunie z klatki prostych zaprzeczeń wyjedź, albo niczego nie dotykaj na próżno; czas zalecz, czas gnije wbrew domysłom prze-różnym - Kończy się początek od pragnienia do świtu; autostradami słońca pędzą zdarzenia ukryte zatrzymaj siebie nad przepaścią, chociaż to daremne; tryby kół naoliwione, kaniony jawy bez-denne - Ars poetica - widzieć tym językiem co obcy i kruchy bo posługują się nim zapoznane duchy wyjąć z ogniwa znaczeń domysłu ziarenko niech zaśpiewa na kartce słowiczo i miękko aby co niewidzialne nad wyraz się stało jak to duchem objęte nad-realne ciało XI2004 Z kręgu wyznań - Blask ekranów Sąsiedzi co dla ciebie obce znają mnie z widzenia, dla innych wspaniałe chociaż się im nawet nie w kształcie nigdy nie przyglądam lecz w realizacji Umiem jeszcze chodzić, bieg za morze spowszedniał sylabizuję coraz odwaga staniała gorzej, pomysłów na jutro do spojrzenia w płytką ubywa toń telewizora Znam takich trzech, literom brak oddechu którzy mnie nie pełnego zaskoczeń czytają, bo mam wiedza pod skórą grubieje brzydkie pismo ironię diabli wzięli VII 2004 bo dla ciebie już tylko pamięć komputera żywot głuchego słuchacza sporów o miejsce w piekle i złocistym gaju 6 ŚLAD XXVIII Zdzisława Kaczmarek Nie wiem już -sama to wymyśliłam czy gdzieś przeczytałam: wiersze robi się jak swetry tylko swetry o wiele łatwiej Na pociechę poetom powiem -prawdziwy wiersz żyje dłużej nie wyblaknie nie potną go mole a po latach nie sprują go by przerobić na długi bezmyślny szalik mądry ciepły wiersz ogrzeje lepiej niż najcieplejszy sweter Jak żyć gdy stygną ściany domu pustoszeją ciemne kąty wyobraźni gasną marzeń światłocienie a dłonie nawykłe do czułości szorstkie martwe się stają Nie nalewam już mleka do dzbanka wystarcza karton nie czytam listów które nie przychodzą nawet przez okno wyglądam rzadziej W pokoju gdzie pełno suszonych kwiatów obrazów i tomików waszych wierszy śpi pies tuli się kot wysoko- prawie pod sufitem wisi zielona suknia już w ubiegłym wieku malowała ją Frida Kahlo ale to była jej suknia jej zapach kształt ciała sól ból tęsknota My z XXI wieku mamy telefony zaufania i ławki zwierzeń z etatowym wysłuchiwaczem marzeń i poranionych nadziei kawiarniane stoliki z dyżurnym anonimowym powiernikiem czynne we wtorki i czwartki od 17.00 do 19.00 są konfesjonały z uchem ciekawym wszelkich niegodziwości i strona - www.wyznania.pl jak do śmietnika wrzucisz tam wszystkie nieczyste myśli wysprzątasz sumienie nasze dzieci mają czaty błogi i gadu-gadu więc chyba nie są samotne elektroniczne zabawki do karmienia i przytulania dadzą im lekcję czułości na dobrą ocenę betonowe ściany bloków garaży i podziemnych przejść przyjmą najtajniejsze wyznania miłości i nienawiści Coraz częściej musimy się uczyć jak ma żyć człowiek bez człowieka niełatwo przychodzi nam wiedza o tym co dobre co niszczy a co nas ocala kiedy powinniśmy rozpocząć naukę umierania by nie odchodzić jak nie należy bez pożegnania Świt wygasił uliczne latarnie horyzont pokryty woalem mgieł Na kanwie niedośnionego snu delikatny rysunek drzew i sylwetka ptaka- to na jego nutę rozpoczyna poranny koncert kolejny podarowany mi dzień Moja suknia pusta w środku patrzy na leniwy pochód ludzkich godzin wędrujący ulicą dobrego Doktora -„to był lekarz jakich mało- ile on ludzi uratował- takich jak on już dzisiaj moja zielona suknia patrzy na ulicę doktora Zygmunta Ś. gdzie pozornie niewiele się dzieje wcale się nie zdziwi gdy pewnego dnia zobaczy mnie odchodzącą w kierunku parku potem jarzębinową aleją i tamtą drogą między sadami wiśniowym i jabłoniowym Nie masz długiej brody jak na obrazach spracowanych rąk choć stworzyłeś wszechświat ani obolałych stóp a jesteś wszędzie nawet tam gdzie mówią że cię nie ma nigdy nie było może jesteś kosmiczną mgławicą przestrzenią ciszą horyzontu czasem który nie istnieje mózgiem i krwią płynącą w żyłach Chrystusa Mahometa Buddy wszechobecny nie kazałeś budować sobie domu bezimienny choć nazywali cię imion tysiącem Wielki Nieznany o którym myślę codziennie uwierz we mnie szarą pliszkę i wybacz niepokornym sługom z tomu „Ptaki pustych gniazd',Poznań 2006 Wiersz żyje dłużej 7 ŚLAD XXVIII Zbigniew Gordziej #4 W i /' Przepytywanie siebie Panu Profesorowi Stanisławowi Kowalikowi Duże i małe pytania nasze niepewności utrudzone dopadają nas w pociągu u rzeźnika od święta na cmentarzu Chcemy wiedzieć jaki sens życia czy istnieją obce cywilizacje kiedy wyleją wody i co z Alzheimerem Obchodzi nas przyczyna łysienia dobór krawatu o ile podrożeje chleb prąd ciepła woda czy sąsiad nie kupił nowego auta nie bez znaczenia cena grabarza Krzyżowy ogień pytań przetacza szubienicę czasu Do Maisons-Laffitte nie pojadę nie nawiedzę domu przy avenue Corneille tam nie ma Gospodarza spotkamy się na skraju nieziemskiej połoniny po przebudzeniu trzeba wstać od razu zabić zły sen unicestwić mrowienie rąk zlikwidować ból kolejnej tkanki wznieść ręce do Marii umyć zęby poczłapać do sklepu po chleb margarynę litr mleka do trzeciej ganiać za pracą odwiedzić zakład energetyczny u administratora bloku wyżebrać prolongatę zapłaty rachunków do domu powrócić z nadzieją że dzieci nie poproszą o pieniądze na komitet zieloną szkołę bilet do kina zjeść ziemniaki choćby z białym serem broń Boże słuchać wiadomości ciało umyć w zimnej wodzie zmówić pacierz o ile się da zasnąć bez lęku śmietnik Markowi Szablikowskiemu ujawnia łapczywość kota szczurzą wszystkożerność robaki w ekstazie głodu odpadki skłaniają do zadumy nad aktywnością ptaków rdzawa powłoka -oskarża leniwego zarządcę przyśmietnikowej ziemi zbrukanej wymiotami porzuconego akumulatora na pomoc spieszą chmury spazmatycznym płaczem sycą spękany grunt śmietnik ma umiejętność zawstydzania przechodniów -ukazuje człowieka z czcią obejmującego obumarły bochen chleba jest skutecznym terapeutą spowiednikiem gotowym w każdej chwili unaocznić bezwzględną regułę przemijania test żebraka pod szklaną ścianą wieżowca żebrak puszką bada skalę ludzkiej obojętności oczy przechodniów zapatrzone w reklamy buty wciśnięte w przyśpieszone kroki zawstydzona chmura kroplami deszczu uspakaja puste dno skarbonki Do Jerzego Giedroycia Szanowny panie Redaktorze pytania o lata dzieciństwa wywołują uśmiech dlatego zapytam Czy leżenie na torach wzdłuż pod jadącym pociągiem w Mińsku było bardziej zabawą popisem czy wsłuchiwaniem się w mowę białoruskich szyn? A skoro o młodości mowa - dzisiaj narkotyzują się amfetaminą nie tak jak Pan karmelkowym zapachem prochu z gilzy Przeczytałem „Braci Karamazow" i „Nagi rok" - dobre utwory Tomasza Manna większego wrażenia na mnie nie zrobiły Zazdroszczę spotkań w klubie Domik w Kołominie szczególnie rozmów z Czapskim także czytania Ibsena u Boya Żeleńskiego to nic że na niewygodnych meblach projektu Wyspiańskiego tym bardziej że podawano likier różany Nie warto przejmować się określeniem późniejszego noblisty który nazywał Pana „uczynnym radcą z Ministerstwa Rolnictwa" mógł mieć dobroduszne intencje Ciekaw jestem gdzie z Broniewskim na wódkę chadzaliście? chętnie poszedłbym waszym śladem Wzruszyła mnie informacja o kożuchu dla Mieroszewskiego sprowadzonym z Polski na kilka miesięcy przed jego śmiercią także maska pośmiertna Czapskiego Zamierzam przeczytać „Drogę do Urzędowania" interesuje mnie postać Kupścia-Massalskiego Z ogólnym zarysem Pańskiej wizji Polski zgadzam się ale przecież diabeł tkwi w szczegółach 8 ŚLAD XXVIII Anna Andrych Żeglarz Kiedy wypływa Wszystko otwiera się innym krajobrazem W domu czeka niedokończona Strona książki którą właśnie pisze Ale płodzi martwe linijki Sypia z jedną kobietą by pragnąć innej Jej palce na jego udzie są lekkie jak motyl Nienawidzi sam siebie Ale zaciąga kolejną pętlę w życiu Mewy śmieją się Kiedy nad brzegiem schylony Próbuje myśli ukrywać pod zmarszczką Dotyka kształtów muszli i kamieni Polerowanych przez wodę W jego dłoniach są jak kości do gry O wygranej decyduje Pora przypływu albo odpływu Poławiacz marzeń Świtem wyrusza w morze Szoty mocno przywiązane do want Ale Syriusz płonie na wietrze Dozorczyni Pozdrawia drzewa Podziwiając zapach porannego powietrza Dzień zapowiada się całkiem nieźle Kobieta zmiata z chodnika Resztki nocnej biesiady Przez zielone szkło potłuczonej butelki Patrzy na wschodzące słońce Wyrzuca do kubła zeschłe liście Nieświeżą gazetę i brudne szmaty po remoncie Rozmawia z ptakami które budzi codziennie Wyjściem z domu I przed człowiekiem spieszącym do pracy Posypuje bruk literami wiersza Cenna anonimowość Wnuk doktora Mengele Nie wie nic o Auschwitz Żydzi są mu obojętni Zresztą jeden z nich Prowadzi pub W którym on codziennie po pracy Wypija rytualne piwo Nie przeszkadza mu dym Gryzący w oczy Chociaż sam nie pali Nie rozumie dlaczego Jego ojciec kiedyś Rozebrał romantyczny kominek I wszystkie piece na węgiel Schował się w dziupli wieżowca Pilnie dotrzymywał terminów Płatności Na starość bał się Rachunków za gaz Kiedy kocham lipiec maluje mi usta kolorem wiśni z motylich słów ścielisz prześcieradło a moje piersi są już wschodzące słońca muszę je uciszać by nie sięgnęły zenitu zanim uniesiesz mnie ponad sobą spięty moimi biodrami i wypełnisz światłem aż po koniuszki włosów Gra Ja Gerda z krainy śniegów Urodziłam się wiele lat po wojnie Nieważne po której Ważne po jakiej byłabym stronie Mój ojciec nieźle grał Szach i mat - nie raz słyszałam Szach to on nie był nawet w jednej setnej A mat - sąsiad wygryzł go i wypłynął Na Morze Czerwone Z moją matką Z bratem grałam w klasy Pakowałam wędrowny plecak Ale Kay swoje marzenia Rozwiesił wysoko w górach Dalekiego kraju Ja Gerda z krainy śniegów W domu pod wypaloną gwiazdą Obcego miasta Z zimnych oczu kochanków Wyłuskuję okruchy lodu Gram dobrą krolową Kaleczę słowa i gesty Skamieniałym sercem A ten smutny chłopiec Po drugiej stronie stołu To mój syn - m •i A2 \ ŚLAD XXVIII Christian Medardus Manteuffel ...mrok ...deklaracja ...znaki na drodze ...moja wiara miała dla mnie Twoje wielkie imię ...droga moja wiodła zawsze wprost do Ciebie ...aż przyszła ta noc... ponowa okryła ziemię i tylko zorza na horyzoncie znaczyła drogę niedźwiedziom i renom ...nie pomyślałem wyjeżdżając z domu, by znaki zostawić za sobą ...wracam do Ciebie, a na mej drodze, zamiast gwiazd przewodnich, długie cienie krzyży na północnym morzu ...Matko... czemu ich zabiłaś?.. Dariuszowi Kobzdejowi i Tadeuszowi Szczudtowskiemu ...nic nie jest nowe, wszystko było; słowo POLSKA pisze się od zawsze do zawsze ...maje wracają tak jak cykle wiosen i trzeciego dnia jest trzeci zawsze ...są takie słowa, których nie mówi się nadaremnie ...więc czemu, królu, pod cokołem tłum podniecony stanął kołem!? „Równości!" - woła - „Tak w niebie, jak i na ziemi!" „Wolności!" - skanduje - „Przyjdź królewstwo Twoje!" „Boże, który odszedłeś z imieniem człowieka, przywróć nam imię nasze!" ...nikt nie dostrzega, jak mrok gęstnieje i staje się zwarty, jak pięści; spada na twarze, przenika ciało i opada mgłą żelaznej kraty ...nic nie jest nowe, wszystko było; słowo WOLNOŚĆ pisze się od zawsze do zawsze ...maje wracają tu jak cykle wiosen i trzeciego dnia jest trzeci zawsze ...coś Polskę - ...jak Ciebie wspominać, Ojcze? - ...modlitwą - ...gdy modlitwa nie opuszcza ziemi? ...pod sklepieniami katedr w każdej godzinie głodu staje kolejka do nieba - ...jak Ciebie wspominać, Ojcze? - ...modlitwą. - ...gdy modlitwa moja nie opuszcza celi? ...tuż za wysokim oknem w każdej godzinie gniewu myśl wolną skuwają w kajdany - ...jak Ciebie wspominać, Ojcze? ...coś Polskę... Majorowi T. S.. funkcjonariuszowi Służby Bezpieczeństwa j w Świeciu n/W. ...chciałbym odgadnąć myśli, które skrywasz; w ich chaosie tak niespokojnie biegają twe oczy -jesteś moim sąsiadem, znajomym i po co chcesz mnie poniżać? ...i ty myślisz o tym kraju, jak o swoim domu; chciałbyś, by go twe dziecko nie kochało, bo musi, lecz bez deklaracji, bez podpisu, patosu, po prostu: nie odda nikomu. ...i ty wiesz to dobrze, że to nic nie znaczy, wiesz, że go nie opuszczę i że tylko to chcę: „Ja tu podpisany, nie uczynić nigdy nic przeciwko Polsce". ...et quare tristis incedo * „ Ach, nie tu koniec! Jeszcze moje życie Dozna podobno swoich trosk obficie. Niejeden czarny kamyczek potoczę, Z nim nieraz smutni) twarz Izami umoczę" M. K. Sarbiewski - AD APES BARBERINAS ...w nowym świecie zbudzony czemu w smutku brodzę który chłód nocy przywlókł aż do progu mych drzwi? ...nic nie zostało z tamtych niespokojnych godzin; mógłbym o nich zapomnieć, mógłbym nawet z nich drwić ...tak, to już nie tamten, to słoneczny i czysty dom; żadnej rdzawej plamy, patyny przeszłości; stałem się panem słowa, więcej - własnych myśli... . .i czemu smutny chodzę... („Księga Psalmów 42:2) 10 ŚLAD XXVIII Barbara Medajska n*5'" Co się stało z moim życiem? Może się zatrułam życiem jak szprotami z puszki może ono weszło do gardła i tam stanęło jak ość karpia może przykleiło się do podniebienia jak skórka od pomidora może wytarło się i nie wydaje dźwięku jak smyczek bez kalafonii może kończy się jak toner w drukarce może zrzuciło liście jak drzewo na zimę czy jak nietoperz zapadło się w hibernację a może ktoś je pożyczył jak książkę i nie zamierza już ...oddać? Najpiękniejsza godzina Jest godzina miłości długa i męcząca godzina burzy bezdźwięcznej namiętności cichej jak tykanie zegara w opustoszałym domu z oknami zamkniętymi na zawsze przed światem ta godzina nie kończy się o zmroku ani z nadejściem nocy nie mija o brzasku jest to godzina wieczna niczym nie zmącona najczystsza z godzin bez minut i sekund godzina najpiękniejsza to teraz Miłość od pierwszego wejrzenia Jestem siarką twojej zapałki nie możesz mnie zgasić bo oświecam ci drogę jestem łodygą twojego kwiatu nie tnij mnie bo zwiędnę nie zakopuj mnie do ziemi jak tajemnicy najskrytszej bo wrócę z falą morską jak bursztyn na brzeg jestem promieniem słońca na twojej twarzy nie możesz mnie ukryć bo słońca nie da się ukryć za twoją delikatną ręką która garnie się do pieszczot wąskich jak światło w źrenicach nte zamieniaj mnie w dotyk niewidomego jestem we łzach rzęs twoich jestem blisko codziennie przechodzę obok ciebie i patrzę ci w oczy dlaczego nie zatrzymujesz się koło mnie słyszę twoją odpowiedź: ^ ; ¦ nie wierzę w ciebie • ,• Niebieski śp. Krzysztofowi Kieślowskiemu Niebieskie oczy we łzach klejnoty niebieski kolor nieszczęścia Miłość niebieska rozpaczy niebieskiej niebieski mórz kolor muzyki samotnej goryczy skazanej nieśmiertelna orkiestra płaczu szlochu głośnego krzyku donikąd modlitwa bez bólu skoku odlotu nigdy niepowrotu mrozu śniegu deszczowego ekstaza biedy i porno niebieskiego bez słów oddechu złudna Miłość czyjegoś sensu nonsensu wołanie do V ŚLAD XXVIII Dariusz Tomasz Lebioda ** .• > PSALM VI czarna iskra błysła pośród nocy - ze stoków góry tabor niósł się kryształowy śpiew serafina tężała woda w źródłach i krew w żyłach górskiego kozła drżały z trwogi suchorosty i drzewa oliwne a ty Panie stałeś na milowym głazie i patrzyłeś w czeluść dziejów chwila rosła jak maszerująca armia wiał ciepły samum i rozwiewał twoje włosy marmurowa dzierzba spijała kroplę fioletowej krwi z ciernia święta iskra lśniła jak opal w głuchych toniach genezaret PSALM XIV czarna rana o Panie zaczęła się goić ale blizna sięga do serca dotyka zamiarów i zdarzeń - tyle dni zgubionych tyle nocy w bólu i szaleństwie - tyle krzykliwych myśli i słów ogłuchłych tylko Ty o Panie jak echo narodzin i chrztu tylko Ty Panie czysty jak kryształ gwiazdy zarannej PSALM VIII odchodzą powoli zakapturzeni na ramionach niosą sosnowy krzyż za nimi płynie lepka mgła a zioła łopoczą w powietrzu - oto dochodzisz augustynie do rozległych pól do przestronnego pałacu twojej pamięci tam też odkłada się to co sobie wyobrażamy powiększając lub pomniejszając wrażenia zmysłowe tak ojcze pamięć jest nam niechętna - przez soczewkę samotnego bólu widać benedykcie każdy okruch czasu i ptaki niebieskie lecące ku jeziorom i osty lśniące księżycową i struny kryształowego wiatru - gdybyśmy błażeju śnili co noc o tej samej rzeczy przejmowałaby ona nas tyleż co przedmioty widziane codziennie odchodzą powoli okrwawieni na ramionach niosą wypalaną łódź za nimi podąża sinozioty opar wilgoci i krzyk nocnego ptaka to że gwiazda milczy pies szczeka i liść moknie pośród ulewy to tylko inna jakość inny wymiar cierpienia inny zakres promieniowania - tak tak Boże noc jest potwierdzeniem twojej bliskości tak Jahwe ciemność jest suknem twojej chwały PSALM XII Jego życie jak złoty krąg z promieni i cierni - w nim psalm i lament -w nim bijące serce świętości każda cząstka przestrzeni jak iskra gasnąca w mroku każdy okruch istnienia jak żar magmy stygnącej w soli Jego okrwawione ciało drży i pręży się na krzyżu dotyka początku i końca człowiek migocze jak chwila byt niknie pośród cykli astralnych - orion i kasjopea wędrują na rzeź a syriusz wkracza w ostatnie kręgi ciemności - myśl realnie istnieje pośród tajemnicy przedwieczne słowo zapisane na kartach cierpienia PSALM XIII już zbliża się szkarłatna chwila gdy odmieni się sen i zacznie pulsować światło już Jeszua stanął w blasku u wejścia do pustego grobu PSALM XV za czerepem pagórka w fioletowym jarze leży w piasku złota maska cezara przy niej milknie rękojeść kryształowego miecza - błyszczą monety z wizerunkiem archanioła i krople krwi szkarłatnego jednorożca - niesie się szept żałobnych chórów i pomruk drapieżnych kotów - niebo płonie jak drzewo sandałowe chmury gasną jak całun jedwabny - suną na zachód sine smugi niebieskie kohorty czuć zapach cynamonu czosnku i jodu co się miało stać nadeszło co miało odpłynąć znikło - serce bije miarowo krew podąża donikąd kończy się święty sen 2006 znaczy tyle ile gubi 2006 PSALM XVII 0 święty Michale Archaniele dowódco kohort niebieskich drży przed Tobą szatan i mefistofeles belzebub i baal gdy podnosisz muskularną dłoń i uderzasz w łeb kobry przedwieczny Sabaoth prowadzi Twój kryształowy miecz słyszysz złowieszczy szept w ciemności i zbierasz porzucon słowa przenikasz cztery żywioły i uderzasz jak piorun widzisz to co było co jest i co będzie - widzisz w świetle w mroku i w podczerwieni sondujesz duchem głębiny czasu i nicości twardy jak papieski pastorał łagodny jak baranek paschalny waleczny jak grot strzały 1 ostrze włóczni o święty Michale Archaniele dowódco w walce bracie w modlitwie Duchu czysty jak łza 12 ŚLAD XXVIII PRZED PASTORAŁKĄ Świat nam się chyłkiem wali z nóg Bóg przysnął na zapleczu Czarci za barem wiodą spór już nawet zabrakło grzechów. Nareszcie wszyscy jednym językiem bełkoczą bez pośpiechu Ostatni pociąg do Piekieł utknął na stacji - Nicość. Zegar na wieży martwej świątyni przestraszy! się godziny Wisi u niego spętany Anioł powrósłem spóźnionej winy. Idą chłopcy po kolędzie klną jeden przez drugiego Puste chałupy - pełny cmentarz Cóż się narodzi nowego... BALLADA GOŚCINNA A dom mój pełen gości w porze gdy się myśl struta w kącie chowa wczoraj się chciała głupia wieszać nieuleczalnie przecież chora. Stąd ci co znają ją od dziecka przychodzą pytać się o zdrowie choć z roku na rok mniej jest słów i nas też jakby po połowie... Goni się jutro nie zastane zastać nas może przecież dziś wczoraj zgubiona prawda smutna byliśmy tam gdzie inni szli i nikt nie patrzył w drogi pył... Bo tyle jeszcze było sił i wiary w sens jedynej... co się zaparła własnych słów i jakże teraz z nich odarci mamy się zmagać z nowym dniem. Noc nam się jeszcze bardziej zczarci więc się gościmy przeciw niej. Andrzej Grabowski ANTYBALLADA Tak mocno mnie dzisiaj ściskasz za kolana że nie mam odwagi poruszyć rękoma choć szaleją batuty oślepłych dyrygentów i w oczach wciąż wzmaga się burza piaskowa. Festyn grabarzy i piknik żebraczy w kruczych siermięgach strojnych w pawie pióra już nie wyznasz czy mazur czy to jeszcze polka gdy znów przebija z nich nuta marszowa. Izba nam się trzęsie i trzeszczy gontami drzwi już puściły i nie strzegą sieni jakby czarcia pod nimi wybiła godzina i miała się zapaść wraz z muzykantami. Tak mocno mnie ściskasz jakbym tracił wiarę że jeszcze potrafisz uwierzyć w gałąź rozumnego drzewa. Patrz już nam kruki biją w okna skrzydłami zaskoczone że trzyma je jeszcze futryna. BALLADA O ŻÓŁCI Żółć się od nowa zbiera w drogę i już nie sposób jej utrzymać plucie po kątach w kubek zbiera i pędzi z krwią zmieszane wino. Słychać już jak się skrada pora każe wyruszyć po kolędzie i wiara jakby chciała skonać bezsilnie gryzie puste ręce. Jeszcze gdzieś piszczy i biadoli słowo na rencie inwalidzkiej ślepe i tłucze się o kuli nalepki zrzuca zagraniczne. A żółć gotowa i już w progu jeszcze się nad czymś zastanawia lęka się siebie... czy też Bogów którym znów przyjdzie gorzko trawić. MODLITWA RZEŹNA Najłatwiej w tej rzeźni poetom nie tkną się nawet ochłapu wykręcą wzrokiem cielęcia. Panie umiłuj nędzarzy. Tak szczelnie opięci pod szyję jak każdy gdy skóry pergamin nie chroni, nie skrywa, nie mami. Panie umiłuj nędzarzy. Własną się żywią posoką stąd ciągle cisi i bladzi, choć w słowie niejeden się skrwawił. Panie umiłuj nędzarzy. Przed krzykiem bydlęcym, niemocą... Przed strachem zwierzęcym, przed nocy ślepotą i zgodą na rzeź zachowaj i chroń. BALLADA O PANNIE STRZELISTEJ Panno strzelista bielsza niż pień brzozy schylona nad strumykiem naszej zachłanności nie czyń nam cienia 0 zbyt wczesnej porze wszak nie dorośliśmy jeszcze do miłości. Pazurami jeszcze haratamy wokół pazerni świata zadufani w sobie. Jeszcze nosimy przyodziewek z brata 1 słońca szukamy w każdą niepogodę. Panno łaskawsza niż dziecinni święci czas wymoczyć witki czas na poświęcenie. Gdy staniemy z pokorą prosząc cię o rękę zamiast miłości daj nam rozgrzeszenie. NA PRZYLASKU Wyje pokutna szata w polu czepi się chwastem po ściernisku jakaś tu zgubiona mara z uzdą na udry daje pyska na cały biegun w ściętą noc. Miecz srebrnopióry lotem, skosił spinkę rozdartej peleryny rzucił ją rybom na zachętę przez staw dochodząc do wikliny gdzie się do jutra swatał wiatr. Gdzieś się pogubił jęzor mroku liżąc w parowie krzewy jeżyn i poranionym blaskiem zbroczył pałatkę boru włażąc w nów. Jodłuje przy wyrębie zjawa drgając na liściu zbladłej brzozy czas by już było sowie wstawać przyprawić oczy nocy. PRZED APOKRYFEM Noc jak dym z drzemiącego ognia kręci się wokół iskier drzewa na której to gałęzi spocznie imię co jeszcze w nas dojrzewa... Owocobranie planet w pełni już płachta czerni embrion chwyta Ojcze korzenny módl się w kropli niech błyszczy w oku i nie znika. Na pojednanie i przetrwanie któż lepiej zna się w pestce jutra niech nam się zdarzy prawem cudu z zasłony lotnej kiełkowanie. ==========^^= 13 ŚLAD XXVIII Jerzy Dąbrowa - Januszewski Spacer Dojrzałość owocu mieni się kolorami lata i jesiennego przekwitania widocznego w kobiecych oczach... tak mówiłaś że jest gdy w parku zakochani milkną więc i spaceru kres choć to może nieprawda Na wargach czasu uśmiech i ucieczka... znowu te słowa jeszcze nie teraz jeszcze słońce tęczą myśl rozprzestrzenia barwny pomost w oczekiwaniu więc jednak poczekajmy aż się zazieleni liść Na wargach czasu słowa słowa słowa i dojrzałość jesieni ale przecież jest jeszcze pomysł na... Słupsk Wiem jakie jest to miejsce - skrawek ziemi usypany resztkami z boskiego zasiewu - trochę pagórków z piachu, wody i kolorów zieleni wielość barw urodzajnych czterech pór roku jak na paletach Pechsteina Wiem jakie jest to miejsce - skrawek ziemi porytej niegdyś z boskiego nadania - czterema korytami rzeki i rozlewiskami zanim człowiek pracowicie palami przystani - stołpami związał krzemienne koryta w łososiowy nurt Wiem jakie jest to miejsce - skrawek ziemi z kopułami wzgórz boskiej fantazji - wznoszącymi ku Stwórcy wyznanie wiary krzyżami nadziei i dłońmi pokrzepienia za to miejsce godne podzięki Wiem jakie jest to miejsce - skrawek ziemi ze stołpianami ile ziaren piasku na plaży - jak dobre duszki pojawiające się b północy gdy morza brzeg w jantarowej poświacie chłodzi zdrożone stopy w blasku księżyca Wiem jakie jest to moje miejsce - skrawek ziemi ten Stołp - Słepsk - Stolp - Słupsk - to miasto z wyboru mojej młodości gdy czas sędziwie posrebrzył skronie a rzeczny poszum zawsze ten sam Impresyjnie Bywają słowa w linijce wiersza znaczące tyle co szeregiem ustawione fragmenty myśli to tak jakby tylko bywały na poetyckim balu rozbawionych półsłówek gdzie miłość małostką spojrzenie wzgardą jest i tylko oczy pozostają alchemią niezgłębionego horyzontu Patrzę w tę dal umykającą nietoperza terkotem w jaskinie mroku gdzie uśpienie myśli zapowiada barwne świtanie bowiem cisza zawsze jest zapowiedzią najczystszych słów o prawdzie nieśmiertelności o przypomnieniu zmartwychwstań o narodzinach Słowa w linijce wiersza zapowiadają babiloński tumult pracowicie tłumaczony na prawdę i fałsz - oczekiwaniami dojścia do istoty skrytej w zakamarkach pamięci gdzie dobrotliwość jest słabością Na parapecie świtu niewyspany ptak recytuje śnione wiersze o bogactwie wzlotów o niezrozumiałym świecie zapisanym w papilarnych labiryntach s Non omnis Wpatruję się w swoje oczy poduszka wyobraźni spowija światło samotności w biel najczystszą na zielonej trawie Na ścianie karaluch-posłaniec kreśli hieroglify nadziei przypominając o nieuchronności życia o dobrej nowinie Wpatruję się w te oczy ukryty między źdźbłami w nadrealnych rozbłyskach rosy pragnąc dostrzec coś więcej choćby rumieniec na policzku nieba Za drzwiami Wczorajszy meil od ciebie przypomniał mi o nadziei będącej odwiecznym wypominaniem żem człowiek ułomny a więc jest szansa na naprawę choćby w zmaganiach z przeszłością ponoć uczepioną klamki za drzwiami a więc pozornie niewidoczną Okrucieństwo wspomnień wibruje w mózgu elektronicznym impulsem... może od Victora Hugo przypomnienie nędzy albo to Knut Hamsun paluszkiem wygłodniałym upomina wyobraziłem sobie... rubaszny Honore Balzac w kolebiącej się kolasie grubymi paluchami wystukuje esemesa Bruno Schulz... Za drzwiami jakby pukanie kolejna noc z wizjami spoza rzeczywistości a przecież wystarczy nacisnąć klamkę wystarczy chcieć ale czy chcieć to pragnąć? Nie wysyłaj mi meili 14 ŚLAD XXVIII Kaja Cyganik dziecko kiedyś świat miał zapach terpentyny i drewnianych ram w których Wacek zamykał smutne twarze Matki Boskiej kiedyś wieczór przychodził od żółtego szlaku zmęczony artysta z rudą brodą października mama wkładała mi sweter w szarudze kostniały ręce kiedyś noc spływała księżycem w szpary naszych dusz kiedyś świat mogłam schować w aksamitnym kapeluszu prawdziwka teraz mnie coraz mniej bardziej mniej niż więcej i milczy echo zły sen nie ona mu pierwsza pokazała księżyc jabłka obierał dziadek kołysanki tkała noc bajki wymyślał sam rysował ją w przedszkolu świecową kredką a ona nigdy nie rozpoznała swojego portretu czasy były trudne bóg zawsze w domu i do drzwi pukać nie trzeba nie ona mu pierwsze powiedziała kocham najprostsze słowa grzęzną w jej gardle a ja będę musiała powiedzieć kiedyś 3.01.2001 w październiku włóczył się po Pogórzu zbierał jałowiec marynował opieńki owijał pnie jabłonek żeby zające nie obgryzły mówił najbardziej lubię jesień robiłam mu co roku bransoletkę z ognia i rdzy kiedyś przyniósł zdjęcie rentgenowskie lekarz powiedział przerzut na prawe płuco a to liść bukowy przykleił się do żeber lekarz powiedział chemia a wystarczyłby silny podmuch wiatru powiedziałam im liść nie może zbutwieć musi polecieć dalej a oni jest ich więcej wiedzieli swoje a potem nie mogli uwierzyć mądrzy lekarze w zimowych fartuchach że można umrzeć na jesień zgasły watry pod Radziejową Józef krów już nie gna na hale nasze ścieżki zarosły bliźniczką i nikt bukiem pod piecem nie pali echo samo zostało tej wiosny w lasach pewnie już kwitnie lepiężnik nasza góra się budzi po zimie może nigdy nas dla niej nie będzie on i ona stwórcy świata bogowie zatrzasnęli bramy Buenos Aires jak się wraca do miejsc nieśmiertelnych gdy się kruszy horyzont jak papier nasze ścieżki zarosły bliźniczką mchem porosły skamieniałe serca dom rodzinny jeszcze ciągle tam stoi zgasła tylko ta jedna iskierka Turbacz może zbyt długo mnie nie było Rafał wrócił do świata kierownik smutkiem zapija złe sny Megi jesienią poszła za Metysem do nieba dawno mnie nie było panu Arturowi gaśnie błękit w oczach goprowiec brzydki jakiś wspomnieniem zaszronione szyby tak dawno mnie nie było blizny coraz mniej wyraźne a Bóg się zlitował i turystom góralską otuchę w blaszane serca nalewa las rdzewiał już tyle razy i deszczy tłum przepłynął święta góra czoło wciąż ma białe oczy chmurne serce otwarte na oścież i jestem i 15 ŚLAD XXVIII Agnieszka Szymaniak Truizm Wiersz inspirowany „Odą do rozpacz) ks. J. Twardowskieg Ubogi truizmie najuczciwsza ze ściąg siódma wodo po kisielu prawdy jakże Cię prześladują naśladowcy wieszczów jakże Cię szpiegują agenci prawdy jakże Ci szkodzi powielanie Biedny truizmie odkrywco znanych lądów fatamorgano fanatyków pieprzu ziemi Biedny truizmie 0 bogatej przeszłości podstarzała gejszo szary kiczu puento bez metki niedopuszczalna dla snobów kolekcjonujących sztukę bez domieszek Dziękuję, że pozostajesz przy mnie w całości gdy pomysły dają tylko nogę Dziękuję, że mi towarzyszysz do ostatniej godziny dyskusji wierny i łatwy niezauważalny jak kleszcz 1 choć niejeden raz mnie wyśmieją z twojego powodu ja ci zawsze podam naiwną dłoń po kolejnym wykorzystaniu Objaśnienie: Istniała kiedyś taka niezwykle denerwująca zabawa, o tytule prawdopodobnie nieznanym mi lub też zapomnianym, o ile taki tytuł w ogóle istniał. Zabawi ta polegała na prowadzeniu takiej oto rozmowy: „Kupujesz strusia?" „..." (Niezależnie od odpowiedzi rozmówcy) „Mówisz ale Ty jeszcze nie wiesz, co to jest struś Struś to takie małe zwierzątko o wymiarach trzy na trzy. Kupujesz strusia?" i tak mogło się to toczyć w nieskończoność, ku furii odbiorcy i niecnej radości nadawc komunikatu o strusiu. Chcesz kupić artystę? -„Nie." - gatunek niczego sobie. -„Tak." Mówisz „Nie", ale Ty jeszcze nie wiesz, Co prawda od tych skrzeków Mówisz „Tak", ale Ty jeszcze nie wiesz, Co to jest artysta. szyby pękają, Co to jest artysta. Artysta to takie malutkie zwierzę ale może mu pan zatkać dziób Artysta to jest zwierzę ubezwłasnowolnione, Obserwatorskie. tym oto środkiem przeczyszczającym O wymiarach zaborczych, I ma ono wiele rodzajów. pychę melodii- Być może - krytyką. Niekiedy Ten okaz, zwany „poetą" Proszę się nie krępówać- Nawet W klatce własnej twórczości, - on w przyszłości Kochające, Prezentuje się na co dzień jeszcze podziękuje Ale tylko siebie. Zupełnie zwyczajnie- za te tabletki mobilizacji... Czasami gryzące, - w garniturze tradycji Czasami wyrywające z krawatem zasad No i sporo innych rodzajów... Sobie i obtartymi butami Kupuje pan artystę? sporawe kłaki egzaltacji, przestrzegania prawa. - „Sam nie wiem." Czasem wulgarne- Mówisz „Sam nie wiem", ale jeszcze... - plujące na swój emocjonalizm, Ale w nocy, widzi pan, I w końcu kupił. szarpiące piórka To kłopot- Lecz w symbiozie ludzkiej ignorancji, Nie chce spać- Wozu życia zamieszkałej we I prośby, proszki, krzyki, tabletki, jęki- Prowadzić nie mogli. właścicielach. - wszystko zawodzi, Wybrał więc najlepsze wyjście Kupujesz artystę? a nasze maleństwo - niewolnika myśli pazurem skrobie nieustannie. wypuścił na morze To może lepiej muzyk szerokich horyzontów. DEBIUT WWmŚm '• -Ld Prześwietlona mapa Moja babcia wodzi palcem po mapie wodzi mapę za nos zmienia nazwy placów i ulic odkrywa siwy włos nowoczesności w lusterku wstecznym Moja babcia poprawia okulary poprawia wyobrażenia z gliny wspomnień lepi bohaterów buduje Pawiak i burzy mój spokój Po trzech dniach jak obiecała przy kolacji wskrzesza męczenników nadając sens Tablicom pamiątkowym sadza pomniki na tajnych kompletach na przesłuchaniach gdzie Nieustraszeni wsłuchują się w każdy dźwięk bicia serca czy pulsu czy Moja babcia nie może spać kiedyś tylko niewydolność sumień pozwalała zasnąć Moja babcia mierzy wzrokiem przeszłość w moich oczach mierzy ciśnienie wciąż tego samego strachu Kupujesz strusia? Kupujesz artystę? 16 ŚLAD XXVIII Maria Łotocka Okno z widokiem na Pińczów Mam okno na księżyc i basztę na kościół Świętego Jana na stary Zamek i klasztor mam okno z widokiem na cmentarz i widzę tych co odeszli harcerzy Szarych Szeregów ktoś w przerażeniu szepnie spójrz idą dzieci na śmierć a noc jest czerwieńsza niż krew stoję za szklaną szybą z twarzą martwą i drżącą mam okno z widokiem na Pińczów który pamięta Niespokojna gwiazda Pamięci Rafała Wojaczka Odchodzisz w inny dzień dostrzegłeś inny świat może będziesz w przestrzeni migotliwą gwiazdą odpływasz w inny czas po śliskiej drodze życia >ą tutaj góry podziemne rzeki podskórne 'óżowe i ponure świty przewidziane wszystko ecz nieraz księżyc świeci ak otwarta rana ą słowa nieludzkie noce niepewne prześwietlone łzami iragniesz zebrać te skarby ikryć w głębi serca ucieczkę donikąd Matka Jest ciągle ze mną oczy jak błysk słońca za gałązką jaśminu ręce to kwiaty pachnące i chleb szept jest kwitnącą różą jesienną a myśl to ptak tylko ona potrafi zrozumieć górski potok i nieprzebyte przestrzenie losu zdziczały sad po deszczu i zmierzch O świcie Pamięci Tadeusza Żeleńskiego - Boya i Lwowskich Profesorów Czy można kochać miasto...? Czy można kochać miasto kochać jak człowieka? nieraz błądząc samotnie ulicami Wilna albo Lwowa szukam wieży Mariackiej i śpieszę nad Wisłę wszędzie brak mi Polski i brak mi Krakowa a w Krakowie Wilna albo Lwowa o uczucia wcielone w kamienie czym jesteście może naprawdę tylko marnym smutnym cieniem Czy można kochać miasto kochać jak człowieka? może ja to wiem najlepiej... Wtedy o świcie nie zdążyłam wynieść go z piekła wyprowadzony na stok Wzgórza Wuleckiego wraz z innymi którzy polegli za polską naukę został rozstrzelany staję bezradna przy aresztowanych smagana wiatrem wołam o ratunek i chociaż modlitwą przysłaniasz mi oczy czuję twój lęk słyszę śmiertelny krzyk i podaję dłoń z niewidzialną różą W 1 17 ŚLAD XXVIII Danuta Błaszak ¦I odbierzmy cierpieniu wszelką wartość odwiedził mnie anioł poszarzało niebo święta tereso - westchnął (przepłynął szary obłok jak dym z papierosa) gasiłaś iskry marzeń za twoje spalone ręce uczyniłem cię świętą za ogień marzeń który umiałaś ugasić - mówił i przylepiał mnie do tych słów nie mów - krzyknęłam - powrócę na ziemię moje ciało stało się rzeczywiste z krwią pulsującą jak górska rzeka aniele mój - krzyknęłam gwałtownie odrywając się od jego lepkich pochwał dlaczego nie byłam ładna? tak moje spalone ręce ręce są delikatne codziennie smaruję kremem a nadal mają czerwoną skórę i swędzą malarze ziemscy zabij ich aniele mój uszlachetniają moją twarz na portretach dlaczego... płonęła moja aureola anioł się zaśmiał nieprzyjemnie odleciał szeleszcząc skrzydłami w obłoki wpełzła tęcza jak indiański makijaż barw wojennych alonuszka - jakucka dziewczyna, 1 zamajaczyły migi znacząc zimny błękit nieba warkot silników zranił nabrzmiałą śniegiem ciszę matka z bólu skuliła ramiona... to nie radziecka armia mamo oni są z polski lotniku z kraju którego serce bije szybko jak serce wulkanu by wybuchnąć na niebie różą biegnę do ciebie przez tajgę z modrzewi strącam czapy śniegu mamo modlisz się w milczeniu o pokój dla starowierów kładziesz palec na usta - nie hałasuj rozpacz i złe duchy zastygły w lodowym śnie alonuszka - jakucka dziewczyna, 2 zamieszkałeś w naszej chacie na piecu delikatny jak motyl pod grubą warstwą futer smarujesz twarz łojem w miodowych oczach czai się lęk wygonię złościł się ojciec nie chcemy obcych wygadywał na komunistów cicho - błagała matka więc klął włożył fufajkę i walonki, wziął strzelbę poszedł w las. wiem. znów dwa tygodnie będzie spał pod śniegiem, wróci z mięsem na plecach rozumiem go dobrze tam daleko za leną też byli żołnierze przeprowadzali próby z bronią mówili że to nowoczesność a u nas zabobon się szerzy ostrzegaliśmy że w tytoniu w herbacie śpią złe duchy nie chcieliśmy tego. kpili odkażali wódką odeszli a potem dzieci się rodziły inne niż na podobieństwo boga bez rąk bez duszy... mamo oni są z polski z kraju w którym gorące lato trwa długo - mówię i śnię poczwarki o miodowych oczach kolorowe motyle krążące przy bożnicy alonuszka - jakucka dziewczyna, 3 sześćdziesiąt stopni pod kreska ślina po splunięciu zmienia się w kulkę lodu jeszcze zanim doleci do ziemi lotnicy ogniska palą pod migami by rozgrzać silniki. brak tu dziewcząt na podryw naśmiewają się z nas że ruskie baby tłuste sybiraczki, lotnicy wracają do domu do swoich długonogich polek wiosną znów będę wróżyć z pąków brzóz sok młodych drzew lepki słodki jak miód lotniku... szepczę cicho i milknę zwyczajem starowierów zbyt ruska by wrócić do polski nie dość polska by mnie zauważył łzy zamarzną nim dotkną nabrzmiałej śniegiem ziemi wieczność jestem w raju w wieczności nicości pleromie wieczność nie ma czasu przyszłego tak mówi augustyn czy będąc w raju w wieczności jeszcze można o czymś marzyć? dorosnąć do śmierci mamusia i ojciec wtopili się w szare obłoki można dorosnąć do śmierci godnie wpłynąć do nieb jak niemowlę wyrasta do szarych książek szarych lite z kolorowej grzechotki jak dziecko pozostawia na falach łódź z kolorowym żaglem mamusia i tatuś cieszyli się kiedyś opasłym tomiskien szarych liter potem wyżej wtopili się w szarość i próżno szukam ich po niebie aniołowie dziwią się śmieją się nieprzyjemnie że szukam że na początku ich drogi ręce nurzam w kolorowe modlitwy początek młodości nasycony kolorem tam ich nie ma tam już ich nie ma przeszli odeszli połącz się z szarym obłokiem byt od śmierci ku życiu, II znad ziemi bure chmury odgarniam niecierpliwie chcę i boję się poznać zobaczyć po co? zatrę ślady odejdę w nicość odgarniam chmury patrzę mój misjonarz nie chcę zniszcz ich mój aniele on ze swoją żoną razem klęczą nie widzę ich dobrze przesłania ich czarny cień ołtarza wznoszą modlitwy za moją duszę razem złączeni przytuleni wspólnym wołaniem mój spokój tak bardzo chciałam z misjonarzem ja i on w lesie grzyby drzewa dwa czerwone kiery w dziupli starego dębu wszak się zmieniłam straciłam świętość na ziemi miłość dawałam najświętszą wszystką oddałam a teraz czemu nie zsyłasz na mnie kary mój aniele nie strącas w piekło mnie samotnej grzesznej myślą słowem pragnącej rozłączyć uderzyć anioł popatrzył pogardliwie: „w niebie zatrzymać cię musze bo chronią cię modlitwy z ziemi o pokój twojej duszy" 18 ŚLAD XXVIII Zygmunt Flis SAMOTNOŚĆ Ludzie zawsze przynosili mi ból nawet ci dobrzy - własny Julian Przyboś Należy umieć zgodzić się na samotność jak na niedoskonałość własnego ciała jedynie w samotności nie ogranicza nam nikt słów i możemy milczeć sobie na wszystkie tematy Jedynie samotność pozwala nam nawiązać w pełni aż do bólu kontakt z kolorami i tylko wtedy biel staje się czysta jak milczenie Jedynie samotność nie zadaje niepotrzebnych i przykrych pytań jest mądrzejsza i wszystko wie lepiej niż najlepsza matka Niczego nie obiecuje niczego nie niszczy i niczego nie zabiera jest wierniejsza od największej miłości jest mocniejsza od najlepszej przyjaźni Nikt nie zdoła jej nakłonić do wiarołomstwa i nikt nam jej nie potrafi zabrać Najlepiej rozwiązuje wszystkie nasze problemy Jest doskonała tak że nieustannie pragniemy od niej uciekać USTKA Nie ta z barwnych widokówek odarta z zapachu morza ryb i niepokoju lecz to miasto rozległe na wiatry recytowane nieustannie mokrymi wargami fal Nie będzie dzisiaj alarmu radio zapowiada uśmiech we wszystkich domach a z masztu horyzontu zwisa bezbarwna flaga lekkiego powiewu W porcie motor kutra zbudzi! nagle warkot to najtrwalsze drzewo morza A jednak kobiety stoją nad brzegiem z twarzami otwartymi na lek jak słowa kornej prośby A jednak kobiety wracając do domów idą wolne jak aktorzy greckich tragedii z ciężarem świateł nad głową LIST DO NIEOBECNEGO Mój nieobecny przyjacielu nieobecny w tym pokoju z migającą gwiazdą telewizora w którym coś komunikują 0 wypadkach drogowych Nieobecny przy tej rozmowie Jednak znaczą nieobecne słowa 1 każdy z nas próbuje na swój sposób je rozumieć są jakby dobitniejsze i wymawiane z zupełnie nieznaną dykcją Nieobecny wreszcie w życiu co można tłumaczyć jak wyjście z szeregu różnych czynności co będzie prawdą ale niezupełnie nie da się tego dokładnie wyjaśnić Pojechałeś za szybko lub za wolno zakręciłeś niebacznie w lewo lub w prawo albo w ogóle nie zakręciłeś choć tego od ciebie oczekiwano Niezbyt uważnie przestrzegałeś znaków drogowych lub zbyt byłeś wierny znakom wieczności POETA PRZY OKNIE Czy poeta piszący wiersze wczesną jesienią jest bardziej dojrzały i może wyrazić to wzruszenie i sprawy na które czeka zapracowany wydawca zaryglowany na wszystkie możliwości zakazy i utrudnienia oraz parę niechętnych koterii na dodatek Czy poeta piszący wiersze przy czystym wymytym oknie widzi świat lepiej i wyraziściej i czy na tyle optymistycznie by nie razić gustu licznych starych panien pilnych i uważnych cenzorów wszystkich szczebli i zależności Czy poeta przy umytym oknie i uchylonym we wczesną jesień pojmuje właściwie aluzyjność kobiecego ciała na tyle tajemniczą że nawet do wiersza wchodzi niecenzuralnie opięta szczelnie w kostium opalenizny z bielą miejsc intymnych MARC CHAGALL RYSUJE MIŁOŚĆ Narysuj ją do góry nogami w chaotycznym i niespójnym świecie czyż nie jest alogiczna i tak naprawdę nie do zrealizowania Narysuj ją z pejczem i twarzą okrutnika będzie bliższa Julii niż tamta z Werony Narysuj ją bez rąk niech nie będzie tej dosłowności błagalnych gestów niekochanych i sytej zemsty pogardy a także bezradności tych którzy w długie noce nie znajdują na nią sposobu ani lekarstwa Narysuj ją narysuj ją najszybciej czy nie widzisz jak wszyscy na nią czekają \ >> 19 ŚLAD XXVIII Magdalena Jaworska To moja bezczelna prośba przytul mnie i pocałuj gdy poranek taki mroczny i roztacza wokół szczękające karuzele iluzji świecisz wszechmocnie milczeniem w tym zapomnianym przez Boga parku gdzie spotykają się spróchniałe łzy chcę byś zostawił światło wszechobecnie skłamał zatopił zęby w przekleństwie zawiedź mnie i porzuć upadam twarzą w śnieg podążając drogą bez poświęceń uderzam w cieniste nieba zaufania zadają pytania mordujące prawdę wśród gniewnych głosów rozmytych twarzy to moja bezczelna prośba ignoruj mnie i odejdź jedyny któryś pośród drzew kamiennych z orkiestrą szaloną od krzykliwych nut wznosiłeś błagalne modlitwy do mej pamięci podnieś szare głosy przeciwne losowi później w bólu oskarżaj moją wiarę może chcę się Ciebie tylko pozbyć na zawsze uciec od wieczności by nie wiedzieć czy żyjesz Wietrznie Wiejesz dziś tak mocno i nieprzerwanie Przynosisz źródlany chłód, pierwszy oddech zimy W kryształowym flakonie zbierasz łzy, Które jesteś winien nam Przewrotnie szumisz Fałszywie próbujesz zaświadczyć, że zostaniesz tu na zawsze Po kres dni rozbudzisz w nas Wszystkie barwne melodie Armią delikatnych podmuchów zadręczysz dusze I przetrwasz wszystkie nasze uniesienia Wiejesz tak zdecydowanie, lecz zimno Zalewasz falami morderczej tęsknoty Każdy dzień przebudza nas z odrętwienia Pomiędzy nieczułą jesienią a zapłakaną zimą Gdy dmuchasz fałszywą monotonią w nasze serca Nie będziemy próbowali odgadnąć barwy oddechu Wyjdziemy z cienia odważnie Stawimy czoła olbrzymiej niepewności Jednak nieodgadnione są twoje wietrzne słowa Strach być może jestem swoim własnym więźniem.. Patrzę długo w czerwone słońca, otwieram skrzydła do lotu, wieszam się cicho w kuchni. Wzrok łowi cienki, nagie przedmioty, by nagim odejść skromnie. Ręce mordercy niewinnie oplatające szyję, ciało niczym wściekłe zwierzę pełne krwi pomiędzy kłami, zachłyśnięte skromnym śmiechem. Zaciskam dłonie w lustrze. Moje odbicie blade. _ — Moje stopy tuż nad ziemią kołyszą się nieśmiało. Ostatnim jękiem _ szarpię ręce mordercy, r— bezradnie nieporęczne. Boję się przestać. Nic ponieważ nie istnieje naprawdę nic, nie ma sensu słuchać, mówić do was milczących to tylko nieokiełznane wrażenie, że brak rzeczywistości prostej, gdy zaledwie krok od nas wieczność to tylko przywidzenie, że brak dyskretnych widm światła, gdy tak łatwo doznać śmiertelności czytam w otwartej księdze, że nie istniejemy w nicości i nie brak nam niczego Lupus Panie mój odejdź daleko, zostaw nas bezgłośnych, tacy jesteśmy podobni chłodni, pozbawieni słodkich zapachów ognia. Nie mamy rąk, tylko przenikamy przez śnieg, biegnąc lasami. Nie prosimy Panie o strawę, nie będziemy wyć. Wychylamy się zza drzew. Tu widać odległe światła, pogrążonych ludzi. Ostrożnie próbujemy podejść, nieznacznie w ciszy okrytej szarymi dywanami. Nie patrz na koniec ich Panie bo głód ściga nasze przerażenie mordercze. Odejdź Panie, bo wilki nie mają króla 20 HOLY TRINITY CHURCH = ŚLAD XXVIII = Krystyna Konecka BUDDA Z GROTY SOKKURAM SONETY LITEWSKIE, I Dotknął mnie. I zabrakło mi miejsca na oddech. Skórę miał z alabastru a może z nefrytu i w skośnych oczach cały bezmiar tajemnicy Wschodu. Niezmierny bezmiar tajemnicy Wschodu. Dotknęłam go. Dyskretnie. Pod dłonią zdumioną odkryłam puls gorący. Nieśmiertelność dzieła tak namacalnie prostą. Lecz zanim pojęłam wymknął się z moich myśli jak spłoszony gołąb. Z twarzą w kierunku morza. W granitowej grocie za szkłem. Gdzie ogolony mnich na ziemię pada nie śmiąc spojrzeć. Gdy ja próbuję szepnąć słowo uśmiech Buddy jest ciepły i nieodgadniony. Od tajemnicy Wschodu dzieli mnie kontynent i ta nieprzenikniona dla niewiernych szyba. Litwo, ojczyzno moja z epoki embrionu. Litwo moich rodziców, królów i poetów. Ziemio deszczu. Dzieciństwa niejasna planeto wśród wygasłych albumów i rzeczy minionych. W gęstych zaułkach wzruszeń półcienie. Półtony. Kogoś brak. Coś jak popiół. Carskie epolety, wzrok Skargi jak z Matejki. Rękopis sonetu gęsim piórem w mansardzie. Wiatr i dzwony. Dzwony. No przecież jestem. Czas ma niezbadane twarze I filtruje mi światło w wileńskim witrażu poprzez łzy. Pierwszy wieczór z powitania chory spętał napięciem gardło jak szal Isadory. W rozwartej ramie nieba deszcz zasnuwa cieniem iskry wież z perspektywą niedopowiedzenia. Jeśli tu był ochrzczony, to chrzcielnicy owal nadal istnieje. Tylko z późniejszym o wieki pęknięciem. Jeśli swoich bliskich tu pochował, Bóg zabrał też kamienie. Jeżeli ta rzeka nigdy się nie rozstała z kościoła odbiciem, to warto poprzez wierzby powiewną klauzurę spoglądać jego wzrokiem w bezmownym zachwycie. Jeżeli polichromia w murze prezbiterium fałszuje twarz pośmiertną w poświacie witraży, przecież dla niego róże, naręcza wisterii, wieńce z urodzinowych lilii pod ołtarzem. I moja tu obecność. Zza morza. Z biletem do wrażeń, które pragnę ogarnąć sonetem. SONETY CODZIENNE, VIII Od księżyca do słońca oszalałe konie. W czerwonych grzywach osty na pamięć wolności. Zeszłoroczne kopyta po drewnianym moście zardzewiały cieniutko naprzeciw pogoni. Jeszcze horyzont grzbietu lemieszom w pokłonie i aksamitne nozdrza w uzdę cierpliwości zanim w gorących kłosach ziarenko radości zanim stromym topolom posiwieją skronie. Pod konarem obłoku do mnie nachylonym w krwi oratorium zliczam moje nasze plony z wtórnych nobilitacji. Z popielnych feniksów. Stylowy szał legendy. Cień Apokalipsy. Liturgia kontestacji. Antynomie świata. Dzień na śmierć się zaorał w monologu bata. SHOTTERY. ANNE HATHAWAY Chłopiec był pełen sierpnia, choć nieco nieśmiały. Osiem lat starsza panna chętna i gorąca. Może inaczej, może tak się sprawy miały. Może gdzie indziej, może na ardeńskiej łące. Może rozmyślnie, może stało się przypadkiem. Pewnie w domu Williama wybuch! niezły zamęt. Fakt, że gdy owoc figlów spiętrzał Annie szatki, musieli się salwować ucieczką w sakrament. Według ksiąg - ślub był w Tempie Grafton w listopadzie. Chrzest córki w maju. Parki bliźniąt po dwóch latach. Może nie, może z barda biografii w nieładzie refleksje poniewczasie weszły do dramatów: Książę Orsino preferuje młodsze żony, Prospera - tylko związek pobłogosławiony. Anna Maria Różańska UŁAMKI CZASU są takie chwile że chciałoby się zamieszkać w klatce ze szkła gdzie nie dociera ludzkie odczucie i czas jest jak marginesowy ptak obce są ból i mrok są takie chwile kiedy nic staje się wszystkim iskra rozbłyska ogniskiem a proste słowo zmienia czyjeś życie wtedy chciałoby się zatrzymać czas by ten jedyny na całym świecie nie musiał odejść nie musiał pakować uczuć odmierzonych małymi porcjami wędrówka motyli istnieje choć nie wiem czy kres jest horyzontem złudzenia czy zamknięciem księgi w sarkofagach przeżyte cienie trwają nie prosząc o przytulenie pod sufitem zaś oczy jaskini ciężkie oddychają wilgotnym podnieceniem w dni z tajemnic obdarte co stoją w szeregu w oczekiwaniu na energię szczęścia to nic że to trwanie rodzi wciąż owoce czarne a bęben niepokoju rozszarpuje serca zakamarki spokojne i sypie się jak grad świat mój idealny 21 ŚLAD XXVIII Jerzy Utkin „Człowiek jest jak trzcina - najsłabsza rzecz w naturze, ale to trzcina myśląca." Blaise Pascal (1623 -1662) „Róża, kiedy ją zamęt tutejszy pochłonie, Zakwita idealnie tam na Bożym łonie." Jarosław Marek Rymkiewicz na motywie dystychu Anioła Ślązaka (1624 -1677) inna róża czerwona róża więdnie w Twojej dłoni przekwitasz w oczach nie uchronisz skroni przed ruchem rtęci żadna uroda poza pięknem duszy nie przetrwa chwili którą w palcach kruszy szorstka dłoń śmierci szczyt w słońca blasku oddech chłonie życie lawina światła wieczyste okrycie sen spokojny wróży dłonie w modlitwie zanurzone w błękit róża rozkwita u kresu udręki ziemskiej podróży trwoga trzciny i komu obłok w usta wlewa lekkość i puszystość deszczu oddech mgieł sutannę sercu coraz bliższą kto w świt chłodny wchodzi chłonąć fiolet wrzosowiska komu rosa w oczy wpada migocząca iskra kto zrozumie wytłumaczy zważy i pomierzy kto uwięzi wszystko w wiedzy lecz w nic nie uwierzy II jak odnaleźć własne miejsce w wiekuistej ciszy jak usłyszeć we wszechświecie czego nikt nie słyszy jak ta trzcina zatrzaśnięta w czasie i przestrzeni ma pozostać sobą samą kiedy świat się zmieni jak pomiędzy młotem nieba a kowadłem ziemi twarz zachować kiedy wszyscy z przerażenia niemi III w jakim lustrze migoczącym słońca promieniami trzcina wzrok zanurza trwożny mąci obraz łzami płachta nieba wciąż nad głową trzciny groźnie zwisa jak ocalić życie ptaka co na trzcinie przysiadł jego życie śpiew beztroski nieświadomy prawa które wszystko w proch przemienia i przed Bogiem stawia IV jak zanurzyć twarz zmęczoną w słońca pajęczynie jak wargami pieścić rosę gdyjuż wszystko minie jak odnaleźć w dniu jutrzejszym siebie wczorajszego jak odszukać dawną miłość zagubioną w biegu jak przywołać głosy bliskich uparcie milczących jak o przebaczenie prosić w blasku świecy drżącym Stefan Rusin * * * * * * dla J. Pulsuje trakt katedralny i latarnia morska. Uginają się kariatydy. Kusisz plażą. Świetliste powietrze niesie mnie do ciebie. * * * Wreszcie tutaj jestem, ze świeżym uczuciem niepojętych rozstań. Szeleści rdzawy Wielki Kanion. Dyszą ogniki w gęstym powietrzu. W plecy dmuchają niebieskie mgły Kordylierów. JEST JUTRO Psy namiętnie galopują, liścionosy gromadzą się wokół ścian urwiska. Lawina żaru osuwa się ku dolinie. Światło kroi łęgi, pastwiska, zatoki. Lotnia krąży w retorcie nieba. Nie czuję przemijania i dojmującego żalu. Od nowa odkrywam prometejskiego Alberta Camusa. W esejach i notatkach jest konsekwentnie racjonalny w dociekaniach o myśli zbuntowanej. Pociąga go ekstatyczna jasność widzenia. Wydmy w nowym przebraniu wiernie kontemplują. Spójrz ursonie na potężny wodospad. W pędzącym lustrze nieznany głos woła. Witaj brzytwodziobie i bieliku z leśnej drużyny na stromym szlaku. Kukawko srokata czekaj na nas na pustyni. Żółte refleksy światła ogarniają popielate równiny. Popękane schody nigdzie nie prowadzą. Obłok nie chce drgnąć. Żadna bestia nie podkrada się do leżących piszczeli. Suchy krzew mężnie stoi, choć nie doznał łaski olśnienia. Tu człowiek nie przyjdzie budować domu i egzekwować swoich praw. * * * 22 ===== SLAD XXVIII = Maria Magdalena Pocgaj Dawno, dawno temu brat ją delikatnie w dłonie, jak czyste, cieniutkie szkło, przez które widać było żyłki nieba.. Później, jak znudzony chłopiec mierzył do niej z procy kamykami słów. Nie pękała. Tylko od czasu do czasu w jej wnętrzu wyrastały dziwne samosiejki. Ostrożnie rwała je w wiersze. Smarkula Znowu trzasnęły słowa. Przerażona patrzyła, jak w drobny mak tłuką się dzbanuszki dobrych chęci. Zagryzła wargi, układające się w podkówkę. Z duszą na ramieniu wbiegała na strych. Tupot bucików dudnił po niekończących się schodach. Nawet nie zapaliła światła. Znała na pamięć każdy najmroczniejszy kąt, który tylko czekał, by ją przytulić. Zobacz, znowu świt sypnął na dachy garściami poziomek. Nacieszmy się ich barwą, zanim wydziobią je ptaki.. Już się bałam, że nie ty scałujesz zmarszczki z mojej twarzy, kiedy w warkoczyki splatać będę na noc siwe lata... Sarna Nie wystarczało tego lasu śpiącego pod śniegiem, gdzie codzienność stąpała ostrożnie śladem źdźbła, wywlekanego z paśnika. Instynkt nakazywał niewidzialność lecz wabił inny las, ten, po drugiej, zakazanej stronie... Uderzenie było nagłe. Świat przekoziołkował kilka razy, zanim opadł w zmarzniętą pościel pola. Szarzejące odludzie broczyło ciszą. W otwartych powiekach zaszły mgłą dwa leśne źródełka przerażenia... Przypłyń do mnie cichą gondolą nocy, będę stała po kolana w świetle gwiazd, byś wiosła nie zaplątał w szuwarach niedomówień, co od lat gęstnieją między nami. Jolanta Rubiniec Zbyt młodzi jesteście By bez dystansu podchodzić do siebie Spętani samymi sobą Niewolnicy Własnej czasoprzestrzeni Podczas gdy Czeka Wielki Świat Pokój serca Pokój serca Pochodna „chirurgii" spowiedzi ocienia duszę uzdalniają do śmiałych czystych jasnych myśli a one zawiadują wszystkim, co bardzo ludzkie: namiętnościami słabościami nałogami Na chrzciny Michałka Jesteś jak mały ptaszek Ufnymi oczkami Ogarniasz rzeczywistość I jest w Tobie Radość zaświatów Twoja bezgraniczna ufność Zdanie się na otoczenie Aż przeraża Dobrze trafiłeś Michałku W kochające ramiona matki Twoje małe universum Rany Dlaczego najbliższe osoby Tak ranią? Czy mają na to jakiś Monopol? Czy miłość, którą je Obdarzamy, Usprawiedliwia Niecne postępowanie? Ja Z ciemności nocy Wołam o światło Kwiaty, promieniste uśmiechy Żar życia. Z samotności Wyję za Tobą Bo jesteś bardzo przy mnie ale Cię tu nie ma. Nie chcę przerabiać Intelektualnie Swojej chorej samotności Po co to komu? A mnie? To raczej Uczucie wyobcowania Bo ludzi dużo innomyślicielstwa 23 Młodość ŚLAD XXVIII Wacław Pomorski Wyznanie Chcę żarzyć się z dnia na dzień mocniej do jądra - do białości nieustannie dokładać gwiazd do żaru słońca - być potrzebnym zawsze gotowym do usług Niech stopy palą się do czerwoności niech nie ustają w biegu „Lepiej spłonąć niż zardzewieć"... Szary tobołek Spakowała mnie w szary tobołek Obwiązała sznurkiem na potrójny węzeł Wysłała z ulgą na znany adres Jutro obudzi się dobrze wypoczęta Z lekkim sercem postawi krzyżyk przy mym imieniu Będzie szczęśliwa Może wyjdę jej z głowy... Feniks Małgorzacie Nowotni W. Wiśniewskiemu Posądzasz mnie o nieroztropność że zbyt nagle rozwinąłem skrzydła i zdumiewasz się że nie powracam do porzuconej klatki Jakże bym mógł się oprzeć tej darowanej przez los przestrzeni? Gdybym się zdobył na powrót musiałbym się Fuksje Zawsze kochanej żonie - Trudzieńce Przyjacielu bądź gotów do lotu Feniks potrafi zapłonąć nawet w kamieniu! I. .. .a poza tym jeszcze zostają nasi najbliżsi z którymi trzeba się będzie kiedyś rozstać --- Może wieczorem - jutro - w południe a może za parę lat jeśli Bóg będzie łaskaw... Tymczasem z determinacją czyścimy balkony zbieramy zeschłe listki już omdlewających wrześniowych fuksji i spoglądamy ukradkiem na ruchliwy szary jęzor ulicy... II. Uśmiechnij się miła!---Tak ciepło! Wrześniowo! I pozwól że jeszcze kurczowo ścisnę ci dłonie... Niech tylko poparzę na twe załzawione od wiatru oczy... Niech tylko strząsnę ci z włosów tę zaplątaną w nich śmieszną chitynową muszkę... Modlitwa Kiedy się modlę rozklejam się jak tapeta nasiąknięta wilgocią bo jeszcze mam Panu wiele do powiedzenia W efekcie dokładam parę łez do gwiezdnej czary nieba Zresztą czy stąd czy stamtąd skądkolwiek westchnę zawsze mi blisko i mokro do Niego... Michał Bukowsk niedosyt znów we mnie więcej przeszłości, teraźniejszość starzeje się w oczach a ja nie nadążam niepopełnionym staje się popełnione doświadczeniem nieuczynionym boli przeżyte niedane więc nim we mnie świadomość „...nim w tobie niepamięć..' stój - niech chociaż - milcząc -na ciebie popatrzę śnieg z miodem rudy sąsiad z siwą wnuczką w ciąży śnieg z mych myśli tańcząc odgraniają świat wiruje, może zdąży, dziś w burdelu darmo dają nic już nie wiem, chybam przysnął nieco, gdzieś tu dom mój stał i moje buty, oczy mi się głupio świecą życie chciałbym przejść na skróty a tymczasem wszystko w takim pędzie -i ten sąsiad, i te myśli, i ten śnieg.... ktoś wygłasza mi orędzie, a ja jakbym pod wiatr biegł... więc wysyłam oczy na wakacje, sny powiększam i w albumie zbieram, śnieg jem z miodem na kolację, a na deser wnuczce śpiewam iS 24 ŚLAD XXVIII Andrzej K. Waśkiewicz z kronik epizod (1940-1943-1992) (25 XII 1989) współczujące milczenie: widziałeś wznosiło się spadało wznosiło się znowu szybowało w ciemności jak dźwignięty w górę dół po ekshumowanych nie im tobie współczuło wielkie milczące usta: dawało się użyć zmienione w glebę ciała mogłyby być argumentem chciałbyś wierzyć że już nie są bezbronne ale były i tylko tyle da się o tym powiedzieć 21 192 świat wraca do normy znów pilnie pracują budowniczowie ruin wznoszą krystaliczne konstrukcje nocą śni się upadający w przestrzelonym płaszczu krew wsiąkająca w ziemię ciemne światło martwego języka i biegnący prosto w kamerę w rozbłyskach w wizgocie kul w blasku płonących gmachów pomyśl - zaprawdę jesteś dzieckiem szczęścia dzieciństwo - pod bombami - lecz jednak przeżyłeś wyszedłeś z płonącego miasta nie zginąłeś w kolumnach idących do obozu przeżyłeś wielką wędrówkę ludów głód i inne przypadłości kraju wstępującego z jednej w drugą ciemność i nawet nie masz na swe usprawiedliwienie poczucia wspólnoty nie potrafisz odnaleźć w tym wszystkim spraw naprawdę ważnych 21X90 śnią się słowa które - już martwy - mówił prosto w kamerę (nie wiedząc że jest martwy) dłoń zaciśnięta na dłoni kobiety słowa którymi - już martwi - wprawiali w ruch dźwięczące drobiny powietrza trony i moce widok z okna. epifania zakwitły mlecze żółtozłoty trawnik o czym on opowiada przeciw czemu kwitnie nim posiwieje i rozda się światu w małych spadochronikach z szansą na przetrwanie 18 V 2001 martwe światło martwego języka krew wsiąkła w ziemię gmachy odbudowano przestrzelony płaszcz w tej - jakże długiej - ostatniej sekwencji zdaje się pusty 1990-1991 ŚLAD XXVIII Barbara Gruszka-Zych Kolonia co dzień zmienialiśmy hotele ubrania ułożone w torbach jak płód w brzuchu narażone były na nagłe poronienie poprzez ciągłe znoszenie po schodach znosiliśmy też coraz większe zmęczenie z każdego piętra w dół na śniadanie wliczone w koszty pokoju tak jak niepokój gdzie jutro będziemy spać bo hotele były zajęte niektórzy spali nad Renem zalewani falami którymi chłodziły się statki inni kryli się w ciemni nocy żeby wywołać wspomnienie dnia tylko katedra połyskiwała łuską zdobień jak wielka ryba dała schronienie naszym modlitwom płynącym w jej brzuchu do Boga karmelicka na stole cienka warstwa plastyku wycieranego ścierką w rybnym barze matowy odblask lampy o dziesiątej dziesięć startuje w kosmiczną przestrzeń z blatu stolika przechodnie widoczni jak w telewizorze po drugiej stronie szyby idą w swoją stronę czasem ktoś wpadnie tutaj za uchylone drzwi w woń ryb i tłuszczu świętujących połów listek sałaty złowiony na talerz pręży skrzela czarne dziury oczu siedzącej przy sąsiednim stoliku kobiety wciągają mnie w rozmowę o dzisiejszej mgle zaraz do niej powrócę torując sobie drogę szpicem parasola nie będzie padać chyba że sama upadnę na ziemię z białym ciężkim obłokiem wtłoczonym w ulice między tramwaje w czerwonych mundurkach piszczące jak przepłoszone z podwórka koty ta mgła otula wszystko łagodnym pokrowcem wygładza kanty gzymsy nawet kościelne wieże zmniejsza świat do Krakowa do ulicy Karmelickiej błyszczącej brzuchami wyrzuconych z niej kamieni naprzeciwko jest kościół Chrystus ma białe nogi w pończochach mgły pod nimi drżą lampki rozgrzane węgle po których kolejny raz ma stąpać umęczony wciągnięty na maszt W ciemni i. śpi łóżko stół gazeta dopóki nie wrócą z pracy nie zapalą światła 2. potem płomyk palnika gazowego rozpala w garnku namiętność do jedzenia 3. zamiatają i ścierają po sobie żeby zatrzeć ślady 4. wieczorem do talerzy w zlewie płacze kran 5. herbata w szklankach bardzo gorąca a ich to ani ziębi ani parzy 6. jej koszula nocna czulsza dla jego piżamy w koszu na pranie 7. na wieszakach jeden za drugim garnitury defilada jego ważnych wyjść 8. w szafie czerwona sukienka ze śladami czerwonego wina do dziś pijana w ukryciu 9. woda się ich boi ucieka w czasie mycia biorąc winę na siebie 10. na tym mydle pod prysznicem poślizgnie się każdy dzień 11. w przedpokoju nie mieszka nikt prócz butów 12. kładą się spać kiedy budzi się życie w telewizorze 13. w albumach ich wywołane fotografie dowody na istnienie ciemni przed lustrem czerwoną szminką dodaję swoim wargom znaczenia targowisko targujemy się o mięso ty siedemdziesiąt pięć ja sześćdziesiąt kilogramów ile każą nam zrzucić z wagi żeby ktoś nas kupił Rachunek sumienia II Boże, rozgrzesz mnie z głodu oczu, z wysoko ocenianej ciekawości, abym miał odwagę widzieć, źdźbło nadłamane spod ciężaru stóp dobywać. Boże, rozgrzesz mnie z gradu myśli, z wysoko ocenianej konstrukcji, abym miał odwagę rozumieć, w gąszczu kolorowych prawd kwilenie nadziei odnaleźć Boże, rozgrzesz mnie z chłodu serca, z wysoko ocenianej premedytacji, abym miał odwagę kochać, rozpoznawać znaki ludzi we wszechogarniającym znaku mojego czasu. Paweł Kubiak Od zatraconego powietrza... Od zapomnienia wiatru w kominie i koncertu świerszcza - zachowaj nas Panie! Od tęsknoty nad kuflem bursztynowych łez - zachowaj nas Panie! Od zaniedbania serdecznej prawdy - zachowaj nas Panie! Od porzucenia siebie pośród chłodu obcych - zachowaj nas Panie! marzec 2007 26 ŚLAD XXVIII Rozmowa filozoficzna Jerzy Kaczmarek Nowe tłumaczenie Dantego Piekło najlepiej się dziś sprzedaje. Zniknęły już wszystkie egzemplarze. Trzeba zrobić dodruk. Ciepłe bułeczki przeczucia. Policzone dni. Czyściec idzie jako tako. Najgorzej Niebo. Opowieść przedwigilijna Tramwaje bezludne wracają w sobotni wieczór. Pojutrze Wigilia. Przełamią się serca opłatkiem. Na Starówce, tam, gdzie odkopują przeszłość, srebrne świerki po trzydzieści pięć złotych za sztukę. Starzec biedny jak ta ulica podpiera złamaną nogę. Na białym gipsie plastikowa torba z supermarketu. Marketing ludzkich losów pod pajęczyną nieba. Spływają łzy śniegu. 2. Usilne poszukiwanie karpia. Barszczowanie uszek. Choinkowanie. Jeść. Używać. Umierać. Zwykła kolej rzeczy. Dusza po śmierci rzeczy, rzeczom nie przeczy. W mieszkaniach jest ser i wódka. W mieszkaniach są wspomnienia. Przychodzą cienie pod ciepłe okna. Jeszcze długo w noc będziesz patrzył w otwarte księgi snów, z których bije blask wieczności. Nadchodził wieczór. Rozmawialiśmy. Idealne sfery. Popiół w ustach. Filozofowie rodzili się i umierali. Błysk prawdy na ostrzu słów. Potem ciemność - prawie doskonała. Rozmawialiśmy. Teorie i tłusty kadłub muchy na kanapie. Życie i wyschnięty wiór śmierci. Ciało i dusza. Ja. Ty. On. Tak, to ten Trzeci pukał do drzwi. Umiłowanie wiedzy popychało dłoń do klamki. Senny snop światła pod powiekami. Pytania do morza Czego uczysz mnie morze? Co mogę odczytać z ruchu twoich fal, zatopionego słońca, błękitnej otchłani? Czy moje życie to brzeg, czy też pogoń za brzegiem? Stoję u twojego wezgłowia i patrzę w odchodzące chmury, ściegi ptasich lotów, linię horyzontu. Fale medytują za mnie. 3. Odgłos pociągu w oddali. Im dalej w noc, tym dźwięk coraz bardziej wyraźny. Przesuwają się granice światów jak kawałki szkieł w kalejdoskopie. Odzywa się głos zapisany na wczorajszej mgle: „Expecta me!" Seren Kierkegaard smakuje światło W którym kręgu Nieba cię spotkam? Czy będzie czas, by usiąść i porozmawiać o twoim drżeniu i niepewności - tam, gdzie niepewności już nie będzie? Przy którym stoliku będziesz podpisywał swoją ostatnią książkę o przezwyciężaniu ciemności i blasku życia wiecznego? Widzę jak siedzisz gdzieś w zakątku Raju, pod wielkim drzewem, z którego spadają dojrzałe owoce. Powoli próbujesz jak smakuje światło. ŚLAD XXVIII Wojciech Boros Gazeta Wyborcza Od ręki skazuję na makulaturę: auto moto komputer land nieruchomości media markt po prawicy zaś odkładam: program dwie strony z kulturą dodatek lokalny co jest grane no i sport - jeśli to piłka nożna z rozpędu sprawdzam notowania akcji które kiedyś nieopatrznie kupiliśmy będąc pod wpływem gotówki: pkn orlen - lekko do przodu okocim - zawsze do tyłu szczególnie w piątek wieczorem po intensywnej lekturze. 19.7.2003 Mam prawie trzy lata i dwa imiona ocalałam - choinkę moi bogowie Mamunia Ania i Tata Idź Pracy zabrali sześć dni wcześniej wystarczył bieski stulitrowy worek nie ma śladu po szeleszczących prezentach rozbrojone klocki walają się po podłodze zwiastując rychły upadek ostatnią zieloną igłę schowałam pod szafą w pudełku po zapałkach obok dwóch zdechłych biedronek kolady jem malutko - chciałabym więcej bogowie mówią że mam alergię ale ja nie widzę związku pomiędzy miazgą kakaową a czerwonymi krostkami na brzuchu jeżeli jestem na cokolwiek uczulona to tylko na życie czasami nie chcę się ubrać jakbym traciła wiarę w spacery i karmienie kaczek bogowie zazwyczaj nie mają czasu (to nieprawda - widziałam jak w nocy nakręcają budzik) zsyłają na mnie Tego Który Krzyczy Jednorękiego Demona Klapsa płaczę wówczas najmocniej jak mogę zdarza się że bogowie dają się przebłagać staram się unikać przeciągów zimnego oraz kreskówek pełnych przemocy za wszelką cenę muszę ich przeżyć. 14.1.2003 Ciężko ranny kpt. Raginis podejmuje decyzję Ledwie widzę na oczy. Dym przegryza wszystko. Straszny jest ten wrześniowy upał. Trzymam się zawleczki. To metalowe kółeczko pozwala mi zrozumieć kolej rzeczy. Idźcie już, chłopcy. Wy musicie przetrwać. Ja w tym schronie zaczekam na lepsze czasy. Idźcie już - ta cisza nie będzie trwać wiecznie. 12.2.2004 Pamięci Stanisława Gostkowskiego Król Betonów jest już na Bożym Srebrzysku. W pośpiechu zapomniał o wierszach. Parasole słowa trzymają nas przy życiu. Zimny miecz deszczu przeszywa jesień. Skuleni. Broczymy liśćmi wśród modłów. Słychać głuchy pohybel łopat. Grudki ziemi napływają do oczu. Grób cierpi na chorobę wieńcową. Zniczejemy. Ukradkiem zmieniamy wyznanie. Starsi wyszukują artefakty wspomnień. Powoli wysychamy przy gorącym stoliku - W nocy Julia płacze. Patrzę na granit miasta. Świat wyrzyna się po cichu. Trzykrotnie wzięty za męża pięknej Iwony dwukrotnie za prawdziwego Żyda raz za laureata bardzo ważnej nagrody regularnie podejrzewany o bycie synem pewnego architekta a nie zwykłego Jana od Statków wskutek wrodzonej nieśmiałości oraz anielskiej mordki we wczesnym dziecięctwie brany za dziewczynkę w kolejkach do sklepów mięsnych notorycznie przekręcany w papierach przez głuchawe urzędniczki wszelkich szczebli od dzisiaj sam zaczyna się mylić na własny rachunek i osobistą korzyść. 11.3.2004 28 Jan Tuli ___, mm Uchylone pytanie To wejście w uchylenie pomiędzy Tak i Nie jest chlebem, wodą, powietrzem i wszechświatem na ich orbitach. Drzewo przez chwilę jest drzewem. Kolory są różnicą światła. Znam swój obowiązek przeto wykładam dowody: Oto lipcowy upał, szkarłatny motyl kołuje nad mdłym kwiatem koniczyny okupowanym przez słodkiego trzmiela. Ten motyl jest i mogę o nim powiedzieć - zapewne nie wszystko, lecz wiele. Uchylam tylko pytanie czy był, czy będzie. Do pierwszego zdziwienia 1 Tyle rzeczy udało się zmierzyć. Zważyć. 1 Tyle spraw opisać. Detalicznie. Czyli zamknąć. Jeśli jednak istnieją takie rzeczy, którym nie podoła Hni którym dziesiętny system i język u wagi wymykają się jak jaszczurka gorącym kamieniom I te pozostaną. I One przetrwają, by szukać instrumentu, który je I wyśpieil Przetrwają, by nas przeprowadzić I przez wszelkie miary, wagi, opisy. Doprowadzić do pierwszego zdziwienia. I ŚLAD XXVIII Galicyjski Teresie i Edwardowi Serwatkom Przez wieś rodzinną - ze źdźbłem w oku - idę, (piasek z mym butem szemrze o powrocie) cierniowe akacje koronują - widzę -dom, w którym starzy siedzą przy tęsknocie. Dalej • łan żyta, wiatr kryształu dłonią drapuje światło pod sosnowe stopy, a kleksy wrzosów listki brzozy chronią przed zbyt bolesnym upadkiem w listopad. Dalej, gdzie stare przylatują panny siwieć po stracie nocy i słowików, tam, gdzie butwieje krzyż z ostatniej wojny, gdzie wrony musztrują czarny patrol wojska -to już horyzont szlaban swój zamyka. Moja naiwna, smutna Mała Polska Byłem wśród kamieni Byłem wśród kamieni słyszałem spadającą wodę, słyszałem wiatr wyjący z bólu, gdy ranił swoje policzki powalone na twarze głazów dotykałem ich piersi: martwa pieszczota. Patrzyłem poprzez piach w oczach, patrzyłem poprzez dziurę w głowie upadającego Goliata. Wąchałem pot kamienia wspinającego się i staczającego się wciąż, wąchałem krew, upływającą pod cięciami szkła - potomka kamienia. Smakowałem mięso, bo zabiłem ssące mnie cielę głodu, smakowałem głód, bo nie odważyłem się zaszlachtować domowego zwierzęcia wyobraźni, gdyż tylko jego sierść była tutaj miękka. Byłem wśród kamieni Jestem. Nostalgiczny To chyba konie w cwale gubią pianę (las ją przemienia na kiście konwalii) a kłody cienia przez słońce zwalone sosnową ciszę łamią kopytami. To ktoś odjeżdża. Na pożegnanie bielone domy machają malwami; jeszcze przyklęka szeptem na kurhanie -różowe kości myli z klawiszami... I cisza. „Nadaliśmy (więc skończone?) Pożegnanie Ojczyzny", numer opus, sygnowano: Ogiński (tak, polonez!) A ja zawstydzony, jakbym się komuś nie odkłonił lub odmówił prośbie; zaledwie pejzaż dostrzegłem w tej groźbie... Jan Towarnicki Niepokorny sen Sen - dzwon wzbudzony światłem pulsuje w mojej pamięci i tańczy niepokorny zwycięsko Od zielonego dzieciństwa do nieujarzmionej w ranach krzyku starości złowiłem w więcierz żywych obrazów samotność Karpat Bałtyku ołów i pomykające drogi... Sen ślepy spływa czystym echem z stugłosowych kroków przemierzających sennej mgły arytmię i codzienności skończoność Z kroniki jesieni Stąpa jesień w obłaskawiającym cieple rozrzutnie gubi tęczowe cuda ludziom sypie pod utrudzone nogi złotem wybarwione przemijania atuty Przeobrażeni złocistomiedzianym horyzontem krzyk po krzyku oczu mieniące zdumienie: żurawi klangor w głąb lądu odszedł śnieżna smuga przecina nieboskłon pcha ku słońcu srebrny samolot mleczne dymy do ziemi ciałem macierzyńskim ciepło się ścielą kanonada deszczów głucho we mnie już bębni Inwokacja do kobiety Nieodgadnione Święte Naczynie W blasku tęczowym przypływu czasu Skąd przychodzisz i dokąd idziesz? Przez mgielną przestrzeń cielesności Życzliwą dłonią wiedziesz rozbawione dzieci Za tobą idzie szczęścia cynoberowa kraina Szarością jasną malowany cień Adama Ty nosisz w sobie dobro - początek świata Poranka czystość niewysychalność życia Na nowo przyjaznego widnokręgu kontur Przechodniom kładziesz na śmiertelne oczy Z archiwum życia Pierwsze szpaki z gniazd wyleciały Maj dla nich jak siwy Prorok W rozdzwonionym krzyku od rana Posiadały na drutach bulgoczące stada Sensu trzepot ciasno dzielą przy sobie Nawołują solistów do śpiewów chóralnych Dziś koślawię biegają po skoszonej trawie Żółte dzioby otwierają jak wodospady Przed spojrzeniem wiosna obrazami dojrzewa Polubiłem wiosennej wolności zwiastunów Perełkami złota ze słońcem zdobionych Łzę przeleję gdy jesienią przed ciężkimi wichrami Bez sztandarów w czerwień nocy gromadnie odlecą Pamięci Marka lońcy Poety z Dębnicy Kaszubskiej Czemu byliśmy sieroco samotni kiedy nasze mrówcze serca po brzegi przepełnione były miłością do ludzi? W drodze do spełnionego celu skrycie chowaliśmy tylko dla siebie zieloną młodość i trel słowika Wielki Czarodziej wybrał nas na wyłączność dla płomiennej pieśni skąpiąc radości zwycięstwa W kraju naszego dzieciństwa z kaprysu historii pozamieniano nam języki -miotaliśmy się w sieci obcych znaków W wędrówce po ziemskim lądzie gnał nas głód wiedzy i pragnienie czystego światła zatrzymałem się na brzegu wielkiej Rzeki z którego odbiłeś do tajemniczego przeznaczenia (wiersze z tomu „Miejsce na ziemi") 1 t 29 ŚLAD XXVIII Mateusz Pieniążek wyglądam oknem na Hundstrasse dotykam ciszy ranka i szarego bruku (ocalony z zapomnienia polski grafik musi znosić nieustające monologi nowej żony na gruncie niemieckim i nieustannie biegać do niemieckiej drukarni) wyglądam oknem na Hundstrasse nie wyglądam na zadowolonego podróż na wyspę Fehmarn Poeta to wiersz Poeta nam powie co miał na myśli pisząc ten wiersz? A to, że nie miał innego wyjścia Dlatego go napisał By zamknąć za sobą dzień Poeta nam powie kiedy zaczął? Od urodzenia Od pierwszego krzyku Wtedy poetką była matka Zapytajcie ją, odpowie: Tak ciężko go rodziłam tego dnia Nie wiedziałam, że rodzę wiersz. Ani i Kaziowi Ivosse Pierwsza podróż do europy zachodniej Po zachodzie słońca w małych przedziałach Z kanapkami w rękach Jedziemy mostem na wyspę Ścigają się z nami łabędzie Powietrze jest popielate niczym szynszyla Jedziemy mostem na wyspę Niedaleko pada deszcz ze śniegiem W stronę Odense lecą łabędzie Jedziemy na wyspę Do brzegu przybija Szlezwik Holstein Co mam robić z historią w obcym kraju? Karmię łabędzie na Sapiehowym stawie coraz częściej w moim kraju „choćbyś mówił językami ludzi i aniołów, a miłości byś nie miał" byłbyś pierwszym spotkanym na przykład na schodach dotknięty dłonią na ramieniu, na powitanie sobotniego dnia abyś wiedział, że nie mijam nawet nieznajomych dzisiaj dowiedziałem się o spektaklu „Speaking in Tonques" polskiego reżysera na tak zwanym topie w pięknym mieście Amsterdam, z legalnością narkotyków na topie i opodatkowanych prostytutkach w mieście z kościołami protestanckimi przerobionymi na biura coraz częściej w moim kraju, coraz częściej poza pięknym niegdyś galicyjskim miastem na wzgórzach w wiosce o zielonych stokach potrzeba ludziom psychoterapeutów ten czas nadchodzi tu wszystko się może zdarzyć jak w Amsterdamie Paweł zakocha się w Jerzym a Lucyna w Zofii bardzo będą chcieli się ukonstytuować w małym wiejskim kościółku tam gdzie przysięgałem dozgonną miłość mojej małej żonie na niebie gwiazdy świecą - Pleyela i Carnegie Hall Justus- hello! mały chłopiec wśród poważnych Niemców na wernisażu mówi mi: hello! już się znamy mimo, że nie rozumiem instalacji malarskiej Thiemo Schroedera wiolonczeli jego żony języka niemieckiego mój nowy znajomy z Lubeki podnosi rączkę wita słowem „hello!" dźwiga garść piasku i wieże katedr Lubeka - Burgkloster - maj 2004 Karol Graczy Twarzą do ściany Wyrzekam się was. Słyszycie?! Kocham was! Emil Laine Wszedł do pokoju i zamknął drzwi uwikłany po kolana w myślach. Podłoga zaskrzypiała krokami, w kominku dogasały zgliszcza. W hermetycznie odludnym pokoju przysiadł z kartką papieru na łóżku, otworzył oczy, zmarszczył czoło, rozpoczął rozpędzać krzyk w ścianę. Poeci rodzą się często martwi, później próbują być słowami zamknięci między wielką literą i wielokropkiem... Cofanie A.D. i Ł. W. Dziś cofnęło się morze i odkryło skały szlachetne, i niekiedy tylko ostatnimi kroplami wody słonej dotykane. Morze cofnęło się, a na ląd wyszły garby ziemi, która życiem jest, jak jedna jej gruda ostatnim pożegnaniem. Na skałach przysiadł człowiek i patrzy spokojnie na wody, a ona ucieka wciąż dalej, niemal po horyzonty zamkniętych pożarem słońca oczu. Dziś cofnęło się morze, jak cofa się życie i wraca do boskich popielniczek. Baia Verde - Castelvolturno IX 2006 30 ŚLAD XXVIII * * # Ja otwieram oczy, Ty otwierasz księgę, On, Ona, Ono otwiera okno i skacze. Patrzysz na mnie na przestrzał i milczysz. Milczysz i patrzysz na mnie - nie na mnie. Wciąż patrzysz, chociaż drzwi za mną skrzypią. Na to mnie wezwałeś: być wilkiem sytym i owcą; skupiskiem mięsa, kości i chityny. Na groby sypiemy ciężkie grudy wody, zasypiamy w sztukę, giniemy w popiele. Nienapisane historie rozrzedzają wiatr. Na to mnie wezwałeś: chodzić po bagnach i mgłę w deszcz zamieniać skroplone ciało. Dotykasz stóp, na których przychodzę, bo nie potrafię odejść na ruchome schody, czy piaski. Dociskający beton ratuje przed szaleństwem, powołał nas Pan na bunt; swoje podobieństwo. Bezpukanie Postanowiłem wejść w butach w twoje wilgotne życie tętniące wewnętrznym pulsem. Nie wytarłem swojego śliskiego obuwia w chwili, która zamknęła mnie. Dopadłem naprędce twoje zdziwienie na moment tylko, spragniony napiłem się soku zatrzymując w ruchliwym bezruchu całe wczoraj i jutro. Zmarszczony wyszedłem i zatrzasnąłem za sobą brwi. Wiesław Stanisław Ciesielski Studium portretowe. Mężczyzna z kotem Leszkowi Żulińskiemu Najważniejsze są oczy, to takie okno na wszechświat, a zatem kocie oczy Persa odbijają pożądanie, mysiej skóry drżenie, zatapianie zębów, rwanie, zabijanie, a zatem mężczyzna jest milczący, w tle domowe pielesze, cień żony i głos córek świdrujący pejzaż domowy Stanisławskiego, mówi, to mój uśmiech z placu Tiananmen, z niebiańskim spokojem na ustach. Uniwersum kociego spojrzenia i mężczyzna piszący wiersz. Słowo do słowa, czyny do czynów i śmierci znajome, codzienności trwanie. Łagodność futerka, koci grzbiet pod palcami pieszczot zapisanych na papirusie przemijania. List do Sylwii Plath 2 Droga Sylwio nie słychać już wiatru, tamte niebieskie lasy, pękające fale, ostatnie błyski, spóźnione eksplozje, lecz twoim obnażeniem jest pościel, starannie ułożona, oczekująco, minutom darowana mnogość, utracony wymiar, poczęcie. Pamiętasz ostatnią zimę, zastygający żywioł jakim jest morze, ogromne lodowate drzewa, gdy dotknęłaś twarzy przeraziło cię to śmiertelne ciepło. Huragan z nieba uderzył, jak skrzydło ogromnego ptaka, lub bomba o nieokreślonej sile, ptak wyrastający z atomowego grzyba, jak starzec z długą siwą brodą, wyrósł ze środka ziemi, gdy przyłożysz ucho - słychać przyspieszony tętent koni. serce wszechrzeczy ucieka przed samym sobą, aby nie spotkać ludzi, aby ślady, które zostawiamy za sobą nie wyprzedziły naszej chęci trwania. Droga Sylwio, ten czający się krzyk mieszka w tobie, czeka, aż doszukasz się obecności. Najważniejszy na świecie jest ból, on rodzi nowe życie, poza bólem jest tylko pustka, błękitna, purpurowa i nic więcej... List do Sylwii Plath Droga Sylwio, wiem, że rozebrałaś się do śmierci, lecz cóż to jest śmierć, to tylko opuszczenie ciała, zrobiłaś więcej, obnażyłaś duszę i tak ogołocona, naga przeszłaś na drugą stronę jako Lady Łazarz. Spoglądam z niepokojem w stronę Twojego wiersza i ten niepokój narasta, potęguje dramat. W dniu Twoich urodzin słyszałem z ciemności: Tak, tak Herr Doktor, tak, tak Herr Boże, Herr Lucyferze. Z niepokojem zagłębiam się w Twoje niebo. Droga Sylwio, rudowłosy Aniele znów to zrób i ja to znowu zrobię, dotkniemy pustego miejsca po wierszu. List do Sylwii Plath 3 Droga Sylwio, zawsze ogarnia mnie ten sam niepokój, gdy ze skowytem zatrzaskują się drzwi, mam wrażenie, że są niepowtarzalne, że za każdym razem robią to inaczej, jakby nigdy nie miały własnego oblicza i z innym jękiem krzyczą za mną - żegnaj, są tak bezimienne, że o nic nie mogą być oskarżone, za sobą zamykają tylko przestrzeń, załamują tylko światło, lecz gdy czuję rdzawą klamkę, nie muszę wypatrywać w ciemności ukochanej, odeszła już dawno uciekając przed wściekłym ujadaniem chorych na wyobraźnię drzwi. Po tych, których mijam bezpowrotnie zostają zawsze twarze, ich bezimienne oblicza, na tyle obecne, że nie potrafię żyć bez nich, głuche i nieme jak zwierciadła. Droga Sylwio zamknęłaś kolejne drzwi, zranione odległością między dwojgiem osób, bezpowrotnie odeszła pierwsza i jedyna miłość. 31 ŚLAD XXVIII Aleksander Nawrocki W Prawdziwi poeci Zasłaniają się przed słowem „poeta" jak przed ciosem w szczękę. Oni są jak dobry myśliwy, na którego na polowaniu, w obecności króla, nie wyszedł cel. A przecież mieli aspiracje: bycia wybitnym sportowcem, politykiem, architektem, kochankiem. W końcu zostali tylko sam na sam ze słowami, które atakują toporem, a one wracają jak bumerang, niezależnie od tego, czy zabił, czy też podziwiał tylko drugi brzeg rzeki. Łagodnie nieśmiałe zwierzęta - poeci, przymierając głodem zjadają co pośledniejsze trawy. Potrząsają również brzęczącym trzosem słów, za który nie zawsze kupią drogę do wieczności - kobietę. Ustępują nożownikom, ale gotowi pomordować się za skradzioną metaforę, atrakcyjną ideę, której nikt prócz nich nigdy nie opatentuje. Czasem miewają piękne sny. Wtedy prezydent recytuje ich wiersze, a nieśmiertelność nakrywa do stołu. Są kłopotliwi dla każdej rzeczywistości, lecz bez nich świat byłby za ciasny nawet na pół życia. Nie tylko o Stachurze Trzeba umrzeć, żeby usłyszeli twój oddech. Trzeba zamilknać, by mogli powiedzieć: jak pięknie mówił. Zakpić z bólu i głóg objąć jak matkę, śmierci mówić miękko o przyjaciołach i mieć swoja gwiazdę nieobecną w żadnym czasie, cudowną jak imię kochanki; biec za nią poprzez gapiów, poprzez konsekwencję maszyn, do jednego słowa - ciepłego zbawienia od zbyt trywialnej trumny wszystkiego co fizyczne. A jednak została po tobie klęska: tłum klakierów, jakże wcześniej milczący uparcie „ i nożyce: smutna przestrzeń między słowem a poezja. Tylko tam, gdzie dotarłeś teraz, znają twój język -rozdygotany w wielkim pragnieniu. Lecz tu - zrobili jarmark z twojej pamięci: nabożny zgiełk elewów na baczność w okazjonalnych garniturkach smutku... śmieć jest modlitwą lękliwej nadziei, ona twoja gwiazdę urzeczywistni. poza żarłoczną obecnością ludzi w steranym Bogu Stefan Jurkowsl Wędrówki pierwsze wcale nie musi być pierwsze - oto iluzja kolejności nasze wyobrażenie liczb które nie istnieją - ziarenka piasku bez związku z ziarenkami piasku nie układają się w system pustyni pierwsze jest i tak samo żyje w ostatnim nie musi tego rozumieć uliczna gawiedź prokurator a nawet inżynier duszj nawóz nie rozumie róży róża swojego zapachu niech więc pierwsze będzie dla wielu pierwsze ostatnie - ostatnim wędrówki po chaosie zostawmy nielicznym których uwiera wygoda bezpiecznego raju Spotkanie znikają bogowie olimp opustoszał budda schudł i wypełnił sobą nicość w obłok zamienił się allach jezus przybił się do krzyża • by na powrót w grób wstąpić przewróciły się ikonostasy rozsypały świątynie nie bój się nie zostałeś sam spoza dekoracji wygląda cię przestrzeń 32 ŚLAD XXVIII Oto oto ogród oto drzewo oto kwiat oto ptak pożera owada i śpiewa oto drzewo się łamie oto kwiat więdnie myślę: oto śmierć oto zlo oto moja myśl nadaje kategorie oto zostaję wypędzony z ogrodu przez gniew świadomości * * * piekło to sen za czasem utraconym czasem kiedy ci których nie ma znowu idą coś mówią czynią znane gesty a potem zwyczajnie: obiad w garnku buzuje drzewo za oknem kwitnie ptak bierze niebo w skrzydła a potem: rozmowa o zmierzchu zapach ogrodu niby dzwon - cisza a potem: przebudzenie na równi pochyłej :na skrzyżowaniu byłego i przyszłego w momencie gdy giną nasze połączone głosy Teraz szczęście jest dziś w słońcu w uśmiechu w drzewie szczęście można powtórzyć wbrew zamysłom innych ono wyskoczy nagle światełkiem na liściu albo z damskiej torebki przekornym lusterkiem Wiesława M. Kluszczyńska Twoja Guernica Ciało jak płaszcz po starszej siostrze nie leży ani nie grzeje skulona jak wypłoszone kociątko szukasz w nim schronienia światło wnika pod podszewkę powiek rozpala przyczajony pod mostkiem ból sen kusi azylem wciąga niczym wir czerń oblepia jak napalm straszy płonącym śniegiem rozpadasz się znowu uciekasz jednak w kolejny sen boisz się przebudzenia * * * Jeszcze zdążę otworzyć przestrzeń czułości wplecionej w linie papilarne nazwać to co roziskrza powietrze jeszcze zdążę wpisać się w codzienny rytuał wycierania kurzu i wspólnej kolacji zobaczyć miłość w smażeniu konfitur i w pieczeniu kartoflanych placków jeszcze zdążę-myślałam wierzę że wiedziałaś więcej niż umiałam wyrazić zapalam znicz-dopowiada nienazwane kiedy dziecięcy pokój zbywa mnie beztrosko mamo jeszcze zdążę-lęk kurczy przestrzeń Wernisaż Ile musiał nam ująć życia aby wyprzedzić nas w śmierci Pamięci Zbyszka Urszula Kozioł Akwarele otwierają przestrzeń prowadzeni twoim pędzlem wędrujemy po stokach emocji rozpoznajemy znajome krajobrazy własnego wnętrza zaskakiwani detalem wprowadzającym dysonans przystajemy twoja wyobraźnia już nie ożywi śpiących w czuprynach pędzli błękitów i cynobrów uwięzionego w blejtramie płótna palce nie wyzwolą migawki jak zawsze jesteś o te pół kroku przed porzuceni w połowie szlaku szukamy punktów orientacyjnych Pierwszy dzień wiosny otwiera pamięć 33 ŚLAD XXVIII Ewa Mościcka NADESŁANE KSIĄŻKI akwarela kazimierska /wiersz wyróżniony w konkursie „Praska Przystań Słowa" 2006/ potoczyłam się prosto pod stopy cyganki siedzącej koło studni na rynku wróżąc z jej oczu zadziwienie nieba i gorącą kawę z mlekiem bez której zupełnie nic nie potrafię pozostać jak liść z niewielkim oporem i nadal własnym kształtem powoli stukot kół wózka kobiety zgarniającej kasztany z bruku uwiódł mnie profil wyrysowany w powietrzu dymem znad niemożliwego ogniska wśród kropel uwięzionych zbyt pośpiesznie lgnę do surowej wikliny posłusznie oddającej życie wyobraźni w kapeluszu sprzedanym na pchlim targu fragile [lub brzegi Lete] /wiersz nagrodzony w Turnieju Jednego Wiersza podczas ,Na strychu w Łomiankach' - grudzień 2006/ każde z nas po swojej stronie Lete a dusza ceni się więcej o jedno skinienie zatrzymuję niecierpliwe stopy na krawędzi kobierca z płatków przyszłorocznych kwiatów jestem jak pies chowający łapy pod dywan by być choć trochę bliżej na dywan wejść mu przecież nie wolno każde z nas po swojej stronie kobierca a płatki cenią się więcej o jedno więdnięcie gotowe umrzeć dla skinienia wariatka Iz tomiku „dziś jestem"/ wymyśliłam teorię ognistej kuli to był wtorek e wcale nie równa się mc kwadrat a dwa plus dwa to około pięciu nie patrz tak na mnie umiem świat inaczej Eleonora KROCZYŃSKA MOWA KOŃCOWA domyślam się niektórych zwątpień czy Bóg dał mi ciało z gliny i wody dał można je sczytać z innych podobnych nic poza krwią i pianą fenomen powszedni wierny cud przypuszczam że niedorzecznie brzmi mowa 0 eschatologii ducha w ustach z kobiecej skóry którym zalotniej się wtapiać w śmiech i westchnienie niż w Platona 1 tęsknotę do nowych galaktyk na obronę biorę uczucie że moje ciało może być tylko tu i teraz a duch zawsze i wszędzie NIEPOKOJEM DANTEGO PISANE dotykasz paznokciem otwartego oka i nieruchomy czas zgadzasz na cichość bieleje noc myślę że słyszysz cyklon w żyłach oczarowana dnem Pacyfiku który kusi do pocałunku z gzymsu pałacowego tarasu można zmierzać samotnie Beatrycze ale nie bez celu niebo nad szklaną pokrywką pulsuje wspomnieniem domu gdybyś uniosła głowę zstąpiłby wyciągniętą rę] mam nadzieję że tymczasem umiem wziąć twoje piekło na siebie IMPROWIZACJE LANYCH KLUSEK Czysty przypadek, że akurat na dywanie ułożył się liryczny wzór liścia - należy do zbioru plus nieskończoności artystycznych pomyłek panny Omega - ale umówmy się, że wolimy wierzyć w rozmyślnie utalentowane pasje. Gdyby nie trzeba było chodzić na stronę, nieudacznictwo za życia kanonizowano by. Ciekawe, że niektórzy i w zupie czytają metafory - lane kluski doskonale improwizują kalafior. Omega nie stałaby nawet w kanonie liter, gdyby nie życzliwi degustatorzy. To dzięki nim Omega nie musi się znać na klasyce Alfa Między niebem a studnią 34 = ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Magda BURACZEWSKA „Słone paluszki" Pobędziemy im dłużej byliśmy odcięci od świata i kobiet tym więcej mówiło się o kobietach, o nich i bezkształtnych pieprzykach przeliczam puste butelki i od czasu do czasu tłumię poranne ziewanie widoki za oknem są różne droga Mery. przekwita bez od zawsze bez zapachu i tylko wonne odchody rynsztoków dają poczucie że tu i teraz jestem samotny jak tylko samotny być może ktoś kto był bo byli inni pamiętam te zabawy kiedy nie można było odezwać się słowem a pociąg jechał jakby coraz wolniej, jakby ta wolność była zamierzona to był czas żeby zostać na chwilę każdą partią twojego ciała, osobno nie kochałem cię lepiej bo nie było w tym nic dobrego kiedy mówiłem że miłość nie może być tylko bezcielesna, przecież znałem jedynie to co było mi potrzebne żeby myśleć o tobie jak o sobie tylko to co tyczyło się mnie a kiedy przestało wychodziłaś tylnymi drzwiami, wybiegałaś poza mnie. zostawałaś pieprzykami i drobnymi na szklankę mleka Miłosne życie mężczyzny jeśli cokolwiek wtedy mogło nie mieć nazwy to tylko kino. kochaliśmy się przez moment zastygłe w szarzyźnie kolory tynków i kilka kwiaciarek na rogu. kino z przyściennymi ławkami, ale atmosferę i tak tworzyła tylko Łucja. prostytutkowe nogi w pończochach obok rozkołysanej latarni to małe nic przy jej oczach, widzących oczach patrz jak rosną płaczące wierzby, jakby do dołu albo jak smutno kończy się każdy czeski film. tak jakbym ja tu nie miała życia, ani w mieszkaniu na półpiętrze. ani w żadnym innym zacienionym miejscu czytałem wtedy wiersze, każdy jeden pasował do jej pokornego ciała. człowiek który nie kocha drzew czy kwiatów nie jest naprawdę dobrym człowiekiem. Łucja nawet sukienkę miała w kwiaty a ja liczyłem sekundy śmiechu, notowałem reakcje na chwytanie za rękę taki seans w kinie, zawsze kończył się po ciemku. a ja taki Chrystus na kolanach Marii złorzeczący ludziom nie mogłem zrobić naprawdę nic 1899-1947 rzeczy przyszłe muszą mieć kogoś, komu mogą się zdarzyć, ktoś musi je zatrzymać miał pan kiedyś dwadzieścia dwa lata i z serników wybierał rodzynki w cukierni u Bilklego. na nowym świecie. na nowym kłęby siwego powietrza wdzierają się do wnętrz jeszcze nie zamkniętych, gnieżdżą się na winylach, gramofonowej tubie z importu, osiadają na stradivariusie a pan wcale nie widzi, młodość zawsze dorasta w samotności jakby nie umiała inaczej tam gdzie schną końcówki tulipanów i zdycha oczami wylniały pies nie zgadzam się. spódnica w czarne grochy ociera się o pana zmysłowo jakby umiał pan odróżniać błękit paryski od każdego innego. ale pan nie umie zmieniać przyszłości innym, zatrzymywać, stawać się ważnym i znaczyć coś ponad dziś chmurzy się inaczej niż zwykle, dziś noc ma kolor groszków i wyparowanej kawy. zapach ceraty i sadzy z komina reszta jest ta sama. pan. sterta rodzynek i ta nieznośna cisza kiedy nie tłuką się kieliszki słone paluszki Magda Buraczewska NOWY.f^WAT 35 Kazimierz BURNAT „Przenikanie" ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Kzzimiarsi Surn*t PRZENIKANIE i Fragmenty niektórych recenzji książki poetyckiej Kazimierza Burnata „Przenikanie": „...Poezja Burnata nie jest literaturą zimnego i sceptycznego wejrzenia w rzeczywistość, lecz wyraża świat, który znika z ludzkiej myśli i wyobraźni, ale pozwala wywołać ponowny kontakt z realnym, zwykłym światem po wieloletniej izolacji To co prawie niemożliwe - zostało ujęte w rygory poetyki, chciałoby się rzec, respektującej prawo do swobody asocjacji: Wyfrunąłeś z gniazda przed świtem/ gdy noc w kieszeniach chmur/ chowała drogowskazy gwiazd/ a dzień rozbudzał barwy ziemi (...) powoli wnikasz w cienie/ błądzące między relikwiami. Kazimierz Burnat wcale nie zamierza być poetą łatwym. Wymaga skupienia, wrażliwości na język (z oszczędnością słów) i jego znaczeniowych odcieni. Nie kokietuje czytelnika powierzchowną aluzyj-nością. Swoje pisarskie posłannictwo rozumie jako pewien rodzaj rzetelności ponad doraźnymi koniunkturami. A to jak sądzę - ciągle jeszcze ważny problem naszej literatury. W czasie, kiedy różne siły starają się nam codziennie zasugerować ten czy inny, pragmatycznie nacechowany obraz świata. Więc cóż pozostaje? Rzeczą poety będzie nieustanne poszukiwanie siebie, swoich oczu, ust, nerwu, swoich zmysłów, barw - swoich odczuwań, aby odsłonić całe to dzianie się, oraz nieustanną bolesną przemianę: po latach bez zmian/ tylko prawda już mniej boli. ...Trzeba uwrażliwić się na piękno. Dlatego poeta dostrzega istotną szansę w prostocie i komunikatywności. Postawił na wartości egzystencjalne i kulturowe, próbując przekonać nas, że: wciąż jest w tobie chłopiec/ czekający na otwartą dłoń/ i słowo/ zdolne rozjaśnić horyzont." Andrzej Gnarowski (Warszawa) „...Konfesyjny charakter wierszy Kazimierza Burnata zaprasza czytelnika do dzielenia wraz z autorem intymnych chwil. Oto bowiem - obcując z tymi, wysokiej próby lirycznymi refleksjami, podpisuje się pod nimi, utożsamia się nimi, w całkowitej zgodzie na tak właśnie definiowane stany emocjonalne podmiotu lirycznego, takie a nie inne budowanie nastroju wiersza, przecież oszczędnego w słowie, ledwie słyszalnego, a zarazem - uderzającego swoją celnością oraz odkrywczą prostotą i zwięzłością metafory. Tak, bo zdefiniowane przez poetę lęki egzystencjalne w poszukiwaniu odpowiedzi na nieuchronne pytania - umiejętność zawieszenia słowa nad ciszą jak ostatniego kroku nad przepaścią - wyręcza wielu spośród nas, czytelników, w niewyobrażalnym trudzie wysławiania identycznych refleksji. Nas, zunifikowanych przez czas, miejsce i akcję rzeczywistości. Poeta definiuje ten stan unifikacji: uciekasz w objęcia sieci// a myśli wystraszone koniecznością// wyartykułowania// szybko wracają do domu. I oto odnajdujemy siebie między zmierzchem a jutrznią, w alei niezapominajek, w świecie który trzeba opuścić// aby zrozumieć tajemnicę. jednak w tej poezji nie ma hipotetycznych scenariuszy tego, co może nastąpić PO. Poeta to wie. Dlatego, dopóki jest, wspina się po zmarszczkach Jesieni// za owocami sensu... . I to jest jego zwycięstwo. Nasze zwycięstwo..." Krystyna Konecka (Białystok) „...Burnat jest poetą doświadczenia i każdy jego wiersz ma w sobie drugie dno, w konkretnej sytuacji egzystencjalnej i w określonym kształcie przeszłości. Odrealnienia zacierają jednakże kontury i powodują, że wykreowany świat ma plastyczną głębię. To jest też głębia ontyczna i ściśle zestrojona z wierszem epistemologia poetycka, wykład o sobie i o człowieku, rozważania o bycie i o poznaniu, ale też tajemnica słowa i tajemnica nazywania. ...Tutaj widać wyraźnie, że autor dostąpił wtajemniczenia - został przyjęty do cechu poetów prawdziwych, umiejących wykreować w wierszu nastrój i zawrzeć w nim wiedzę o cząstce i o panoramie. Przeniknął do krainy lirycznej, w której wszystko jest wyraziste i zarazem rozmyte, gdzie prawda bywa fałszem, a miłość jątrzy się jak rana, gdzie słowo brzmi jak głos dzwonu i zarazem zamyka szczelnie eter. Takie przenikanie jest zarazem doświadczaniem zmienności i zgodą na odw ną metamorfozę. Świadomość poetycka ból przemijania w ciągu koniecznych zmieni i wskazuje kolejne ważkie cele etyczne. ... Warto czytać te wiersze, bo uczą one pokoi słowa i do życia, do czereśniowej żywicy do i kiego światła poranka i do kromki chleba z cuk - warto je rozważać, bo niosą ulotną wiedzę, la jest sensem każdej poetyckiej wyprawy i każd losu." Dariusz T. Lebioda (Bydgo. „... O urodzie wierszy Burnata stanowi ich se alizm. Poeta doznaje, widzi, czuje, słyszy. I zan w słowa. A czy to miało miejsce pół wieku U czy wczoraj, jest już bez większego znaczenia, 4 bezpowrotnie upływa, krajobrazy się zmieniaj chodzą z tego świata najbliżsi, a podmiot liry tych wierszy wydaje się być ten sam i może ni taki sam... Ważną funkcję w wierszach Burnata pełni świ Światło realne, rzeczywiste i światło metaforyi Rzeczy poddane tu oglądowi w słonecznym bli w pełnym świetle tracą na swojej urodzie... W opozycji światła do ciemności poeta i po stronie światła. Wszystko, co w naszym a najważniejsze, powinno się odbywać w pełne doczności. We wzruszającym tryptyku o umier bardzo bliskiej osoby podmiot liryczny nie poz zasłonić okien w szpitalnej sali. I wierzy, że n: tam, po odkryciu się wieka nocy wzejdzie Pon Wieczne światło. Nie mam wątpliwości, że poezja, dobra pol to odwrotna strona filozofii. Pierwsza posługuj! językiem metafor i obrazów, druga pojęć. Ale I ezja, i filozofia stawiają przed czytelnikiem z' te same pytania, bo z odpowiedziami jest pi różnie. Autor Przenikania również stawia p; ... przed sobą jako człowiekiem, i jako pisząJ wiersze. Wie, w którym znalazł się miejscu, w tal czasie. I to w obu przypadkach. Jedno z tych pj brzmi: ile jeszcze / do horyzontu wyobraźni 1 wierzchołka światła. Stawianie takich pytań zasługuje na uwagę i telniczy szacunek." Janusz Kom 36 ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Izabela IWAŃCZUK „Koperta bieli" Izabela Iwańczuk Koperta bieli Izabela MIKRUT „List tęsknoty" Biel ujęta w tytule drugiego - najnowszego tomiku poetyckiego Izabeli Iwańczuk nie przypomina tego jarzeniowego blasku z „Wyjścia" Tadeusza Różewicza. U Iwańczuk biel to sygnał istnienia Absolutu, to odwołania religijne. Na kartach tomiku powracają bez przerwy opiekujące się ludźmi anioły, adresaci modlitw. Istoty rodem z krainy łagodności - żyją obok człowieka i troszczą się o niego. Ale aniołem może być też druga osoba: „jakiś nieprzymuszony anioł z dworca / uczciwie pomaga mi wieźć krzyż". Sakralizacja miesza się z trywialnością, świętość przenika realia. Obecność aniołów symbolizują czasem skrzydła czy lot. Tomik „Koperta bieli: jest mocno osadzony w tradycji chrześcijańskiej. List, zaznaczony w tytule książki kopertą, często staje się po prostu modlitwą. Odwołania do katolicyzmu uzyskuje Iwańczuk dzięki prostym skojarzeniom - obecności chleba i wina, opłatków, różańca czy krzyża. Mnóstwo wierszy pisze się na tle nieba, w apostrofach pojawia się Bóg czy Maryja. Anioł, „stróż każdej bieli", może też czuwać nad bielą miłości - nad szczęściem, jakie daje bliskość, czułość i opieka drugiej osoby. Autorka szuka recepty na samotność i zagubienie współczesnego człowieka. W poetyckich listach adresowanych raz do Boga, raz do bliźniego, odkrywa najprostsze prawa rządzące światem, najistotniejsze uczucia. Izabela Iwańczuk przygląda się relacjom międzyludzkim i opisuje je tak delikatnie, by zbytnią dosłownością lub też przegadaniem nie zniszczyć ulotnych emocji. Z relacji międzyludzkich miłość jest najważniejsza. Kawałki serca, przedsionek serca z wytatuowanym imieniem - wszystko przypomina o tej niebłahej życiowej roli. Człowiek „stworzony z miłości do miłości" potrzebuje cały czas oparcia - w drugiej osobie, albo w Bogu. Niebo, obecność kogoś bliskiego i ciche opadanie - ciągły, miarowy, kojący i bezustanny ruch z nieba ku ziemi - to składniki „Koperty bieli". Poetka próbuje ująć w wierszach stan duszy kobiety, tworzy liryki delikatne, kruche i pełne ciepła. Zamieszcza też, posługując się urzekającymi metaforami, rozważania o tęsknocie, samotności i przebłyskach szczęścia bądź smutku. Nie odwołuje się przy tym do solipsystycznych zabiegów, woli pozostać przy pozornym opisie świata zewnętrznego - a przecież niezbędnego przy próbach odzwierciedlania ludzkiej psychiki. „Więc zobacz jak przeistaczam się / w słowo" - pisze w jednym z wierszy Iwańczuk. Chociaż autorka nie kieruje się w swojej twórczości w stronę lingwistycznych zabaw, to w tomiku rysuje się lekko świadomość materii słowa. „Jak rozgryźć słowo na pół" - zastanawia się autorka i... próbuje rozgryźć nie tylko słowa, ale również i związki frazeologiczne, dochodząc przy tym czasem do interesujących efektów. Na uwagę zasługują też celne aliteracje w wierszu „Odcienie" - instrumentacja głoskowa jest tu doskonałą ilustracją treści wiersza. Czasami Iwańczuk bawi się kontrastami i sprzecznościami. Śnieg jest u niej ciepły, noc - jasna. Widać tu ślady Lipskiej, intertekstualne ukryte i ukrywane nawiązania. „Koperta bieli" składa się z wierszy delikatnych, ciepłych i przepełnionych czułością, co jakiś czas podbarwianą jeszcze ironią. Ta nietypowa mieszanka sprawia, że utwory Iwańczuk zasługują na uwagę. Z herbaciarni co zrobisz z tym listem przesyłam ci tylko jedną fotografię historia może się nie powtórzyć ponieważ nie lubię swoich zdjęć więc zobacz jak przeistaczam się w słowo patrz zamieniam się w nie powoli tak jak stygnąca woda w japońską wiśnię Wiara gdzie oczu łąk tajemna zieleń i pełnych słów bukiety kwieciste kołyszę się wśród milczenia tataraków dłonie usta słońce mi otwiera wtedy na mnie lekkiej kwitnącej przysiadają jak motyle szepty aniołów przystępuję do niej póki krwawi modlitwa o ciebie mnie zbawi Miłość śnisz w purpurowej pościeli nieba słoneczna spirala życia tańczy ci w sercu plącze żyły włosy kosmos naszych nocy i dni wyprzedzasz mnie o obrót planety rozlewasz się spragniony kawowy gorący pod ręką jak magnolia szybko dojrzewa zaadresowana duża koperta bieli Odcienie ciepłe okruchy nieba opadają mieniąc się prawdą i zachwytem opłatki wszystkich niewinnych myśli wirują między niebem a ziemią śniegowym bandażem owijamy ciszę o ile księżycowa biel wiersza jest dziś bielsza niż ty czy pogodny obłok listu jaśnieje mocniej od mojej słonecznej strony Z różą nie mówię wiele od tygodnia śpię z różą onieśmiela mnie blask płatków nocy i cichość czyhających na moją nieuwagę drapieżnych kolców małych łez 37 ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Zdzisław ŁĄCZKOWSKI „Czy wszystko już powiedziałem" Zdzisław Tadeusz Łączkowski U [jfr* fss \Jr u! I Czy wszystko jaz pawiedziatem? Słowo o poematach Twoje „Poematy naiwne" Zdzisiu, muszą w tym roku ukazać się! Są piękne, poruszające. To wciąż Ty, ale jakby i trochę inny Ty. Nie wgłębiłam się jeszcze na tyle, żeby „wyłapać" z nich wszystko, zresztą to niemożliwe. Dziwne, ale to pierwsze ich przeczytanie wpłynęło na mnie... nie potrafię znaleźć słowa na określenie... chyba „druzgocące". Jest w nich jakieś trujące piękno. Tylko nie obraź się, bo nie chcę nic złego powiedzieć; odwrotnie. Kto kieruje Twoimi myślami, kiedy tak piszesz? Bo są te poematy trochę „ponadczłowiecze". W ogóle im więcej Cię znam - tym chyba znam mniej; Ciebie i Twoją poezję. Chyba nie dorastam. Ja jestem „zwykła", moja twórczość też zwykła. Twoje wszystko - skomplikowane, ciemne. Jakbym się opuszczała w głębiny oceanów. Analiza filologiczna tekstu przestaje wystarczać. Te teksty mają dno, pod nim drugie i trzecie, pochłaniają. I jakby odbierają czytelnikowi jego własne „ja". Piszę pewno bzdury, ale już od dawna szukam jakiegoś klucza do otwarcia Twojego dorobku - i nie znajduję. Bo to wszystko, co o Tobie (o poezji!) piszą, dotyka zaledwie powierzchni, naskórka. I to się powtarza. Ja też powtarzam. Ale czuję, że potrzebny jest inny klucz. Ktoś go pewno kiedyś znajdzie, może przypadkowo. Tymczasem staraj się wydać te poematy. Jak najszybciej! Są takie niecodzienne, inne niż to, co się ukazuje. Dziękuję Ci za zaufanie, przesyłasz mi to, co napiszesz, a ja jestem wobec tego bezradna. Tyle tylko, że jakoś tak „boleśnie przeorana". I naprawdę wielka to radość, że jest mi dane być wczesnym odbiorcą Twojej poezji. Trudnej, ale sądzę, że nie mylę się: wielkiej. Jedno tylko „ale"; czy dzisiejszy człowiek jest w stanie taką poezję zrozumieć? Coraz większe spłycenie, miałkość... Wybacz, jeżeli napisałam coś, co może Cię dotknie. Nie mam - tak pisząc - najmniejszych złych intencji. Piszę prawdę i wyrażam wyłącznie własne odczucia. Chłonę Twój dorobek bardziej intuicyjnie niż mentalnie. Elżbieta Cichła - Czarniawska 38 Miłosz K. MANASTERSKI „spa" Miłosz Kamil Manastorski spa MIASTECZKO NN most wysadzili anarchiści krzyczą teraz że mamy znów wolność odważni próbują uciekać wpław nie wiadomo czy komuś się udało od kiedy umarł listonosz nie przychodzą już żadne listy zresztą pisał tylko listonosz miasto jest tak małe że nigdzie się nie zaczyna gdyby nie anarchiści nic by się tu nie działo pozostali żyją dzięki nieuwadze urzędników w magistracie poginęły nawet nazwy ulic nie ma też zgodności co do nazwy miasta ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI AresCHADZINIKOLAU „21 KOBIET" SPA dusimy się wśród karłowatych domów nie sięgających nawet piątego piętra ambicji właścicieli wychodzimy z książkami przed bloki podziwiać letnie słońce przewracać bezmyślnie kartki zachowując bezstronność wobec bohaterów wieczorem kiedy samochody głośniej przejeżdżają po Warszawskiej siadamy pod parasolami w barze pani Izy z dala od bufetu pełnego wspomnień o wypłacie kilka głębokich wdechów jeszcze raz kilka głębokich miasteczko robi się gęste efekt spa jest widoczny już po kilku minutach BEZ WSTYDU Pozbądźmy się wreszcie wstydu, jesteśmy tylko ludźmi, a nie bogami... Nie patrzmy jeden na drugiego ze zdziwieniem w oczach, czy z chorobliwą zazdrością. Każdy przecież dźwiga swój krzyż aż do śmierci, i nikt tu nie ma mocy rozgrzeszania. Łączmy się jeśli taka potrzeba i jak ślepcy podążajmy za afrodyjskim zapachem wciąż niepohamowani... Tylko dlaczego często niczym nie różnimy się od zwierząt... Może dlatego, że i tak skończymy jako żer dla robaków, bo życie krótkie, jak odwrócenie twarzy słonecznika! Postarzałem się o rok. I dlatego nie żałujcie wina, a piękne Muzy niech zostaną w naszych objęciach, aż różanopalca Eos nami zawładnie... albo Hades... ISMAELA Wyszedłem tylko na wieczorny spacer. Pierwszy śnieg zlepiał rzęsy, a ręce skrzyżowane z tyłu domykały mój krwiobieg. Stała samotnie na ulicy jak róża sarońska. Przeszedłem obok... Chwilę później trzymając mnie za rękę otwierała drzwi do swego domu, który pachniał kadzidłem, nardem i roztopionym woskiem. Rzuciła mnie na szerokie łóżko. Na ścianach ciemne całuny otumaniały jak jej zamorskie perfumy. Potrafiła wysysać duszę i wić się jak pyton w tańcu. Na prawej nodze miała małą salamandrę, która połyskiwała jak słoneczne łuski. Ismaela szeptała wciąż jakieś zaklęcia... : ¦ 39 ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Robert CZOP „Spotkania" Jerzy DĄBROWAJANUSZEWSKI „Bliski świat" Tytułując swój pierwszy zbiór wierszy „Spotkania", Robert Czop zasygnalizował czytelnikowi nie tyle temat poetyckich peregrynacji, co intelektualny zamysł. Jest to bowiem wędrówka w głąb marzeń, snów, często także towarzysząca jej projekcja radości, rozpaczy czy wręcz buntu. Na szczęście poeta, wędrując po tym swoim magicznym świecie, unika sentymentalizmu, jest oszczędny w słowach, nad opis przedkładając metaforyczność obrazu. procesja cieni z pożółkłych fotografii rozmywa się w gąszczu pod ciężkim wiekiem wody chat czupryny złote rybią łuską posiwiały w mule starości grzęzną strzeliste dzwonnice („Wspomnienie o zatopionej Solinie") Solina, z pięknem ale i dramatyzmem wiążącym się z ludzką interwencją w prawa przyrody, to poetycki topos Roberta Czopa, bardzo przejmująco ukazany w innym wierszu („Solina"), znacznie rozwijającym sferę spostrzeżeń poety, jedynie zasygnalizowanych w wierszu tu zacytowanym. Tam bowiem autor, jakby w antropomorficznym transie jednoczy się z przyrodą, „myśląc" o delikatnych palcach drzew, dotykając z czułością zmęczone życiem dłonie skał, w pejzażu widzi życzliwy uśmiech gór witających się z poetą serdecznym uściskiem ręki lasów, a w dalszej części minipoematu w oglądanym pejzażu przygarbiły się plecy skał i kolana drzew się ugięły. Czytelnik wierszy Roberta Czopa zwróci uwagę na metaforyczność ale i prostotę tej poezji. Oto na magicznym spacerze („Spacer"), będącym jednym z tych niezwykłych spotkań poetyckich z przyrodą nadsolińską, autor powie: zrzucam skórę myśli/ wtulam się w ciepło drzewa/ przetrawia niepokoje w dobroczynny tlen... W tym tomiku nagromadzona metaforyka i specyficzne porównania stanowią o intelektualnej poetyckiej intencji autora, który zarazem oszczędnie używa słów. Poza przykładami już wymienionymi przytoczmy więc jeszcze kilkanaście: balkonu futro, skowyt apokalipsy, skowyt księżyca, sklepienie wzruszeń, bełkot lasu, mrok kalectwa, rany ścieżek, szept usta mruży, dreszcz życia, cisza onieśmielenia, barykaduję uszy, łachmany dachówek. Zdarza się, w trakcie lektury, zastanowienie nad wzniosłością, czasem nawet patosem poetyckich konstatacji. Swoiste przejawy mistycyzmu sprowadzane jednak przez poetę „na ziemię". A więc zamysł świadomej i uprawnionej ekspresji. Lektura tej książki, z lustrzaną wersją w języku angielskim w przekładzie Moniki Morawskiej, to dla nas, na Pomorzu, możliwość poznania autentycznego poety z miejsc bardzo odległych. Interesujące literackie doświadczenie. Spotkania (The Meetings). Otwarty Rozdział, Rzeszów 2004 Robert Czop Spotkania (The Meetings) 40 ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Eugeniusz KASJANOWICZ „Listy do Emily II" Eugeniusz iJANOWICZ Wiesław Stanisław CIESIELSKI „Strofy dla Adriany" Czy można w dzisiejszej dobie pisać piękne liryki, pełne uniesienia duchowego otaczającym światem, pełne olśnień, pełne zachwytu miłością, prostymi, ludzkimi sprawami? Ewa Sonnenberg w wierszu: „Psy, tak jak kobiety, nie znają pieszczoty" pisze: „Ale pióro, długopis najlepiej trzyma się brudnych rąk! Pisanie to nieustanne profanowanie samego siebie". Trudno się nie zgodzić z poetyckim odkryciem Ewy Sonnenberg poczynionym w odniesieniu do twórczości Baudelaira. Refleksja wyniesiona znad grobu poety na cmentarzu Montpernass. Pointa „Z poezji powstałeś i w poezję się obrócisz" dotyka każdego prawdziwego poetę. Tym cenniejszym stała się dla mnie ostatnia z lektur. Prezent od poety z Siedlec Eugeniusza Ka-sjanowicza „Listy do Emily II" jawią się dla mnie jak poezja nie z tego świata, pełna życiowej energii, niedotknięta trądem śmierci, pełna afirmacji i miłości do ludzi. Stąd na początku te pytania. Czy można jeszcze tak pisać? Pytanie retoryczne, odpowiedź jest oczywista. Nie tylko można, ale trzeba... Autor debiutował w 1991 roku tomikiem „Itako - to ja". Następne tomiki, a było ich razem sześć zawsze były postrzegane bardzo pozytywnie przez krytykę literacką, nagradzane na konkursach. Otrzymał między innymi Podlaską Nagrodę im. Ludomira Benedyktowicza w dziedzinie literatury (1991), Nagrodę im. Kazimiery Iłłako-wiczówny (1992). „Listy do Emily II" to pełne energii i ciepła liryczne obrazy, liryczne uniesienia: „Zaszyłaś się w swoim ogrodzie / moja Emily / jakby nie obchodził cię świat" Emily, bohaterka liryczna wierszy Kasjanowicza jest postacią uniwersalną, może dotyczyć jednej kobiety, jak również wielu. Ten uniwersalizm staje się podmiotem i odniesieniem rozważań lirycznych poety, adresatką jego listów, jak również cielesnym i duchowym pretekstem, ...pewnością musza tych wierszy. W pewnym momencie wiersz jest zadedykowany Adrianie Szymańskiej, wybitnej poetce, autorce bardzo głębokich lirycznych rozważań i odkryć poetyckich. „Pozostawmy przyszłe dni losowi / to zamartwianie się / droga Emily, nic nam nie pomoże" Tak oczywiście mówi się do kogoś bliskiego, jedynego i bardzo ważnego, ale tak właśnie jest z bohaterką liryków Eugeniusza Kasjanowicza. Poeta również potrafi dotykać rzeczy, które poruszały cały świat, potrafi dotknąć tych spraw duszą poety. Wiersz, który kończy tomik jest w dwóch językach, poza ojczystym językiem Eugeniusza Kasjanowicza jest jeszcze w języku angielskim: „Spadały / z World Trade Centem / jak ptaki bez skrzydeł / żywe sny". Urzeczony jestem tym tomikiem, energią tych wierszy. Powiem więcej, poza niewątpliwą ucztą intelektualną naprawdę odpoczywałem przy tej lekturze. Oddychałem pełną piersią. Niech na koniec przemówi jeden z urokliwych wierszy: Strofy dla Adriany Więc jeszcze spróbuj chociaż raz wyjść na ścieżkę w cichy wieczór niech cię porwą oczy gwiazd do twego bezpiecznego świtu a później to już nieba ślad na długo twoją zdejmie trwogę łąkami cię poniosą sny i ktoś wybiegnie - przed dom - na drogę Szyfr poetycki tych wierszy nie jest szczególnie skomplikowany, kod jest czytelny i wyrazisty. Ten niepodważalny fakt nie pomniejsza wartości tych lirycznych zapisków. Wręcz odwrotnie, jest to ogromna siła tej poezji. Eugeniusz Kasjanowicz, Listy do Emily II - Siedlce 2006 ŚLAD XXVIII NADESŁANE KSIĄŻKI Barbara Gruszka-Zych Barbara GRUSZKA-ZYCH „Ile kosztuje łąka" bliskości, nacechowanym erotyzmem. W wierszach Barbary Gruszki-Zych dochodzi do zrównania uczuciowej wartości człowieka i przedmiotu - jednak to nie antropomorfizacja a przejęcie typowo ludzkich cech przez rzeczy staje się punktem wyjścia i inspiracją do tworzenia kolejnych poetyckich obrazów. Niekiedy przekrada się do tych skojarzeń kilka gier językowych - wrzątek w szklance „ani ziębi ani parzy" co staje się pomysłową peryfrazą obojętności (zobojętnienia?) niekochającej się pary, a jednocześnie sprytną zabawą wieloznacznościami. Dochodzi czasem do wyrażania scenerii za pomocą delikatnego absurdu. Barbara Gruszka-Zych ożywia świat rzeczy poprzez prezentowanie ich, jako elementów niezbędnych człowiekowi, w codziennym pośpiechu i ruchu: garnitury to na przykład „defilada / jego ważnych wyjść". Bierność przedmiotów zostaje zanegowana przez siłę płynącą z zewnątrz przy jednoczesnym usunięciu z pola widzenia sprawcy tego ruchu. „Ile kosztuje łąka" to również wzruszający zapis nie-obecności. Odczucia charakterystyczne dla ludzi muszą przejąć przedmioty, bolesną pozostałością po zmarłych są ich wizerunki - utrwalone na fotografiach zwyczaje - oraz drobne ślady, choćby cena na markowej koszulce. Śmierć jest brakiem, jest też trwaniem mimo zmienności otoczenia. Przeszłość wcina się w teraźniejszość i powoduje melancholię. Pamiątki przypominają o nieuchronnym losie każdego człowieka - czasem w wersji złagodzonej - to widok usamodzielniających się dzieci („Tymek uciekł z kolejnego zdjęcia jechał do przyjaciół"), potem - motyw odejścia na zawsze. Marian Kisiel przedrukowany w „Świadectwach, znakach" szkic o twórczości Barbary Gruszki-Zych nazwał „Poetyckim impresjonizmem", wskazując tym samym charakterystyczną cechę tej liryki. Zauważał: „więcej tutaj znaczy nastrój, wrażenie chwili, epifania niż dokładnie wysłowiona, świadomie uporządkowana, racjonalna próba wytłumaczenia stanu psychiki". I w „Ile kosztuje łąka" nie brak pięknych impresjonistycznych obrazów. Na obiadowe mięso spadają iskry soli. Zatrzymuje poetka w wierszach ulotne refleksje - reakcje na widok dzieł malarstwa czy kalekiego mężczyzny. Relacje ze spotkań czy podróży, których w tomiku wiele, są także zapisem wrażeń, chwilowych złudzeń i przypadkowych skojarzeń niż kronikarskim raportem. Barbara Gruszka-Zych lekko ironiczna, delikatna i pewna siebie, potrafi w znanych każdemu sytuacjach, sytuacjach, które dawno już spowszedniały, dostrzec i atrakcyjnie przedstawić eteryczną rzeczywistość. Zachwyca opisami, które - zapewne prawem kontrastu - wywołują w czytelnikach silne emocje. Pojawia się w odbiorze tych liryków zaskoczenie - jak mocno może działać wiersz, którego tematem nie jest nic niezwykłego. Zmysł obserwacji odgrywa tu podsta- wową rolę - jest to jednak obserwacja przefilti na przez zmysł poetyckości. Zachwycającą grupę utworów stanowią w kosztuje łąka" zwierzenia kobiety - uwagi dotyc własnej kobiecości. „Wariacje na szminkę i lust! to przepiękna próba nadania malowaniu ust no go, a może po prostu poetyckiego, znaczenia, a opierające się lekko o gry skojarzeń i zabawy) kowe. Tworzenie wierszy jest zdaniem autorki li wo kobiecym poszukiwaniem w sobie jakiejś n - manifestuje się więc kobiecość na wielu płasj znach, nawet talent odkrywany porównany zoj do klejnotu. Rzecz jasna nie jest to jedyne możj odczytanie, wiersze Barbary Gruszki-Zych p| są słów-symboli, a przez to stają się gęste od; czeń. Na humorystycznym koncepcie oparła poi wiersz „Targowisko", w którym kłótnie o mięsj cytowanie jak najmniejszej ilości kilogramów, t i odwrócenie „zwykłego" handlu, ma swój ulg metaforyczno-prześmiewczy sens: odchudzanii pewnia kobietom, że „ktoś je kupi"... Poezji Barbary Gruszki-Zych nie da się w dokładnych analizach - stale wymyka się bowi schematom i otwiera wiele sieci skojarzeń; zbyt' le, żeby którąkolwiek interpretację uznać za pa mocną, pewną i podstawową. Marian Kisiel o zowo pisał, że u tej poetyki „wiersz-błysk na chi staje się pożarem" - łatwo się o tym przekonać,! tając „Ile kosztuje łąka". Pożar lekturowy pozosta w duszach czytelników tej poezji wyraźne pij (nieprzypadkowo zbieżne fonetycznie z „pięknej - o liryce Gruszki-Zych nie da się zapomnieć. To ste piękno zamknięte w perłach-wierszach. Barbara Gruszka-Zych: Ile kosztuje i Katowice i SwpŁJ Wni Izabela MIKRUT „Perła dotyku" Już po pierwszej pobieżnej i pospiesznej nawet nie lekturze, a wstępnej próbie zapoznania się z tomikiem Barbary Gruszki-Zych kilka wierszy silnie zapada w pamięć i w serce. Kolejne, mniej łapczywe choć ciągle objawiające się nienasyceniem spotkania z tymi lirykami przynoszą podziw dla autorki - i zachwyt w obliczu jej form lirycznych. „Ile kosztuje łąka" to zbiorek niezwykły, przesycony zmysłowością i uczuciami. „Są wreszcie zmysły potwierdzeniem prywatności odczucia, usensowieniem widzenia jednostkowego, indywidualizują ów krąg rzeczy, w jaki jesteśmy włączeni, zakorzeniają nas we wspólnocie znaczeń naturalnych" - pisał przeszło dziesięć lat temu o liryce Barbary Gruszki-Zych Marian Kisiel. W tomiku „Ile kosztuje łąka" mamy do czynienia z próbą okiełznania świata wymykającego się miarom, ze sposobem przetłumaczenia emocji i doznań na język nauk ścisłych, z transponowaniem wreszcie wrażeń odbieranych przez jedne zmysły na mowę innych zmysłów. Stąd choćby wiedza na temat ceny łąki. Ta obserwacja narzuca się wręcz podczas lektury - smutek zastępuje oczy, upływ czasu objawia się w zanikającej łatwości przytulania syna. Z twarzy kobieta zdejmuje całodzienną obecność ludzi - obecność manifestowaną namacalnymi prawie spojrzeniami; jest więc makijaż sygnałem istnienia innych, ludzi, których spojrzenia nie zawsze da się zaliczyć do chcianych i przyjemnych. Wiele wierszy opiera się na analizowaniu dotyku, często ten dotyk wymaga wyostrzonej do granic absurdu siły postrzegania - para łaskocze myśli, mgła naciera na znajdujący się na drodze samochód. Powrót do domu to milczące pozwolenie na objęcie przez ramiona uliczek, a „w kubku / kawa wspina się na palce / żeby dostać nam do warg", co zresztą kono-tuje pocałunek. Często w tomiku zmysłowość łączy się z miłością, dotyk jest wyrazem emocjonalnej 42 ===== i/e (cosziu.j& tątla ŚLAD XXVIII TEKSTY PIOSENEK Piotr Kajetan Matczuk STARE SPRÓCHNIAŁE DRZWI muz i st. Piotr Kajetan Matczuk Stare spróchniałe drzwi Z klamką rozpaczy Nie wpuściły minionych dni Ani starych tułaczy Dziś ich przeżarte podwoje Otwiera markotny księżyc I z krwią mieszając olej Maluje obraz nędzy Podziwia go krytyk słońce Swym ciepłem gruntując całość A w dole krzyży tysiące W tym jeden - bólu dojrzałość Na krzyżu wisi karabin Lśniąc blaskiem swojej orbity Nie wisi za to że zabił Ale że został zabity... Do starych spróchniałych drzwi Przybiłem krzyż z karabinem By wspomnieć minione dni I niebo, które wciąż żyje A nowe nieznane drzwi Z klamką na przerost idei Po otwarciu wskazały mi Te stare, pełne nadziei... 23.12.2005 POŻEGNANIE MARKA GRECHUTY sl. i muz. Piotr Kajetan Matczuk Panie, który milczysz wiecznie trwając gdzieś na niebie Oto jeden anioł zawita wnet do Ciebie Ty przyjmij go w ramiona jak miłosierny Ojciec ; A on na swoich skrzypcach przepiękny da ci koncert. On kiedyś nam na ziemi muzyką leczył rany Idziemy więc odważnie w te dni których nie znamy Tak wiele dróg przebytych, tak wiele dróg w nieznane Lecz Ty nad tymi śpiewy surowo rzekłeś: Amen. On teraz w gęstej chmurze stłumioną dzierży lirę I będzie grał Ci wiecznie, nie spocznie ni na chwilę. Ty słuchasz go surowy, tak dziwnie zadumany A my go tu, na ziemi, po ludzku wspominamy Dziękuję za muzykę, artystów, których dałeś I chyba tylko po to do siebie ich zabrałeś By Tobie grali w niebie aż do białego rana, By Tobie tam śpiewali - przestworzy wielbiąc Pana. Panie, który milczysz wiecznie trwając gdzieś na niebie Oto jeden anioł zawita wnet do Ciebie Ty przyjmij go w ramiona jak miłosierny Ojciec A on chwyci za skrzypce i będzie grał bez końca... 20.04.07 MARZENIA ŻYJĄ W NAS sl. i muz. Piotr Kajetan Matczuk Czasem płynę przez marzeń ocean Kiedy samotnie zamykam oczy Fale rzucają maleńką łódkę Lecz ja ciągle marzeniami płynę... Ciężko uśmiechać się gdy wiatr wieje w twarz I gdy wszystko jest nie tak - jak być miało Ale marzenia wielkie wciąż żyją w nas Żyją - tylko czemu tak ich mało? Czasem myślę jakby to było Gdybym tak późno nie chodził spać I moich marzeń ulewnym deszczem Nie budził rano nowego dnia Ciężko dojść w porę kiedy wciąż płynie czas Bo tak często go przecież brakowało Ale marzenia wielkie wciąż żyją w nas Żyją - tylko czemu tak ich mało? Chciałbym kiedyś spojrzeć przed siebie Zachód słońca zobaczyć i Tam kędy ziemia styka się z niebem Te niespełnione spełniać sny... 4.05.2007 43 ŚLAD XXVIII TEKSTY PIOSENEK GORZKIE ŻALE MÓJ CHAOS sl. i muz. Piotr Kajetan Matczuk Za otuchę, dzięki której zrozumiałem mój chaos - Kasi, łąckowi i Emilce Śniegiem białym pędzą sanie czarnym koniom tchu nie stanie By dopędzić świtu mroki, by nie płakać już. Kiedy muzyk zdruzgotany demoluje fortepiany Przed natchnieniem nocy klęka, gdy błaga o cud Czarne konie pędzą w trwodze w dali porzucone wodze Patrzą tylko aniołowie na srebrzysty kurz. A za oknem po cichutku skrada się chaos Wieczorami pomalutku bajki pisze dla nas Chaos bajki życia prozą, którą czarne konie wiozą Bajka na dobranoc Kocham życia chaos Mój maleńki twórczy chaos Konie które ciągną sanie to nadzieja na przetrwanie Że wciąż będzie o czym pisać, że mój chaos trwa W każdym akcie dzieł stworzenia, nie pojmuje się cierpienia Już woźnica głucho zamilkł, a ja pędzę w dal! Konie rwą się jak szalone, całe niebo zatrwożone Wtem zaczęły płakać gwiazdy, lecz szepnąłem doń Że za oknem po cichutku skrada się chaos Wieczorami pomalutku bajki pisze dla nas Chaos bajki życia prozą, którą czarne konie wiozą Bajka na dobranoc Kocham życia chaos Mój maleńki twórczy chaos Wtem za oknem coraz głośniej przechadza się chaos Coraz wznioślej i doroślej bajki pisze dla nas Chaos życia bajki drwiną, już sen z końmi gdzieś przeminął Jutro na dobranoc Dzisiaj twórczy diaos Mój maleńki, mój maleńki Chaos 15.04.07 st. i muz. Piotr Kajetan Matczuk Wydali wyrok. Łatwo jest skazywać, osądzać Choć nie zabijałem, nie kłamałem i nie kradłem. Dali mi krzyż, miałem z nim podążać, Wtedy po raz pierwszy upadłem. To za trupy w Afganistanie Za Afrykę umierającą z głodu Za kolejne bombardowanie Za ludzi przejętych trwogą. Za premierów zapewnienia Kierujących narodami Za ludzkiego brak sumienia Zmiłuj się nad nami. Włożyli ciernie. Łatwo jest znieważać, drwić A ja idąc - z każdym krokiem bladłem. Ktoś otarł mi twarz, ktoś dał mi pić Wtedy po raz drugi upadłem. To za nowy rząd w Iraku Rewolucję Ukrainy I za brak jasnego znaku Że Teheran nie bez winy. Za świat cały, za narody Które wyzwolicielami Jak niewiele do niezgody Zmiłuj się nad nami. Uderzyli w plecy. Łatwo bezbronnemu zadać cios Ale ja od tych ciosów się nie kładłem. Lecz gdy usłyszałem zapłakanej Matki głos Wtedy po raz trzeci upadłem. To za nową z Polski drwinę Co wybucha kartą dziejów Miast odwilży mamy zimę W starych aktach z IPNu. Za te moje gorzkie żale Za fortepian i śpiewanie Przede wszystkim od nas samych Ratuj nas Panie. Gdy dotarłem na Golgotę obnażyli mnie z szat A ja do krzyża przybić się dałem. I kiedym umierał smutno patrząc na świat Ze wszystkich upadków powstałem. 25.04.2007 m :m 44 ŚLAD XXVIII 4„ ? * Sit ' , \ V-,'* Sr- i — ''"W tła -' v. > MilM hmM: ' V V» i Mistrz i Małgorzata Ta prezentacja otwiera nowy cykl „Śladu". Mistrz i Małgorzata to będą prezentacje młodych poetek pod egidą starych i doświadczonych, no, powiedzmy nieco starszych i nieco wcześniej debiutujących poetów lub krytyków. Pomysł wydał nam się dobry, bo uzdolnionej lub nawet bardzo uzdolnionej młodzieży wstępującej w szranki literackie jest niemało. Często warto na niektóre nazwiska rzucić szczególny snop światła, zapalić lampkę: Uwaga! Pojawia się ktoś ponadprzeciętny. Stary poeta czy krytyk może swoim autorytetem autoryzować ten znak jakości; może firmować nowy talent. Chyba nawet powinien, jeśli ma ku temu okazję. Tę okazję stwarzamy. Dawnymi czasy, kiedy literatura była jeszcze Sztuką przez duże „S" i kiedy jeszcze istnieli mistrzowie, takie nadawanie przez nich „cechowego glejtu" było czymś ważnym. Należało do rytuału, ale też spełniało znakomitą rolę rekomendacyjną. Znamy takie przypadki, np. ongiś na „rynek poetycki" Stanisława Grochowiaka wprowadził Stefan Lichniak, a Józefa Barana - Artur Sandauer. Bez Sandauera i Nałkowskiej być może także inaczej potoczyłyby się losy Brunona Schulza. Bez Henryka Berezy nie byłoby dziesiątków młodych prozaików... Przykładów jest multum. Nie mamy aż takich ambicji ani intencji. Chcemy tylko powiedzieć: uwaga! Dobry młody autor! Nazwa cyklu tych prezentacji wydała nam się znakomita; ma wszakże jedną wadę: trudno pod tym szyldem lansować młodzieńców. Może więc ogłosimy mini-konkurs na tytuł bliźniaczy - poetki będziemy przedstawiali pod patronatem Bułhakowa, a poetów? Zaczynamy - a jakże! - od Małgorzaty. Już od dwóch lat drukującej, już mającej tomik i już znanej w kręgach poetyckich jako talent nie lada. Kto następny? Wiesław Ciesielski Leszek Żuliński 45 ŚLAD XXVIII Brooklyn, koniec wiosny Małgorzatę widziałem ostatni raz kilka lat temu na Eckford St. w N.Y. biegła do redakcji „The Voice" towarzyszył jej czarnoskóry gitarzysta Christopher pędziła przodem zaaferowana zdyszana jakby wyskoczyła z subwayu gdzie przed chwilą wybuchła bomba stałem oparty o pień wielkiego płatana nadchodził kwiecień od Wielkiej Kałuży szedł powiew karaibskiego upału chwyciłem ją za rękę czarny podskoczył z pięścią ale wstrzymała go lekkim drgnięciem dłoni i powiedziała cicho daj spokój Chris well, Gosha odchrypiał i odszedł kilka kroków a ona do mnie wyszeptała zdumiona Faust? to ty? od wielu dni nie goliłem się dżinsów nie zdejmowałem od miesięcy tylko w razie potrzeby fizjologicznej zapewne dolatywał ode mnie smród najciemniejszych zaułków Harlemu i pisuarów z obrzeży Central Parku patrzyliśmy na siebie przez kilka minut nagle Gosha zerknęła nerwowo na zegarek i krzyknęła sorry Tusiu nie mam ani chwili pogłaskała mnie czule po policzku tak czule jak to ona potrafi i już za moment przepadła w szachownicy samochodów busów ludzi witryn bannerów ostatnim szczegółem jaki zapamiętałem była żółta bejsbolówka Chrisa unosząca się nad tłumem jak latawiec nad East River powlokłem się na brooklyński most gdzie jak zawsze rezydował niewidomy żebrak tabliczka stojąca obok niego głosiła przyjdzie wiosna a ja jej nie zobaczę poszedłem dalej wiosna nadchodziła w rzeczy samej widziałem Ją Leszek Żuliński Leszek Żuliński Mistrz pisze do Fausta dbaj o nią proszę to prawdziwy skarb piszę z trudem reumatyzm nie pozwala mi trzymać pióra w palcach tak mijają lata gdyby nie ona utraciłbym resztki wiary to tylko jej gwiaździste oczy w których bez przerwy lśni się wilgotna mgiełka miłości podsycały mój zapał pisania to tylko ona była moim ostatnim domniemaniem Sensu to dzięki niej ocalały resztki nadwątlonych słów którym nie dawałem już wiary ale uważaj mam dowody że opętał ją szatan i banda jego sługusów no wiesz Asasello i cała ta reszta ona nie ma wyjścia chodzi na jego sznurku poznasz ich po wielkim czarnym kocie który będzie wyczyniał błazeńskie sztuczki (i którego najlepiej od razu kopnij w dupę gdy się tylko pokaże) lub po czaszce z której ten diabeł pije ludzką krew to może być czaszka Gilgamesza Barabasza Yorika lub żołnierza zastrzelonego w Katyniu - Woland nie uszanuje nikogo strzeż się w jego orszaku idą złodzieje i zbrodniarze rajfurki i samobójcy zdrajcy i tyrani wszechczasów to jego ludzkość owszem zmartwychwstałem na moment dzięki czystości tej dziewczyny i wstawiennictwu proroka ale i tego żałuję w świecie Wielkiego Zła każda próba powrotu jest jak posypywanie ran solą teraz słyszę że On kreci się przy tobie pamiętaj: Małgorzata jest niewinna jeśli zrobisz jej krzywdę ja umywam ręce P.S. Unikaj ulicy Sadowej 46 ŚLAD XXVIII Lot dzikiej gęsi Faust stara się zrozumieć którejś nocy Faust stanął w oknie swojej pracowni i wpatrując się w obroty ciał niebieskich spadające gwiazdy rozlane z Wielkiego Wozu mleko na drodze i sputniki okrążające Ziemię jak gdyby miało to jakiś sens wtedy tak wtedy właśnie popadł w zwątpienie no bo niby jak pojąć gwiezdne wojny i wieczną trajektorię ich pocisków bombardowania meteorów kawalerię komet starcia konstelacji z własną konsternacją niby jak zrozumieć skoro wojna rozumieć się nie musi ona Toczy Się jak wpisane w porządek wszechrzeczy wieczne koło wszechświata wieczny ruch wszechczasów wieczny dialog wszechbogów wojna linuxa z windowsem wedla z wawelem toyoty z hondą IV RP z III RP raka z cukrzycą islamu z chrześcijaństwem chrześcijaństwa z feminizmem feminizmu z machismo prozy z poezją poezji z życiem karnawału z postem walki mokrych podkoszulków buldogów pod dywanem koncernów naftowych koncernów prasowych pojedynek Apolla z Marsjaszem pokolenie JP II kontra pokolenie mp3 cywilizacja miłości przeciw cywilizacji śmierci wojna o Helenę o Małgorzatę o mały włos 0 rety! Faust stara się zrozumieć a gwiazdy śmieją się z niego 1 strzelają okiem tamtego dnia Małgorzata podeszła do mnie z takim impetem jakby z góry wiedziała co ma się stać z jej ramiona zsunęły się brokaty aż jasność różowego ciała zakłuła w oczy nawykłe tylko do przepatrywania nocy czułem pragnienie które parowało każdą szczeliną jej skóry czułem ten dziwny dreszcz który przebiegał przez jej kręgosłup wpadał między pośladki i ginął w grząskim moczarze skąd dochodziło echo mojego skomlenia kiedy odbiliśmy się od podłogi świat wstrzymał oddech gwiazdy zaczęły spadać z sufitu na łeb na szyję ściany zawirowały jak oszalałe don kichot ruszył do szarży w niemej dzielności i zapamiętaniu włosy Małgorzaty tańczyły jak witki wierzby przeczuwające nawałnicę od jej warg odrywał się daleki grzmot coraz wyżej szybowały uda rozłożone do lotu i nagle z ust dobył się krzyk dzikiej gęsi która odbija się od tafli jeziora i wznosi ku kłębom nadchodzącej burzy potem leżeliśmy obok siebie dysząc Małgorzata wyszarpywała pazury z moich pleców czesała nastroszone pióra i gęgała mi do ucha swoje codzienne głupstewka Zwiastowanie Małgorzaty w końcu postanowił się z nią rozmówić kiedy kopała ziemniaki na spłachetku za domem podszedł niepostrzeżenie i klepnął ją w tyłek jakby kijanką nad strugą klaskał kto sukno lniane jeszcze nie zdążyła wyprostować pleców a on już za kibić przygarnął ją do siebie usta przyłożył do jej ucha i zacharczał głosem zranionego gawrona powiedz no powiedz młódko na jaką górę wstrętu wspinasz się każdej nocy kiedy mój ogier zieje z chrap owidiuszowym płomieniem Małgorzata nieśpiesznie odwróciła się w jej oczach odbijało się łagodne niebo Badenii na ustach błąkał się uśmieszek pobłażania dłonią starła mężczyźnie pot z czoła lekko zacisnęła zęby na jego sfilcowanym uchu i wyszeptała Fauście co noc budzisz we mnie niewiastę wydobywasz ze mnie nieznane soprany wydłużasz moje palce jak u sokolicy a kiedy wyrzucasz mnie w górę wspinam się wysoko i spadam nagle w dół łapię w szpony małe zajączki aby nakarmić nasze młode które mi dasz tymczasem są to ziemniaki chodź okraszę je naleję ci kubek maślanki pojedz sobie zaśnij pośnij swoje ojcostwo jako na ziemi tak i we mnie 47 ŚLAD XXVIII Małgorzata Lebda MAŁGORZATA LEBDA - urodzona w Żeleźnikowej Wielkiej koło Starego nie wywołuj Ciała Z kobiety Sącza w 1985 roku. Studentka Informacji Naukowej i Bibliotecznej w Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Studiuje równolegle dziennikarstwo. Była już na- nie wywołuj ciała z kobiety zacznie wtedy zadawać pytania gradzana i wyróżniania na wielu konkursach poetyckich. W 2006 roku ukazał każe zabierać się do parku będziesz porównywany do pierwszej się jej debiutancki tomik pt. otwarta na 77 stronie. Za talent i wyróżniające się miłości pierwszego ministranta czegoś co z zasady jest Święte publikacje poetyckie otrzymała w 2006 roku stypendium dla młodych prezydenta Krakowa, Jacka Majchrowskiego, oraz stypendium Fundacji Grazella. ale jeśli już wywołasz ciało z kobiety nie dotykaj dalej bo poleje Poznałem poetkę jako juror XIII Piastowskiej Biesiady Poetyckiej, jesienią się woda zaleje Cię potok słów Ona zacznie mówić zagadkami 2005 roku. To było olśnienie z gatunku tych najrzadszych. Naturalna, prosta, moja wiara nie przenosi Ciebie - to Ty przenosisz moją wiarę skromna i czytająca wiersze, które mądrościami życiowymi przerastają jej wiek. Świat tych wierszy jest wypełniony rozpoznawaniem własnej kobiecości; ale zapyta czy słyszysz grzmoty na horyzoncie czy to Wasza burza widocznej tu zmysłowości i namiętności już towarzyszy sceptyczny dystans spojrzy Ci głęboko w słowa musisz nadstawić ten drugi policzek wobec „szczęścia bezwarunkowego"; już w tych wierszach słyszalny jest dramat bo teraz powie Ci coś o sobie Ty jesteś najważniejszy niepewnego dotyku i lęk najpewniejszej osobności. Jest egzystencjalna perspektywa, która nam wszystkim życia nie ułatwia i nawet erotyk potrafi zamienić w potem zaprowadzi Cię do kobiet które są w niej wiersz pełen zwątpienia. Lebda ma krystaliczny talent językowy. Jej wyczulenie na każdy niuans se- czy pomyślałeś co zrobisz jak zostawi Was mantyczny, jej umiejętność „przekomarzania" się ze słowami, jej szczególny sam na sam zmysł żonglowania powiązaniami frazeologicznymi... to wszystko czyni te wiersze „świeżymi" i od chwili debiutu - zupełnie własnymi. O niewielu po- Kwiecień 2007 etach już na tak wczesnym etapie można powiedzieć, że rokują wspaniale. Co do Małgorzaty, wiem to na pewno i kładę cały swój autorytet krytyczny na szali tej prognozy. Leszek Żuliński zimne stopy czy dlatego że nie mieliśmy do siebie prawa użyliśmy do siebie rąk # * * ty który pokazujesz kobiecie granice jej ciała i jej miejsce najbardziej boli zły dotyk musiałam sprawdzić jak bardzo jesteś dobry kiedy mówiłeś że to dopiero początek myślałam kto kogo bardziej zostawi znałeś ana- ty który stawiasz w niej odciski myśli tomię mojego strachu poniżej pępka było miejsce na czułość ty któremu daję prawo do swoich granic chociaż już podbijana w nocy zamykałam oczy a otwierałam ciało teraz wiem że gdybym była zwierzę- od zachodu bioder ciem byłbym sarną -potrafię padać ofiarą- - moje ciało - - twoje ciało - - nasze ciało - wyznawaliśmy Brak Zasad i Ciało ty który stwarzasz minuty ciszy po sobie ty który potrafisz wydobywać węgiel i jej krzyki ty zdobywca księżyca i serca ciało bo od czegoś trzeba zacząć my zaczęliśmy od siebie wytykanie intymności to dobra zabawa rozwija wyobraźnie a z puzzli dotyków można zbudować ty na którego sobie pozwala od czasu do całkiem porządną tragedię popełniłeś wiele dotyków wobec mnie teraz wiem że znudzenia jestem kobietą mam zimne stopy - potrafię rodzić - ty który zachodzisz w nią jak w gości za miedzę czy dlatego że nie mieliśmy do siebie prawa użyliśmy do siebie rąk ty który jesteś na pokuszenie wódź mnie 48 ŚLAD XXVIII SZKICE Gosha® przed użyciem kilkakrotnie spojrzeć w oczy właściwości i działanie: przeciwdepresyjne rozweselające przy czym działanie rozpoczyna się już po dotknięciu i utrzymuje bezczasem przeciwwskazania: osoby z ortostatycznymi zaburzeniami krążenia uwagi: nie stosować równocześnie z blondynkami i innymi kobietami może to wywołać powikłania i uszczerbek na zdrowiu data produkcji: widnieje na dołączonym dowodzie dawkowanie: zwykle raz na dobę lub co drugi dzień przed posiłkami w zależności od stanu pacjenta jeśli konieczne szybkie działanie celowe jest zwiększenie dawki w razie powikłań zgłosić niezwłocznie Bogu przechowywać w miejscu niedostępnym dla innych mężczyzn brak danych o przeciwwskazaniach do prowadzenia pojazdów mechanicznych i obsługi maszyn za wiersz próbowali mnie mieć śmiałam się jak można mieć coś co się waha patrzy w niebo i ma piersi? próbowali mnie dotykać od razu za ręce a mi wystarczyłby wiersz nie wiedzieli że kobieta zaczyna się tam gdzie ją wzruszysz a kończy tam gdzie zaczynasz myśleć o innej kobietę zaczyna się jak wojnę od podchodów kobietę podbija się wierszem kobieta oddaje się za wiersz Sławomir ANISOWICZ „Śmierć muzy" Sto sześć lat temu, czwartego maja 1901 roku, Dagny Przybyszewska, za namową Władysława Emeryka, wyruszyła z Warszawy na Kaukaz. Odległy o kilka tysięcy kilometrów Tyflis, miał być kresem nie tylko jej podróży, ale i życia. Biografowie „Jutrzenki", jak i jej męża - Stanisława Przybyszewskiego, wysnuli wiele hipotez na temat motywów i okoliczności dramatycznej śmierci Dagny oraz nieszczęsnego towarzysza podróży, który rzekomo na polecenie Przybyszewskiego, oddał śmiertelne strzały w tyfliskim Grand Hotelu. Większość z nich to jednak tylko mniej lub bardziej prawdopodobne przypuszczenia, oparte raczej na interpretacji listów Dagny, Przybyszewskiego i Emeryka, niż na faktach z życia tych tragicznych bohaterów prawdziwego, ludzkiego dramatu. Dziś już nikt nie jest w stanie rozwikłać zagadkowej śmierci muzy Młodej Polski. Pozostańmy, więc przy faktach i przypomnijmy najistotniejsze z nich. 23 kwietnia 1901 roku, poeta Stanisław Korab-Brzozowski popełnia samobójstwo w domu przy ulicy Książęcej 7. Był on nie tylko przyjacielem Przybyszewskich, ale również kochał się platonicznie w Dagny. Śmierć ta była zaplanowana. Brzozowski sprzedał resztki dobytku, zaprosił przyjaciół na pożegnalną kolacje, wyszedł do innego pokoju i odebrał sobie życie. Emeryk spłacił jego finansowe zobowiązania. Niektórzy łączą samobójczą śmierć Brzozowskiego z późniejszą tragedią w Grand Hotelu i osobą Stanisława Przybyszewskiego, który, ze względu na tematykę swoich powieści, jak i personalne inklinacje ku wszystkiemu, co związane ze śmiercią, bywa uznawany za inspiratora tych wydarzeń. Dagny opuszczając Warszawę była już zupełnie inną osobą w porównaniu z latami berlińskimi. Skonfundowana, pogrążona w depresji, desperacko wierząca w zwodnicze zapewnienia męża o wspólnej przyszłości. Przeglądając dziś jej korespondencję z ostatniego miesiąca życia, możemy w wyobraźni odtworzyć jej myśli, nadzieje i niepokoje. .. „Rozum mój przestaje działać. Od miesiąca ani słowa. Telegrafowałam do Krakowa, do Lwowa, do Warszawy - żadnej odpowiedzi(...). Nie mogę niczego zarządzić dopóty, dopóki nie otrzymam jakiejś odpowiedzi od ciebie.(...) Przyrzekłeś mi przysłać paszport następnego dnia! Proszę cię: zrób to odwrotną pocztą. Emeryk ściska cię wiele, wiele razy. Ja jestem zbita z tropu, zupełnie zbita z tropu. Zenon całuje cię. Dagny" Stanisław Helsztyński, na podstawie tego listu, interpretuje sytuację Dagny jako nieświadomą zamiarów Emeryka. Jednak prośba o przesłanie paszportu może wskazywać na to, iż Dagny nie czuła się bezpieczna z dala od rodziny, przyjaciół. Anonimowa w obcym mieście, zameldowana w tyfliskim hotelu jako siostra Emeryka. Prawdopodobnie, jeśli nawet nie znała zbrodniczych zamiarów towarzysza podróży, to z pewnością nie czuła się przy nim bezpieczna. 4 czerwca 1901 roku w Grand Hotelu w Tyflisie, ok. 1.00 rozległy się dwa wystrzały z rewolweru pochodzącego od Brzozowskiego. Jeden zakończył życie Duchy, drugi przyjaciela jej męża. W pozostawionym liście do Przybyszewskiego, Emeryk pisał: „Kochany Stachu! Co ja ci mogę powiedzieć! Zrobiłem to, co tyś powinien był zrobić. Ona wiedziała o wszystkim. Początkowo chciała - następnie matka w niej zagórowała... Zanadto kocha Zenona. Więc musiałem odłożyć i zabijam ją w chwili, gdy się najmniej tego spodziewa. Chciała do ciebie pisać, że wie, iż ja ją zabiję, że uważa to za konieczność jedyne wyjście i że cię kochała i zawsze kocha. Bo tylko ciebie przez całe życie kochała. Wiedz, że cię czczę, że ubóstwiam, że kocham. Wiem jednak, że mnie przeklniesz, i to jest moją rozpaczą. Stachu! Zabijam ją dla niej samej. O gdybyś mógł mnie nie przeklinać. Twój Władysław." Dagny została pochowana na cmentarzu katolickim w Kukach. 49 ŚLAD XXVIII PREZENTUJEMY ŚRODOWISKA Wiersze poetów z Tarnowa według Zbigniewa Mirosławskiego Robert Stańczyk 0 wierszach wszędzie tam gdzie cokolwiek i czegokolwiek nie ma gdzie ja, gdzie ty, gdzie on i ani żywego ducha gdzie wojownicze okrzyki i kochanków szepty gdzie pies z kulawą nogą rodzi się i zdycha gdzie miłość własna i samougnębienie gdzie ślad po nadziei i wiara po śladach zewsząd dzięki temu 1 pomimo tego płyną wiersze jak filary świątyni i zwalony dach chałupy jak serce matki i przekleństwa ojca jak wybuch wulkanu, jak bryły lodu jak kropla, jak źródło, jak rzeka i morze jak tarcza, włócznia, jak pięta Achillesa jak śmierć na początku i życie po końcu to mowa duszy a narzędziem słowa 28.01.2006 Na raj gołębi, - którego nie znałem --spadł jastrząb stalowy, co dusi i kąsa. Zatrzasnęły się z hukiem żelazne wrota i w jednej chwili zamknęły sekund miliony. Z gołębiego raju, — kiedy nie widziałem — zniknęły mostów zwodzonych ścieżki. Pozostała ziemia jak lodowe piekło i wierne gołębie jak anioły rozstania. Jacek Tryba Naszym wrogom zanieśmy przebaczenie (w miejsce nagich mieczy) Naszym katom opowiedzmy o sumieniu (albo lepsza historię) Naszym dzieciom pokażmy oblicze prawdy Pocieszajmy tych co odchodzą Już niedługo będziemy razem będziemy tańczyć najpiękniejszy ze wszystkich taniec szczęścia. Andrzej Mleczko odkładamy na później pocałunek dotyk bliskość istnienie teraz ogarnia mnie bolesny strach że Nas już później nie będzie. Pod choinkę chciałbym dostać bliskość drugiej osoby potem rozmową rozwiązać wstążkę od tajemnicy a dotykiem poznać kształt daru by po wyjęciu z opakowania stał się prezentem mojego życia Z loterii fantów wybierz jednoznaczność tą, która leży u podstaw wszystkiego Opowiedz się za nią chociażby milczeniem Pożegnaj stare nawyki i chęci niechaj odjadą najbliższym tramwajem A wtedy dojrzysz niewidzialną siłę jak magnes - ciszą przyciągnie do siebie Z loterii fantów wybierz jednoznaczność to co początek i koniec ma w niebie. Dariusz Romanowski Opowiem Ci dzień... Chodź opowiem Ci dzień To na górze to Niebo Podobno mieszkają tam Anioły I Ten który stworzył wszystko Nie wiem czy to prawda Ale tak mawiają ludzie Którym wydaje się że są Lepsi i mądrzejsi niż inni To okrągłe na niebie to słońce Sprawia że chce się żyć Choć niekiedy rani do łez Nie bardziej jednak niż człowiek Który zamieszkuje Ziemię I wcale nie jest taki dobry Jaki miał być według Stwórcy Lecz to już inna historia Na razie nie dla Ciebie Zbliża się noc więc śpij Człowieka i noc później Opowie Ci życie póki co Spij spokojnie Moje Ty Jeszcze Niewiadomo Co JA-NIE-JA Nie Ja wpatrzone W siebie ponad sobą Nie Ja wsłuchane W siebie obok siebie Ja ślepe W sobie ponad sobą Ja głuche W sobie obok siebie W sobie ponad sobą Nie Ja ślepe W sobie obok siebie Nie Ja głuche Wpatrzone ślepe Wsłuchane głuche Ja-Nie-Ja. r SPH * 4.'^ my 50 ŚLAD XXVIII PREZENTUJEMY ŚRODOWISKA Zbigniew Mirosławski Spotkanie z profesorem Józefem Szajną To było w trakcie wykładu na Europejskim Forum Kultury w Tarnowie, robiłem notatki na temat Jego sztuki, fascynującej jak każdy napotkany. Koło mnie siedział poeta-konsul Ukrainy, Dymytro Pawyłyczko, czytałem jego wiersze w "Twórczości". "Jestem w dialogu ze śmiercią..." - mówił profesor a ja myślami chodziłem po Lwowie, stromą ulicą Pawlikowskiego, od kina do kamienicy cioci Michaliny Seile-Weberowej. Po wojnie światowej nie odnalazł Jej, ani żadnej z jeszcze 5 sióstr dziadzia, nawet Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Wcześniej były "Czerwone noce" na Wołyniu. Rekonstruowałem w pamięci szczegóły kaplicy Boimów, szlak od Archikatedry do św. Jura. "Mówię o agonii naszego świata..." docierały do mnie słowa a przed oczami przesuwały się oświęcimskie numery obozowe, "...nie utożsamiam życiorysu ze sztuką...", takie wyznanie składał artysta. Ja rozmawiałem z numerem 93 698, pracował w komandzie przy spalaniu zwłok. Każde słowo staje się obrazem a obraz staje się słowem obecnym w nas. Oglądaliśmy film o przedstawieniach z całego świata, kadry mieszały się ze sobą: Apokalipsa, holocaust, trzęsienie ziemi w Meksyku. Potem, po południu na wernisażu, podaliśmy sobie dłonie, staliśmy naprzeciw siebie, twarzą w twarz. Ten moment utrwaliła fotografia, ale myśli, które przesuwały się w głowach, jak fale oceanu, nikt do końca nie wypowie. Styczeń, 2005 r. Muzyka weneckich mostów przenika prosto z toni ciemnozielonych kanałów, poprzez pasiaste pale do których cumuje się łodzie do świadomości człowieka. Tak połączeni zostali: Vivaldi i Albinoni, Marcello i Gallupi. Każdy z nich poznał sekrety: pałaców, placów, ogrodów, od Scalzi marmurowego do dworca Santa Lucia i każda nutka dźwięczy jak kandelabry z Murano, a serce jak ptak trzepocze, spłoszone słów zamieszaniem, kiedy jak z wieży Babel dobiega wkrąg obca mowa. Spod "Skrzydeł gołębicy" Henry James głowę wystawia z okna Palazzo Barbaro. Anna Mróz Wiek XX Dżinsowe spodnie tego świata już się wytarły... Buty nawiedzane są przez dziury wygryzione przez zło., sznurowadła już dawno się przerwały... W tym Następnym DNIU świat ubierze nowe spodnie buty będą z lepszej firmy... 19.11.1999 r. Fale z bólem roztrzaskują się o skały ....a ja tak cierpię dopiero rok... Dominika Szafrańska -Lichwała mam nadzieję że ta cisza we mnie nie jest ciszą ostateczną że głos jeszcze się przebudzi że słowa dobiegną tam dokąd chcę je posłać i że nie odpowie mi tylko echo. Mariusz Mitera rzeczywistość jest zbyt prawdziwa, aby można było z nią żyć ale trzeba, jak? po co? rośliny nie pytają o sens istnienia, nieświadome, cieszą nasze oczy pełną nadziei zielenią. bliscy i dalecy, kochani i nieznani, z mojej ulicy, Bagdadu mieszkańcy, chłopaki z którejś tam Powietrzno-Desantowej, pasażerowie madryckiego pociągu i dzieci ze szkoły w Biesłanie -zaproszeni honorowi goście, Pan zaprosił ich osobiście do wigilijnego stołu. na razie boję się dotyku od którego cierpnie skóra na wzgórku łonowym z ust skowyt podobno tak trzeba podobno miłość to konieczność i dlatego jesteśmy tu obok siebie nadzy poszukiwacze bez kompasów jaka jest nasza droga do przebycia jaka jest twoja droga do przebicia się przez czarny tunel mojego strachu 51 ŚLAD XXVIII PREZENTUJEMY ŚRODOWISKA Urszula Banaś Nie mam już sił by dalej iść, nie mogę... zabrali mi nawet oddech Jest tak wiele różnych światów, tak wielu ludzi potrzebujących pomocy i tak wielu, którzy nie chcą mi pomóc nie mam już sił by szukać okruchów dobrych słów w kartotece kłamstw, nie mogę... zabrali mi nawet powieki, żebym nie mogła zamknąć oczu, załamuję się jak lód... Duszę się światem który nadaje to samo imię buntowi i rozpaczy zostawiam ostatni oddech nieznanemu i kochanemu nie przeze mnie to bunt przeciwko życiu bez powietrza to rozpacz po odejściu Odrzucenie Darkowi Oto ja ofiara Twoich oczu zepchnięta ze schodów w wigilijną noc jeszcze oddycham Twoim spojrzeniem. moje nieme czuwanie zawsze miało Cię chronić wyczuwałam każdy gest którym wyrażałeś strach nieszczęśliwa jak deszcz ukrywam się przed własnym uczuciem przenika mnie tłum Twój śmiech dzisiaj jest jak wstrząs całej ziemi. Michał Piętniewicz podróż zimowa w grudniowym wirze okamgnień wśród ciemnej pustyni zimowego wiatru w łachmanach przymierzonych zbyt szybko trzymając ręce w podartych kieszeniach szedłem trzymając gorące twarde jabłka pomiędzy przestrzenią a mną nie było łatwych znaków które mogłyby odczytać wyrocznie lub wróżki ze szpitali psychiatrycznych była jasna perłowa zima wydymająca usta w niemym uśmiechu dzikie szklane oczy przechodniów trącały znojem dawno odgadnionych krain, niemytej pościeli, wybielonych tajemnic na korytarzu zastygały lampy tliły się niedopałki do płatków śniegu uśmiechały się duże dzieci z poranionym pejzażem wewnętrznym z którego nic nie dało się uratować prócz gorliwie odmawianych koronek do Miłosierdzia Bożego dopóki okręt nagłych świtów nie porwał ich z powrotem w pościel zimową którą starannie układały fale białych słońc byłem ostatnim który dotarł na obiecane miejsce między łóżkiem wiecznej rozkoszy a krzesłem dozgonnej udręki zawieszony choć jasne strumienie ciszy podpowiadały inną historię z czerwonym niebem w tle na miękkim piasku gdzieś nad morzem śmiertelni palą ostatnie papierosy ze swych ostatnich paczek w oddali słychać porykiwania kutrów jęki mew. W domu mojej babci W domu mojej babci dywan wisi nad łóżkiem fotel drzemie w objęciach wielkiej szafy ściany oddychają snem starych przodków znów są w pokoju pradziadek i prababcia pradziadek krząta się szukając okularów czyta później gazetę w wygodnym fotelu prababcia wychodzi do kuchni odłożywszy książkę wszystko pożera przeszłość teraźniejszość została pożarta przez pamięć widać białe puste dziury na ścianach to ślady nie napisanych historii kim mogli być pradziadek i prababcia gdyby nie byli tym kim byli dwoma pająkami snującymi swą sieć nad łóżkiem mej babci sieć w którą wpadają wspomnienia zrobione z wielu oddechów i starych fotografii mój pradziadek i prababcia dalej tam są chodzą po pokoju połykają drobne owady czasu są trawieni i trawią a ja jestem trawiony przez ich wszędobylską nieobecność dwa nieomylne pająki jedna przestrzeń i rozmnożony w przestrzeni prawnuk szukający własnej sieci. 52 ŚLAD XXVIII PROTOKÓŁ Protokół z posiedzenia Jury IV edycji Konkursu Poetyckiego im. Leszka Bakuły „O Bursztynową Różę" ogłoszonego przez Związek Literatów Polskich oddział Słupsk oraz Dom Kultury w Ustce. Jury w składzie: Wiesław Stanisław Ciesielski dr Sławomir Rzepczyński Bartosz Muszyński Aldona Staszewska - Klimek na posiedzeniu w dniu 3 sierpnia 2007 roku, po rozpatrzeniu i wnikliwej analizie 141 nadesłanych na konkurs zestawów prac poetyckich, postanowiło przyznać następujące nagrody i wyróżnienia: I miejsce Agata Chmiel z Michałowic godło Trudny klient Nagroda w wysokości 700 zł (siedemset złotych) oraz BURSZTYNOWA RÓŻA 2007 II miejsce Joanna Lech z Krakowa, godło Vertiqo Nagroda w wysokości 400 zł. (czterysta złotych) III miejsce Michał Murowaniecki z Łodzi, godło San Sebastian Nagroda w wysokości 200 zł (dwieście złotych) DWA RÓWNORZĘDNE WYRÓŻNIENIA: Andrzej Sikorski z Poznania, godło Zakrętka Nagroda w wysokości 100 zł (sto złotych) Krystyna Myszkiewicz ze Zgorzelca, godło Syrienada Nagroda w wysokości 100 zł (sto złotych) ssaa lunnasA™ w s ® -i-r WYRÓŻNIENIE SPECJALNE ZA WIERSZ O TEMATYCE ZWIĄZANEJ Z USTKĄ Wojciech Borkowski z Olsztyna godło Płyn do naczyń DO NAGRODY PUBLICZNOŚCI JURORZY NOMINOWALI 10 UTWORÓW SĄ TO: Godło Syrienada pt. „Poza sól i (p)ustkę" Godło Płyn do naczyń pt. „Der Krieger Stolpmiinde" Godło Czarna Stopa pt. „Jean - Paul Sartre w PUP-ie" Godło Tarkina pt. „W porcie" Godło Vertigo pt. „Ustka, w zatoce" Godło Magiriano pt. „Bilety do Ustki" Godło Bodziszek pt. „Przed komisją ds. gatunków chronionych" Godło Spinacz pt. „Luminescencje" Godło Melisa pL „ Sensytywnie" Na tym zakończono obrady jury. ===== ŚLAD XXVIII ===== IV EDYCJA KONKURSU POETYCKIEGO IM. LESZKA BAKUŁY„0 BURSZTYNOWĄ RÓŻĘ'' Agata Chmiel z Michałowic (Trudny klient) I miejsce melodia sprzedawcy krabów jeśli słowa są odległymi krajami, zamieńmy się w słuch, to przyniesie nam trochę gniewnego słońca. ale na razie jestem tu - i wolę wyrokować o dźwiękach; struny szarpią się ze sobą, fale powoli dobierają się do klifów, łodzie, te o zgrzybiałych ustach, powracają z połowu, puste jak źle zagrane nuty. jeśli mowa o muzyce: mógłbym wam opowiedzieć o dziewczynie, która, mówiąc do mnie, unosiła jedną brew. do skoku czaiły się szlifowane oczy pierścionków. była zamkniętym kufrem znalezionym na plaży, przyniósł ją któryś z morskich prądów, jako jedyny ślad rozbitego statku, trzeszczały w niej zbutwiałe deski, mamrotały zardzewiałe gwoździe, znaliśmy się krótko, ale ponoć obydwoje pochodziliśmy z rodu perły, mieliśmy stopy z mlecznego kamienia, sypialiśmy w głębokich oczach muszli, dlatego czasem mówiłem jej, że nas łowią. chwytają w palce, triumfalnie wynoszą nad taflę, sprzedają, cena bywa wysoka. znałem się tylko na układaniu melodii, ale gdy oprawiono ją bogato i zabrano, postanowiłem tu zostać, być kimś zwyczajnym, choćby sprzedawcą krabów. porzucić dźwięki, zostawić tylko szum morza na czas połowu, gdy światło szkicuje nas na powierzchni wody. powoli zacząć wierzyć: jednak jesteśmy rysunkiem, dowodem bywają kraby - maleńkie, płaskie słońca. lubię patrzeć na nie, gdy leżą złowione w skrzynkach: nieporadnie ruszają się ich promienie. potem ktoś przyjdzie i odłamie je, by się upewnić, czy są dobre i świeże. trzy rozdziały o kiełkowaniu rysy i zadrapania, wąskie blizny chmur znaczą kierunek wielkiej ucieczki. potem druty kolczaste deszczu, a kiedyś zapisaliśmy się w chronologii zdarzeń jako drzewa, genealogie snów, które przestały być pojedyncze i śniły się całym ogrodom; watahy szarych budynków przeciągały przez nie, pustosząc krajobraz świtu. zakola ust drżały, szarpane przez rzadko łagodniejące prądy; patyki niesione ku słońcu, nasze zapałki, przedmurza świeczek, uciekały - aż nieopatrznie, łowiąc je, wypadliśmy na głębokie wody. tutaj światłocień, dym z matowego szkła, każde dostępne zasieki, a kiedyś po nocy czytaliśmy trzy rozdziały o kiełkowaniu miłości - jedyny podręcznik botaniki, który zmieniał się pod spojrzeniem; w trakcie czytania strony więdły, inne się rozrastały, pnącza czepiały się włosów, wilgotne łodyżki przerastały na wylot łupinę ciała. mieliśmy tyle słów do wypowiedzenia, były jak nagle dojrzewające jabłka, które same moszczą się w gnieździe dłoni (musisz wyczuć różnicę w trzasku ogonka, nauczyć się myśleć palcami). śmierć była wtedy mała i wątła, puszczała' kaczki na jeziorze; gdy wuj wskakiwał w fale po jej lalkę, szmaciankę o błękitnych oczach, z całej siły trzymała go za przesiąknięty smołą rękaw. było tyle przyczajonych wyrazów - całe zastępy, zdania przechodzące linię wiatru; ale kto o tym pamięta. 54 =========== ŚLAD XXVIII ===^^= IV EDYCJA KONKURSU POETYCKIEGO IM. LESZKA BAKUŁY„0 BURSZTYNOWĄ RÓŻĘ'' Joanna Lech z Krakowa (Vertigo) II miejsce Głód był w miejscach, w których ocieraliśmy się o brzeg. Na styku palców, na przykład, w podbrzuszach. To było w czasach, kiedy mieszkaliśmy w obcych domach, w cudzym świetle, kradzionym spod okien. Byliśmy młodzi i jednakowo bladzi, z sinymi stopami. Odpływ znaczył tyle, co ciepło, tak więc chłonęliśmy wilgoć rozchylonymi wargami, uniesionymi do góry. Tam wszystko było proste. 1 nigdy nie było za dużo. Zjadaliśmy się nawzajem, a głód, ten zimny potwór, wciąż splatał w nas supełki, podchodził do gardeł. Defekty „Ona wierzy w Boga z powodu swoich defektów i wie o tym. (...) Ona wierzy w Boga, ale jednocześnie wie o tym, że Bóg to jedynie plaster na jej psychofizyczne defekty." Witold Gombrowicz Iwona, księżniczka Burgunda I zanim coś powiesz, rozleci się w rękach na miliony kawałków. Tak bywa, gdy ciało jest magazynem na dotyk; kurz zarasta powieki, opuchnięte myśli rdzewieją po kątach. Wszystko drętwieje i tylko palce splecione na różańcu, przesuwają słowa, jak zwykle; widok na niebo, od kiedy nie ma żadnego wyjścia, wyjście na światło i oczko za oczkiem, wytrwale, do końca; i tylko nic nie mów. Ustka, w zatoce Ósma rano, wtorek. Środek lata i słońce już grzeje, ale dzień przecież zaczyna się tutaj i kończy na morzu. Nastawiam ostrość, by lepiej dotknąć jego odcieni, zapachu jodu i wiatru, który ciągle nawiewa mi włosy na twarz, sypie piaskiem w oczy. Poza tym wszystko widać jak na dłoni. Obiektyw miękko ślizga się po zatoce, łapie niebo, cienie mew, fale wzburzone jak przy sztormie. Obok mnie dzieci budują zamek, rzucają się piaskiem. Kobiety są jak długie łodygi kwiatów, wygięte do tyłu, kiedy nieufnie badają wodę stopami. Albo po prostu kobiety w jaskrawych sukienkach, kiedy przechadzają się po plaży. Mężczyźni za to leżą na molu, wachlują się gazetami. Nikt nie chce pływać o tej godzinie. Czas pływu, więc na brzegu leżą wyrzucone muszle, wodorosty i małe, ostre kamyki. Morze wciąż śpiewa, rybacy drzemią w cieniu kutrów. Z ich snów pewnie można by wyczytać sól, łuski, strzępy sieci. Za chwilę upał i wszyscy odejdą, więc robię zbliżenie i czekam na te ostatnie błyski, okruchy, które tak trudno złapać, trudno się ich uchwycić. Michał Murowaniecki z Łodzi (San Sebastian) III miejsce POCZTÓWKA 311, DUCHY PRASKIE i. chyba jednak zlata ulićka. cisza między dawnymi ścianami kafki, która dość wyraźnie tłumaczy duchotę procesu tworzenia, choroba wychodzi sama z siebie, my też wyszliśmy na powierzchnię, jedenaście godzin czekania na zimne ognie wieczora, które porozcinały niebo i spadły w noc - świecące larwy zerwane z haczyka. 2. wszystko na dworzu. porozrzucane mrowiska, lepkie palce przyjezdnych, ściągające każde drgnienie miasta na karty pamięci, mieszanie języka w ustach, facet na wzniesieniu, który ledwo mówi po polsku, że coś opanowaliśmy, dalej huk i idziemy przez radosne ulice wojny, przez wystrzały imprezy, wysadzane mosty - nieco już zgaszeni, zdmuchnięci jak świeczki z tortu. 3. chciałbym powiedzieć, że najbardziej podobała mi się ta wielka katedra albo krzyże na moście, ale nie mogę przestać myśleć o czekającym na mnie urąuellu w spragnionym psie, gdzie nick wygrzewał stołek komponując spowiedź, a przecież zszedłem z mapą całą ulicę, irytując wszystkich barmanów. sądzę, że straciłem przez to jakiś wiersz. KLUB cykle, kolejny krąg zamknął się pod ziemią, teraz uczymy się granic, odmierzając przepaść między jednym a drugim ciosem, minuty dzwonią w uszach jak gong. mamy w sobie ciemne piwnice i tajemnice siniaków, nie poznasz się do końca, jeśli nie wiesz, ile jest w tobie miejsca na strupy i szwy. ile krwi upłynie, zanim zaczniesz dostrzegać, jak niewiele to znaczy, powiedz, znasz już słowo, które opisuje zbite ciało, klęskę skóry i kości? energia odśrodkowa wyzwala chęć na coś więcej, śmierć, powiadasz? nie ma na to czasu, przed oczami stają gwiazdki -podstępne, lepkie światła na ćmy. w głowie ćmi od serii, fale, fale. wyobraź sobie las, jakiegoś buddę. to już cię nie dotyczy, coś cieknie? piecze? tylko w taki dzień da się żyć. 55 ŚLAD XXVIII Z OSTATNIEJ CHWILI Magnus Ducatus Poesis Trudno pisać o przedsięwzięciu, którego jest się uczestnikiem, o wydaniu, w którym miało się udział własny. Już na starcie, kiedy powstawało Magnus Ducatus Poesis czyli Wielkie Księstwo Poezji, 4 lipca zeszłego roku, przed symboliczną rocznicą koronacji Mendoga, upamiętnianą na Litwie Świętem Państwowości, podczas pierwszego spotkania na Białorusi, na terenie Ambasady Litwy w Mińsku, czuliśmy wszyscy, że jesteśmy świadkami wydarzenia niezwykłego. Może nastąpiło to wtedy, gdy splotły się ze sobą języki, którymi mówili występujący - litewski, polski, białoruski, ukraiński i rosyjski, kiedy muzyka wytworzyła wspólny dla potomków dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego kontekst... Padła wtedy propozycja, abyśmy co roku spotykali w innym kraju, w przeszłości należącym do wspólnego organizmu państwowego. Daliśmy wtedy słowo sobie, że zadbamy o jego pamięć konkretną współpracą na niwie literatury, jaka możliwa jest w dzisiejszych realiach. Minął rok, a już zdobyliśmy wielu przyjaciół i sprzymierzeńców, jest już „namacalne" pokłosie. W postaci artykułów i esejów, przekładów wzajemnych, jakie wydrukowane zostały w czasopismach krajów regionu. Wreszcie w postaci bibliofilskiego wydania. Jest nim solidny tom Magnus Ducatus Poesis - pokonywanie granic (podtytuł w siedmiu językach, w tym także po łotewsku i po angielsku, obecnym w części informacyjnej wydania). Trzymając w rękach tę księgę, oglądając i czytając ją, trudno sobie wyobrazić, że powstała ona w wyniku zaangażowania społecznego. Vladas Braziunas - poeta litewski i postać czołowa przedsięwzięcia, jego spiritus movens, potrafił tak zjednać sobie kolegów, że przetłumaczyli oni wzajemnie znaczną część wierszy. Osobiście przekładałem z litewskiego, białoruskiego, ukraińskiego i rosyjskiego. Natomiast moje wiersze przekładali koledzy-poeci na swe języki ojczyste. W ten sposób powstał ten swoisty, serdeczny poetycki „barter". Pod wieloma względami jest to wydanie oryginalne - opracowania, szaty graficznej, wyszukanego papieru czerpanego, okładki i obwoluty. Ale przede wszystkim - po względem treści. Tom składa się z trzech części. W pierwszej - res - wydrukowano tekst powitalny Prezydenta Litwy, który sprawował patronat nad przedsięwzięciem. Val-das Adamkus m.in. stwierdza: Jestem pewien, że Wielkie Księstwo Poezji przejmie i twórczo kontynuować będzie najważniejsze tradycje ludzi, związanych wspólną przeszłością, wspólnymi zobowiązaniami wobec teraźniejszości i przyszłości. Nie patrząc bowiem na to, jak byśmy się nie różnili, istnieje wspólna historia, istnieje ugruntowana wiekami wspólnota duchowa. I kto, jeśli nie ludzie sztuki, pierwsi mają docenić, jak ważna jest to podstawa dla twórczości na przyszłość? Jestem pewien, że kierując się tymi wartościami, w gronie Magnus Ducatus Poesis wspaniale czuliby się Franciszek Skoryna i Adam Mickiewicz, Czesław Miłosz i Jerzy Giedroyc - wybitne talenty, co WKL uważali za swoją prawdziwą bądź duchową ojczyznę. Natomiast Petras Vaitiekunas, minister spraw zagranicznych, przed rokiem ambasador Litwy w Mińsku, „ojciec chrzestny" przedsięwzięcia, pisze: Wszystkich uczestników tego wielogłosowego zgromadzenia łączy wspólna przestrzeń duchowa, przekraczająca granice państw, wspólne reminiscencje historii, wspólna spuścizna intelektualna i kulturalna. Dzisiaj przejawia się ona czasami w trudnych warunkach, jednakże uwidacznia się rozpoznawalnym piętnem wspólnego życia. W świadomości ludzi, szczególnie twórczych, pozwalają one poczuć i duchową spójność regionu. Jest to taka spójność, w której nikt nie zagraża odrębności innego, odwrotnie - ta odrębność jest uwypuklana, chroniona jako wartość ogólnoludzka, w żywej polifonii tożsamości rozpowszechniana w całym regionie. Vaitiekunas wyraził nadzieję, że sztandar Magnus Ducatus Poesis załopocze w Kijowie lub Krakowie, w Rydze lub Nowogrodzie - na tych magicznych ziemiach, gdzie nawet w epoce technologii cyfrowych pisane są i deklamowane wiersze, nie tylko przez znakomitych poetów, gdzie prości rolnicy i mieszkańcy miast śpiewają miłe i znane nam wszystkim pieśni, tworzą własne legendy i obdarowują nimi swoich wnuków. W tej części znalazł się także mój esej. Na część drugą - facta - złożyły się wiersze. Vladasa Braziunasa, Antanasa J. Jonynasa i Kornelijusa Platelisa. Mnie przypadła rola bycia „na styku" dwóch krajów - Litwy i Polski, jestem więc bogatszy o jedną ojczyznę. Polskę reprezentuje Barbara Gruszka-Zych; Białoruś - Uładzimer Arłou, Andrej Chadanowicz i Maryja Martysiewicz, Ukrainę - Jurij Andruchowycz, Andryj Bondarew, Oleh Kacarew i Dmitro Łazutkin; Rosję i Litwę - Georgij Jefremow. W dziale est zawarta została bibliografia, podająca źródła wykorzystanych tekstów, opis działań uczestników Magnus Ducatus Poesis w Mińsku, a także notki towarzyszących poetom muzyków. Zagrali oni na rzadkich, dziś niemalże nieużywanych instrumentach. Na pierwszym etapie byli to: Algirdas Klova z Litwy, Todar Kaszkurewicz z Białorusi, Ruta Muktupavele (vocal) i Valdis 56 — Muktupavels z Łotwy. Są to wybitni artyści, pasjonaci i znani badacze etnogra muzycznej. Do książki zostało załączone DVD z 40-minutowym zapisem ul głorocznego koncertu w Mińsku. Natomiast tegoroczny koncert literacko-muzyczny odbył się w lipcu na f cu przed Pałacem Prezydenckim w Wilnie. Był swoistym preludium do Świ^ Pieśni na Litwie, które tu odbywa się co trzy lata. Mimo deszczowej pogo zgromadziło się sporo widzów. W imieniu Valdasa Adamkusa poetów powit; Halina Kobeckaite, doradca prezydenta. W uroczystościach udział wziął mi ster Petras Vaitiekunas. Nasz Klub, elitarny, bo wymagający spełnienia wielu warunków, z koleżi skością na pierwszym miejscu, pozyskał nowych członków - poetów litewski zasilił Eugenijus Aliśanka, zaś muzyków - Mieczysław Eligiusz Litwiński, m tiinstrumentalista z Warszawy. Jeszcze nie zapadła decyzja, w jakim kraju odbędzie się kolejne spotkań Wiadomo tylko, że trzeba w tym kierunku rozpocząć pracę już teraz, pozysk „strategicznych partnerów" dla tej inicjatywy. Romuald Mieczkowsl Magnus Ducatus Poesis. Ribij jveika / robeżu parvareśana / nepaaao/ieH Meacay / pokonywanie granic / noflOJiaHHH Me>i< / npeoflo/ieHHe rpaHeń / si mounting boundaries. 2006 - 2007 (pisane w pięciu językach i po angielsk Wybór i opracowanie - Vladas Braziunas. Opracowanie graficzne - Sigu Chlebinskaite. Wyd. Petro ofsetas, Vilnius 2007, s. 277. Wydanie zrealizowano pod patronatem Prezydenta Litwy, dzięki środko Ministerstwa Kultury, Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Litewski oraz Ambasady RL w Mińsku. Redakcja: Wiesław Stanisław Ciesielski Jerzy Dąbrowa -Januszewski Izabela Iwańczuk Zdjęcie na okładce oraz grafiki: Wiesław St. Ciesielski Fotografie: Krystyna Konecka, Wiesław Ciesielski oraz z albumów autorów © Copyright: „Biblioteka Śladu" WYDANO DZIĘKI ŚRODKOM FINANSOWYM URZĘDU MARSZAŁKOWSKIEGO WOJEWÓDZTWA POMORSKIEGO W GDAŃSKU ORAZ URZĘDU MIEJSKIEGO W SŁUPSKU WYDAWCA Biblioteka Śladu - Oficyna Wydawnicza Literatów w Słupsku SKŁAD I DRUK Drukarnia „BOXPOL", 76-200 Słupsk, ul.Wiejska 28 Tel./fax (059)8424371, e-mail:boxpol@post.pl Biblioteka ŚLADU ISBN 83-60090-13-0 j^O/ SŁUPSK 2007 I «/ W\ vo -- " ' 7ST Nad Niemnem: W. Ciesielski, R. Mieczkowski KAWINSKI QUANG MY MARTINEK KUNCEWICZ DĘBKOWSKI GORDZIEJ ANORYCH JURKOWSKI Dariusz Tomasz Christian Medardus MANTEUFFEL Barbara MEDAJSKA BUKOWSKI GRABOWSKI Andrzej K. WAŚKIEWICZ Jerzy Jerzy DĄBROWA ¦ JANUSZEWSKI KACZMAREK Barbara GRUSZKA-ZYCH Jan TOWARNICKI Anna Maria RÓŻAŃSKA Mateusz IENIAŻEK GRACZYK BŁASZAK Eleonora KROCZYŃSKA Jolanta RUBINIEC Kazimierz BURNAT Izabela MIKRUT Ares CHADZINIKOLAU Magda BURACZEWSKA Małgorzata Aleksander NAWROCKI Wiesława M. KLUSZCZYŃSKA Piotr KAJETAN MATCZUK MOŚCICKA ¦Zdzisław Bączkowski Wiesław Stanisław CIESIELSKI Anna CHOMCZYK Robert CZOP Eugeniusz KASJANOWICZ Miłosz K. MANASTERSKI